• Nie Znaleziono Wyników

BRATERSTW O BRONI

W dokumencie Ilustrowany Kalendarz Wojenny na Rok 1916 (Stron 120-127)

Po przełamaniu frontu rosyjskiego nad Dunajcem i Białą, armie sprzymierzone kontynuow ały pościg w dalszym ciągu. Obydwie armie, tak arc. Józefa Ferdynanda, jak i jen. M ackensena w spółzaw odniczyły z sobą tak. że często naw et najbezstronniejszy obserwator n ie mógłby był rozstrzygnąć, której przyznać pierwszeństw o bohaterstwa.

W spółzawodnictwo to jednak było tak szlachetne, że gdy tylko jedna armia potrzebowała pomocy drugiej, ta spieszyła jej natychm iast z sukursem, gdyż wszystkim jeden cel przyśw iecał: w ypędzenie jaknaj- szybsze wroga z całej Galicyi.

Zdarzyło się raz, że pułki austryackie w bohaterskim zapale za­

puściły się zbyt daleko w pościgu za nieprzyjacielem , który uchodził przed nimi w bezładnej ucieczce. — J n n y natom iast oddział rosyjski, mniej naciskany, potrafił się ugrupować i nietylko nie uchodził, ale owszem rozpoczął atak flankowy na bohaterskie pułki austryackie.

Sytuacya staw ała się dość niebezpieczną, gdyż przy najlżejszej pomyłce ze strony komendy austryackiej, mogli R osyanie odciąć ściga­

jących i pozbawić owoców osiągniętego zw ycięstw a.

Przytom ność umysłu i sprawność komendy austryackiej n ie dała się jednak zaskoczyć niespodziewanie. Dowodzący jenerał, spostrzegłszy grożące niebezpieczeństwo, utworzył natychm iast trójkąt z owych wojsk, którego w ierzchołek tkw ił wśród rozgromionych Rosyan, zaś obydwa boki staw iły czoło następującym Rosyanom z flanki.

Zawrzał bój straszny. W ojska nasze, podrażnione, że ktoś .ośmie­

lił się stanąć na drodze pościgu, uderzyły z takim impetem na ataku­

jących Rosyan, że ci zaraz po pierwszem uderzeniu zaczęli się chwiać i tył podawać. L ecz komenda rosyjska pchnęła im na pomoc now e od­

działy.

Zdawało się na chwilę, że wezmą górę i odrzucą naszych w tył, zwłaszcza, że mieli znaczną przewagę liczebną. A le n agle przeszył po­

wietrze na tyłach rosyjskich potężny okrzyk: „H urra!“, a w raz z nim w siedli Rosyanom na karki niem ieccy żołnierze z armii M ackensena.

Nim się R osyanie spostrzegli, już byli otoczeni ze w szystkich stron i kto nie prosił o pardon, padał pod razami zw ycięzców.

Po niedługim czasie pole w alki było w rękach sprzymierzonych, a długie szeregi jeńców św iadczyły o. odniesionem zw ycięstw ie.

W czasie odpoczynku w yjaśniła się niespodziewana pomoc. Otóż N iem cy przez sw e patrole dowiedzieli się o ruchach wojsk rosyjskich, zam ierzających atak flankowy. N ie spieszyli się jednak z przeszkadza­

niem im, ale owszem dopuścili do rozw inięcia się w lin ię bojow ą, ma­

newrując rów nocześnie, aby zajść nieprzyjaciół niespodziewanie. W

szy-W ojska niem ieckie runęły w stronę atakujących Rosyan.

stko odbyło się w edług ułożonego planu. A wtedy w ojska niem ieckie runęły w stronę atakujących R osyan i, nim ci się spostrzegli, zadały, im klęskę, której się najmniej spodziewali. , ,

Tak tedy doświadczone od początku wojny braterstwo dwóch ar- mij przyniosło jeszcze raz obydwu stronom korzyść, a wrogom niem ałą

klęskę.

-W I G I L I A -W P O L U .

OBRAZEK Z ROKU 1914.

Ciepły, .jakby jesienn y dzień miał się ku końcowi, tylko szybko zapadający zmrok i mroźny wiatr w schodni przypominały, że to już koniec grudnia, a w ięc pora na śnieg i mrozy, ale w tym roku w szystko

inaczej...

Starzy żołnierze nie pamiętali, by kiedy w tym czasie, w dzień w ilii, lał tak ulewny deszcz i tak niezw ykle słońce zachodziło. Pod w ie­

czór jednak lać przestało, a silny wiatr poszarpał ołowiany strop chmur na niebie, pędząc je tabunami gdzieś daleko. O statnie promienie zapa- dującego słońca przedarły się przez rozrzedzone obłoki i spojrzały smę­

tnie na ziemię i wlokące się po niej kolumny żołnierzy.

W niezwykłym tym dniu i słońce patrzyło niezwykle, blado, jakby przez łzy, łzy smutku i żalu nad ziemią i ludźmi, których ujrzało.

— Kiedyż nareszcie staniemy — pomrukiwali przemęczeni żo łn ie­

rze — może choć dziś będzie spokój...

Jakby na rozkaz tych w estchnień w szeregach, czoło kolum ny zatrzymał sygnał trąbki, stać! — krzyknęli oficerowie i cały długi w ąż ludzki zatrzymał się. W szyscy do tego wzdychali i pułkow nik też, -choć nie zatrzymywał szeregów, chcąc swych ludzi do oznaczonego pnnktu doprowadzić, tera bardziej, że im postój wypadł we wsi, jak mó­

w iła mapa sztabowa Przemoczone ubrania, oblepione błotem buty cią­

ż y ły ołowiem żołnierzom, a głów n ie całodzienny prawie marsz w ulew ie .dawał się odczuć najwytrzymalszym.

— No chwała Bogu! ani kroku dalej — rzekł do sw ego sztabu pułkow nik — rozlokujemy się na w si i spędzimy jakoś w ilię.

N a znak pułkownika ruszyła za nim kłusem św ita i, m ijając pierw­

sze szeregi, cała kawalkata wjechała do wsi, jakoś dziw nie ponuro i głuchir się przedstawiającej.

P ierw sza zaraz ujrzana chałupa oznajmiła przybyłym, jaką gościną zastaną i gdzie im przyjdzie złożyć głow y. P uste framugi okien i drzwi w ywalonych... jak oczodoły trnpa, m ówiły o tragedyi tej siedziby ludz­

kiej, którą huragan w ojenny z gniazda życia zam ienił w ruiną.

Pierw szy ten jednak dom w ulicy w iejskiej przedstawiał sią jeszcze najlepiej, miał dach i choć całe ściany. D alsze zaś do połowy, albo całkiem zwalone lub spalone przedstawiały gruzy i zgliszcza, a ster­

czące gdzieniegdzie same kom iny i belki stały na straży tych grobów m ienia i życia mieszkańców.

Straszna tragedya w si polskiej, którą zrządzenie losu na drodze

•b ecn ej wojny postawiło.

— Nie przytulimy sią chyba tutaj — zauważył smątnie kapitan.

— Lepiej już w polu, niema choć tego nastroju.

— Trudno! staniem y w polu pod w sią, dlaczegoby dziś miało być inaczej, niż tyle razy... — rozstrzygnął spraw ę pułkow nik i zawrócił.

N awracający sztab zdziwił żołnierzy, lecz objaśnił ich odrazu trę­

bacz, jadący na końcu: „Staniem y w polu, bo w si niema! — była, ale teraz już niema!'1

P ułk zeszedł w ięc z drogi na pola, po obu jej stronach łagodnie pnące się w górę i trochę przez to suchsze od umięsionej drogi. Ludzie i konie odsapnęli lżej, uw olniw szy się choć w części od niesionych przez cały dzień ciężarów. Tabor pułkow y pozostał na drodze, a dymiące ku­

chnie raźnie zajechały na sam środek.

— Staszek, dziś podw ójne porcye! bo to w ilia — zaw ołali koledzy na kucharza — szepnij no coś feldw eblow i o jakiś delikatesach, może się coś znajdzie — wypada!

W szyscy jednak, usłyszaw szy te słow a, zam yślili się ciężko, odla­

tując myślą daleko od chwili obecnej, do domu, jak to tam było, tak zdaje się dawno... Co to od zeszłego roku każdy z nich przeżył, napa­

trzył się, nacierpiał. Biedne „dzieci krakowskie*1, trzynastacy, zapędzeni do zrujnowanej w si polskiej, zam yślili się głęboko, usłyszaw szy o w ilii, która ich tak dziw nie zaskoczyła. R ozhukane m yśli przew alały im się przez udręczone głow y, naprowadzając obrazy z przeszłości...

— No chodźcie jeść! - krzyknęli od kuchni - pan pułkow nik dał od siebie w ina i wódki; prędko! już gw iazda zeszła.

P ow ażnie zbliżali się do kotła w zam yśleniu, w spom nienia i na­

strój, powstrzym ywany naw et głód-w ilia — tyle wspom nień i jakże innych, radosnych...

Boże Narodzenie, św ięto radości i w esela w gronie rodziny — tak smutne w strasznym roku bieżącym. Obsiedli żołnierze w m ilczeniu pole i poczęli spożyw ać połow ą w ieczerzę, dumając nad swym losem i sw ych blizkich.

Wtem zerw ał się Kazik, kapral z drugiej kompanii:

— Ja mam opłatki! dostałem onegdaj pocztą z domu, poczekajcie, podzielimy się!

Sięgn ął do sw ego plecaka. Opłatek w obozie poruszył wszystkich, do grupy K azika poczęli przyłączać się in n i znajomi koledzy. Skromny posiłek w m enażkach, chleb i m anierki ułożono na w spólnym „stole“

na ziemi, obrusem były dwa płaszcze i czekali na Kazika. Po chw ili wrócił on z dumną miną, mówiąc:

— A to wam w ilię wyprawiłem! co?... Jako fundator zaczynam pierwszy łam anie; a w ięc tobie Józek — zw rócił się do przyjaciela*

a pow szechnie łubianego kaprala — życzę trzeciej gw iazdki za onegdaj- szy patrol, dzięki któremu mamy teraz spokój. A wam w szystkim , ko­

chani chłopcy, tak jak i sobie, byśmy zdrowo przetrzymali, Moskałów jachów nabili i do Krakowa żywcem w rócili, hurra!...

W eselszy ten ton przem ówienia Kazika ożyw ił trochę stroskanych

kolegów. Dalszy ciąg uczty odbył się już w lepszym nastroju. Trochę już wypoczęci i pokrzepieni żołnierze rozpoczęli gaw ędy o rodzinach, o kochanym Krakowie, skąd w szyscy prawie pochodzili, o znajomych.

— Pamiętasz Staszek przeszłą pasterkę, co to się Olek u w as za­

ręczył z Domką. A to ci była szopa. U pił się jucha i nuże do matki w konkury. Ja mu na drugi dzień przypominam, a on n ic nie pamięta, ale mówi: kiedy mówisz, żem się zaręczył, to chyba prawda, i był na­

rzeczonym jak się patrzy...

— Biedny Olek — odezwał się ktoś z innej grupy — gdzie on teraz, strasznie go dostał szrapnel, zaniosłem go na H ilfsplatz, ledw ie zipiał... biedak.

Po trochu wszystkim rozwiązały się języki, sen ich jakoś odleciał, bo i.n o c była ładna, ciepła, w ygw ieździone niebo zdawało się obchodzić w uroczystej chwili święto Narodzin Zbawiciela.

W wielkich grupach w szyscy pościągali się przy ogniskach i ga­

wędzili.

— Co też tam teraz dzieje się w Krakowie. Pasterka u Domini­

kanów, w Maryackim — bramy otwarte, ludziska chodzą, w ilię zjedli, cieszą się...

— Co ty gadasz — mruknął któryś - cieszą się oni biedacy, ale ze łzami. Ojce, synowie, bracia i mężowie w polu, tylu już poległo, nie cieszą się oni tam, nie...

— Co tam będziecie lamentować, „albośmy to. jacy ta cy “, zaśpie­

wajmy se kolendę, to nam ulży - krzyknął zaw sze w esoły Kazik.

I poczęli zrazu nieśmiało nucić: „W żłobie leży, któż pobieży...“

Wtem ktoś się zerwał.

— Cichojcie! coś tam rw acha'1 gada, może znowu...

Na placówce zaś, gdzie stał trajter Maniek, w szczął się jakiś dziwny ruch, szarpanina i kłótnia: — puście nas, my sw oi — ktoś bła»

gał szyldwacha — my tu już tydzień siedzimy w piw nicy. W szystko zabrali,, w ieś spalili, dajcie nam jeść... usłyszeliśm y kolendę i przyśliśm y, widząc, żeście nasi...

Zamieszanie na warcie zwróciło powszechną uwagę. Fiihrer poszedł zameldować do oficerów i wieśniakom pozwolono przyjść do obozu.

— Coście za jedni? skąd? Co tu robicie? Bójcie się Boga, jak wy wyglądacie!...

Zaiste w ygląd biedaków był straszny. Kilku chłopów w poszar­

panych ubraniach, raczej łachmanach, obrośniętych, brudnych, z pałają- cemi oczyma, podtrzymywało upadające z n óg kobiety. Koło ich n óg szło pięcioro dzieci, smutnie główki spuściwszy. Widok tych dzieci rozr raewnił żołnierzy.

— Biedactwa! — w ołali — jakie chudziutkie i w ynędzniałe.

— Jakże nie mają byś wynędzniałe, gdy same błąkały się tydzień

po polach, ledwieśmy je znaleźli. Tak to na nas szybko przyszło. P o i* r w nocy, zburzenie w si przez armaty, a potem kozacy...

— Chodźcie tutaj ludzie! macie, pokrzepcie się — podawali żoł­

nierze sw e zapasy z tornistrów . W ieśniacy i dzieci rzucili się żarłocz­

nie na jadło, usadowili ich najbliżej ogniska. Oficerowie, dowiedziawszy się o przybyłych, przysłali im ze sw ego stołu część wieczerzy. Zagrzaw­

szy się i wzm ocniwszy, poczęli się już mniej bojaźliwie oglądać naokoło.

— Toście nasi! — m ówili — już tu zostaniecie z nam i? Moskale tak uciekali, ale ten tydzień, co tu byli, zrobił nas dziadami.

— Myśmy się tam w jamie pod lasem tak gorąco modliły, by dał Bóg, bodaj w dniu dzisiejszym oswobodzenie. I spełniło się o moiśeiewy!

— to mówiąc jedna z kobiet gorącemi zalała się łzami.

— N ie trapcie się matka, B óg w as wysłuchał, już będzie lepiej.

Moskale przepędzeni, kraj coraz dalej uwalniamy...

— Oby to P a n Jezus dał już spokój!...

Porozm awiawszy jeszcze trochę, zdrożeni w ieśniacy ułożyli się wokół ogniska i posnęli. D zieci zebrały się koło kobiet w smutny w ianek przy sobie. A żołnierze zupełnie już rozbudzeni tą wizytą, roz­

m yślali nad okropną ich dolą.

— Oficerzy idą! - krzyknął n agle kapral Józek.

— Cóż tak siedzicie jak sowy — ozw ał się glos zbliżającego się kapitana. — B iedni ludzie, ale trudno, jak wojna, to wojna. Pomścimy ich . A le nie traćmy ducha. Lepiej zakolendujcie.

to nam się wszystkim zrobi weselej. Muzyka kompanii niech się stawi!

Żołnierz jak dziecko, ale też i jak najbardziej hartowny mąż. N a płacze i lam enty niem a czasu, ani ochoty, rozrzew nia się byle czem, ale też prędko otrząśnie się ze smutku. N ie przez egoizm, ani stępienie uczuć, lecz on w ie, jak straszne są koła wojny dla uczestnika, a naw et biernego widza, którego na drodze swej znajdą. On, nastaw iając w ciąż sw ą pierś na niebezpieczeństwo, oderwany od splotu indywidualnych interesów , patrzy na ludzi i wypadki z góry, z w ysokości sw ego i armii celu, to jest zw ycięstw a. Życie codzień naraża; a w ięc też niem się cieszy, gdy w przerwie w alk czuje się zdrowym.

To też trzynastacy szybko rozprostowali sw e dusze, zachw iane widokiem nędzy przybyszów. Żywi są, to już dobrze! — krótko roz­

strzygnęli ich spraw ę — zw yciężym y, to im przez to samo najlepiej pomożemy.

Muzyka kompanii, to Ferdek ze sw ą harmonią „koncertow ą11 z dzwonkami, Staszek z okaryną i dwóch A ntków-gwizdków , ale to pierwszorzędnych, w swej specyalności, artystów.

Oficerowie przynieśli ze sobą cały zapas cygar i papierosów, roz­

dali je między „w iarę11 i dalejże kolendować.

Grajki zestroili się szybko, bo grają ze sobą już dwa lata.

Tylko ryczeć ostro! — krzyknął Kazik, który objął jak z w y ­ kle batutę. Do chóru żołnierzy przyłączyli się i oficerowie...

Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan Niebiosów obnażony...

I popłynęła donośnie ta rzewna i gorąca pieśń po zniszczonych polach w si polskiej.

Dzieci-obrońcy biednej Ojczyzny krzepili nią sw e znękane dusze i ciała, błagając Tego, który w dniu tym się rodzi, o poczęcie się dla niej i jej biednych synów lepszej doli.

Stefan Nowiński.

P o l s k a - t o m y !

"Przez la t sto była "Polska pokutnicą, z a w iny lała gorzkie łz y i jfcrezu, w ró g ją ka^°'w ał żelazn ą praw icą,

chcąc ducha w ypruć z ćwiartowanych Ir ze w !...

D ziś, kiedy nieszczęść dopełnia się miara, g d y le g ł w popiołach domów naszych próg, w stata w nas wolność... w skrzesła kr z cpkość stara, ż e a ż nad nami sam się z d z iw ił B óg...

M y młodą piersią, łamiem n a ja zd d zik i ■■■

godnym praojców o k a za z a ł się syn! my ju ż nie będziem carskie niewolniki !■■■

w sza k w skrzesza Polskę nasz ofiarny czyn !

"Legiony Polskie!... szczęśliw a drużyno!...

zmieniamy w ciało tęsknot zło te sny!...

niechaj z nas mocy w naród strugi spłyną...

Legiony nasze!... w sza k Polskato m y!!...

J O Z E T J tM D Ą Z E J T E S L M

W dokumencie Ilustrowany Kalendarz Wojenny na Rok 1916 (Stron 120-127)