• Nie Znaleziono Wyników

11. Warszawa, d. 13 Marca 1887 r. Tom VI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "11. Warszawa, d. 13 Marca 1887 r. Tom VI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

11. Warszawa, d. 13 Marca 1887 r. T om V I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H S W !A T A .“

W W a rs za w ie : ro c z n ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p r z e s y łk i p ocztow ą: ro c zn ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5

P re n u m ero w a ć m o żn a w R e d a k c y i W szech św iata i w e w s zy s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i zagranicą,.

^ c łr e s jF2ed.a,łccyi: ^Zra.lro^T-sl^ie-^rzed.mieście, ISTr SS.

K om itet R edakcyjny stan o w ią: P . P. D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A lek san d ro w icz b. d z ie k an U niw ., m ag. K. Deike, m ag. S. K ra m szty k , W ł. K w ietn ie w sk i, J . N a tan so n , D r J . S ie m ira d zk i i m ag. A. Ś l ó s a r s k i . ___

„ W s zech św iat" p rz y jm u je ogło szen ia, k tó ry c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k zw iąz ek z n a u k ą , n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szp alcie alb o jeg o m iejsce p o b ie ra się za p ierw szy ra z kop. 7'/s>

za sześć n a s tę p n y c h r a z y kop. G, za dalsze kop. 5.

P c n e 1 o p a.

(2)

162 W SZECHŚW IAT. N r 11.

S Z K I C E O R N I T O L O G I C Z N E .

R O D Z IN A F E I E L O P

( C R A C I D A E ) .

J u ż nieraz zdarzyło mi się wspominać 0 pew nych grupach zoologicznych, k tóre dzięki swym bardzo w ybitnym cechom w y­

mykają. się poza ram y konw encyjonalnćj system atyki, zm uszając nieraz uczonych do tw orzenia oddzielnych, sam oistnych zg ro ­ m adzeń. I wyznać trzeba, że im błiżój po­

znajem y św iat zwierzęcy, tem więcćj rośnie liczba tych niezależnych grup , dla których miejsca w system atyce albo braknie, albo je dopiero stw arzać należy pom iędzy listam i j

innych grom ad. Z dniem każdym tru d n o ­ ści rosną, gdyż z dniem każdym poznajem y bliżćj stopień pokrew ieństw a lub różnic p o ­ m iędzy tw oram i kuli ziem skićj. L ineusz | rospoczął nową erę w historyi n atu ra ln ej, grom adząc zw ierzęta w klasy, rzędy, fami- lije i rodzaje, lecz ju ż uczniow ie jeg o za­

częli g ru p y potw orzone przez m istrza rozbijać, rozdrabniać coraz więcćj. W po­

czątkach by ł tylko rodzaj i gatunek; dziś ju ż zachodzi potrzeba nietylko pod-rodzai

1 pod-gatunków , lecz naw et m niejszych roz­

drobnień, k tó re uczeni dla u łatw ienia róż- nem i głoskami alfabetu oznaczają. I pom i­

mo mrówczój pracy tysięcy uczonych, dale­

cy jesteśm y od dopięcia natu raln eg o u g ru ­ pow ania tw orów organizow anych, gdyż w scislem pojęciu w yrazu „system atyka”

nie istnieje. Możemy tylko w części od ­ tw orzyć „gienealogiją”, lecż ta dla licz- j n ych braków nigdy doskonałą nie będzie.

N a te uw agi naprow adziła mnie rodzina C iacidae, k tórą zajm ę przez chw il kilka czytelników W szechśw iata. Zw ykle uczeni mieszczą je w rzędzie kuro waty cli (G a lli- nae), zatem obok bażantów, cietrzew i, k u r i kuropatw . G dy je d n a k bliżej p rz y p atrzy ­ my się tym ptakom , a osobliwie, gdy pozna­

my nieco ich obyczaje, łatw o przekonam y się, że są one rów nie dobrze zbliżone do go­

łębi, ja k do kurow atych, a z pew nością n a ­

w et bliższe tych pierw szych, niż kuropatw lub k ang czyli stepów ek(P teroclidae), k tóre tak że w rzędzie kurow atych pomieszczono.

I gdybyśm y pragnęli w jed ny m szeregu p o ­ staw ić obok siebie wspomniane dopiero co ptaki, przyjęlibyśm y taki porządek: gołębie, penelopy, indyki (M eleagridae) i dopiero kurow ate właściwe; a nie tak ja k to uczynił G ray , k tóry w swym katalogu ptaków bes­

pośrednio po gołębiach um ieścił kangi, po nich penelopy, do których przysunął au- stralskie m egapodiusy, odstrychując bardzo daleko indyki, gdy w gruncie rzeczy pene­

lopy n ajbardziej przez te ostatnie zbliżają się do w łaściw ych kurow atych.

L ecz gdybyśm y wykluczyli penelopy z rzędu k urow atych, nie należałoby nam iść za przykładem Ileichenbacha, k tó ry ptak i te w jed n ćj gru p ie z gołębiam i obejm uje.

P ra w d a , że penelopy budową nóg i obycza­

jam i swemi zbliżają się do gołębi, lecz, ja k to słusznie zauw ażył d r B rcbm , różnią się zasadniczo od tych ostatnich początkowym rozw ojem m łodych, a m ianowicie, że p isk lę­

ta penelop w ykluw ają się z jaj pokryte p u ­ chem i podobniejsze są do m łodych kurcząt, niż do świeżo w yklutych nagich i niedołęż­

nych gołębi. B iorąc więc sumę podo­

bieństw i różnic, najw łaściw iej byłoby m ie­

ścić penelopy w osobnym rzędzie, któryby łączył i-zędy gołębi i kurow atych.

Jeżeli m ógłbym przyrów nać penelopy do którego ze znanych nam bliżój ptaków , to chyba do indyka; są je d n a k odeń wysm u- klejsze i zręczniejsze. Mocno zaokrąglone sk rzy d ła znam ionują lot ciężki i nie w ytrzy­

m ały, a długi, zaokrąglony lub prosto ścięty ogon czyni p tak a pozornie większym, niż je s t w rzeczywistości, do czego przyczynia się jeszcze niem ało obfite, sztyw ne i puszy­

ste u nasady pierze. Dość wyniosłe nogi pozbaw ione są naw et wszelkich śladów ostro­

gi, a palec tylny zn ajd uje się na tój samój płaszczyźnie co i trzy przednie, czem się w łaśnie do gołębi bardzo zbliżają: wiadomo

j bowiem , że palec ten (zw any ksiukiem ) u właściw ych kurow atych je s t znacznie wy- żćj osadzony. Dziób m ają penelopy m ier­

nej długości, rozdęty ku końcowi. W o- sków ka rozw ija się niekiedy w świe­

tnie ubarw ione w yrostki, lub obejm uje na-

i gie części koło oczu. U n iektórych rodzą-

(3)

Nr 11. w s z e c h ś w i a t . 163 jów zwiesza się na gardzieli! ch arak tery sty ­

czny obnażony woreczek, niem ający, ja k się zdaje, ważniejszego fizyjologicznego przeznaczenia. W oreczek ten przem aw ia za bliskiem pokrew ieństw em z indykam i, u któ ­ rych także się spotyka.

W ewnętrzną, budową, różnią się penelopy zarówno od gołębi, ja k i od k u r. K latk a piersiowa bardzo ściśnięta po obu bokach, czego nie spotykam y w obu wspom nianych skupieniach ptaków . M ostek stosunkowo krótki, pokryw ający zaledwie połowę jam y płucno-brzusznej, gdy u gołębi i kurow a- tych średnio 3/ 4 zasłania. M ięśnie piersio­

we słabo rozw inięte w skazują wyraźnie lot slaby. Jam a m iednicow a bardzo obszerna sprzyja niesieniu bardzo w ielkich ja j, od­

znaczających penelopy od innych pokrew ­ nych ptaków.

K rta ń posiada często budowę specyjalną, w związku będącą z silnym tubalnym gło­

sem tych ptaków . U niektórych gatunków , ja k np. u P enelope abu rri, w ydłuża się ona bardzo, robiąc zakręt ponad mostkiem, obok którego przy obojczyku dostaje się do śro d ­ ka. Sam ica tego zw oju nie posiada. N ad­

to u w ielu gatunków k rta ń rosszerza się znacznie, podnosząc tem rezonansowe zd ol­

ności ptaka.

W szystkie bez w yjątku penelopy są p ta­

kami leśnemi, co ju ż poniekąd zdradza ich drzew ne obyczaje. W samej rzeczy, gdy właściwe kurow ate spędzają przeważnie, a w wielu w ypadkach — wyłącznie, czas na ziemi, penelopy praw ie zawsze trzym ają się wśród koron drzew , spuszczając się na ziemię w w yjątkow ych tylko razach, zw a­

bione opadłym owocem. T en to szczegół obyczajowy zbliża je bardzo do gołębi, któ­

re tylko na żer z drzew zlatują. Do tych też ptaków podobne są penelopy, gdy po poziomo sterczących gałęziach chodzą, gdyż zw racają wtedy przy obejm owaniu konaru palec k u w ew nątrz, to znaczy, że palce le­

wej nogi zwrócone są ku praw ej stronie ptaka i odw rotnie.

P enelopy trzym ają się zw ykle nieliczne- mi stadkam i, złożonemi z 4, 6 a rzadziej 8 lub 10 osobników, często też widzieć je mo­

żna param i, gdyż do w ybitnych cech oby­

czajowych tej g ru p y należy jednożeństw o (m onogam ija), w yróżniające je od większo­

ści kurow atych, znanych ze swych harem o­

wych usposobień. N ikt je d n a k z podróżni­

ków nie doszedł, czy p ary łączą się na całe życie, czy też na każdą porę lęgową nowym kom binacyjom ulegają, choć ten ostatni w y­

padek prawdopodobniejszym się wydaje, gdy weźmiemy na uwagę towarzyskie życie penelop.

P o ra lęgowa nie wszędzie jest je d n a k o ­ wą, co zresztą charakteryzuje cały ko nty­

nent obu A m eryk, gdzie same pory roku zm ieniają swój porządek względnie do po­

łożenia gieograficznego lub topograficznego.

R egułą je d n a k się wydaje, że pora lęgo­

wa w ypada pod koniec p ory dżdżystźj, gdyż wtedy mianowicie najw iększa ilość drzew owocem się pokryw a, ułatw iając m atkom wykarm ienie potom stwa. Zatem dla A m e­

ryki południow ej, z w yjątkiem nielicznycli obszarów, czas lężenia w ypada w K w ietniu i M aju, odpowiadającym przejściu od pory dżdżystśj do suchćj. W wielu jednak oko­

licach, ja k np. w departam encie Jaen pół­

nocnego P eru , penelopy lęgną się w miesiącu G rudniu i Styczniu; p. H . de Saussure te same miesiące podaje dla Craxów guate- malskich.

Samiec wspólnie z samicą budują na nie­

wysokich drzew ach lub krzakach wielkie i płaskie gniazdo, zrobione z gałązek i zgru - ba liściem wyłożone. N iedbałą budową przy ­ pomina ono gniazdo gołębi. Tam to sam i­

ca niesie dw a wielkie, czysto białe jaja.

Młode w ykluw ają się pokryte puchem i żw a­

we, pozostają jed n ak na drzewie, gdzie je rodzice wspólnie karm ią. W miesiąc po wylężeniu pojaw iają się pióra, a w trzy miesiące dochodzą praw ie zupełnego roz­

woju.

Zdaje się jed nak , że niewszyscy przed­

stawiciele rodziny Cracidae lęgną się w spo­

sób powyżój opisany, gdyż według pow sze­

chnego mniem ania mieszkańców doliny H uayabam ba (w północnem P eru ) rodzaj O rtalid a stanow i ważny i ja k się zdaje nie­

znany zupełnie uczonym w yjątek, a m iano­

wicie, że kilka samic wspólnie buduje gniaz­

do i w nie jaja niesie na podobieństwo k u ­ kułki am erykańskiej (C rotophaga) i małej papużki z pom orzą p eru w iań sk ieg o (P sit- tacula coelestis). F ak tem też się zdaje, że w gniazdach wspomnianej dopiero co O rta-

(4)

164 W SZECHŚW IAT. Nr 11.

lidy znajdow ano znaczny liczbę ja j (12— 14);

tru d n o zaś przypuszczać, aby O rta lid y tak dalece różniły się od innych przedstaw icieli rodziny, które w szystkie bez w y jątk u niosą, małą. liczbę ja j (dw a). Łatwiej przypuszczać można, żejakieś w yłączne w arunki bytu zm u­

siły samice tych ptaków do łączenia się w ce­

lach wspólnego w ysiadyw ania.

P en elo p y k arm ią się owocami rozm aitych gatunków drzew , k tó re bądź na ziemi, bądź na samych drzew ach zbierają. Liczne g a ­ tu n k i N ectandry stanow ią ich ulubione po­

żyw ienie. Owoce tego drzew a dochodzą niekiedy wielkości małej śliw ki, a pestka w nich je st tak wielką, że sama przez się w iększą jest u niektórych gatunków od śliw­

ki. Pom im o to pestki przechodzą niestra- wione przez k an a ł pokarm ow y i wyrzucone w całości zdolne są kiełkować. W su ch ­ szych okolicach pom orzą peruw ijańskiego gatunek Penelope albipennis karm i się j a ­ godam i krzew u, zwanego przez krajow ców

„lipę”, lub strączkam i algarrobo (P rosopis).

W ątp ić też nie można, że ptaki te jed zą ta k ­ że ow ady, gdy przypadkiem na nie trafią;

ten je d n a k rodzaj pożywienia, jak o w y jąt­

kowy, pom iniętym być może. Stanowczo też zaw yrokow ać możemy, że penelopy do wyszukiwania owoców na ziemi nie posłu­

gują się ani dziobem ani nogam i, lecz zbie­

ra ją je d y n ie te jag o d y , które na po w ierzch- ! ni znajdują, a tem samem nie są bynajm niej ptakam i grzebiącemi.

Głos ich zmienia się bardzo stosownie do gatunku , choć przedstaw iciele niektó- | rych g ru p okazują znaczne pokrew ieństw o.

I tak, rodzaj O rtalida odznacza się silnym i w rzaskliw ym głosem, dającym się w yrazić przez zgłoski h u-du-a-ra-ku, w ydaw anych w spólnie przez dwa osobniki, z których j e ­ den pow tarza hu-du-gou o tonie niskim, gdy d ru g i dodaje a-ra-ku, w taki sposób, że pierw sza i najbardziej w rzaskliw a sylaba a w ypada współcześnie ze zgłoską gou, skąd pow staje ja k b y w yraz h u d u arak u o podnie- sionem i akcentow anem a. Różne gatunki wspom nianego ro d zaju posiadają głos b a r­

dzo do siebie podobny, a stąd pow stały i n a­

zwy miejscowe u atarak u , m anakaraku, ka- trakn, p arrak u a i inne, nadaw ane w różnych a bardzo odległych od siebie m iejscow o­

ściach P e ru , Boliwii, E kw adoru i B razylii.

Zw ykły głos alarm ujący,w ydaw any przez

| penelopy spłoszone, gdy z drzew a na d rz e­

wo przelatują, przypom ina bardzo głos in­

dyczki, co także rzuca pewne św iatło na po­

krew ieństw o tej gi'upy ptaków z indykam i.

M łode piszczą cienko i żałośnie ja k ind y­

częta.

B ardzo ciekaw y głos posiada w ielka czar­

na penelopa (P enelope aburri), zam ieszku­

ją c a rozległe lasy K ord y lijeró w p e r u w ia ń ­ skich. Głos ten rospoczyna się kilku tona­

mi o brzm ieniu trąb k i chrom atycznej, te j e ­ d n ak k ilk a pierw szych sylab sij. tak ciche,

| że je tylko słyszeć m ożna z niew ielkiej od­

ległości; dopiero po nich ptak w ydaje ro ­ dzaj silnego i przedłużonego Wrzasku, któ ­ ry stopniow o podnosi się do bardzo wyso­

kiego tonu, poczem znów stopniowo spada.

W dziw nym tym k rzy k u słychać pewne brzm ienie żuraw iego głosu. P ta k wówczas siedzi spokojnie, podtuliw szy nogi pod cia­

ło i w niew ielkich, gdyż kilkum inutow ych odstępach w ydaje swój głos silny, który p rz y dobrych w arunkach na parę wiorst odległości roznosi się po górach. W idocz­

nie je s t to rodzaj tokow ania, gdyż samica nie w ydaje go, a samce tylko w porze lęgo­

wej. W ted y naw et podczas nocy księżyco­

wych las brzm i dziwnem i krzykam i, które dochodzą nas z różnych stron.

B aw iąc w H uam bo (północne P eru ), za­

alarm ow any zostałem pew nego razu rospa- czliwym krzykiem ja k b y człow ieka w chw i­

li najw yższej agonii. Cisza leśna, ja k a za­

leg ła wówczas w skutek zapadającej nocy, podnosiła jeszcze grozę położenia. Pobie­

głem w k ieru n k u głosu i przekonałem się, że autorem jego był inny gatunek penelopy (P enelo pe boliriana), dość rzadko spotyka­

ny w tej miejscowości. T rud no je s t sobie w ystaw ić, ja k przy k re wrażenie głos ten w yw iera n aw et wtedy, gdy znamy jego przyczynę. Słychać go nieraz po parę go­

dzin z rzędu w niew ielkich odstępach czasu.

L o t penelop je s t ciężki i nietrw ały, po­

zbaw iony .jednak tego silnego łopotu, j a ­ ki ch a rak tery zu je cietrzew ie lub bażanty.

B yw a i tak, że penelopa, rostoczywszy tylko skrzydła, zlatu je z gałęzi zupełnie cicho nie- postrzeżona przez myśliwca. W ogóle j e ­ dnak p tak i to bardzo głupie i tylko w p e­

(5)

wnych okolicach, gdzie je więcej prześladu­

ją , stały się płochliwem i i trudnem i do zej­

ścia. T a k np. w osadzie Cocochó (północ­

ne P e ru , dep. A m azonas) zmuszeni byliśmy polować na nie podczas nocy księżycowych, gdy się w abiły swym donośnym głosem, a i wtedy naw et przezorne ptak i drw iły so­

bie nieraz z naszej ostrożności.

P o ziemi biegają nadzwyczaj szybko i praw ie zawsze giną. myśliwcowi, a naw et i pies w ytraw ny wśród gąszczy leśnych nie je s t ich w stanie dogonić.

(Dok. nasł.)

J . Sztolcman N r 11.

BIURO M i p z m R O D O n

W A G I MIAR.

(D okończenie).

Dla uw ydatnienia ekonom icznych korzy ­ ści system atu m etrycznego dosyć będzie po­

wiedzieć, że na kolei północno-w schodniej, prowadzącej z L ondynu do E dyn burga, oszczędność roczna, w prow adzona przez przyjęcie układu francuskiego, wyniosłaby około 100000 rubli.

Doniosłą tą spraw ą zajęły się wszystkie rządy i wszystkie europejskie, za wyjątkiem angielskiego i rosyjskiego, now e m iary ju ż w prow adziły. D la przygotow ania odpo­

wiednich etalonów zostało utw orzone w ro ­ ku 1875 kosztem w szystkich państw w sto • sunku do ich ludności biuro m iędzynarodo­

we, wspomniane w nagłów ku.

N a gruncie ofiarowanym przez Francyją, w śród wspaniałego p ark u w S aint Cloud, tuż obok sewrskiej fabryki porcelany, w od­

daleniu k ilk u kilom etrów od kolei wznoszą, się na m ałem podniesieniu dw a wdzięczne pałacyki. Jed en z nich przeznaczony je st na m ieszkanie dyrektora, szweda i współ­

pracowników jego, ja k obecnie, dwu fran ­ cuzów, jednego niem ca i jednego szw ajca­

ra, tow arzystw a w istocie m iędzynarodow e­

go. D rugi zaw iera w sobie pracownię, zło ­ żoną zaledwie z pięciu lub sześciu sal, w któ-

i-ej jed n ak zaw arte są skarby nieocenione.

C zytelnika niefachowego nie zajm ą zape­

wne szczegóły, stanowiące roskosze specy- jalistów ; nie będzie jed n ak bez interesu p o ­

znanie niektórych wybitniejszych p rz y rz ą ­ dów.

Oto sala wag, powierzonych pieczy p.

Thiesena, niemca. P rzede wszystkiem zw ra­

ca na siebie uwagę waga do porów nyw ania kilogram ów . Je st ona otoczona zupełnie szczelną szafką szklaną, przez ściany którój przechodzą drążki, pozw alające na włoże­

nie lub zdjęcie ciężarków z szalek i p rz e­

niesienie ich z jed nej szalki na drugą bez otw ierania szafki. Z szafki wyciąga się po­

wietrze początkowo zapomocą zw ykłej m a­

chiny pneum atycznej, w końcu zaś zapomo­

cą przyrządu, działającego ja k pompa rtęcio ­ wa G eisslera na podstawie próżni T orricel- lego, lecz 50 razy od takiej pompy większe­

go, napełniony je st on bowiem gliceryną za­

m iast rtęci. P rzy rząd ten przepędza po­

w ietrze z wagi do maszyny pneum atycznej, któ ra ostatecznie je usuwa na zew nątrz i po­

zw ala na osięgnięcie próżni do w y ­ sokiego stopnia p o su n iętej, a posiada tę zaletę, że działa bardzo szybko. W a­

ga posiada w praw dzie zw ykłą w ska­

zówkę, ale obok niej drugą, o długości kilku metrów, a pomimo to nic nie ważącą, gdyż utw orzoną przez prom ień świetlny, rzucany z tój odległości na m alutkie centy ­ m etrowe zw ierciadelko; lusterko to waha się razem z wagą i odbija prom ień na ro z ­ maite miejsca skali, ustawionej w odległo­

ści kilku m etrów od wagi, kierunek prom ie­

ni odbitego zależy tedy od położenia belki wagi. Zapomocą tego przyrządu można określić ciężar ciała badanego z d o kładn o­

ścią do 0,000000001 kilogram a według za­

pew nienia p. Thiesena. Na zw ykłych w a­

gach fizycznych przy najstaranniejszej ro ­ bocie można się posunąć do 0,000 00001 kg.

M ateryjał, z którego są przygotow yw ane kilogram y wzorcowe, składa się ze stopu platyny i irydu. K ażda sztuka po odlaniu je st poddana działaniu m łota i przyjęta do­

piero wtedy, gdy właściwy jój ciężar g atu n ­ kowy wskazuje, że we w nętrzu niem a p u ­ stych miejsc ani szczelin. Stop ten w ybra­

no dlatego przedewszystkiem , że zachowuje się obojętnie względem działania pow ietrza

165

WSZECHŚWIAT.

(6)

166 WSZECHŚW IAT. Nr 11.

i odczynników chem icznych, a d alćj, że ma dosyć stały w spółczynnik rosszerzalności.

W tym samym pokoju, co w aga, stoi b aro ­ m etr i m anom etr norm alny konstrukcyi F uessa w B erlinie. W ogólności odczyty­

wania slupów rtęciow ych odbyw ają się w „B u reau ” w ten sposób, że dwie lunety, nastaw ione dokładnie na m eniski rtęciow e, których różnica poziomu ma być odczytaną, zw racają się przez ruch osi, na której są.

osadzone, na skalę, obok słupa rtęciow ego ustaw ioną. O dczytanie skali przez lu n etę daje m ilim etry, części zaś m ilim etra daje śruba m ikrom etryczna, na której m ożna od­

czytać, ile jćj obrotów potrzeba było, aby nici, osadzone w lunecie w odległości p o ­ dw ójnego oddalenia ogniskowego okulara, a przesuwające się przy jój obrocie, zlały się z najbliższą podziałką skali.

N a tćj samój zasadzie urządzone są tak zwane kom paratory, oddane pieczy p. G uil- laume, t. j. wąskie stoły żelazne, opatrzone szynami, po których poruszają się m ikro­

skopy, służące do porów nyw ania ze sobą m iar długości. Najw iększy kom parator, służący do porów nyw ania tylko całkow i­

tych m etrów , a nie ich części, t. j . m ający m ikroskopy nieruchom e z.ruchom em i nićmi m ikrom etrycznem i, pozw ala porów nyw ać czterom etrow e p rę ty gieodezyjne. Zapo- mocą tego samego przyrządu, w którym najm niejszy szczegół stanow ił przedm iot w yczerpującej pracy, można określać w spół­

czynnik rosszerzalności m etalów , gdyż do­

dane je st urządzenie, pozw alające na zm ia­

nę tem p eratu ry badanej sztaby. C ały ten czterom etrow y ciężki przyrząd zajeżdża w raz z eksperym entatorem pod m ikroskopy ! działaniem m otora elektrycznego. Je d n o ­ cześnie ten sam prąd elektryczny pozw ala oświetlić z dostateczną siłą dowolne m iej­

sce p rzy rządu, opatrzonego znaczną liczbą m ałych lam p żarowych. C ała sala ma po­

dw ójne ściany, w ew nętrzne z blachy falistej.

Początkow o napełniano przestrzeń pomię­

dzy niemi wodą, dzisiaj pow ietrzem o okre­

ślonej tem peraturze. Same skale są zrobione z wyżej w zm iankow anego stopu i | kosztują lOOOOfr. sztuka. ; Przecięcie ich, m ające mniej więcój £obok narysow any I

k ształt, zostało wyliczone przez m atem aty­

k a p. T resca w ten sposób, aby oparcie nie­

jed n o ro d n e jak najm nićj zm ieniało k ształt skali p rzy danćj wadze m ateryjalu na nią zużytego. M etr oryginalny je s t „a bo ut”, t. j. posiada dw a zaokrąglone końce, któ­

rych oddalenie stanow i m etr legalny. Nowe etalony m ają długości 102 m ilim etry i no­

szą dw ie niezm iernie cienkie kreski, któ­

rych oddalenie je s t m iarodajne. U czynio­

no to dla większój ścisłości. D aw ne, przez D evillea w prow adzone formy etalonów, a m ianowicie platynow e ru ry walcowe o śre­

dnicy 25 m ilim etrów , okazały się nieprak- tycznem i i zostały zarzucone. Natom iast służą one obecnie ja k o naczynia do term o­

m etrów pow ietrznych, zapomocą któ ry ch p. C happuis bada w spółczynnik rosszerzal­

ności pow ietrza. Jednocześnie prow adzą się stu d y ja n ad zw ykłem i term om etram i.

D oprow adzono je ju ż do tej doskonałości, że można ręczyć za 0,002° C. W ogólności p rzy p racach kom isyi okazała się potrzeba gruntow nego opracow ania wielu zadań fi­

zycznych. P rz y środkach, jak iem i rospo- rządza instytucyja, badania te wykonano z n adzw yczajną ścisłością i wzbogacono w ten sposób wiedzę teoretyczną. Zdobyte a cenne m atery ja ły są zestawione w „Tra- vaux et M emoires du B ureau intern ational des poids et m esures”, których dotychczas ukazało się pięć tomów.

N ależy zakończyć życzeniem, aby piękne płowa: „ii tous les peuples, a to u s les tem ps”, umieszczone na m edalu pam iątkow ym ko­

misyi akadem ii nauk, ziściły się ja k n a jp rę -

dzój. N.

0 TEORYJACH ASTRONOMICZNYCH

T R Z Ę S I E Ń ZIEMI.

Ilek ro ć rozbiega się po świecie wieść o klęskach zrządzonych przez trzęsienie zie­

mi w okolicach bliższych lub dalszych, n a­

potykam y zawsże dodatek, że trzęsienie to było przepow iedzianein, a nazwisko autora

(7)

N r 11. WSZECHŚW IAT. 167 tych przepow iedni stało się bardzo popular-

nem naw et u nas, chociaż zamieszkujemy okolicę ziemi, gdzie kataklizm y takie są nie­

znane.

Na czem polegają te przepow iednie, czy rzeczywiście znam y ju ż tak dokładnie bu­

dowę w ew nętrzną naszej planety i te siły uśpione, k tóre się nagle do tak potężnych i niszczących działań zryw ają, byśmy przy­

szły ich przebieg przew idzieć mogli, tak ja k przepowiedzieć umiemy zaćm ienie słońca lub księżyca, oto rzecz, k tó rą tu pokrótce rozważyć pragniem y.

Przepow iednie trzęsień są następstwem teoryi, k tó ra je uw aża za objaw w pływ u ciał niebieskich na w nętrze ziemi. Nie na- | leży wszakże sądzić, żeby F a lb był pierw - j szym tw órcą takiego poglądu. G iinther, który w swej „Grieofizyce” z nieporów naną starannością zebrał lite ra tu rę odnoszącą się j

do wszelkich kw estyj gieografii fizycznój, | przytacza następny ustęp z K anta: „P an j B ouguer, słynny akadem ik francuski, opo­

wiada, że podczas pobytu jego w P e ru uczo- { ny pewien, który zam ierzał zostać profeso­

rem m atem atyki w uniw ersytecie w Lim ie, napisał książkę p. t. Zegar astronom iczny j

trzęsień ziemi, zam ierzając przepow iadać je | z biegu księżyca”. Tęż samą myśl w cza­

sach nowszych rozw inął A leksy P errey [ w dziele, ogłoszonem w r. 1863. O pierając j

się na panującym podówczas poglądzie, że w nętrze ziemi, z pow odu wysokiój swej tem peratu ry, je s t bardzo praw dopodobnie | w stanie ciekłym , a nasza b ry ła ziemska o kryta je s t n ader cienką stosunkowo skoru­

pą, przyjm uje, że w ew nętrzna ta masa cie- ! k ia, podobnie ja k i woda w oceanach na po- [ w ierzchni ziemi, ulegać musi przyciągają- cym siłom słońca i księżyca; w inna zatem j rospościerać się i wydym ać w kierunkach linij, łączących środek naszej planety ze ! środkam i tych ciał niebieskich. Uległość | ta w ew nętrznej, ciekłej masy napotyka opór | w sztywności skorupy stałćj, a stąd pocho- [ dzić mogą uderzenia, zapadania, jednem j słowem trzęsienia ziemi. Z teoryi takiój i dają się bespośrednio wysnuwać wnioski, że j trzęsienia ziemi częstsze być muszą w cza­

sie, gdy ziemia znajduje się w sąsiedztwie p unktu przysłonecznego swej drogi, aniżeli gdy się przesuw a w dalszych od słońca od- j

ległościach; częstsze być muszą one także w czasie pełni i nowiu, gdy słońce i księżyc przyp adają w jed n y m z ziemią k ierun ku i działanie swe na płynne je j części sum ują, aniżeli podczas jedn ćj i drugiój kw adry, i t. d., podobnie zresztą, ja k to ma miejsce z przypływ am i i odpływ am i oceanu. P rzez statystyczne zestawienie zaobserwowanych i spisanych trzęsień starał się P e rre y do­

kładność sw ych wniosków potwierdzić.

Otóż, taż sama myśl zasadnicza jest pod­

staw ą teoryi R udolfa Falba, k tó rą rozwinął w kilku dziełach, ogłoszonych od r. 1869.

Z daje się, że F a lb nie zn ał prac Perreyn, zresztą teoryją swę opracow ał dokładniój i wpływ w nętrza ziemi na skorupę inaczćj nieco uzasadnia; ognisto-płynna mianowicie m ateryja w nętrza ziemi przez przyciąganie ciał niebieskich zostaje wtłoczoną do kan a­

łów i szczelin skorupy, tam stygnie i p o d ­ czas tego oziębiania pow oduje wstrząśnienia.

Świeżo znów podobnąż teoryją ogłosił Russeł T h ay er w piśmie „Scientific A m eri­

can”. I on również uważa za rzecz niew ąt­

pliw ą, że w niezb y t znacznej głębokości pod pow ierzchnią ziemi substancyje, z k tó ­ rych je s t zbudow ana, są w stanie stopionym;

gdy więc cząstka tój masy ciekłej w ypro­

wadzoną zostaje z położenia równow agi i pod wpływem masy otaczającej do pier­

wotnego położenia wraca, ulega ruchowi drgającem u, podobnie ja k trącona cząstka na pow ierzchni wody i powoduje tym spo­

sobem ruch falowy, rosprzestrzeniający się w masie otaczającćj. Z powodu zaś nie­

znacznej grubości skorupy ziemskićj w po­

rów naniu z masą ciekłego ją d r a pojąć ła ­ tw o'm ożna, że jakikolw iek ru ch łub zakłó­

cenie tego w nętrza na skorupę mniój lub więcej oddziaływ ać musi. F a la zatem po­

wstająca w stopionem jąd rze ziemi wywo­

łuje podobnąż falę w stałćj skorupie, sil­

niejszą w tych miejscach, gdzie skorupa jest cieńsza, aniżeli tam, gdzie je s t grubsza.

W ten sposób pow stają trzęsienia, które wła­

śnie są rucham i falowemi powierzchni zie­

mi. F ale, o których tu mowa, powstawać mogą pod wpływem przyciągania ciał nie­

bieskich, przedewszystkiem zaś działanie takie ujaw niać mogą słońce, księżyc i n aj­

potężniejsza z planet — Jow isz. K ażda od­

dzielnie z tych b ry ł niebieskich ju ż sama

(8)

168 W SZECHŚW IAT. N r 11.

przez się w ystarczyć może do spow odow a­

nia zakłóceń, ale gdy zn a jd u ją się w takiem chwilowem położeniu, że działan ia swe j e ­ dnoczą, w yw ołują falę silniejszą. W y n ie­

sienie się szczytu takiej fali stosunkow o za­

wsze pozostanie słabe, może i nie przecho­

dzi pół m etra, ale i takie podniesienie stać się może źródłem zakłóceń, a jeżeli zw łasz­

cza skorupa ziem ska w tem miejscu niedo- syć je s t g rubą, zakłócenie dojść może do p o ­ w ierzchni ziemi.

Z ogólnego tego przedstaw ienia widzim y, że teoryje astronom iczne trzęsień ziemi za głów ną ich przyczynę uw ażają oddziaływ a­

nie b ry ł układu słonecznego na ciekłe w nę­

trze ziemi. N a pierw szy p u n k t tego poglą- I du zgodzi się łatw o każdy; skoro bowiem ciała niebieskie pow odują ruchy oceanu, m ogłyby niew ątpliw ie w tenże sposób w pły­

wać i na głębiej uk ry te płynne je j masy, a w takim razie n ietrudnoby było przew i­

dzieć chwile, w których w zajem ne stanow i­

ska tych b ry ł silniejsze zakłócenia w danej okolicy ziemi wywołać może.

D rugi wszakże p u n k t ze względów teore­

tycznych silniejszą budzi wątpliwość; w szy­

stko bowiem polega tu na przypuszczeniu, że w nętrze ziemi i to w nieznacznćj zgoła pod je j pow ierzchnią głębokości być m usi ciekle, ognisto płynne, stopione. Otóż rzecz ta, conajm niej, bardzo je st sporna.

Zjaw iska w ulkaniczne poprow adziły w p ra­

w dzie łatw o do w'niosku, że w nętrze ziemi składać się musi z masy stopionćj; gdy je - | dnak badania gęstości ziemi w yk azały n ie­

w ątpliw ie, że gęstość ta k u je j środkow i w zrasta, zaczął się w ytw arzać pogląd, że ją d ro ziemi je st stałe i sztyw ne. O koło ro­

ku 1840 H opkins w A nglii pogląd ten u za­

sad n ił naukow o, pow ołując się na zjaw iska precesyi czyli poprzedzania punktów ró- i w nonocnych; sta ra ł się on okazać m ianow i­

cie, że gdyby ziem ia była płynną, albo choć- j by do pew nego tylko stopnia plastyczną, precesyja w ypadałaby inaczej, aniżeli ją rze­

czywiście dostrzegam y; grubość bezwzglę­

dnie zesztyw niałej skorupy ziem skiej, we­

dług H opkinsa, wynosić musi conajm niej

‘/ 5 do '/ 4 prom ienia ziem skiego. Pom ysły H opkinsa stały się przedm iotem długiej dyskusyi, w której brało u d ział k ilku zn a­

kom itych astronom ów, a lubo okazało się i

w je j rezultacie, że precesyja sferoidy zu ­ pełnie ciekłej nie różni się zgoła od prece­

syi b ry ły stałej takiegoż kształtu, to znów zw rócono uwagę, że różnica wystąpićby m u­

siała w nutacyi, czyli w kołysaniu się

| osi ziem skiej, w yw oływ anein przez p rz y ­ ciąganie księżyca na spłaszczoną ziemię.

K w esty ja ta zupełnie wyjaśnioną nie jest, j ale znów znakom ity fizyk angielski W .T h o m -

| son z innego względu stanął w rzędzie prze­

ciw ników ciekłego w nętrza ziemi. G dyby, m ianowicie, przy cienkićj skorupie w nętrze ziem i było ciekłem, to pod wpływem przy­

ciągania słońca i księżyca ulegałoby ono ruchom podobnym do przypływ ów i od pły­

wów oceanu i to współcześnie z niemi; za rucham i temi iśćby m usiała i cienka skoru- I pa, a w tedy w ruchach oceanu dostrzegali­

byśm y jed y n ie różnicę między przypływ em oceanu a podnoszeniem się skorupy, czyli innem i słowy przypływ y i odpływ y byłyby i słabsze, aniżeli są obecnie. Stąd wnosi Thom son, że grubość skorupy, wynosić m u ­ si conajm niej 200— 300 mil gieogr. I w tym przedm iocie wszakże podniesiona dyskusyja nie rosśw ietliła dotąd stanowczo wszystkich 1 trudności.

D o tych względów astronom icznych przy ­ byw ają i uw agi fizyczno-gieologiczne, w y ­ snuw ające się z ogólnej teoryi rozw oju ciał niebieskich. Skoro bowiem zoadzam vO y się, że w poprzednim okresie swego bytu ziem ia była w stanie ognisto-płynnym , to z ogólnej tej masy w stan stały przechodzić najp ierw ćj m usiały substancyje najtrudnićj topliw e. Do ciał takich należą z jednej stron y m etale, z drugiej bryły m ineralne, krzem ionkow e. O bie te 'k a te g o ry je różnią się wszakże znacznie swoją gęstością; przy tym] procesie przeto w ydzielania się b ry ł skrzepłych z masy ognisto-płynnej lżejsze utw o ry krzem ionkow e wynosić się m usiały n a j ó j pow ierzchnię i w ytw orzyły skorupę je j g ranitow ą, cięższe zaś m etale opadać m usiały ku środkow i ziemi. W praw dzie, w' drodze tej ku w nętrzu przechodzić m u ­ siały obszary o tem p eratu rze wyższej, ale tam znów potężne ciśnienie, pod jakiem się znajdow ały, pow strzym yw ało ich pow rót do stanu ciekłego. W ten sposób k rzep nię­

cie ziemi następow ało współcześnie i w w ar­

stw ach jój zew nętrznych i około jój środka,

(9)

N r 11. WSZECHSW1AT. 169 a pomiędzy niemi pozostała w arstw a pośre­

dnia, dotąd utrzym ująca się w stanie cie- j

kłym, którćj ciężar właściw y być musi po­

średnim między ciężarem w arstw głębszych i górnych, a która zresztą pod wpływem ol­

brzymich ciśnień pozostaw ać musi w pe­

wnych w arunkach szczególnych, które jój nadają, ch a rak ter środkujący między stanem stałym i ciekłym . Z niektórych względów m ineralogowie sądzą, że w arunkom takim

Siemensa przem aw iają za tem, że w chwili krzepnięcia przyjm uje ona objętość większą;

co do żelaza rzecz je st bardziej sporna, d o ­ świadczenia bowiem Niesa i W inkelm anna w ykazały rosszerzanie się jego przy k rze­

pnięciu, badania znów M alleta i R obertsa prow adzą do wniosku, że przy przechodze­

niu ze stan a ciekłego do stałego żelazo się kurczy. R ozbiór tych szczegółów z a p ro ­ w adziłby nas zbyt daleko; szło nam tylko

niNamoó

K a rta n ie b a n a M arzec (do str. 173.)

najlcpićj odpow iadać może oliwin, dlatego też tę w arstw ę pośrednią nazwano oli wi­

nową.

W historyi tego przebiegu wiele ustępów pozostaje wszakże bardzo w ątpliw ych; nie znamy bowiem dobrze okoliczności, jak ie przy topieniu lub krzepnięciu się ciał za­

chodzą pod bardzo w ielkiem i ciśnieniami;

nie umiemy naw et z pew nością powiedzieć, czy przy krzepnięciu różnych ciał zachodzi powiększenie, czy też zm niejszenie ich obję­

tości. Co do krzem ionki, to doświadczenia

0 zaznaczenie, że nauka dzisiejsza z różnych względów nie sprzyja bynajm nićj p rzy p u ­ szczeniu o cienkiój skorupie i o swobodnie płynnem ją d rz e ziemi. O szkopuł ten ro z­

bijają się teoryje astronomiczne trzęsień zie­

mi i tracą wszelkie prawdopodobieństwo wobec domysłów, że skorupa ziem ska z n a ­ czną posiada grubość.

W jak im celu jednak, zapyta czytelnik, sięgamy do tych wywodów teoretycznych 1 hipotetycznych, gdy dla rosstrzygnięcia kw estyi wartości teoryi F a l ba dosyć ro ­

(10)

170 W SZECHŚW IAT. N r 11.

zejrzeć, o ile potw ierdzają sięgłoszone przez niego przepow iednie. A le i tak ie rosstrzy- gnięcie kwestyi napotyka trudność, uczony ten bowiem nie staw ia swych przepow iedni w sposób ścisły i stanowczy, ale ogólnikowo tylko w skazuje okres czasu, około którego katastrofa je s t możliwą. W idzieliśm y zre­

sztą wyżej, że w edług jego teoryi zakłóce­

nia n astępują p rzy stygnięciu masy w dzie­

rającej się w szczeliny skorupy ziem skiej, katastro fa przeto nastąpić może późnićj,gdy ciała niebieskie, które j ą w yw ołały, zm ieni­

ły ju ż stanow isko swe względem ziemi. S tąd w ynika, że w praw dzie trzęsienia ziemi są częstsze przy sprzyjających konstelacyjach ciał niebieskich, ale zachodzić mogą i przy wszelkich innych ich położeniach.

Z drugićj strony, jeżeli do trzęsień zali­

czymy i drobne ruchy, jak im pow ierzchnia ziemi ulega, to objaw y te bardzo są pospo­

lite. Ju ż H um b oldt w ypow iedział, że zie­

mia praw ie w każdćj chw ili w któ ry m k o l­

wiek swym punkcie się trzęsie, a K luge w ciągu siedmiu lat 1850 — 7 naliczył nie­

mniej nad 4620 trzęsień, zatem praw ie dw a na dobę. W obec niejasności przepow iedni i obfitości zjaw isk nietrudno w każdym ra ­ zie znaleść pozorną zgodność, a p u n k t ten je s t najostrzejszą bronią przeciw teoryi F a l-

ba i wartości jego przepow iedni.

Ze wszystkich tych względów teoryje astronom iczne trzęsień ziemi bardzo mało liczą stronników wpośród uczonych; a ci na­

w et gieologowie, co n ajprzychylniej są dla nich usposobieni, widzą w konstelacyjach ciał niebieskich jed y n ie tylko okoliczność sprzyjającą trzęsieniom , ale nie uw ażają ich zgoła za głów ną i wyłączną przyczynę.

W chw ili, gdy straszna katastrofa, k tó ra zasypała gruzam i północne W łochy, znow u w ysunęła kw estyją możności przepow ia­

dania trzęsień, uw ażaliśm y za właściwe przedstaw ić czytelnikom , ja k słabe są dane, na którychby p roroctw a te oprzeć się mo­

gły. O samemże tem ostatniem trzęsieniu pismo nasze podać będzie mogło należytą wiadomość, gdy o jego przebiegu zebrane zostaną szczegóły; da to też najlepszą spo­

sobność zestaw ienia panujących dziś w n au ­ ce poglądów na przyczynę tych strasznych zjaw isk, których źródło ziemia we własnem

swem łonie mieści: budzić się ono może bez żadnego udziału ciał niebieskich.

S. K.

BARWNOŚĆ LISCL

(D okończenie).

•«

C zerw one i b ru n a tn e zabarw ienia liści mogą być czasowe albo trw ałe, zależnie od tego, czy liść zabarw iony je s t przez pewićn czas swego istnienia, czy też stale. Z abarw ie­

nia czasowre w ystępują zazwyczaj na wiosnę i jesień, trw ałe zaś u liści, k tó re p rz etrzy ­ m ują zimę. Zależnie, od miejsca, w którcm zn ajd u je się b arw n ik czerwony, odróżniamy trojakiego rodzaju liście: ł ) liście, u któ ­ rych ty lko naskórek zabarw iony je s t na czerwono; 2) liście, które tylko w m iękiszu zaw ierają sok czerw ony, gdy naskórek jest bezbarw ny i 3) liście, które zaw ierają anto- cyjan zarów no w m iękiszu, ja k i naskórku.

Do pierw szej g ru p y należy buk (F agus syl- vatica var. atro p u rp u rea), leszczyna (C ory- lus avellena var. p urp u rea), klon (A cer p latan oides var. p u rp u rea), b u rak (B eta v ulgaris var. p u rp u rea), roschodnik (Se- dum pu rp u reu m ) i mnóstwo innych. U p rz y - toczonych roślin kom órki naskórka liścio­

wego w ypełnione są sokiem czerwonym , zaś głębiój leżący miękisz zaw iera chlorofil, k tó ry w raz z barw nikiem czerwonym na­

skó rk a nadaje liściowi kolor b run atn y. Im większe je st natężenie czerw onego barw ni­

ka naskórka, tem bardziój kolor czerw ony się uw ydatnia, im więcćj zaś przew aża b ar­

w nik zielony, tem zabarw ienie liścia jest bardziój brunatne. Czysto karm inow e za­

barw ienie w ystępuje tylko wówczas, gdy w m iejscach o n askó rku czerwonym chlo­

rofil zupełnie znika, co widzimy u niektó­

rych gatunków krocieni (Croton).

Z g ru p y drugiej przytoczym y tu niektóre lepiej znane rośliny ja k berberys (Berbe- ris y ulgaris var. atro p u rp u rea), draceny, be- gonije. U tych roślin czerw ony barw nik w ystępuje tylko w kom órkach miękiszu, obok chlorofilu, a przez połączenie obu tych

(11)

N r 11. W SZECHŚW IAT. 171 barw ników otrzym ujem y najrozm aitsze od­

cienie koloru czerwonego, ja k w grup ie po­

przedniej. N ajjaskraw szy kolor czerwony napotykam y dopiero w trzeciej grupie, gdzie antocyjan znajduje się zarówno w kom ór­

kach naskórka jakoteż i w m iękiszu liścia.

D zięki takiej obfitości barw nika czerwonego liście posiadają, tu najczęściej kolor p u rp u ro ­ wy, co widzim y np. u pochw iatki krasolist- nej (Coleus Yerschaffeltii), A erva sangui- nolenta i t. d.

Zależnie od natężenia barw y czerwonej i w spółdziałania czerw onych kom órek z tk an ­ kam i zielonemi, żóltem i i białem i otrzym u­

jem y liczne i rozm aite kolory, poczynając od mięsno- i różowo-czerw onego do ciemne­

go czerw ono-brunatnego koloru. B runatno- czarny kolor j cst mięszaniną chlorofilu i fi- joletow ego soku kom órkowego; zabarw ienie niebieskie napotyka się bardzo rzadko w li­

ściach i zostaje- w ywoływane przez niebie­

ską odmianę antocyjanu w naskórku, co wi­

dzimy np. u pszeńca gajowego (M elampy- rum nem orosum ), szałw i (Salvia horm i- num), dąbrów ki rozłogowej (A juga reptans) i niektórych innych.

U wielu roślin liście posiadają połysk aksam itny, np. u różnych gatunków m aran- ty, tradeskancyi, begonii i t. d. P rz y p a tru ­ ją c się pilniej takiem u liściowi, zauważyć można gęsto obok siebie umieszczone w y­

niosłości, broda weczki, zupełnie ja k na a k ­ samicie. Prom ienie słoneczne padające ukośnie na liść odbijają, się od wierzchołków brodaw ek, podczas gdy prom ienie padające na boczne ścianki tych brodaw ek ulegają rosproszeniu w najrozm aitszych kierunkach, w skutek czego głębsze części brodaw ek w y­

dają się nam nieświecąccmi, gdy tymczasem w ierzchołki brodaw ek przedstaw iają się w postaci świecących punktów . P ow ierz­

chnia zatem takiego liścia czyni wrażenie ciemnego tła, na którem się iskrzy niezli­

czona moc jasnych punktów . Zjawisko to je s t zupełnie analogiczne z p o h sk ie m aksa­

m itu, gdzie rów nież w ierzchołki w ystają­

cych nitek w ydają się świecącemi.

W yłożyw szy powyżej anatom iczne przy­

czyny barwności liści, przechodzim y obe­

cnie do wyjaśnienia jej fizyjologicznego zna­

czenia. W większości wypadków różnoko­

lorowe zabarwienie liści należy przyjąć za !

zjaw isko anorm alne, niezawsze napotykano u odnośnych roślin. Px-zy odpowiedniem je d n a k traktow aniu zabarw jenia te p rz en o ­ szą się dziedzicznie na potomstwo i przez krzyżowanie wzmacniają, z czego korzy­

stają ogrodnicy w celu hodow ania roślin z pstrokatem i liśćmi. Zabarw ienie liści uważa Bob. B row n za stan chorobliwy, zm niejszający siłę życiową rośliny. Za n o r­

malne należy poczytyw ać tylko srebrzyste zabarw ienie oraz poczęści zabarwienie czer­

wone i brunatne. W ogóle dodać należy, że wiadomości nasze, tyczące się fizyjologi­

cznego znaczenia zabarw ienia liści, są b ar­

dzo niedostateczne i specyjalne poszukiw a­

nia nad tym przedm iotem są bardzo pożąda­

ne. W yjaśnienie znaczenia fizyjologiczne­

go barw ników możebnem będzie dopiero wtedy, kiedy ich chemiczna n atu ra, pow sta­

wanie i rospad zostaną dostatecznie zba­

dane.

Co się tyczy przedewszystkiem białego zabarw ienia, to byw a ono oznaczane zw y­

kle nazwą albinizm u i rospatryw ane jak o zjaw isko patologiczne na równi z plamami żóltemi. Zupełne odbarw ienie i żółknienie liści zagraża roślinie śmiercią. W edług Bouchego pierw iastek chorobliwy łatw o się przenosi z jednego osobnika na drugi, jeżeli bowiem gałązka z liśćmi żółto i biało zabar- wionemi zaszczepioną zostanie zdrowej ro ­ ślinie zielonej, to po pewnym czasie liście, znajdujące się poniżej miejsca zaszczepienia, stają się pstrokatem i. Niekiedy udaje się biało lub żółto plam iste liście doprowadzić do zupełnego zazielenienia, jeżeli będziemy dostarczali roślinie dużo dobrej ziemi, przy- czem rozw ijające się później liście posiada­

ją norm alny kolor zielony. Czy zabarw ie­

nie białe i żółte zawsze przedstaw ia zjaw i­

sko chorobliwe, w ątpić należy wobec obser- wacyi Brow na, w edług którego Selaginella inutabilis, hodow ana w ogrodzie królew ­ skim w K ew , zm ienia w ciągu dnia zabar­

wienie swoich liści. R ano liście tej rośliny są pięknie zielone, później stopniowo ble­

dną, ażeby następnego dnia znowu do zu­

pełnej dojść zieloności.

Co się tyczy znaczenia srebrzystego za­

barw ienia wielu liści, żadnych badań nie posiadamy; wszakże z pewnością da się orzec, że nie mamy tu do czynienia z obja­

(12)

W SZECHŚW IAT. N r 11.

wem patologicznym , albow iem zabarw ienie to właściwe je st pew nym roślinom stale i nie znika naw et przy najlepszych w arunkach w egietacyjnych. B ardzo w ątpliw em jest, ażeby owe ja m y pow ietrzne przeznaczone były w yłącznie do doprow adzania powie­

trz a do kom órek p rzysw ajających, gdyż w wielu razach liście posiadają, silnie ro zw i­

nięte przestw ory m iędzykom órkow e w tk a n ­ ce gąbczastej, k tó re do celu tego w ystarczać pow inny.

N ajlepiej stosunkowo zbadane je s t zn a­

czenie bijologiczne czerw onego barw n ik a liści. C zerw ony barw nik liści rozw ija się pod wpływem silnego ośw ietlenia i służy ja k o ochrona podnaskórkow ej tk an k i p rz e ­

ciw zbyt silnem u działaniu prom ieni słone­

cznych, które w edług P rin g sh eim a' i W ie- snera zbyt silnie podnosi natężenie od d y ch a­

nia i niszczy barw n ik zielony, chlorofil (Ob.

cytow any ju ż na początku a rty k u ł nasz:

Chlorofil i jeg o ruchy i t. d. w N r 21 W szechśw iata, t. II I). P raw dziw ości tego poglądu dowodzi cały szereg obserw acyj.

Ju k Ilu g o v. M ohl ( 1. e.) w ykazał, że często napoty kane zabarw ienie czerw one m łodych roślin w ystępuje wtedy, kiedy chlorofil za­

czyna się roskładać pod wpływem silnego ośw ietlenia. W iadom o także, że liczne ro ­ śliny alpejskie w skutek silniejszego d ziała­

nia prom ieni słonecznych na w ysokich g ó ­ ra ch zabarw iają swoje liście w jesieni na kolor czerwony. I kw iaty na w ysokich gó­

rach okazują silniejsze natężenie czerw o­

nego zabarw ienia, aniżeli to ma miejsce u roślin rosnących w dolinach, a prof. Schu- beler wykazał, że kw iaty ze środkowej E u ­ ropy , hodow ane w N orw egii, stopniowo potęgują swoje zabarw ienie czerw one. W y ­ stępow ania tego zabarw ienia u m łodych roślin pod wpływem św iatła dow iódł s ta ­ nowczo W eretennikow (1870), Ila b e rla n d t zaś w yjaśnił, że czerwone zabarw ienie li ­ ści zim owych należy przypisać tój okolicz­

ności, że w zim ie p rzy niższój tem p eratu ­ rze ustaje tw orzenie się chlorofilu, a za­

tem czerw ony b arw n ik neutralizuje niszczą­

cy w pływ silnego ośw ietlania. W edług H a - b erlan dta liście Sem pervivum zabarw iają się tylko w tych miejscach na czerwono, k tó re wystawione są na bespośrednie działanie św iatła. Ze czerw one zabarw ienie w ystę­

pu je najczęściej na dolnej pow ierzchni li­

ścia, to zjaw isko to w zupełności zgodne

\ je s t z badaniam i Bćihma, w edług którego , dolna pow ierzchnia jest daleko czulszą na działanie prom ieni słonecznych aniżeli g ór­

na, zapewne dlatego, że pierw sza ma za za-

j danie regulow anie transpiracyi, wiadomo

| zaś, że j ą św iatło potęguje (ob. parow anie wody u roślin, W szech, t. V, N r 48, 49 i 52), i a chociaż górna pow ierzchnia liścia je s t głów -

! nem siedliskiem chlorofilu, jed n ak ze wzglę- j du na to, że chlorofil dzięki swoim ruchom sam do pew nego stopnia n eutralizuje nisz­

czący wpływ zby t silnego oświetlania, czer­

wony b arw nik zdaje się być na górnej stro ­ nie liścia m niej niezbędnym , aniżeli na dolnćj.

Ścisły zw iązek, zachodzący pomiędzy sil- nem oświetleniem a tw orzeniem się antocy- ja n u , w ykazały dośw iadczenia prof. K ernc- ra. K e rn e r zasiew ał nasiona rozm aitych dziko rosnących i u praw nych roślin z dolin n a wysokich górach tyrolskich, wyniesio­

nych n a 5000 stóp nad poziom morza, a to w celu obserwowania, o ile te rośliny p rz y ­ stosują się do klim atu górskiego. R ezultat powyższego doświadczenia był taki, że tylko

; te gatu n k i zdołały się utrzym ać na tak zna- cznój wysokości, k tó re były w stanie się za- bespieczać przeciw zbyt silnem u oświetleniu górskiem u przez w ytw arzanie barw nika czerw onego. P ro f. K e rn e r je s t tego zd a­

nia, że w ytw arzanie się antocyjanu ma na w zględzie przedew szystkiem ochranianie chlorofilu od roskładu.

Z powyżej opisanego w pływ u św iatła na w ytw arzanie się antocyjanu korzystają czę­

stokroć ogrodnicy w celu otrzym yw ania okazów roślinnych z czerwonem i liśćmi.

Liczne g atun ki krocieni (C roton), hodow a­

ne w miejscach jasno oświetlonych, ro zw i­

ja ją liście czerwone, a pięknie zabarw ione liście pochw iatki krasolistnej (Coleus V er- schaffeltii) u trzy m u ją tylko w tedy swój ko­

lo r czerwony, jeżeli bezustannie ulegają w pływ ow i silnego oświetlenia. T rzym ane w m iejscach cienistych, liście te po pewnym czasie trac ą w spaniałe swe barw y. Nie uleg a w ątpliw ości, że i tem p eratu ra ma pe­

wien w pływ na tw orzenie czerwonego b a r­

w nika liści, co do tćj je d n a k kwestyi nie posiadam y żadnych poszukiwań.

(13)

N r 11. WSZECHŚWIAT. 173 Co się tyczy połysku aksam itnego w ielu

liści, to przedstaw ia on zjaw isko czysto fizyczne, którego przyczyny podaliśm y ju ż wyżój. W yniosłości naskórka czyli brodaw ­ ki zabespieczają. liście od zb y t silnego oświe­

tlenia i parow ania.

S. Grosglik.

NIEBO MARCOWE.

Z n ajo m o ść g w iazd o zb io ró w i ch o ć b y ja ś n ie j­

szych ty lk o g w ia zd w ś ró d o g ó łu n a sz eg o b a rd z o m ało j e s t ro sp o w sz ec h n io n ą ; p r a g n ą c — m łodszym zw łaszcza czy teln ik o m n aszy m — u ła tw ić z ap o z n a ­ n ie się z n ie b e m , z am ierzam y w o d s tę p a c h m ie ­ sięczn y ch p o d a ć d w a n a ś c ie k a r t, p rz e d s ta w ia ją ­ c y ch w id o k n ie b a w g o d z in a c h w ie cz o rn y ch w ró ż ­ n y c h p o ra c h r o k u i w n u m e rz e b ież ąc y m ro sp o - czy n am y od k a r ty n a m ie s ią c M arzec. Z m ia n a w id o k u n ie b a je s t n a s tę p s tw e m p o z o rn e g o b ieg u s ło ń c a ś ró d g w iazd z o d y ja k u ; g w ia zd o z b ió r, w k tó ­ r y m się słońce w d an ej ch w ili p rz e d s ta w ia , w scho­

dzi i zach o d zi ze sło ń cem , p rz y p a d a n a n ie b ie za­

d n ia i je s t n ie w id z ia ln y . T a k n a n aszej k a rc ie, d a ją ce j w idok n ie b a w g o d z in a c h w ie cz o rn y ch , to j e s t w k ró tc e po z ach o d zie sło ń ca, z g w ia z d o z b io ­ rów zo d y jak u z n a jd u je m y b lisko zac h o d u k o n ste- lao y ją R y b , B a ra n a , g w ia zd o z b ió r zaś W o d n ik a z as ze d ł ze słońcem . W d alszy m c ią g u k u w scho­

dow i c ią g n ą się n a s tę p n e g w ia z d o z b io ry z w ie rz y ń ­ cow e — B yk, B liź n ięta, R ak , L ew i P a n n a , k tó ra

w łsś n ie w schodzi w cza sie z ac h o d u słońca.

P ię k n e g w ia z d o z b io ry n ie b a zim ow ego w id zial­

n e są jes zc ze w M arcu . O ryjon p o c h y la się k u za­

chodow i i w k ró tce, z ach o d ząc z a d n ia , w id z ia ln y m ju ż n ie b ęd zie. N a j ó łu o c y N ie d ź w ie d z ic a W ie l­

k a zb liż a się do zen itu ; s tr z a łk a p r z e s u n ię ta n a k a rc ie p rz ez g w iazd y je j a i ^ p ro w a d z i do g w ia z ­ dy b ieg u n o w ej w N ied źw ied zic y M ałej. O bok n a p ó łn o cy z n a jd u je się g w ia z d o z b ió r S m oka, n a pół- n o c o z a c h o d z ie P c rsc u sz , K a B y j o p e a , A n d ro m e d a , Cefeusz i Ł a b ę d ź , n a w schodzie B a r a n i W ielo­

ry b , n a p o iu d n io -z a th o d z ie B yk i O ry jo n . N a p o ­ łu d n ie P ies W ie lk i, ze św ie tn y m S y ry ju sz e m , w są ­ sie d ztw ie jeg o n a p ó łnoco-w schód p r z y p a d a P ies M ały, a d alej k u p ó łn o cy B liź n ię ta.

O p ró cz S y ry ju sz a z g w ia zd p ierw szej w ielk o ści b ły sz cz ą n a n ie b ie w ie cz o rn em P ro c y jo n w P sie m a ły m , B ęte ig ez a (a ) i R ig el ([3) w O ry jo n ie , A lde- b a r a n w B yku, P olluks w B liźn iętach (są sie d n i m u K a sto r je s t g w iazd ą d ru g ie j w ielkości), R egulus we L w ie, K oza w W oźn icy i A r k tu r w W olarzu.

N ajśw ie tn iejsze wogóle i n a jlicz n ie jsz e g w iazdy z n a jd u je m y w są sied ztw ie d ro g i m lec zn e j. M gła­

w icę w A n d ro m ed zie, o k tó re j z am ieściliśm y w ze­

szłym n u m e rz e w ia d o m o ść, o b serw o w ać m o żn a p rz e z d o b rą lo rn e tę , m g ła w ic a w O ry jo n ie je s t w id z ia ln a ju ż p rzez sła b ą lu n etę , P le ja d y , w s ą ­ sie d ztw ie B yka, w id zialn e d o b rz e g o łem okiem , d a ją s ię p rz ez lo rn e tę n a oddzielne g w ia zd y ro z ­ ło ży ć.

P oniew aż d ro g i p la n e t niew iele po o h y lają się w z g lęd em e k lip ty k i, p rz e to i p la n e ty , ta k ja k sło ń ­ ce, m ieszczą się zaw sze ś ró d g w ia zd zw ierzy ń co ­ w ych. W n u m e rz e zeszły m p o d a liśm y m iejsce, g d z ie się n a n ie b ie zn ajd u ją. Jow isz p rz y p a d a w g w ia zd o z b io rz e P a n n y , św ieci w ięc p rzez całą n o c, ja k to ła tw o p o z n ajem y z k a rty , S a tu rn w B liź n iętac h , M ars w R y b ach , z a te m w sąsied z ­ tw ie s ło ń c a , je s t zg o ła n iew id z ialn y . W enus z n a jd u je się o b e c n ie w g w iazd o z b io rze B a ra n a (p rze z o m y łk ę p o d a n o w n u m e rz e zeszłym g w ia z ­ d o z b ió r K oziorożca) i u k a zu je się n a n ie b ie w czes­

n y m w ie cz o rem n a z ac h o d n ie j s tro n ie n ieb a . K a rtę ro z u m ie ć n a le ży tak , ja k b y ś m y n a n ią z d o łu sp o g ląd ali. D la zgodności z n ie b e m n a le ­ ży j ą te d y u m ie śc ić n a d głow ą, z w ra c a ją c odpo- w ie d n ie m i je j s tro n a m i k u w łaściw ym okolicom n ieb a.

P o s i e d z e n i e c z w a r t e K o m i s y i t e o - r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h o d b y ło się d n ia 3 M arca 1887 ro k u , w lokalu T o w a rz y stw a , o g o dzinie 8 w ie­

czorem .

1. P rotolcuł p o sied zen ia p o p rz ed n ieg o zo stał o d ­ c z y ta n y i p rz y ję ty .

2. D r O. B u jw id m ó w ił ,,o w a ru n k a c h rozw o ju b a k te ry j ch o ro b o tw ó rc z y ch w o rg a n iz m a c h '1. S tre ­ śc ił n a p rz ó d b a d a n ia p ro f. M iecznikow a n a d zscho- w a n iem się c ia łek b iały c h k rw i u z w ierząt zim n o ­ k rw is ty c h , n a s tę p n ie p rz e d sta w ił r e z u lta ty w ła s­

n y c h dośw iadczeń, p o tw ie rd z a ją c e p ra c e prof. M iecz­

n ik o w a i p o k a zy w a ł p r e p a r a ty c ia łe k b ia ły c h ż ab y z a w ie rają cy c h w e w n ą ‘rz B acillus a n tra c is , z h o ­ dow li w k ro p li w iszącej.

W dalszym ciąg u sw ej p o g a d an k i d r B. zw rócił uw agę n a w a ru n k i s p rz y ja ją c e rozw ojow i b a k te ry j ch o ro b o tw ó rc z y ch ; m ię d z y in n em i p rz y to c z y ł fakt, że p a s o rz y t S tap h ilo co ccu s a u reu s p o trze b u je o b ec­

n ości c u k ru w o rg an izm ie do szybkiego swego ro z ­ w oju.

W k o ń c u p rz y to c z y ł w y n ik i w łasn y ch o b serw acy j n a d w y d z ie lin a m i p łu c n e m i c h o ry ch n a su c h o ty , k tó re to w y n ik i z d ają się p o tw ierd z ać zn aczen ie c ia ­ łe k b ia ły c h k rw i, ja k ie im p rz y zn a je prof. M ieczn i­

ków , że w alczą z b a k te ry ja m i ch o ro b o tw ó rc z em i, p o ż e ra ją je czyli zachow ują się ja k o fa g o cy ty , a tem sam em są p rz y cz y n ą o d p o rn o ści o rg an izm u .

Cytaty

Powiązane dokumenty

będą się odbyw ały przez trzy miesiące. um

nych zw ierząt kręgow ych, to przekonam y się, że oko nieparzyste czyli trzecie, o ile dotąd jest wiadomem, nie odpow iada typo­.. wi oczów zw ierząt kręgow ych,

ku węgla, której nie wydają lampy żarowe. Łuk Yolty przez promieniowanie i samo tworzenie się dwutlenku węgla wydaje również pewną ilość ciepła, lecz przy

dlateg o , kto z pominięciem jego pierwszego szczebla chce od razu do wymiany materyi przeskoczyć, jest więcej niż pewnem, ale rzecz się niesłychanie wyjaśnia

Główna zasługa tego badacza polega na wykryciu tak zwanego prawa Ampera lub prawa elementarnego, które wyraża się w sposób następujący. Koła te będą się

Mais pelado podaje się albo jako mote, czyli w całkowitem ugotowanem ziarnie, które chleb zastępuje, alboliteż przyrządza się zeń takie same paszteciki, jak

Toż samo da się powiedzieć i o płomieniach, a gdyby się udało otrzym ać płomień, któryby zgoła nie w prow adzał do pow ietrza oczyszczonego cząstek

— Pochłanianie św ia tła w rozmaitych rospuszczal-