• Nie Znaleziono Wyników

DEZORGANIZACJA W OFENSYWIE (styczeń–czerwiec 1918)

W dokumencie Generał Jan Romer. Pamiętniki (Stron 152-163)

4 listopada 1919 r.

Urlop we Wiedniu. Pogląd na wychowanie dzieci. Rodzina moja, jak wspomniałem, z początkiem wojny wyjechała do Wiednia, gdzie z dala od kraju, o głodzie i chło dzie — bo o środki do życia było coraz trudniej — czekała końca wojny. Biedna moja żona, już wówczas z trojgiem małych dzieci (8 sierpnia 1917 r. urodził się Adaś), miała bez liku roboty i kło-potów, żeby zadośćuczynić potrzebom dzieci i domu. Andzia i Ja-nek, dwoje starszych, chodziło do szkół publicznych. Wprawdzie już w listopadzie 1917 r. zostałem generałem, jednak przyszłość dzieci zawsze pragnąłem budować na ich własnej tężyźnie, a nie na swojej protekcji lub na zostawionym im majątku. Wprawdzie i wartość osobista nie jest kapitałem, bo i zdrowie można stracić, ale przecież jest ona formą kapitału najpewniejszą. Dokładałem też wszystkiego, żeby dzieciom tę formę kapitału przede wszystkim zapewnić. Niechaj dzieci w obcowaniu z młodzieżą wszelkich warstw, w zdrowej rywalizacji, którą szkoła publiczna najwszechstronniej zapewnia, nauczą się cenić pracę; niech nie liczą na po moc rodziców, na protekcję, ale niech cieszą się z owoców swojej własnej pracy, swojej własnej zasługi.

Dzieci przyjechały do Wiednia w 3 względnie w 5 roku życia, nie umiejąc języka niemieckiego i z poczuciem wstrętu do tego języka. Mijał też miesiąc po miesiącu, a postępów w nie-mieckim nie robiły. Krótko przed zapisaniem Andzi do szkoły (w r. 1915) zaczęła do domu przychodzić nauczycielka szkółki dziecinnej, panna Fenzel, i ta różnymi sztuczkami dzieci po-zyskała, tak, że niebawem zaczęły mówić po niemiecku.

Andzia, wstąpiwszy do szkoły, w bardzo krótkim czasie zu-peł nie się nauczyła języka, Janek jeszcze się bronił, po części może

i wstydził mówić językiem, którego nie opanował dostatecznie, ale i on w r. 1917 wstąpił do szkoły z wystarczającymi wiadomo-ściami.

W szkole uczyły nauczycielki i nauczyciele będący wzo-rem pilności, sumienności i poświęcenia dla dzieci. Te niezwykłe przy mioty wzbudzały tym większy podziw, że osoby te przy lichej pła cy, a zwłaszcza przy panujących trudnościach aprowizacji cier piały wprost nędzę.

Cztery tygodnie urlopu minęły prędko i trzeba było wracać do trudów i niebezpieczeństw. Ale nie one były mą główną troską. Bóg dawał mi zdrowie, powodzenie i uznanie; uczyłem się wiele, a czegom się nauczył, z tego mogła kiedyś Polska korzystać. Mą główną troską była i jest jeszcze myśl o żonie, która ciągle sa-motna, ciągle w obawie o mnie, dźwigała ciężkie brzemię kłopo-tów domowych.

5 listopada 1919 r.

Odwołanie z urlopu. Tymczasem Włosi z końcem stycznia 1918 podjęli przeciw naszemu korpusowi ofensywę, w któ rej odebrali nam Col Rosso i M. di Val Bella. Telegraficznie zo stałem odwołany z urlopu i wezwany do dowództwa armii. Ale nim tam przybyłem, choć wyjechałem natychmiast, sytuacja była już ustalona; dywizje austriackie utrzymały się dość wysoko na stokach Col Rosso i M. di Val Bella (tu na grzbiecie Stenfle). Pie-chota chwaliła sobie nawet dość te pozycje, gdyż skuteczniej ją chroniły przed ogniem nieprzyjacielskim, niż schrony na szczy-tach, co zresztą jest jasne.

Przybywszy do dowództwa IX Korpusu objąłem kierow-nictwo nad całą jego artylerią, zamiast dotychczasowego do-wództwa 18. Brygady Art., któremu w wielkich tylko bitwach od-dawano do dy spozycji wszelkie artylerie, mogące współdziałać.

Podobnie jak w 18. Dywizji, tak i w korpusie służba moja była bardzo przyjemna i ceniona.

Braki komunikacyjne. Od pierwszej już chwili wska-zywałem na dwa wielkie braki, w których nie tylko korpus, ale armia w ogóle się znajdowała. Przede wszystkim na potrzebę nie tylko radykalnego, ale co ważniejsze, szybkiego poprawienia sto-sunków transportowych. Środki techniczne armii austriackiej, tak personalne, jak i materialne były ograniczone. Stan koni był opła-kany, a na wyżynie głęboko zaśnieżonej, pozbawionej schroniska i pokarmu, groziła im zupełna zagłada. W armii austriackiej dbano bardzo o konie i wobec złych warunków na pozycjach, od-dzia ły często samowolnie wysyłały prawie wszystkie konie w do-linę, żeby je zakonserwować, narażając z drugiej strony działa i w ogó le materiał na niebezpieczeństwo utraty w razie większego powo dzenia akcji włoskiej.

Głównym środkiem transportu materiału z doliny na wyżynę były kolejki linowe, które się stosunkowo prędko budowało. Każ-da z nich przewoziła dziennie kilkadziesiąt do 200 t. Kolejki te, za kładane w pewnej odległości od nieprzyjaciela i prowadzone po bar dzo stromych stokach, były dość dobrze zabezpieczone przed ogniem nieprzyjacielskim. Otóż armia nie przystąpiła od razu przede wszystkim do budowy jak najobfitszej sieci tych kolejek, ale stra ciła najpierw kilka tygodni na opracowanie wyczerpujące-go pla nu robót komunikacyjnych, który i tak w praktyce okazał się niewykonalny. Nie zaniedbując tego planu, ale nie czekając też na warunki do jego realizacji, należało przystąpić natychmiast do budowy najważniejszych kolejek linowych. Po wtóre, armia pró-bowała przez wiele miesięcy zbudować gościniec z doliny Brenty

na wyżynę, gościniec ślicznie pomyślany, bardzo dowcipnie po-łożony, ale w ówczesnych warunkach personalnych i material-nych zgoła niewykonalny. Wszystkie siły winny być tu od pierw-szej chwili użyte na budowę kolejek, a dopiero z wiosną należało je skierować do naprawy dróg na wyżynie. Słuszność moich uwag uznało dowództwo korpusu i wyzyskało je też niebawem... ale do tychczasowa strata czasu była bezpowrotna.

Braki amunicyjne. W związku z tym kształtowała się dla nas nowa i fatalna sytuacja, na którą również rychło zwróci-łem uwagę. Artyleria włoska od początku roku 1918 bardzo się wzmocniła i zapewne dzięki znacznej przewadze lotnictwa ententy nad austriackim, może polepszonej organizacji taktycznej arty lerii (przez instruktorów niewłoskich?), dzięki wreszcie dos-kona łemu wyposażeniu w działa i amunicję, rozwinęła bardzo skutecz ną działalność, która przyprawiła nas nie tylko o poważne straty materialne — koło Primolano kilkanaście tysięcy pocisków armat nich poszło w powietrze — ale także bez bitwy rozkładała i ruj nowała naszą piechotę.

Proponowałem przeto bezwarunkowo podjęcie kontrakcji, o ile możności przy współudziale lotników, ewentualnie i ich pomocy. Liczyłem na tym pewniejsze powodzenie, że Włosi, od nas znacz nie silniejsi, musieli być rozłożeni gęściej, byli więc od naszego ognia narażeni na większe straty. Poglądom moim przyznawano wprawdzie rację, ale nie uwzględniono moich propozycji. Reali zację tego planu utrudniały przedstawione już trudności transpor towe, a nadto w kraju rozmaite stosunki, częścią uleczalne, częścią nieuleczalne obniżały produkcję amunicji.

Obowiązki narodu podczas wojny. Państwo, prowa-dzące wojnę, nie tylko na froncie, ale i za frontem, zdobyć się musi z całą bezwzględnością na produkcję, jakiej wymagają potrzeby wojny. Nie tylko polityka zewnętrzna, ale i wewnętrzna musi być sługą, wierną sługą potrzeb Marsa. Umieli się na to

zdo być Francuzi i Anglicy, i to było główną podstawą ich zwycięstwa. Dziś rzucił los naród polski w wir wojny, wojny, od której może zależy cała jego przyszłość, jego byt. Bóg nam okazał cud łaski, ale jeżeli w sercach naszych nie zbudzi się prawdziwa, czynna mi łość Ojczyzny, jeśli nie stłumi ona sobkostwa właści-wego jednost kom i warstwom, cóż o przyszłości Ojczyzny sądzić możemy!

Nieporozumienia co do taktyki artylerii. Wracając do pamiętnika i mej działalności w charakterze szefa artylerii kor-pusu, nie będę wdawał się w szczegóły i wspomnę tylko, że jak na poprzednich stanowiskach, tak i tu, w kilka ty godni obszedłem wszystkie pozycje korpusu, zrewidowałem stano wiska baterii i obserwatorów, przygotowałem analogicznie, jak to już kilka-krotnie przedstawiłem, plany dla wielkich akcji obron nych i za-dania dla wielkich akcji zaczepnych.

Tymczasem na całym teatrze wojny włoskiej punkt cięż-kości przesuwał się coraz bardziej na wyżyny po obu stronach Brenty, a zwłaszcza na naszą wyżynę, na zachód od Brenty. Najwyższe do wództwo coraz bardziej liczyło się z ewentualnością przeprowadze nia tu wielkiej ofensywy; dlatego zapewne już w lutym marszałek Conrad objął dowództwo frontu tyrolskiego.

Do dowództwa XI Armii (mojej) przydzielono dla spraw arty lerii najsłynniejszego oficera tej broni w armii austriackiej, puł kownika Janeczkę. Przesunięcie to było zrozumiałe, ale dla mnie (już generała, było też kilku takich w XI Armii) niezupełnie przy jemne. Pomimo że podałem się o przeniesienie do piechoty, wszy scy dowódcy, od marszałka Conrada poczynając, pragnęli utrzy mać mnie przy artylerii ze względu na wielokrotne dobre doświadczenia poczynione przeze mnie w armii. Sam marszałek upewnił mnie, że nominacja płk. Janeczki nie ma dla mnie żadne-go zna czenia, bo on jest przy dowództwie armii tylko referentem, ja zaś jestem dowódcą artylerii korpusu.

Wobec takich warunków wyraziłem gotowość pozostania na stanowisku, byle w razie akcji wyznaczono mi środki i cel, a rea lizację zadań pozostawiono własnej inicjatywie; wszyscy moi do wódcy chętnie się na to zgadzali.

Być może jednak, że naczelnemu dowództwu moje preten-sje wydały się przesadne, być może, że dla płk. Janeczki moja obec ność w armii była krępująca, dość że z początkiem marca zostałem dowódcą IX Brygady Górskiej. W następnej wielkiej akcji artyle rią armii kierował już płk Janeczka, ale jak usłyszymy, jego za rządzenia były jedną z przyczyn klęski w czerwcu 1918 r.

6 listopada 1919 r.

Moralne wartości żołnierza. IX Górska Brygada nale-żała do 18. Dywizji, którą po odznaczeniach, jak to słyszeliśmy, wybitnych w ofensywie jesiennej 1917 r., przeznaczono do de-cydu jących akcji, zwłaszcza do ataku, w normalnych czasach pozostawała za frontem dla remontu, jak i celem specjalnego wyszkolenia ofensywnego.

Dywizja w chwili mojej nominacji na brygadiera piechoty sta ła w Roncegno nad Brentą, kilkadziesiąt kilometrów za linią bo jową. Z wyżyny, po zupełnie zaśnieżonych drogach i stokach, brnąc po pas, zeszedłem do Brenty (pod Grigno), a stamtąd auto mobilem do Roncegno. Brygada, po dokonaniu pewnych zmian, składała się z dwu nowo utworzonych pułków: 104. i 117. Pierwszy rekrutował się z Wiednia i okolicy, drugi był przeważ-nie słoweński.

Ludzie 104. Pułku byli pod względem fizycznym w kiep-skim stanie. Widziałem między nimi istne kościotrupy, ale odzna-czali się wielkim poczuciem obowiązku, mieli bardzo mało pierwiast ków odpowiadających pojęciu „szumowin wielkiego miasta”.

Ludzie 117. Pułku byli natomiast fizycznie tężsi. Choć batalio ny, z których się pułk składał, miały bardzo cenne tradycje wojen ne, jednak i oficerowie i żołnierze przedstawiali element moralnie gorszy niż w pułku 104. i można było się domyśleć wśród nich intensywnej propagandy antypaństwowej.

Przy formowaniu obu pułków jako narzędzia przyszłych walk, naglącym postulatem było zapewnienie ludziom przede wszystkim fizycznego odpoczynku. Wielu z nich miało poodmra-żane członki, wielu cierpiało na bronchitis lub na przeziębienie żołądka, wielu okazywało ogólny upadek sił. Roncegno miało domy przeważnie uszkodzone, bez szyb, bez mebli, trzeba je było dopiero jako tako urządzić, przygotować ludziom warunki do odpoczynku i stopnio wo ich odżywiać. W miarę poprawy fizy-cznego stanu pułków, a więc już mniej więcej w tydzień po przybyciu do Roncegno, roz poczęły się ćwiczenia, których celem było podnieść ducha, zwła szcza zmysł ofensywy, utwierdzić dyscyplinę i porządek, udosko nalić sprawność żołnierza w ataku. W program szkolenia wcho dziły zarówno ćwiczenia indywidual-ne (branie przeszkód, „rzuca nie granatów ręcznych, strzelanie, walka na bagnety), jak i zasto sowanie operacji taktycznych, opartych o ile możności na kon kretnych doświadczeniach bo-jowych. Poza tym, starano się przez rozmowy, dbałość oficerów o wszelkie potrzeby żołnierza, śpie wem, zabawami itp. obudzić w żołnierzu zadowolenie i pewność siebie. Sam pilnie zwiedza-łem ubikacje, kuchnie, dowiadywazwiedza-łem się o potrzebach i kło-potach żołnierza, służbowych, osobistych i ro dzinnych, a mój przykład oddziaływał na podobne postępowanie oficerów. To pod-niesienie moralnego stanu żołnierza, jak potem usłyszymy, miało niezwykle cenne skutki w dalszym przebiegu walk.

Brygadierem piechoty. Ledwo objąłem dowództwo bry-gady i sam jeszcze potrzebowałem osobistego obznajomienia się z walką piechoty, z jej administracją itp., a już dowództwo ar mii

celem taktycznego wyszkolenia jednostek przeznaczonych do ataku kazało mi przeprowadzić „wzorowe” ćwiczenie.

W szczęśliwym przebiegu operacji oddziału kombinowa-nego, który ostatniej jesieni prowadziłem pod Primolano, sam opraco wałem wyłącznie ogólną koncepcję taktyczną, a z szcze-gółami, z te chniką akcji nie miałem nic wspólnego. Teraz żądano właśnie ode mnie technicznego przeprowadzenia ataku piechoty, który wpraw dzie wielekroć widziałem, ale w operacjach tego ro-dzaju nie mia łem żadnego doświadczenia. W szczegółowym roz-winięciu zadania oparłem się na istniejących instrukcjach, oso-bistych reminiscen cjach, a przede wszystkim na zdrowym rozsądku i ćwiczenie w obecności dowódcy armii itp. odbyło się w sposób bardzo udały na historycznym pobojowisku Carzano (patrz ostatnie ustępy opowiedziane w rozdziale „5 października”). W ćwiczeniu tym piechota, artyle ria i minowce pracowały ostry-mi pociskaostry-mi, a w służbie łączności brały udział samoloty.

W drugiej połowie maja, coraz głośniej już mówiło się o za-mie rzonej ofensywie, która miała się odbyć na wyżynie Sette Comuni, a więc na historycznym terenie walk późnej jesieni i zimy i w tym celu dywizja miała wrócić na wyżynę.

Najpierw szef sztabu ppłk Uxhüll, za nim niebawem bryga-dierzy, dowódcy pułku itp. udali się na wyżynę dla dokonania re konesansów.

Z szefem sztabu od razu zwróciliśmy uwagę na to, że przy-goto wań do ataku zupełnie nie przeprowadzono, a zaniedbania, szczegól nie zgubne w następstwach tych urządzeń, które przed-stawiłem 4 listopada były wręcz rażące. Dowództwo armii za-niedbało rozwinięcia sieci komunikacyjnej i środków transporto-wych, nie troszczyło się o należyte wyposażenie baterii, a lot-nictwo nasze było w jaskra wej niższości w porównaniu z lotnic-twem ententy; w warunkach takich przewaga artylerii włoskiej stała się druzgocącą.

Chcąc podjąć ofensywę, należało przede wszystkim uzdro-wić te stosunki, ale zło głęboko zakorzenione i tak długo tole-rowane, okazało się już nieuleczalne.

Pułkownik Janeczka, referent artylerii armii, bywał wpraw-dzie w terenie, ale równie jako szef sztabu armii za dużo czasu poświęcał pracy biurowej, a za mało terenowi; nadto jego stano-wi sko utrudniały te kłopotliwe nieraz okoliczności, że w armii roz maite niższe dowództwa zajmowali „jenerałowie artylerii”. Mniej sza jednak o przyczyny tego stanu, faktem było, że z koń-cem ma ja koncentracja artylerii nie tylko nie zrobiła postępów, ale w ogóle sytuacja artylerii była opłakana zarówno co do sta-nowisk, stanu amunicji, jak i pogotowia bojowego. Nie mając przy tym poparcia lotnictwa, artyleria nasza nie mogła się podjąć pojedyn ku z włoską.

Sytuacja ogólna w artylerii przedstawiała się tak rozpacz-liwie, że ppłk Uxhüll opracował zestawienie faktów ujemnych i postu latów wskazanych i w zastępstwie szefa sztabu korpusu, który właśnie wyjechał na urlop, zaczął robić porządek. Okazało się tak że, że należy zmienić brygadiera artylerii. Pułkownik Uxhüll w krótkim czasie stosunki znacznie naprawił, ale wszystkich, a tak ciężkich grzechów zaniedbania oczywiście nie usunął. Leżało to zresztą w zakresie obowiązków referenta armii, który winien był osobiście pojechać do naczelnego dowództwa i organizację przy gotowań w odpowiednim czasie pchnąć na właściwe tory. Nie uczynił tego płk Janečka, hamowany za-pewne w pożytecznej ro bocie nieuleczalnym, a lekkomyślnym optymizmem naczelnego do wództwa (gen. Waldstättena, który wiele szkód wyrządził, zapatrzony w gwiazdę genialności, jaką z nim fałszywie związano).

Sytuacja w przededniu ofensywy. Ze względu na ogólną sytuację w wojnie światowej (wielka ofensywa na fron-cie francuskim), naczelne dowództwo forsowało jak najszybsze

rozpoczęcie ofensywy; żądano jej na 10 czerwca, ostatecznie ustalono termin na 15 czerwca. Choć przestrzegano ścisłego utrzymania w ta jemnicy i samego faktu, i szczegółów ofensywy, jednak środki ochronne okazały się niedostateczne i, jak zobaczymy, Włosi mieli od zbiegów dokładne informacje o szczegółach ofensywy.

Koncentracja wojsk artylerii i amunicji odbywała się — zor ganizowana nareszcie przez podpułkownika Uxhülla — już po moim osobistym przybyciu na wyżynę. Wedle teorii i wedle zdro wego rozsądku oddziały powołane do przeprowadzenia ata-ku, a więc np. siły 18. Dywizji powinny były po przybyciu na wyżynę obrócić czas na dokładne rekonesanse, ćwiczenia ofen-sywne itp., ale równocześnie unikać forsownych ćwiczeń i ro-bót, wyczerpujących ich siły fizyczne przed ofensywą i takich zadań, które mogły nadwątlić ich wartość moralną. Ćwiczenia ofensywne, zastosowane nawet dokładnie do roli, jaka brygadzie mej przypaść miała w ata ku, wyznaczonym na 15 czerwca, prze-prowadzono już w Roncegno. Ko mendanci oddziałów zapoznali się dokładnie z miejscem przy szłych operacji i uprzytomnili sobie w terenie swoje zadania (w tym celu np. pewien rzeźbiarz opracował plastycznie teren na szych operacji i model ten służył także do studiów). Jednak o sza nowaniu sił przed ofensywą mowy być nie mogło. Jak przedsta wiłem, koncentracja artylerii ledwie była zaczęta, mimo że na teatrze naszej wojny od końca stycznia nie było większej akcji. Trzeba było jeszcze przesunąć większą część armat i zgromadzić masy amunicji. Ale Włosi, prawdopodobnie powiadomieni przez zbiegów, rozpoczęli mor-derczą akcję, żeby naszym przygotowa niom przeszkodzić. Koncentracja armat odbywała się przeważnie przy użyciu koni i ludzi, amunicji za pomocą aut i ludzi. Ale za równo konie, jak auta i liczebnie, i jakościowo były w stanie nader opłakanym, jedne i drugie topniały w ustawicznym ogniu arty leryjskim. 161

Widywałem na przestrzeni 1 km gościńca i 7 szkieletów automobilowych, zniszczonych ogniem artylerii, a także falangi padłych od ognia i z wyczerpania koni i ludzi. Nigdy nie zapom-nę obrazu niezliczonych czworonogich męczenników leżących z gło du i wyczerpania po gościńcach, jeszcze żywych, patrzących z wy razem nieopisanej żałości i rezygnacji. Wyżywienie ludzi by-ło znacznie lepsze, koni natomiast straszne. Konie i ludzie znosili tru dy nie do opisania, ale były one konieczne. Rozumieli to wszys-cy oficerowie, a ich przykład, mimo strat, mimo konieczności praco wania w nocy, obudził w ludziach poczucie obowiązku i energię. W ten sposób koncentracja artylerii i amunicji, choć nie została w zupełności dokonaną, jednak zrobiła znaczne postępy.

Z zarządzeniami co do współdziałania artylerii przy ataku — zarządzenia te wyszły ostatecznie od płk. Janeczki — głęboko się nie zgadzałem. Służbowo i bardzo dosadnie przedstawiłem ich sła be strony i przepowiedziałem, że taka organizacja działań naraża atak na prawdopodobne niepowodzenie. Wysłuchano mnie z uwa gą, ale z przestróg mych nie skorzystano. Zarzucałem instrukcji artyleryjskiej przede wszystkim to, że wbrew mej praktyce, a opie rając się jakoby na doświadczeniach Niemców na froncie zachod nim — Janeczka w ogóle za dużo ulegał wpły-wom niemieckim — nie przygotowano ognia przed atakiem, ale zarządzono tylko obli czenie elementów strzelania. Osobiście mam w ogóle mało zaufa nia do metody dedukcyjnej w pracy praktycznej i wolę ekspery ment; ale w niezwykle zmiennych, nieobliczalnych warunkach meteorologicznych w górach, obli-czenie elementów strzelania, za miast ich wypróbowania, uwa-żam za zupełnie niewystarczające.

Celem tej innowacji Janeczki było uśpienie czujności Włochów. Cel ten chybił jednak w zupełności, Włosi mieli bowiem od zbiegów doskonałe informacje o zamierzonej ofen-sywie, natomiast w toku akcji okazało się, że działalność naszej

artylerii jest niedostatecznie przygotowana. Dalszym kardy-nalnym błędem było czteroipółgodzin ne strzelanie artylerii przed atakiem. Wywoływało ono przede wszystkim intensywną kontrakcję artylerii włoskiej, co ze wzglę du na zmasowanie naszej piechoty do ataku, musiało przynieść skutki zabójcze. Ponieważ dalej zasoby naszej amunicji nie były wystarczające, przeto tak długie strzelanie było dość słabe i bez skutecznością tylko podnosiło ducha piechoty nieprzyjacielskiej. Wreszcie walkę przeciw artylerii nieprzyjacielskiej zamierzono prowadzić za pomocą pocisków gazowych, które w profilu gór skim są mało skuteczne z powodu dużego ciężaru gatunkowego gazów;

W dokumencie Generał Jan Romer. Pamiętniki (Stron 152-163)