.M 9. Warszawa, d. 27 Lutego 1887 r. Tom VI.
tf/S. Sytie'*
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ."
W W a rs za w ie : rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą poc zto w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniewski, J. N atanson,
D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch tre ść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 ‘/2,
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
^ d . r e s ZRedalscyi: K r a k c - w s k i e - P r z e d m i e ś c i e , S©.
Z góry Łysicy (por. str. 133).
130 W SZECHŚW IAT. Nr 9.
< 3 -L 1 2 s r _
W arty k u le pod tytułem „S reb ro z g lin y ”, zamieszczonym w naszem piśmie '), p. Zna- towicz w ym ienił wszelkie cenne własności glinu, a m ianow icie lekkość tego m etalu, j e go kowalność, własność zachow yw ania czy- stćj pow ierzchni (nieutleniania się) naw et w tem p eratu rze czerwoności, niezm ienność | pod wpływem kwasów oprócz solnego, w ła
sność tw orzenia cennych stopów z innem i m etalam i, w yborne przew odnictw o e le k try czne, jednem słowem łączność wszelkich najpożądańszych własności, k tó re w innych m etalach napotykam y pojedynczo.
W spom niano także, że głów nie z pow odu lekkości (jest trzy razy lżejszy od żelaza), mocy i niezm ienności na pow ietrzu, glin, gdyby by ł odpow iednio tani, w yrugow ałby z pewnością z użycia żelazo.
Na tćj zasadzie łatw o uznać słuszność zdania pism a E n g in eerin g , rospoczynające- go swój a rty k u ł o otrzym yw aniu g lin u j w A m eryce (którego treść podać w łaśnie j m am y) następuj ącemi słowy:
„G dyby współczesny m etalu rg żył je s z cze tak samo, ja k jeg o poprzed n ik średnio
wieczny, w świecie m arzeń i gdyby ro ił so
bie, że posiada dostateczną w ładzę roskazy- w ania pow inow actw om chemicznym , to z pe
wnością przedew szystkiem użyłby swój po- i
tęgi względem g lin u “.
W yobraźm y sobie bowiem , w ja k i potęż- i ny sposób zm ieniłaby się sztuka inżynier
ska, jak iego przew rotu doznałoby nasze ży
cie codzienne, gdyby można było staw iać j mosty, budow ać maszyny, okręty, wagony z m etalu trzy razy lżejszego, ileżby to roz
w iązano zagadnień dotychczas nierozw ią
zanych!
P ostępow i tem u stoi n a zaw adzie tylko je d e n czynnik: wysoka cena glinu. Lecz, ja k się zdaje, bliżój jesteśm y chw ili, w któ- rój zapora ta upadnie lub przynajm niej
’) Ob. W szechśw iat z r. 1833, str. 107.
I osłabnie, gdyż w A m eryce czysty glin
j w spłynie, którego część składow ą stanowi,
| sprzedaje się ju ż po 40 franków kilogram ,
| gdy tym czasem obecna cena czystego m eta-
; lu wynosi 140 franków . F a k t ten pozwala ' przypuszczać, że i glin w spłynie, a, co za
tem pójdzie, praw dopodobnie i czysty m etal znacznie stanieją.
Tę obniżkę ceny zdołano osięgnąć przy pom ocy pieca elektrycznego, którego po
m ysł zawdzięczam y W iliam ow i Siem en
sowi.
M etalurgow ie am erykańscy E ugcnijusz i A lfred Cowles odtleniają w takim piecu glinkę, ciało, po krzem ionce i wapnic, n a j
bardziej rospow szechnione w naturze. W ię- [ cój niż dwieście znanych obecnie m inera
łów zaw iera g linkę w znacznym stosunku;
i najbogatszym je d n a k w nią jest ko rund, za
w ierający w 100 częściach 54 cz. glinu i 46 tlenu. M in erał ten znajdow ano dotąd głó-
! w nie w kilku rzekach In d y j, a cena jeg o w ynosiła l ‘/ 2 do 3 franków za kilogram ; niedaw no zaś W . P . Thom pson o d k ry ł go w G eorgii północnej w ogrom nym p o k ła
dzie, p raw ie niew yczerpanym i cena jego spad la na 50 franków za tonnę (2000 fun
tów ) w kopalni lub 100 franków z dowozem do fabryki.
Piec, w którym glinka poddaje się działa
niu prąd u , podobny je s t do ru ry mającćj 30 cm szerokości, 38 cm wysokości i 1,50 m długości, ułożonój z cegieł otoczonych w ę
glem sproszkow anym , dla ochrony cegły od d ziałan ia żaru. Poniew aż pod wpływem prą d u węgiel przekształca się w grafit i staje się dobrym przew odnikiem elektryczności, co w tym w ypadku stanow i niedogodność, więc wynalascy zapobiegają tem u, mocząc uprzednio w ęgiel w m leku w apiennem i su
sząc go. W ten sposób każde ziarno węgla je s t pok ryte cienką pow łoczką wapna, któ
ra je izoluje. D no pieca je s t wyłożone tym proszkiem ; podobnież o k ładają się nim ściany przy pomocy tym czasowych ścianek z blachy żelaznej. Z dw u końców pieca w prow adza się dw a elektro dy węglowe 7,5 cm średnicy i 75 cm długości mające i posuw a się j e dopóty, aż odległość pom ię
dzy końcam i stanie się niew ielką. Naokoło tych końców u kład a się ładunek, złożony z 12 kg glinki, 6 kg potłuczonego węgla
N r 9 . WSZECHŚW IAT. 1 3 1
i 24 lig miedzi w ziarnach. W szystko to pokryw a się sproszkow anym węglem i p o kry w ą blaszaną., zaopatrzoną, od spodu w ce
gły. P o zrobieniu k ilku otworów dla od
pływ u gazów oblepia się pokryw kę gliną i piec je s t gotów do działania.
P rą d u elektrycznego dostarczają m achi
ny dynam oelektryczne B rusha, a natężenie jego, stosownie do potrzeby, regulow ać mo
żna przez w trącanie w obwód odpowiednich oporów.
Z początku używ a się p rą d u słabego, lecz po dziesięciu m inutach działania, gdy miedź ju ż została stopioną, rossuw a się elektrody i doprow adza się p rą d do m aximum. W tym stanie utrzym uje się go przez pięć godzin:
taki to czas potrzebny je s t do redukcyi.
Tlen łączy się z węglem i uchodzi przez otw ory w postaci tlenku węgla, a miedź sto
piona, k tó ra wre na pow ierzchni kąpieli, łączy się z odtlenionym glinem i niepozw ala mu łączyć się z węglem. P o wyjęciu z ty gla spłyń analizuje się: zaw iera on 15—30%
glinu jakoteż nieco krzem u. D la otrzym a
nia alijażu pożądanego stopnia dodaje się miedzi i stapia się nanowo.
Do tój chw ili nie zdołano otrzym ać czy
stego glinu, lecz spodziew ają się otrzym ać go w now^j fabryce w L o ck p o rt niedaleko N ew -Y orku, która rosporządzać będzie do
stateczną siłą m otorów w odnych, stosowa
nych do w praw iania w ruch potężnych ma
chin dynam oelektrycznych. W Europie, gdzie niem a tak taniego korundu, próby podobne będą zapew ne robione z kryjolitem lub siarczanem glinki.
P rz y pomocy pieca elektrycznego otrzy
mano ju ż w iele pierw iastków przez reduk- cyją tlenków , a w szczególności bor, sod, potas, wapień, krzem , m agnez, chrom i ty
tan. K ażde z tych ciał znalazło liczne za
stosowania, albo oddzielnie albo w spłynie z jed n y m z m etali powszechnie używanych.
N iepodobna więc przew idzieć ostatecznych rezultatów w prow adzenia do techniki pieca elektrycznego. J a k widzim y i los glinu praw dopodobnie zapomocą tego pieca zosta
nie rosstrzygnięty.
O becnie bud ują taki piec w A ntw erpii i spodziew ają się produkow ać glin po cenie 5 franków za kilogram . P o tej cenie, pe
wna objętość glinu byłaby tak tanią ja k ró
wna jej objętość miedzi po cenie 1 fr. 50 za kilogram , a wtedy tru d n o b y było w y
obrazić sobie przypadki, w których zasto
sowanie glinu nie byłoby racyjonalniej- szem.
Zbliżam y się więc może do wieku g lin o wego ').
Bronisław Rejchman.
KRÓTKIE SPRAWOZDANIE
Z W Y C IE C Z K I
W GÓRY ŚWIĘTOKRZYSKIE,
odbytej w lecie 1886 roku.
(Dokończenie).
G óry Św iętokrzyskie, oprócz rozległego Avidoku, zdrow ego pow ietrza i wspaniałych lasów, nie przedstaw iają dla turystów zby
tniego uroku; niem a tu ani tu rn i śnież
nych, ani szm aragdowych jezio r tatrz ań skich, ani szczytów niedostępnych, ani n a
wet przepraw niebespiecznych. N a szczyt najwyższy — Łysicę z klasztoru S-ej K a ta rzy ny w przeciągu pół godziny pieszo lub wózkiem dostać się można, a droga ta, ja k kolw iek bardzo dla koni uciążliwa, nie je st wszakże ani niebespieczniejszą, ani gorszą od zw ykłych bocznych dróg w Opatow skim powiecie. G łów ny u ro k gór tych stanow ią odwieczne lasy jodłow e i bukowe, istotnie rzadkiej piękności, dla botanika i zoologa zaś — ciekawa flora i fauna podgórska, po
dobna do flory i fauny zakopańskiej.
') O ile nam wiadomo, jed en z przyrodników n a szych opatentow ał wynaleziony przez siebie nową m etodę otrzym yw ania drogą elektrolityczną stopów glinowych z kryjolitu. Metoda ta nie je s t nam zna
ną; praw dopodobnie jednak w ynalasea, po ostatecz- nem załatw ieniu formalności patentow ych, ogłosić zechce je j szczegóły.
(Przyp. Red.)
1 3 2 W SZECHŚW IAT. N r 9 .
Nowa S łupia przedziela pasm o gór Św ię
tokrzyskich na dwie gieologicznie różniące się połowy. Zachodnia, obejm ująca pasmo Łysogórskie, w raz z jego przedłużeniem ku zachodowi w stronę C iekoł, tw orzy półno
cne skrzydło łęk u dewońskiego; szaraw o- biały, czerw onożyłkow any k w arcy t, sk ład a
jący je , ma upad północny. W ąska dolina podłużna Nowej Słupi, w której się odsła- j ni a ją, utw o ry form acyi syluryjskiej, p rz e dziela pasmo Łysogórskie od góry Jeleniow - skiój,W itosław skićj i t. d. m ających u p a d p d . i tw orzących zatem południow e skrzydło tegoż samego łęku. Tę część w schodnią gór Ś w iętokrzyskich możnaby nazw ać pasmem Opatow skiem , a przedłużenie tego pasm a na zachód Nowej O łyki twrorzy niew ysoki g rzbiet piaskowcowy, idący rów nolegle do Łysogórskiego pasm a od Zam kow ej W oli do B ielin.
Pasm o Ł ysogórskie tw o rz y cokolw iek w środku w klęsły, około dw u m il długi, zakończony z obu stron nieznacznie w ysta- | jącem i zaoltrąglonem i szczytam i, Ł y są G ó- j
rą (1813’) i Ł ysicą (1908’), ostry grzbiet kw arcytow y. Pasm o to na zachód Ł ysicy | zniża się odrazu bardzo znacznie koło Cie- j kol, przecina je zaś poprzeczna dolina rzeki N idy: dalej ju ż tylko nieznaczne w yniesie
nia dalszy ciąg je g o w skazują. O bok Nowój S łu p i pasmo rów nież zniża się raptow nie, ginąc pod napływ am i — zaw raca ono stąd nieco ku północy, odsłaniając się we wsiach Serw is i G rzegorzew ice, stam tąd zaś ciągnie się pod napływ am i ku P d .-W . przez Z wolę i M arcinkow ice pod O patow em , ogranicza
ją c od północy łu p k i syluryjskie.
Pasm o O patow skie we w szystkich swych szczegółach gieologicznych je st do Ł ysogór
skiego podobnem , lecz cokolw iek niższem, dosięgając na górze W itosław skiój około 1500’ n ad poz. m orza. Pasm o to, złożone z białego, czerwono żyłow anego k w arcytu i, rów nie jak pasmo Łysogórskie, jo d ło wym i bukow ym lasem pokryte, przedstaw ia kon tu ry bardziej odeń urozm aicone, tw orząc kilk a przedzielonych poprzecznem i d o lin a
mi mas górskich — g rz b ie t od B ielin doO “ Zamkowej W oli, górę Zom bkow ą czyli J e - leniow ską, W itosław Ską i W esołow kę. P a smo to w stronę O patow a kończy się koło T ruskolas.
W trójkącie pom iędzy Słupią, G rzegorze- wicami i Szczegłem podglebie tw orzy łu p k i ilaste formacyi syluryjskiej, dzięki czemu, pomimo na pozór prześlicznej gleby — wszędzie bowiem widzim y g ruby pokład losu, g ru n ty są sapowate i zimne, tak d a le ce, że zdarzało mi się widzieć trzcinę po
m iędzy pszenicą na wzgórzach rosnącą.
G óry Św iętokrzyskie odegry wają znaczną rolę w hydrografii południow ej części K ró lestw a Polskiego: niezliczone strum yki, czyste ja k k ry ształ, spływ ają ze strom ych spadków k w a rc y to w y c h , dając początek licznym strum ieniom i rzekom, płynącym stąd zarówrno na wschód, północ i południe.
T akiem i są np. Św islina, P okrzyw ianka, S łu p ian k a i inne dopływ y rz. K am iennej na półn. stoku gó r Św iętokrzyskich, dalej N idzianka, B elniank a i inne źródłow iska N idy, liczne, bezim ienne najczęściej źródło
w iska rz. Czarnój i jój dopływ u Łagow icy, K oprzyw nica w padająca do W isły powyżej Sandom ierza, a w ypływ ająca z góry W ito- sław skiej, wreszcie rz. O patów ka, biorąca początek na wschodnim k rań cu Św iętokrzy
skiego pasm a koło T ru sk olas. W ody sp ły wające z gór Św iętokrzyskich, dopóki się nie zetkną z wapiennem i skałam i, są n ad zw yczaj czyste i oprócz żelaza nie zaw iera
ją żadnych obcych domięszek. Nie są to, ściśle mówiąc, źródła, lecz w prost wody d e
szczowe, które spływ ałyby bez śladu po urw istych skalach Świętego K rzyża, gdyby nie oryg in alna zapora, którą sobie same wy
tw orzyły pod postacią m ałych torfow isk za
w ieszonych w połow ie g óry ,k tó re zatrzym u
j ą spływ ającą ze szczytów wodę deszczową, no rm u jąc jej odpływ praw idłow y. Z tego powodu na szczycie gór wody nigdzie nie
ma, a jed y n y m sposobem je j zebrania było
by chyba urządzenie cysterny dla przecho
w ania wód deszczowych, spływ ających n a tychm iast przez liczne rospadliny kw arcy- towej skały. W spom niane dopieroco błota torfow e w idziałem wszędzie na północnym stoku pasm a Św iętokrzyskiego, na w ysoko
ści około 1 0 0 0 — 2000 stóp nad poz. morza.
Los p ok ry w a nieznaczną stosunkow o część Ś w iętokrzyskiego, a i tu jeszcze, ja k ju ż nadm ieniliśm y, ujem nie na rolne jego w łasności w pływ a ilaste podglebie. Zacho
dnią granicę losu stanow i brzeg rzeki P o -
N r 9.
krzy wianki od wsi D em bna u podnóża Ł y - sogórskiego pasm a, południow ą zaś pasmo O patow skie i Łysogórskie. Zresztą całą przestrzeń Ś w iętokrzyskiego p okryw ają j a łowe piaski, przem ięszane z łicznemi głaza
mi kw arcytu miejscowego i skał krystalicz
nych północnego pocłiodzenia. P iaski te cisjgną się daleko n a zachód i południe — w stronę R akow a, P ierzchnicy, M orawicy i Kielc. P om iędzy B odzentynem a podnó
żem Łysogórskiego pasma, na źródłow i- skach N idy i K oprzyw ianki, na gruncie piaszczysto - kam ienistym spotykam y koło W zorków i C iekoł jed y n e w tej okolicy bagna i łąki, w części porosłe niskim św ier
kiem i brzeziną.
Z najd ując typow e napływ y lodowcowe z głazam i narzutow em i zarówno na północ
nej ja k i n a południow ej stronie Łysogór- skiego pasma, zw róciłem szczególną uw agę na ślady dylu wij alnego lodowca, które mi się też w k ilku m iejscach odnaleść udało.
Każdego zw iedzającego góry Św iętokrzy
skie uderzyć musi okoliczność, że poczyna
jąc od pew nej wysokości, tej mianowicie, na którćj spotykam y wiszące torfow iska z wypływającem i z nich zdrojam i, nigdzie na północnym stoku gór nie spotykam y obnażeń kw arcytow ej skały, lecz wszędzie tylko niezliczone m nóstwo ostrych odłamów kw arcytu, przem ięszanych ze żwirem i zie
mią, podczas gdy na południow ym stoku stosunki są zupełnie norm alne i ju ż na połu
dniowej stronie Św iętokrzyskiego klasztoru u podnóża m uru odsłaniają się przyki-yte niegrubą w arstw ą żw iru i ziemi — skały kw arcytow e. O dłam y skały kwarcytowój najrozm aitszój wielkości, przem ięszane ze żwirem i ziemią, tw orzą na północnym sto
ku Łysogórskiego pasm a kilka tarasów j a k by ręk ą ludzką usypanych, bez śladu w ar
stw ow ania, a na obu krańcach, na Łysicy i Łysej górze, w ypiętrzone znacznie pow y
żej szczytów zw ały kam ieni tw orzą właśnie owe m iejsca „łyse”, na których czarownice harcow ać miały. Szczególniej na szczycie Łysicy osypisko kam ienne m a wszelki po
zór czołowój m oreny dyluw ijalnego lodow ca, który, idąc z północy, zatrzym ał się na grzbiecie Łysogórskim , okrążając go od wschodu i zachodu. B ra k głazów g ra n ito wych, któ ry się i na pew nej, niezbyt wiel
kiej zresztą przestrzeni ku południow i wśród dyluw ijalnych utworów zauważyć daje, ła two się tą okolicznością tłum aczy, że głazy narzutow e północnego pochodzenia zaw ar
te są w m orenie podstawowej, k tó ra nie przekroczyła w tćj okolicy poziomu 1000 stóp nad poz. morza, podczas, gdy na szczy
cie Łysicy mamy do czynienia z m oreną czołową czysto lokalną, powstałą w skutek pokruszenia miejscowej skały siłą naciska
jącego od północy lodowca. W ał kam ien
ny n a Ł ysicy odpow iada w zupełności szwedzkiem u crosstengruss, t. j. żwirowi lo
dowcowemu, ostrokanciastem u, lokalnem u.
T rudn o też wyobrazić sobie inny czynnik gieologiczny, z wyjątkiem chyba w ulkaniz
mu, wykluczonego w tym w ypadku, zdolny do utw orzenia czegoś podobnego do osypi- ska na szczycie Łysicy. F a k t ten jed n ak sam przez się pozostaw iałby jeszcze pole do polem iki i zarzutów , gdyby nie inn e fakty za słusznością przypuszczenia mojego prze
mawiające, a mianowicie obecność szlifów i szram ów lodnikowych na kw arcytach Św iętokrzyskich. T ak zw ane Scheuerstei- ne, czyli kam ienie z w ygładzoną i poryso
w aną równoległem i szram am i pow ierzchnią, zupełnie podobne do znajdow anych w w iel
kiej ilości w dyluw ijalnej glinie okolic W a r
szawy, znalazłem w osypiskach kw arcy- tow ych na Łysej górze i Łysicy. U bra
my klasztoru Świętokrzyskiego odsłonięta świeżo skała białego kw arcy tu przedstaw ia pow ierzchnię gładko wyszlifowaną, pomimo nierów ności, przeciętą w ystającem i i zao- krąglonem i żyłkam i tw ardszego kw arcu krystalicznego. W reszcie, co najw ażniej
sza, n a górze Świętej K atarzyn y, w połowie wysokości, w śród lasu, odróżnia się spękana na kilk a dużvch głazów biała skała kwar-J c5 cytow a, pok ry ta bardzo wyraźnemi równo
ległem i szram am i i brózdami. Podobne ślady widziałem również w wapieniu k ora
lowym w Romanowie w powiecie O patow skim.
P od łu g moich spostrzeżeń rzecz zatem tak się przedstaw ia: olbrzymi lodowiec dyluw i- jaln y , spotka wszy po drodze grzbiet Świę
tokrzyski, nie mógł go przekroczyć, lecz przesunął się bokami, pozostaw iając wol
nym od lodu południow y stok Łysogórskie- go grzbietu, gdzie w tym czasie osiadły za
133
W SŻ fiC H ŚW lA l.
134 W SZECHŚW IAT. Nr 9.
wile uw arstw ow ane u tw o ry lodow cow ych strum ieni, płynących łożyskiem rz. Czarnój i N idy. O ba rozdzielone ram iona lodowca po niejakim czasie zlały się znow u — gdyż ju ż koło Iw anisk i R akow a w ystępują typo- j
we u tw o ry lodowcowe z głazam i narzuto- wemi podstaw ow ej m oreny. M asa lodowca, piętrząca się nieustannie na północnym sto
k u Ł ysogórskiego g rzbietu i nieprzekra- czająca go, szlifow ała tym czasem części je go niższe, kru szy ła i p a rła do góry przed sobą odłam y skał wyżój położonych, z cze
go w rezultacie pow stał wał kam ienny, cią
gnący się od Nowej S łupi do K ra jn a . J ó z e f Siem iradzki.
0 ODLEGŁOŚCIACH GWIAZD.
(Dokończenie).
Poszukiw anie paralaksy gw iazd dlatego zw łaszcza p rzedstaw iało u rok dla astrono
mów, że odkrycie jej posłużyć m ogło za do
wód widoczny nauki K o p ern ik a, obrotu ziemi naokoło słońca. H ook w r. 1669, Flam steed, O laf R om er, 1701— 1704, P i- ca rd i liczny zastęp innych badaczy wieku osiem nastego nad osięgnięciem tego celu pró żno się mozolili. Uczeń i następca R om era, P io tr H orrebow , ro sp atru jąc i obliczając obserw acyje swego m istrza, tyczące się Sy- ryjusza i W egi, dostrzegł tam pew ną różnicę w ich położeniach, k tó rą ruchow i rocznem u ziemi przypisał i radość swą z tego odkrycia entuzyjastycznie w ypow iedział w dziele, zatytułow anem „G opernicus triu m p h an s.”
K ry ty k a je d n a k nowsza w ykazała źró d ła błędów , k tó re do m ylnych w niosków dopro
w adzić m usiały.
Z licznych nad tym przedm iotem badań w ciągu zeszłego stulecia najw ażniejsze są p race B radleya, jed n eg o z najcelniejszych obserw atorów w szystkich czasów. U w agę zw rócił on m ianowicie n a gw iazdę 7 z kon- stclacyi Sm oka i oznaczał w różnych po
rach roku odległość jć j od zenitu w chw ili przechodzenia jć j przez połud nik. G w iazda
ta nie w ykazała p aralalaksy , na podstawie wszakże swych obserwacyj, które ścisłością przew yższyły prace jego poprzedników , m ógł p rzynajm niej B radley ze wszelką pe
wnością oświadczyć, że p aralaksa ta m niej
szą być musi od jed nej sekundy w mierze k ąto w ej. B adania B radleya nie ograniczy
ły się wszakże tym ujem nym tylko rezu lta
tem, w ykazał on bowiem inny pozorny i drobny ruch gwiazd, któ ry nazwano ich ab eracyją. R uch ten w ypływ a stąd, że prędkość św iatła nie może być uw ażaną za nieskończenie w ielką w porów naniu z szyb
kością, z ja k ą ziem ia po drodze swój dokoła słońca sunie; aberacyja przeto gwiazd jest także wynikiem rocznego ru c h u ziemi i w ten sposób zdobyto wreszcie dowód, potw ierdzający nau k ę K opernika; nie ten w praw dzie, którego poszukiwane tak długo, ale zapew ne w spanialszy jeszcze i bardziój uderzający, aniżeli paralaksa, k tó ra się uchw ycić nie daw ała. W dziejach nauki przytrafia się nieraz, że b ad an ia w pew nym k ieru n k u prow adzone, wiodą do odkryć zgoła odrębnych i nieoczekiwanych.
W m iarę, ja k poznaw ano, że p aralak sy roczne gw iazd są to k ąty tak niew ypow ie
dzianie drobne, że nie dochodzą ani jednój naw et sekundy, przekonyw ano się też, że w szelkie usiłow ania bespośredniego ich oznaczenia pozostać muszą bezowocne;
zw rócono się tedy do daw-nój rady G alileu
sza, o czem m ówiliśm y wyżśj, by zadaw a
lać się jed y n ie dochodzeniem paralak s w zględnych. Jeż eli na sklepieniu niebie- skiem w pobliżu gw iazdy jasnej dostrzega
my słabszą, przypuścić można, że zbliżenie ich je s t tylko pozorne, optyczne, w rzeczy
wistości zaś gw iazda słabsza być może zna
cznie dalej w tym samym k ieru n k u w idze
nia położoną. P ierw sza przeto z tych gw iazd posiada p aralaksę znacznie większą i w cza
sie ru c h u rocznego ziemi przesuw ać się m u
si względem drugiój, a ruch ten da się w y
k ry ć, jeżeli codziennie w ciągu roku m ie
rzyć się będzie drobne odległości obu tych ciał niebieskich, w polu lun ety pozornie ze sobą sąsiadujących. D latego to właśnie w końcu zeszłego stulecia W . H erschel szczególną baczność zw rócił na gw iazdy podw ójne. P rz y pomocy potężnych swych teleskopów poznał ich tysiące, starann e je
N r 9 . WSZECHŚWIAT. 1 3 5
dnak pom iary nauczyły go, że w ogólności podwójne takie gw iazdy nie sg. to bryły przypadkow o tylko i pozornie ze sobą zbli
żone, ale że są to ciała niebieskie istotnie sąsiadujące i zw iązane węzłam i fizycznemi wzajemnego ciążenia. G w iazdy te oczywi
ście nie mogą służyć do odszukania p a ra la ksy; ale w ytrw ałe prace H erschla nie zosta
ły bezowocne, doprow adziły go bowiem do odkrycia gwiazd podw ójnych fizycznych.
T ak więc niezmordowane usiłow ania, na wy
krycie paralaksy rocznej gw iazd łożone, w y
dały dw a ważne w dziejach astronom ii re zultaty, ale samo to zadanie pozostawało nierozwiązanem.
T ak p rz etrw a ły rzeczy aż do czw artego dziesiątka lat bieżącego stulecia, a gdy wię
ksza część astronom ów zw ątpiła ju ż w moż
ność osięgnięcia tego celu, dwaj znakomici obserw atorow ie, Bessel w K rólew cu i S tru - ye w D orpacie, współcześnie niem al uchw y
cili paralaksy dwu różnych gwiazd.
W roku 1829 otrzym ał Bessel przyrząd, zapomocą którego ze szczególną dokładno
ścią dają się dokonyw ać drobne, mikrom e- tryczne na niebie pom iary; pierw szy pom ysł tego przyrządu, zwanego helijom etrem , d a tu je w praw dzie oddaw na, ale dopiero F ra u n - hofer pokonać zdołał trudności m echanicz
ne, ja k ie konstrukcyja jego nastręcza. J a k nazw a helijom etru w skazuje,służyć on m iał przedew szystkiem do m ierzenia średnicy słońca, Bessel wszakże postanow ił go użyć do oznaczania paralaksy gwiazd; inne atoli prace nie dozw oliły mu przystąpić natych
m iast do zadania, które wym aga całorocz
nych obserw acyj, m ógł się niem zająć do
piero w r. 1837. Za przedm iot swych ba
dań o brał nieśw ietną w praw dzie gwiazdę, oznaczoną w katalogach nazw ą 61 gw iazdo
zbioru Ł abędzia ł), ale o którój z innego powodu można się było dom yślać, że m usi być w zględnie bliską ziemi, bliższą p rzy najm niej, aniżeli otaczające j ą sąsiednie gw iazdki. P osiada ona m ianowicie bardzo w yraźny ruch w łasny, wynoszący rocznie przeszło pięć sekund; jak k o lw iek tedy je s t
ona tylko 5 — 6 wielkości, znaczne to jój przesuw anie się względnie do gwiazd in
nych daje pewną wskazówkę, że je s t od nich bliższą '). D om ysł ten okazał się zupełnie uzasadnionym : szereg dostrzeżeń, prow a
dzonych od S ierpnia 1837 r. do P aździerni
ka 1838 r. u jaw nił wyraźny ruch roczny tej gw iazdy względnie do dwu innych, słab
szych gw iazdek, sym etrycznie w sąsiedz
tw ie jój położonych. Po ulepszeniu niektó
rych części zawiłego przyrządu m iernicze
go, asystent Bessla, S chluter, prow adził ob- serw acyje te dalćj do r. 1840, a z osięgnię- tych rezultatów okazało się, że szukana pa- ralaksa tej gw iazdy wynosi 0,348 sekundy, zatem m ilijonową mniej więcój część kąta prostego! P rzesuw anie się to roczne gwiaz
dy stanowi mniej aniżeli trzytysięczną część średnicy tarczy księżyca, — a to samo może ju ż być wskazówką, ja k dalece posuniętą je st obecnie dokładność narzędzi astronom i
cznych, potęga teleskopów i ścisłość n arzę
dzi mierniczych; pojm ujem y też, dlaczego usiłow ania daw niejszych astronom ów, od K op ern ik a począwszy, nie mogły się uw ień
czyć pomyślnym rezultatem .
Badania późniejsze, głównie O ttona S tru - vego i A uversa, okazały, że paralaksa tój gw iazdy 61 Ł abędzia je st nieco większa, aniżeli w ypadało z oznaczeń Bessla, tak, że z pominięciem k ilk u setnych części sekundy przyjąć ją można okrągło za połowę sekun
dy. W ielkość paralaksy rocznój prow adzi bespośrednio do oznaczenia odległości tej gw iazdy; przypada ona bowiem w w ierz
chołku olbrzym iego trójk ąta, którego pod
staw ą je s t lin ija wynosząca 20000000 mil, czyli odległość ziemi od słońca, a którego dwa drugie boki zbiegają się ze sobą w tak niew ypow iedzianej dopiero dali, że zawie
ra ją między sobą ów drobniutki kąt, 0,5 se
kundy. R achunek, na zasadzie tej p rz e prow adzony, uczy, że odległość tćj gw iazdy 61 Ł abędzia przechodzi przeszło 400000 razy promióń drogi ziemskićj, czyli że od
daloną je s t od nas z górą na 8 trylijonów (8 z dw unastu zeram i) mil gieograficznych.
*) O ciekawej tej gw ieździe ob. W szechśw iat z ro ku 1886, str. 318.
*) Ob. „O ruchu w łasnym gw iazd'1 W szecLświat z r. 1885, str. 546 i r.ast.
130 W S ń E C H Ś W lA f. N r 9 .
W ielkości tej w yobraźnia nasza ująć, od
czuć nie zdoła; św iatło, które, ja k wiadomo, ubiega na sekundę 42000 mil, potrzebuje 6 '/2 lat, aby drogę- tę przebyło; znaczy to że gdy na gw iazdę tę spoglądam y, nie do
strzegam y obecnego jej stanu, ale widzimy, ja k ą była przed sześciu laty, a gdyby w tej chw ili n astąpił n a mój ja k iś w ybuch p ło m ienisty, k tó ry b y jasność je j nagle wzmógł, otrzym alibyśm y o tem świadomość dopiero za sześć lat; gdyby, dziw nym jakim ś prze
w rotem , w tej chw ili zgasła, świeciłaby nam sześć la t jeszcze.
W tym że samym czasie, kiedy Bessel ozna
czał paralaksę 61 Łabędzia, inny, niem niej zasłużony astronom , ja k wspom nieliśmy ju ż w yżej, Struve, zajął się podobnem b ad a
niem . Za przedm iot sw ych poszukiw ań o b ra ł on jed n ę z najśw ietniejszych gw iazd nieba, W egę czyli c< L u tn i (L iry ); ja k k o l
w iek nie posiada ona w ybitnego ru c h u w ła snego, to z pow odu świetności można było uw ażać j ą za gw iazdę dosyć nas bliską. Do porów nania użył S truve m ałej, sąsiadującej z nią gw iazdki 10 wielkości, w odległości około 43'1; pom iary, dokonyw ane zapornocą zw ykłego m ikrom etru nitkow ego, trw a ły od L istopada 1835 r. do S ierp n ia 1838 r. i o k a zały, że p aralaksa w zględna tój g w iazdy wynosi około ćw ierci sekundy. B adania późniejsze w ydały wielkość nieco m niejszą, średnio 0,20”; chociaż zatem W ega je s t p ra - j wie 100 razy jaśniejsza aniżeli 61 Ł abędzia, je s t przeszło dw a razy więcój od nas od
ległą.
W spółcześnie praw ie z tem i badaniam i B essla i Struvego pro w ad ził H enderson po- dobneż poszukiw ania w dostrzegalni P rz y ląd k a Dobrój N adziei co do najśw ietniej
szej gw iazdy nieba, a C entaura; gw iazda ta, położona blisko bieguna południow ego, dla nas je s t niew idzialną: H enderson m ierzył odległości tej gw iazdy od zenitu w różnych porach ro k u , nie dochodził tedy paralaksy przez porów ny wanie je j położeń z gw iazda
mi sąsiedniem i, j a k Bessel i Struve, ale w iel
kości jej oznaczał pom iaram i bespośrednie- mi. B adania te H endersona i następcy je go w temże obserw atoryjuin, M acleara, w y
dały na paralaksę a C en tau ra liczbę stosun
kowo znaczną, 0,91", jednak ow o ż E lk in , rostrząsąjąc w r. 1880 obserw acyje M aclea
ra, wniósł, że praw dopodobnie liczba ta je s t zaw ielką i nie przechodzi wartości 0,8";
je stto w każdym razie najw iększa ze zm ie
rzonych dotąd p aralak s, czyli, że najśw ie
tniejsza ta gw iazda nieba je s t zarazem n a j
bliższą uk ład u słonecznego sąsiadką. J e s t oddalona od nas o 265000 prom ieni drogi ziem skiej, a na przebieżenie tej drogi św ia
tło p otrzebuje nieco więcej nad cztery lata.
G w iazda, którój p aralaksa wynosiłaby j e dnę sekundę, oddalonaby od nas była na 206 265 prom ieni drogi ziem skiej; wielkość tę przy jm u je się zw ykle za jednostkę do oceny odległości gw iazd, a na przebycie tej drogi św iatło wym aga półczw arta roku.
W e d łu g tego a C en tau ra odległą je s t od nas na je d n ę przeszło tak ą jedn ostk ę, 61 Ł ab ę
dzia na dwie, a W ega na pięć tych olbrzy
mich jedn ostek. W ogóle nie poznano do
tąd żadnej gw iazdy o odległości m niejszej, lub choćby w yrów nyw ającój jed nej p o d o bnej jednostce.
O becnie, j a k pow iedzieliśm y wyżej, p rz y rządy astronom iczne pozw alają, z dostatecz
ną przyn ajm n iej ścisłością, oceniać kąty większe od 0 ,1"; ocena kątów m niejszych zgoła je s t niepew ną; dlatego też za w iaro- godne uważać m ożna pom iary odległości ty ch tylko gw iazd, któ ry ch paralasy prze
chodzą tę granicę. G w iazd takich znam y dotąd około dw unastu, pom iędzy niemi trzy tylko, a C en taura, Syryjusz i W ega, należą do najśw ietniejszych gw iazd nieba, u in nych gw iazd pierw szej wielkości paralaksa dostrzedz się nie dała. W idzim y z tego, że znaczna jasn ość gw iazdy nie pozw ala s ta nowczo wnioskować o j e j bliskiem sąsiedz
twie. N aw et gw iazdy bardzo świetne i za
razem znaczny ruch w łasny posiadające n ie
koniecznie do bliższych należą; tale np. A r- k tu r czyli a W o larza, gw iazda pierw szej wielkości, a w ciągu roku przesuw ająca się o 2",3 na niebie, posiada paralaksę conaj- wyżej 0,1". Z gwiazd, których paralaksa z dostateczną ścisłością zm ierzoną została przez B run no w a,najdalszą jestm ałag w iaz d - ka, oznaczona liczbą 1830 w katalogu G room - bridgea, z tego względu znana, że oży
w iona je s t bardzo znacznym ruchem w ła
snym; odległość jój wynosi 1748000 p ro m ieni drogi ziem skiej, a św iatło przebyw a tę drogę w ciągu 28 lat niespełna. W po-
dobnźj m niśj więcej odległości przypada, według P etersa i znana dobrze wszystkim gw iazda biegunowa.
Syryjusz, najśw ietniejsza gw iazda nasze
go nieba je st od nas ta k daleko, że św iatło przybyw a od niego dopiero po latach 17;
prom ień tej gw iazdy w chw ili, gdy do oka naszego dobiega, w ysłany został przez nią.
przed laty siedem nastu. S yryjusz je s t p rze
szło m ilijon razy więcej od ziemi oddalony aniżeli słońce, a w odległości takiej to osta
tnie byłoby ju ż gw iazdką bardzo drobną, kilkaset razy może słabszą aniżeli Syryjusz.
Istotny zatem blask Syryjusza przewyższa praw dopodobnie kilkaset razy blask naszej gw iazdy dziennej; a jeżeli przyjm iem y, że jasności gw iazdy odpow iadają jej wymiary, powiedzieć możemy, że pow ierzchnia Sy
ryjusza przewyższa kilkaset razy pow ierz
chnię słońca, a tem samem w przestrzeni przez niego zajętej pomieścićby się mogło k ilka tysięcy b ry ł tak wielkich, ja k słońce nasze. N atom iast a C entaura, ja k z podo
bnego rach u n k u w yw nioskow ać można, po
siada blask trzy razy tylko silniejszy aniżeli słońce, a 61 Ł abędzia je st od niego zapewne bryłą znacznie mniejszą.
W obec odległości, w jak iej przypadają najbliższe nam gw iazdy stałe, nietylko zie
mia, ale i cała droga, po której ona dokoła słońca się toczy, punktem je s t tylko niedo
strzegalnym . W yobraźm y sobie obserwa
tora umieszczonego n a alfie C entaura: z te go stanowiska cały prom ień drogi ziem skiej, t. j. długość 20000000 mil, zdołałaby mu zakryć nitk a grubości je d n e g o ’ m ilim etra, a rosciągnięta przed jego okiem w odległo
ści dw ustu metrów!
Do powyższych kilkunastu gwiazd, któ
rych paralaksa nie je s t m niejszą od dziesią
tej części sekundy, dalsze badania dodadzą zapew ne tę lub owę jeszcze, w porów naniu wszakże z całym zastępem gwiazd, zdobią
cych niebo nasze, ilość ich zawsze pozosta
nie bardzo nieznaczną. W szystkie inne nie przedstaw iają żadnej paralaksy, rozrzucone są w odległościach, których p om iar je st ju ż zupełnie niemożebnym, droga ścisłego b ada
nia zgoła nas tu opuszcza. Nie opuszcza nas je d n a k pragnienie wiedzy, ciekawość tych niepojętych przestrzeni, którą podsyca conocny widok nieba usianego gwiazdami.
K r 9.
G dy z pod nóg naszych usuw a się g ru n t bespieczny ścisłych, um iejętnych badań, myśl ludzka wybiega chętnie poza szranki, które jej ścisła wiedza staw ia i stara się wy
najdow ać wskazówki, któreby snuć pozw o
liły przybliżone choćby dom ysły o oddale
niu i roskładzie tych słońc dalekich, o roz
ległości świata całego. H ipotezy takie o od
ległości gw iazd, o ich rozrzuceniu w prze
strzeni, snuli głów nie H erschel, Struve, P e
ters, Gylden.
A by tedy otrzym ać przybliżoną ocenę o d dalenia gwiazd rozm aitych jasności czyli różnych wielkości, przypuścić można n a j
pierw , że wszystkie gwiazdy posiadają prze- cięciowo blask jed nak i, w ydają się zaś nam rozm aitej mocy dlatego, że w rozmaitej od nas rozmieszczone są dali, św iatło bowiem słabnie w stosunku kw adratów z odległości.
W idzieliśm y wprawdzie, że przypuszczenie takie nie da się należycie uzasadnić, bo p o znaliśm y, że najjaśniejsze gwiazdy nieba niekoniecznie są najbliższemi; jeżeli wszak
że pod uwagę cały ogół gwiazd weźmiemy, to przecięciowo zasadę tę za dostatecznie praw dopodobną przyjąć będziemy mogli, że mianowicie gw iazdy świetniejsze są bliższe nas, a słabsze p rzypadają dalój; ze stosunku zatem jasności gwiazd różnych klas czyli różnych wielkości w yprow adzić można sto
sunek ich oddalenia.
Podobnąż ocenę przeprow adzić można według innej jeszcze zasady hipotetycznej, opierając się mianowicie na przypuszczeniu, że gw iazdy jed nostajnie są w przestrzeni rozrzucone; gdzie przeto gęściej w polu lu nety w ystępują, to pozorne to skupienie nie znaczy, żeby one tam rzeczywiście obficiej się znajdow ały, ale że pozorne to skupienie je st następstw em znaczniejszej ich odległo
ści. Stosunek więc, ja k i zachodzi m iędzy ilościami gwiazd różnych klas, pozw ala też wnioskować o względnej ich odległości.
Obie te hipotezy, jak ko lw iek zupełnie od
rębne, prow adzą wszakże do rezultatów do
syć zgodnych, ja k to wskazuje następna ta blica, gdzie w kolum nie drugiej znajdujem y ocenę stosunkowej odległości gw iazd róż
nych klas, op artą na przypuszczeniu je d n o stajnego roskładu gwiazd w przestrzeni, w trzeciej zaś podobnąż ocenę na podstawie jednakiego ich blasku. Zestaw ienie p ie r
1 3 7 WSŻłCCHŚWlAT.
138 w s z e c h ś w i a t. Nr 9.
wsze przeprow adzone zostało przez W . S tru te g o , drugie przez H erschla.
Gwiazdy
Odległości
w zględne Odległości bezwzględne
<D a w m ilijonach w liczbie lat, wielkości > rs<X> prom ieni po której
U drogi ziem św iatło do nas
o skiej dochodzi
1 1 ,0 0 1 ,0 0 2 ,3 3 6
2 1 ,8 0 1 ,5 4 3 ,5 56
3 2 ,7 6 2 ,3 6 5 ,4 8 5
4 3,9 1 3 ,6 4 8 ,3 1 3 2
5 5 ,4 5 5 ,5 9 1 2 ,8 2 0 2
(5 7 .7 3 8,61 19 ,7 3 1 1
7 1 1 ,6 1 3 ,2 3 3 0 ,3 4 7 8
8 2 0
1
2 0 ,3 5 4 6 ,6 7 3 6
W edług tego gw iazdy 6 wielkości, n a j
słabsze z w idzialnych okiem nieuzbrojonem , są. mniej wlęcój 8 razy bardziej od nas od
dalone aniżeli gw iazdy pierw szej wielkości.
G ylden p rzyjm uje za średnią w artość p a ra laksy gw iazd pierw szej w ielkości 0,9", skąd wypada, że przecięciowo ich odległość w y
nosi 2 300000 prom ieni drogi ziemskićj (liczby te zamieszczone są w czw artej k o lu m nie powyższćj tablicy), a św iatło dochodzi od nich, rów nież przecięciowo, po latach 36 j
(liczby ostatniój kolum ny). O d najsłabszych [ golem okiem w idzialnych jeszcze gw iazdek j
światło dobiega nas dopiero po 311 latach, choćby zatem w ygasły obecnie, świeciłyby jeszcze długo następnym pokoleniom . G w ia
zdy 8 wielkości są oddalone o 47 m ilijonów prom ieni drogi ziemskiej. Co do gw iazd słabszych, ocena bardziój jeszcze staje się niepew ną; z pewrnem praw dopodobieństw em przy jąć można, że najdrobniejsze gw iazdy, dostrzegalne jeszcze przez najpotężniejsze nasze teleskopy, p rzypadają w odległości, przechodzącej 300 razy średnią odległość gw iazd najśw ietniejszych. Z takiej odle
głości w ysłany prom ień św iatła dochodzi nas dopiero po 3500 lat.
W idok, ja k i nam niebo przedstaw ia, daje nam tedy obraz objaw ów zgoła niejedno- czesnych. G w iazdy jaśn iejsze dostrzegam y tak, ja k istniały p rzed dziesiątkam i i s e tk a mi lat, a gdy teleskopy potężne o d słaniają nam widok niezliczonych gw iazd, -niedostę
pnych zgoła w zrokow i nieuzbrojonem u, to
| dostrzegam y stan, ja k i przed tysiącam i lat zachodził. T a k samo i prom ień słoneczny, któ ry przed wiekami drobną nasze ziemię oświecił i w przestrzeń odrzucony został, nie je s t tam zatracony, a istota, obdarzona wzrokiem potężnym i cudow ną zdolnością natychm iastow ego przenoszenia się zg w ia z-
! dy na gwiazdę, w tych rospierzchłych p ro m ieniach odczytaćby m ogła ubiegłe dzieje naszój planety.
N ajdrobniejsze znane nam gw iazdy w ska
zu ją tylko kres doniosłości naszych telesko- I pów, nie oznaczają nam wszakże jeszcze kresów wszechświata. C zy istnieją jego granice, ja k ie są jeg o w ym iary, ja k ą jest jeg o budow a, ja k i w nim ład i porządek panuje, są to pytania, gdzie hipoteza trw o żliwie tylko się w dziera i gdzie nau k a p rz e
kracza ju ż dostępny je j dziś obszar.
S tan isła w K ram sztyk.
KILKA SŁÓW
o n a s ze j n o m e n k la tu rze i term inologii botanicznej n a tle h is to ry i b o tan ik i w -Polsce.
(Dokończenie).
J . C zerw iakow ski, piszącsześć tomów „B o
tan ik i szczególnej” (K raków 1849 — 1863) i opisując w nićj, czyli raczej tłum acząc z czeskiego, w klasyczny sposób rośliny le
karskie i przem ysłow e, stoi na nieco od- m iennem stanow isku. I on w praw dzie fa
b ry ku je dziw olągi np. błędoplew a,błogosła- wa, bokoblizn, brodziłek, brzęczyniec i t. p., ale przynajm niej podaje kursyw ą, j a k ro śli
nę nazyw ano daw niój lub ja k ie ma pospoli
te miano. T ylko że lite ra tu ry nie w y czerp u je . Zeby się trzym ać tych samych p rz y k ła
dów, niem a dla T araxacum 9 a dla Y erbeny 7 nazw X V I w., a przytem wcale nie dba o to, ja k ie z ty ch nazw dziś jeszcze żyją.
M a więc K rólestw o, ma i G alicyja swoje właściwe fab ry k aty . Że nie weszły do języ ka, to rzecz n atu ra ln a. K ażdy z nas rozu
mie, co je s t kam elija, fikus, azalija, herbata,
Nr 9. W SZECHŚW IAT. 1 3 9
a nikt nie wie, ja k je przy b iu rk u nazwano.
Co więcej, przekonałem się, że owe nazwy z katalogów nasion, które posługują, się fa
brykatam i p. W agi, wcale do mowy nie we
szły; zastępują je nazw y, które się w żywym języ k u natu ralnie w yrobiły. Przekonałem się również, zbierając m atery ja ły do liisto- ryi hodowli roślin w Polsce, że nazwy ludo
we po większej części istnieją ju ż w owych glosariach X V wieku. G dyby je zebrać wszystkie w podobny sposób, ja k je podał An-nenkow dla Rossyi (opuszczający w swym ogrom nym słow niku fabrykaty), odnalazłyby się może i inne.
Nasze pokolenie wyrosło je d n a k na tych fabrykatach, ta k pan Ślósarski ja k i ja ż y wi
liśmy się niemi we florze W agi, zżyliśmy się z niemi tak, że to, co w języku istnieje fak
tycznie, w ydaje się tem u pokoleniu ju ż n ie raz dziwactwem! P rzy z n aję się do winy, że sam nawet, niem ając o tem wyobrażenia, idąc za temi błędnem i wzoram i, fabrykow a
łem zawzięcie nazw y dla śluzowców, pisząc ich monografiją. Tem śmielćj mogę dziś przeciw nim wystąpić, iść wzorem pisarzy Zygm untowskiój epoki i naw iązać w lite ra
turze nić przerw aną od czasów pism K luka.
T e „dziwaczne” nazw y, których użyłem w K luczu do oznaczania roślin, są to wszyst
ko nazwy, o których wiem, że żyją, żyją już, 0 ile śladów historycznych starczy, blisko cztery wieki, zapewne żyć będą jeszcze d lu- żćj i nie sądzę, żebym błąd popełnił, dając j im w lite ratu rz e należne miejsce. „W odo
rost” je st fabrykatem , używ ało go k ilku pisa- ! rzy, ale dla prostój przyczyny, bo nie znali j
w yrazu ży wego, nietylkozaZ ygm untow skich czasów w literatu rze, ale naw et dziś. K ażdy włościanin tu w K rakow skiem i w T atra ch wie co „g lo n ”, proszę go spytać o wodorost, czy zrozum ie, o co chodzi. Używ am y też w yrazu glina, m ającego ten sam pierw iastek 1 oznaczającego rów nież rzecz lepką i wilgo
tną, podobnie ja k ośrodek chleba. I „b y li
n a ” je s t nie fabrykatem ale wyrazem zielni- kow y.m X V Iw . „R ośliną trw a łą ” je s ti każde drzewo, a orzeczenie „ziele trw a łe ” je s t nie
dorzeczne, bo cechą ziela właśnie to, że zni
kome.
A le pojęcie byliny należy ju ż nie do no
m enklatury, tylko do term inologii i co do j(?j użycia w moich książkach k ilk a słów w y- I
jaśnienia. W skutek nowego położenia w y
robiła się osobna w K rólestw ie, osobna w Poznańskiem , osobna w Galicyi. K iedym przyszedł do K rakow a,używ ając te j, na któ
rej wyrośliśmy w Szkole G łów nćj, byłem niezrozum iały nieraz dla uczniów, którzy ze szkół średnich wynieśli inną. Zabrałem się więc do nielada roboty i zestawiłem na k artk ach nom enklaturę ze słowników bota
nicznych A ndrzej o wskiego (1825), Pław skie- go (1830) i z 16 B otanik, począwszy od pierw szej polskiój wydanćj przez K luka w 1785. T ak rozporządzając wielkim m ate- ryjałem , w ybrałem z tego tę, k tó rą się p o sługuję, w ybierałem z w ielu wyraz, który był niew ątpliw ie najtrafniejszy, a gdzie w ąt
pliwość była, tam daw ałem pierw szeństwo tutejszym autorom dlatego, że ich słow nic
two było używane przez tysiące młodzieży uczęszczającej do szkół oraz przez ich n au czycieli. T ylko bowiem przez wzajemne ustępstw a możemy dojść do tego, żeby mieć nie prow incyjonalne ale ogólne terminolo- gije. Ig d y b y takiój wyrozumiałości ze wszech stron nie było, gdyby każda prow incyja uw a
żała dorobek innój tylko za niedorzeczność i dziwactwo, to niew ątpliw ie ze szkodą j ę zyka i nauki separatyzm staw ałby się coraz większy i szkodliwszy. W szędzie są nie- głupi ludzie, nigdzie m ądrość nie wzięła przyw ileju, trzeba tylko przychodzić do rze
czy bez uprzedzeń, traktow ać j ą history
cznie. B rać ze źródeł i przyw racać z nich to, co lekkom yślnie, pomimo tradycyi wie
ków, zostało zaniechane, a przy wyborze nie kierow ać się przyzw yczajeniem własnem, bo to najw iększy nieprzyjaciel bezstronnego sądu.
D la term inologii byłem zmuszony two
rzyć dla nowych pojęć nowe w yrazy; wia
domo, że często polonizowałem tylko wyraz obcy powszechnie używany i co do tych nic robi mi zarzutu ani p. S. ani recenzyja w „M uzeum ”, organie tutejszego nauczy
cielstwa. W każdym razie nie przyw iązuję wagi do użycia tego lub owego w yrazu w term inologii, więcój mi chodzi o rzecz niż } o nazwę; uważam, że czas pisania słow nic-
! tw a zam iast dzieł, w którychby słownictwo i znalazło zastosowanie i dla nas minął.
W drugiem więc w ydaniu uw zględnię n a j
chętniej wszelkie nadesłane mi uw agi, jeżeli