• Nie Znaleziono Wyników

Od 1983 roku, kiedy to Max Galio, rzecznik prasowy Pałacu Elizejskiego, narzekał na „milczenie intelektualistów”, nagła, rzuca­

jąca się w oczy nieobecność głosu intelektualistów na scenie publicz­

176 Zygmunt Bauman

nej została wielokrotnie zauważona w kolejnych krajach Zachodu i wszędzie debatowano o niej z mieszaniną zakłopotania i zaniepoko­

jenia. Wydaje się, że publiczne ogłoszenie swojej własnej śmierci było ostatnią służbą publiczną, j aką wykonali intelektualiści takiego typu, jaki pamięta się z gwałtownych dni gigantycznych ideologicznych bitew. Rzecz jasna, istnieją przenikliwi obserwatorzy sugerujący, że wrażenie nieobecności odzwierciedla nie tyle milczenie intelektuali­

stów, co raczej utratę publicznego zainteresowania tym, cokolwiek mogliby bądź nie intelektualiści powiedzieć: intelektualiści nie mó­

wią mniej, są raczej mniej słuchani. Być może wciąż jeszcze dałoby się znaleźć (gdyby chciało się szukać) sporą liczbę franc-tireurs Abso­

lutu i nie mniejszą ilość „terrorystów Relatywności” - dwóch „ogól­

nych specjalizacji” , w których intelektualiści niegdyś tradycyjnie celowali; lecz może być również i tak, że mniej ludzi niż kiedykolwiek przedtem znajduje użytek dla tego, co absolutne, a jeszcze mniej czuje przerażenie w obliczu tego, co relatywne...

Można spierać się dalej o to, co było przyczyną, a co skutkiem: czy klasy wykształcone, skuszone atrakcyjnością i wymiernymi korzy­

ściami swoich nowych, wygodnych biur, zdradziły swoje powołanie i uczą opinię publiczną, aby nie spodziewała się niczego ekscytującego z ich dziedzin? Czy też raczej wycofały się one niechętnie do swoich zawodowych schronisk, zrażone narastającą obojętnością, czy nawet rozproszoną uwagą swojej niedawnej publiczności? Najprawdopodob­

niej obecna „niewidoczność intelektualistów” jest wspólnym wytwo­

rem obydwu procesów. Wydaje mi się, że procesy, o których tu mówię, były jedynie psychospołecznym skutkiem głębszej, strukturalnej zmiany, do której ostatecznie obydwa z nich można doprowadzić:

przejścia od p a n o p t y c z n e j do u w o d z ą c e j techniki społecz­

nej kontroli i integracji.

Taka „panoptyczna” - nadzorująca, dyscyplinująca, zniewalająca - władza, jak opisywał ją Foucault przez mniej więcej ostatnie pół wieku, oddaje swoje terytorium, sprowadzana do obrony zewnętrz­

nych granic rozrastającego się społeczeństwa konsumentów i do dysponowania ludzkimi odpadami, jakie w takim społeczeństwie z konieczności muszą się osadzać. Taki miał też być wniosek i suple­

ment panoptycznej władzy - nostalgicznie rozważany przez Haber- masa: państwo desperacko poszukujące „substancjalnego” uprawo­

mocnienia, państwo chcące, aby zniewoleni pokochali swoją niewolę i aprobowali swój zniewolony stan. Dwa bliźniacze atrybuty „klasy­

cznej” nowoczesnej polityki — przemoc i ideologiczna mobilizacja - skłaniały się do kolektywizowania warunków społecznych we „wspól­

ne sprawy” i do upolityczniania wynikających z nich strategii, prze­

kuwając krzywdy i pragnienia w programy polityczne nieodmiennie adresowane do państwa jako ostatecznego zarządcy i wykonawcy całej efektywnej zmiany społecznej. Otworzyło to szeroką przestrzeń

N ie odwzajemniona miłość: o państwie i intelektualistach 177

aktywności „władzy intelektualnej” - artykulacji i rozpowszechnia­

niu „uniwersalnych (społecznych) wartości”, łączących grupowe inte­

resy z „zagadnieniami publicznymi” - jako niezbędnego czynnika reprodukcji systemowej. Lecz wydaje się, że już tak nie jest; przynaj­

mniej nie w takim zakresie, jak w czasach retrospektywnie portreto­

wanych przez Foucaulta i Habermasa.

Dla większości członków społeczeństwa konsumpcyjnego uwodze­

nie coraz bardziej zastępuje dzisiaj zniewolenie jako główny czynnik determinujący postępowanie i troski życiowe. Rynek konsumpcyjny jest obecnie głównym miejscem służącym budowaniu i potwierdzaniu siebie, jak również społecznej aprobaty dla umacniania prywatnych projektów. Sceneria rynkowa różni się od scenerii panoptycznej u p r y w a t n i e n i e m wysiłków, sfrustrowaniem i wynikającymi stąd krzywdami. Fakt, że rynek rodzi mniej biedy i niezgody niż rodziło otwarte zniewolenie narzucającej normy, nadzorującej i ka­

rzącej władzy, już sam co najmniej podlega dyskusji. Co jednak dyskusji nie podlega to fakt, że niezgoda powstająca ze zniweczenia zorientowanych na rynek nadziei jest coraz bardziej rozproszona i oporna na kumulację. Jeśli w ogóle można ją zintegrować, to powsta­

jące z niej zbiorowe sprawy są z reguły częściowe i lokalne i prawie nigdy nie doprowadzają do dyskusji nad samymi zasadami kierowa­

nego przez rynek uprywatnienia zadań i obowiązków czy też nie stanowią wyzwania dla wartości, które rynek konsumpcyjny podaje za przykłady i, jak twierdzi, uprawomocnia. W przeciwieństwie do scenerii zorganizowanej wokół pracy, w scenerii powstającej wokół wyborów konsumpcyjnychjest mało prawdopodobne, aby pojawiły się

„sprawy publiczne”, podczas gdy dyskurs o wartościach wydaje się mieć minimalne znaczenie dla „rzeczywistych spraw”, które prześla­

dują ziemskie, codzienne sprawy życiowe20.

Właśnie dlatego niewiele zostaje w sferze publicznej tego, co mogłoby wyciągnąć na otwarte pole wykształconą elitę wygodnie rozlokowaną w swoich zawodowych ustroniach. Jak widzieliśmy po­

wyżej, ich własne (uprywatnione jak wszystkich innych) troski są nie mniej niż inne odporne na kumulację; i jest bardzo niewiele, jeśli w ogóle, wspólnotowych trosk w tym, co było niegdyś dziedziną pub­

liczną, a co mogłoby skierować ich uwagę i nadać im zbiorowo rolę duchowych przywódców. Dlatego logika profesjonalizmu może posu­

wać się naprzód bez przeszkód i bez zakłóceń.

Russel Jacoby zaproponował zjadliwą analizę wpływu profesjona­

lizacji na rozpad (i ewentualnie zniknięcie) intelektualnego milieu

20 Szerszą dyskusję togo trendu zob. w moich książkach: Wolność, tłum. Joanna Tokarska-Bakir, Kraków, Wydawnictwo Znak, 1995 oraz Intimations ofPostmoderni- ty, London, Roulledge, 1992.

178 Zygmunt Bauman

Nowego Jorku. Dawni wolni strzelcy, przywódcy opinii publicznej, zostali awansowani na uniwersyteckie katedry historii, nauk polity­

cznych czy socjologii. Są teraz wybitnymi profesorami i przemawiają z sal wykładowych i seminaryjnych (chociaż ich głos wydaje się jakoś tłumiony przez mury i rzadko wychodzi poza uniwersytecki campus).

W rzeczy samej, dzisiaj „bycie intelektualistą wymaga adresu na campusie”. Jednak fakt, że dysponuje się owym adresem, sugeruje Jacoby, jest czymś więcej niż tylko topograficzną zmianą: „Podczas gdy dawni marksiści i radykalni krytycy - Lewis Mumford, Malcolm Cowley - nigdy nie zostawili opinii publicznej, Jameson nigdy jej nie szukał; jego pisma są zaprojektowane na seminaria”. Razem wzią­

wszy, „koledzy zastąpili publiczność, a żargon wyrugował angielsz­

czyznę”. Nie, żeby stare rumaki wojenne całkowicie porzuciły pole bitwy. Istotnie gromadzą się pod sztandarami, z których najbardziej popularny jest sztandar wolności akademickiej. Jednak „dla wielu profesorów na wielu uniwersytetach wolność akademicka nie znaczy­

ła nic więcej niż wolność bycia akademickim uczonym”21. Społeczne zaangażowanie uczonych, jeśli w ogóle się zdarza, staje się kazirod­

czym romasem. Ich bitwy, często gwałtowne i okrutne, rzadko spra­

wiają, że krew niewtajemniczonych „outsiderów” szybciej płynie. Do jakichkolwiek rozmiarów byłaby rozdmuchana bitwa w umysłach wojowników, stawką świętych wojen najczęściej nie jest nic bardziej

„uniwersalnego” niż dostęp do uniwersyteckich funduszy, stanowisk i środowiskowych wyróżnień.

Regis Debray w odniesieniu do Francji umieścił kres „cyklu uni­

wersyteckiego” (to znaczy okresu, w którym kariery intelektualne rodziły się i kończyły głównie w ramach instytucji akademickich) na okolice roku 1930; jego zdaniem nastąpił po nim „cykl wydawców”, który został około 1968 roku zastąpiony „cyklem mediów”. To, przez co nowojorscy intelektualiści przeszli na przestrzeni ostatniego poko­

lenia, przydarzyło się ich francuskim odpowiednikom kilkadziesiąt lat wcześniej: ograniczenie do uniwersytetu stało się równoznaczne z wygnaniem do ezoterycznych miejsc, „w których koledzy zastąpili opinię publiczną”. Droga ku publiczności skręciła wtedy w stronę domów wydawniczych tylko po to, aby znowu skręcić w stronę mediów - przede wszystkim w stronę telewizji. Na każdym zakręcie reguły gry, standardy awansu, narzędzia publicznego wpływu i znaczenie bycia znaną postacią przechodziły głębokie zmiany. Przede wszy­

stkim, z każdym kolejnym krokiem praca zapośredniczania (wywie­

rania?) intelektualnego wpływu była przejmowana przez różnych zarządców obwarowanych w różnych instytucjonalnych miejscach;

21R u s s e l J a c o b y , The Last Intellectuals, New York, Basic Books, 1987, s. 220, 167, 180, 119.

Nie odwzajemniona miłość: o państwie i intelektualistach 179

już w 1930 roku wymknęła się ona z rąk intelektualistów i stała się w dużej mierze niezależna od kolegialnej oceny. Dzisiaj „to rynek ustala prawa”, a uniwersytety dawno utraciły swój monopol na pro­

dukowanie intelektualnych sław, które wykraczałyby poza sale ko­

mitetów i doroczne zebrania ezoterycznych stowarzyszeń zawodo­

wych. Każdy intelektualista rozpoznawany jako taki jest konstruowany, że się tak wyrażę, na dwóch poziomach: „en bas, la legitimite (le savoir); en haut, l’effectivite (le faire-savoir)”. Ważniej­

sza od certyfikatu kompetencji czy od uczonego tytułu jest możliwość

„sprawienia, aby rzecz funkcjonowała” - a o tej możliwości nie decy­

dują akademickie kliki. Ta okoliczność musiała radykalnie odwrócić tradycyjne kryteria publicznego oddziaływania: nie istnieje już po­

trzeba l’ecole, la problematiąue, l’enceinte conceptuelle; „wartość pra­

wdziwościowa twierdzeń chowa się za spektaklem wartości tych, którzy je głoszą”22.

Debray obecny cykl określa mianem „mediokratycznego”: mene­

dżerowie mediów przewodniczą formacji „intelektualistów”, to znaczy publicznie widzialnym i potencjalnie wpływowym segmentom klas wykształconych. Jeżeli nie mają pełnej kontroli nad treścią przesła­

nia - to z pewnością decydują o tym, jak mają być rozłożone akcenty, i dopilnowują, że tylko takie przesłania dysponują prawdopodobień­

stwem dotarcia do publiczności, które niosą z sobą potencjalną „war­

tość widowiskową”.

Nie ma wiele wątpliwości co do tego, że to, co ujmuje się dzisiaj jako „wartość widowiskową” (czy też, mówiąc jeszcze bardziej bez ogródek, wartość rozrywkową) potencjalnej debaty publicznej za­

wsze odgrywało niemożliwą do pominięcia rolę w zapewnieniu dostę­

pu przesłań intelektualnych do oddziaływania publicznego. Nadejście mass mediów zdobywających niemal wyłączny wpływ na publiczną uwagę (zaiste, na publiczną wizję świata) jedynie przestawiło priory­

tety. Jednak ta drobna zmiana niesie z sobą dalekosiężne konsekwen­

cje. Manifesty intelektualne, w tej mierze, w jakiej się je pisze, są sprowadzane do poziomu innych „wiadomości”, z których żadna nie jest w stanie zapewnić sobie swojej relatywnej wagi w jakikolwiek inny sposób jak tylko poprzez sprawdzanie poziomu oglądalności.

A podnoszone kwestie muszą, tak jak inne zagadnienia w me­

diach, udowodnić swoją raison d’etre pokazując zalety publicznych spektakli.

Uwaga publiczna jest dzisiaj bogactwem, którego najbardziej bra­

kuje. Znalezienie miejsc wyprzedaży nowych przedmiotów konsum­

pcji to najbardziej pracochłonne zadanie, przed którym staje gospo­

22 R e g i s D e b r a y , L e P o u u o ir In te lle c tu e l en F r a n c e , Paris, Ramsay, 1979, s. 99, IZO, 97-8.

180 Zygm unt Bauman

darka zorganizowana wokół formacji potrzeb i pragnień, jak również ważna usługa, jakiej gospodarka domaga się od Państwa (najbardziej uderzający przykład dostarczyła wojna w Zatoce Perskiej stając tuż za „zimną” wojną i mając za jedno ze swoich głównych zadań, być może również swoich głównych motywów, „likwidację” zawartości przepełnionych magazynów broni). Spośród wielu dóbr rynkowych informacja jest bezspornie dobrem najbardziej obfitym, najszybciej się mnożącym i najłatwiejszym w dostarczaniu - stąd kluczowe znaczenie uwagi publicznej, która w przypadku informacji decyduje 0 wysokości możliwości konsumentów i popytu klientów (podobnie jak stopień pobudzenia popędu seksualnego czy pragnienie publicznej aprobaty określa popyt na kosmetyki). Niezależnie od tego, jaka jest ich zawartość i w jaki sposób mierzy się ich „obiektywną” wagę, intelektualne przesłania muszą rywalizować o swój „udział w rynku”

(to znaczy o udział w publicznej uwadze) z innymi współzawodnikami, stosując się do wspólnych reguł konkurencyjnej gry. Tak jak inne towary, potrzebują one ekspertów od gier (specjalistów od ogłoszeń czy od „trudnej sprzedaży”), aby mieć jakąś szansę na sukces. Tak jak inne towary, muszą one zdać test rynku — wykazać (wygrać) swoją sprzedawalność. O wiele większe znaczenie dla losu intelektualnego zaangażowania w rzeczywistość społeczną ma zdanie tego testu niż jakakolwiek inna możliwa do pomyślenia cecha.

Kluczowe pytanie brzmi zatem tak: jakie kwestie (jeśli w ogóle jakiekolwiek) mają szansę zdania takiego testu, a ^ m samym szansę wyboru przez ekspertów od rynku. Ory i Sirinelli- ' mają rację, kiedy sugerują, że nieobecność „wielkich spraw” jest kiepską wymówką, bowiem tradycyjnie to sami intelektualiści sprawiali, że sprawy były wielkie wypisując je na swoich sztandarach i zmuszając prośbą 1 groźbą opinię publiczną do zwrócenia uwagi, na jaką, jak sądzili, owe sprawy zasługiwały. Lecz to, co było tradycyjnie prawdą, nieko­

niecznie musi być prawdą dzisiaj, w świecie specjalizującym się w demontowaniu obyczajów zanim jeszcze zdążą skostnieć w trady­

cje. Intelektualiści, jeśli tego sobie życzą, mogą nadal wypisywać hasła na swoich sztandarach, jednak nie mają już kontroli nad zgromadzeniem swoich zwolenników. Ich kwestie stają się „wielkie”

nie z racji siły argumentów, którymi są poparte, ale dlatego, że się d o b r z e s p r z e d a j ą - to jedyny element losu, nad którym inte­

lektualiści sprawują jedynie kiepską kontrolę. Tym, na co najbardziej mogą liczyć (i co całkiem sporej liczbie z nich sprawia szczerą przyje­

mność) jest zaproszenie przez rządzących mediami do przeczytania 23

23 P a s c a l Or y , J e a n - F r a n ę o i s S i r i n e l l i , Les Intellectuels en Fran­

ce, op. cit., s. 233: „L’intellectuel cree ses enjeux plus qu’ils ne s’imposent i lui, il decide, a tout le moins, de leur hierarchie”.

Nie odwzajemniona miłość: o państwie i intelektualistach 181

linijki czy dwóch scenariusza, który nie oni pisali; dla owych rządzą­

cych intelektualiści są użyteczni jako eksperci, użyczający trochę swojego ezoterycznego autorytetu „widowiskowej wartości” przedsta­

wienia. Dlatego każde pojawienie się intelektualisty na widoku pub­

licznym jedynie zaostrza zbiorową dezintelektualizację intelektuali­

stów jako kategorii: wspomaga istniejący zawodowy podział i wzmacnia uścisk, w którym „rola eksperta” trzyma status i publicz­

ny wizerunek klas wykształconych.

Przy instytucjonalnej scenerii, będącej raczej obciążeniem niż majątkiem, szanse wyraźnie nie leżą po stronie możliwości ponowne­

go zapewnienia intelektualistom doby ponowoczesnej zbiorowej roli odgrywanej przy powszechnych oklaskach w szczytowym okresie nowoczesności. W pewien sposób tajemniczo i nie bez popadania w błąd hipostazy, Andre Gorz dał upust wynikającemu stąd poczuciu braku perspektyw, kiedy zadeklarował kilka lat temu, że „a la diffe- rence des precedents, la crise presente n’annonce rien” (w odróżnieniu od poprzednich, obecny kryzys nie zapowiada niczego). Baudrillard, wierny swojemu stylowi, brzmiał jeszcze bardziej szorstko: nie ma już tego, co „społeczne”, nie ma społeczeństwa, nie ma historii - a tym samym, z definicji, nie ma już intelektualistów. Obaj zdają się mówić, że w przeciwieństwie do stosunkowo niedawnej przeszłości, intele­

ktualistom brakuje Archimedesowego punktu, na którym można by oprzeć dźwignię historii; jedne po drugiej, alternatywy „tego, co jest”

były dyskredytowane i musiały być odrzucane. Sprawy wyglądają jeszcze bardziej przygnębiająco - nie są oni pewni, w którą stronę chcieliby pchnąć historię, gdyby tylko dźwignia była wystarczająco silna do takiego pchnięcia. Przy zbyt dużej liczbie następujących po sobie światów z marzeń, pamiętanych głównie z racji pozostawionych bolesnych blizn, sama czynność marzenia została okryta hańbą. Nasz świat jest światem wyzutym z zaginionych pewności, ale również światem niepewnym co do celów, którym pewności mają służyć.

Mówiąc słowami Franęois de Closets, „w Paryżu, tak jak w Moskwie, poszukuje się odpowiedzi nie będąc w stanie stawiać pytań”24. Pa­

trząc wstecz, słynny Maj 1968 roku, okrzyknięty historycznym spot­

kaniem między tymi, którzy myślą i tymi, którzy cierpią, wygląda bardziej na wielką próbę kostiumów do ponowoczesnego b u n t u b e z p o w o d u .

Czy gdyby Wolter poprawiał dzisiaj swojego Kandyda, to zmienił­

by jego zakończenie na „mais il faut regarder la tele”?

Przełożył Marek Kwiek

24 F r a n ę o i s <1 o C l o s e t s , P o u r q u e d e m a i n l ’a u t r e n e p e u p l e p a s n o t r e e n f e r ,

*L’Evenement", 3-9 stycznia 1991, s. f>2.

.

Jerzy Topolski