• Nie Znaleziono Wyników

NA FRONCIE TYROLSKIM (maj–listopad 1917)

W dokumencie Generał Jan Romer. Pamiętniki (Stron 101-129)

24 września 1919 r.

Defensywa. Z końcem kwietnia zamianowany zostałem dowódcą 18. Brygady Artylerii w południowym Tyrolu i natych-miast się tam udałem.

W pociągu z Wiednia stanąłem 7 maja rano w Innsbrucku, stąd po krótkim przystanku ruszyłem do Trydentu, przejeżdżając w cu downą pogodę potężny masyw Alp Tyrolskich. Wieczór sta-nąłem w Trydencie, w dowództwie armii (gen. Scheuchenstuel), której szef sztabu, płk Soos był moim kolegą z szkoły wojennej. Z cha rakterystyki sytuacji, jaką mi podał, wynikało, iż obecnie na ca łym froncie armii panuje spokój, że Włosi jednak gromadzą znacz ne siły przed naszym 3. Korpusem, na wyżynie Sette Comuni i na tym odcinku należy oczekiwać ataku; nastąpiło to istotnie w mie siąc później.

Zjadłszy w dowództwie armii kolację, pojechałem koleją do Levico, gdzie stało dowództwo (mojej) 18. Dywizji. Dywizjo-nerem był gen. Scholz, stary, ale jary, doskonale znający Tyrol od kilku dziesięciu lat, obdarzony prostym, chłopskim rozumem, nadzwyczajnie względem każdego życzliwy i uprzejmy.

Miałem przejąć brygadę od pułkownika Sekullič’a, stare-go znajomestare-go, oficera bardzo rutynowanestare-go i niezwykle su-miennego.

Następnego dnia o 6 rano ruszyliśmy na pozycje, oglą-daliśmy je do wieczora, to samo powtórzyliśmy następnego dnia, po czym objąłem dowództwo brygady.

Podobnie jak rok przedtem nad Soczą, tak i tu nad Brentą trzeba było szeregu dni uciążliwej pracy, żeby poznać i opanować odcinek 18. Dywizji. Jej dowództwo rozłożyło się w cudownym

kurhauzie w Levico, wśród ślicznie utrzymanego parku. Bujnie uprawną doliną Brenty zstępowało się, mijając gruzy kwitnących ongi osad i miast, ku liniom obronnym, własnym i nieprzyjaciel-skim. Środek naszego frontu osłaniał głęboko wcięty i obwałowa-ny potok górski Maso; od tego środka linie wznosiły się na prawo i na lewo ku wysokim, śnieżnym górom.

Długość pozycji dywizji wynosiła w linii prostej około 20 km, uwzględniając skręty, 50–60 km. Ażeby dostać się do lewego skrzydła dywizji, jechało się przez Trydent i na północ od niego jeszcze ok. 30 km, potem doliną Fleims, stamtąd doliną górską już śniegiem do wojennych osad w wysokości ok. 1900 m, a da-lej szło się głębokim śniegiem na góry Val Piana, potem przez Settole do doliny, w której ciągle jeszcze, częściowo w śniegu, leżało dowództwo 1. Brygady Górskiej; stąd konno do Borgo i autem do Levico. Wycieczka ta trwała od 5 rano do 9 wieczór. Wycieczki ta kie niewiele mnie męczyły i następnego dnia zawsze wstawałem zupełnie zdolny do pracy.

Niemniej żmudne były wizytacje południowego skrzydła; góry były tu wprawdzie mniej wysokie, ale nadzwyczaj strome, zasło nięte od słońca i przez to bardzo długo pokryte śniegiem.

Pod względem taktycznym dywizja tworzyła dwa odcinki: po łudniowy, ważniejszy, panujący nad liniami komunikacyjnymi doliny Brenty, składał się z odcinka Caldiera, bardzo stromego grzbietu łączącego dywizję z 3. Korpusem, dalej z pododcinka Civaron, panującego nad Brentą — na Civaronie i Włosi umocnili się na licznych liniach bezpośrednio (kilkadziesiąt metrów) przed nami, wreszcie z przyczółka Carzano nad Masem. Północny od-cinek prowadził wyłącznie wysokimi górami, a jego północne skrzydło leżało już w śnieżnych Alpach.

Ogromna rozległość dywizji, nieliczne komunikacje, z któ-rych główna, transwersalna, prowadziła częściowo wzdłuż frontu (nad Masem), sprawiały, że każdy odcinek był niejako jednostką

samo dzielną i nawet artyleria jednego odcinka nie mogła nieść drugie mu skuteczniejszej pomocy.

wojska włoskie wojska austro­niemieckie

Rys. 4.

W północnym odcinku leżała 1. Brygada Górska, w której arty lerią (ok. 20 dział) dowodził podpułkownik Hummel, w po-łud niowym zaś brygada gen. Vidalégo (starego znajomego ze

sztabu gen. w Przemyślu), gdzie dowódcą artylerii (ok. 60 dział) był podpułkownik Nachtnebel, odpychający i dla przełożonych, a tym bar dziej dla podwładnych. Mimo to zacząłem go niebawem cenić za fachową zdolność i sprawność w działaniu.

Roboty fortyfikacyjne w bateriach były przeważnie daleko po sunięte, zwłaszcza wiele było pozycji wykutych w skale; także przygotowania obronne były w ogóle poprawne.

28 września 1919 r.

Praktyka przygotowania defensywy. Cho ciaż więc objąłem dobrą brygadę artylerii, jednak opierając się na dotych-czasowych doświadczeniach, zacząłem wprowadzać różne udoskonalenia.

Przede wszystkim kontynuowało się wykuwanie pozycji dla dział w skałach. Mając tak mało artylerii, musieliśmy jak naj-większej ilości armat przygotować warunki do strzału bezpo-średnie go, flankowego, bo taki jest najskuteczniejszy; ale, by ar-maty za bezpieczyć przed przemożnym ogniem nieprzyjaciel-skim, należało je wkuć w skałę. Włosi mieli szereg takich pozycji, zwłaszcza na Cima Maora i na M. Lefré, my jednak staraliśmy się ich prześcignąć. Przed rozpoczęciem ofensywy w jesieni mieliśmy 35 stano wisk wykutych w skale, a więc dla blisko 50% armat, a przy tym i inne działa były mocno ufortyfikowane.

Więcej braków okazywały obserwatoria, które również trzeba było wkuwać w skały, jak najobszerniejsze i jak najlepiej połą czone; pod tym względem gorączkowo pracowano. Niezwyk-le wa żną była współpraca rozmaitych grup artyNiezwyk-lerii, jako też współdzia łanie tej broni z piechotą. I pod tym względem wypadło mi tylko udoskonalić stan dotychczasowy. Cały front dywizji po-dzielony był na około trzydzieści pododcinków kompanijnych, pododcinki te łączyły się w pododcinki batalionowe, które już tworzyły przewa żnie jednostki o wybitnie taktycznym

charak-terze. Należały tu: Caldiera, bardzo niedostępna, ważna jako łącznik z 3. Korpusem; Civaron, najważniejszy, panujący nad ko-munikacjami i wygodną Brentą, ale zagrożony sąsiedztwem linii nieprzyjacielskich; nad brzeże Brenty, opanowane przez Civaron i przyczółek Carzano; przyczółek Carzano, podstawa naszych ofensyw, a przy tym zabezpieczający główny pień naszej arty-lerii, rozłożonej, jak usłyszy my, między Salubio a Civaronem włącznie; Salubio, Settole i Val Piana, odcinki drugorzędne, gdzie dla obydwu stron ofensywa by ła trudna (strata Salubia byłaby zresztą dla nas ciężka).

Otóż chodziło o to, żeby w razie akcji w którymkolwiek z tych odcinków taktycznych jak najprędzej działać, a ponieważ my byliśmy w defensywie, lub przeciwdziałać możliwie najsil-niejszym ogniem artylerii, przy czym największego jej wysiłku wymagała obrona Civaronu i przyczółka Carzano.

Główną część artylerii musiało się tedy umieścić między Bren tą na północ Civaronu a Salubio, gdyż stąd najskuteczniej flanko wym ogniem zabezpieczała ona Civaron, a skośnym, krzy-żowym przyczółek Carzano. Tutaj też ze względu na teren i ko-munikacje można było zgromadzić najwięcej materiału bojo-wego; najcięższe działa i najwięcej amunicji. Bezsprzecznie, położenie artylerii na linii widzenia z takich gór jak M. Cima, M. Lefré itp. było trudne, musiało się przeto nieustannie pracować nad udoskonaleniem for tyfikacji. Do obrony Civaronu potrzeba było pozycji artyleryj skich na stokach Caldiery, aby dysponować korzystnym ogniem z prawej flanki, wreszcie odpowiedniego wyzyskania strzału łuko wego (moździeży i haubic) z samego Civaronu i odpowiednich ob serwatoriów.

Z drugiej strony Civaron panował nad przyczółkiem Car-zano i flankował Caldierę, był przy tym zalesiony, skalisty, na-stręczał więc dla wspomnianych zadań szereg doskonałych pozycji, o ile możności kutych w skale.

To były główne myśli przewodnie, wedle których ugrupowa-łem baterie, przy czym w dolinie Brenty mniej zmian trzeba było dokonać niż w górach. Tu należało także wielokrotnie liczyć się z stromymi formami skał i sprawdzić, czy krzywa strzału wy-starczy, żeby opanować zakrycia naturalne tych stromych form; wszystko musiało być obliczone i wypróbowane.

Dalszym wielkim wysiłkiem było uzgodnienie baterii mię-dzy sobą i z piechotą w robocie obronnej.

Nieprzyjaciel mógł atakować albo na całej linii, albo w po-je dynczych odcinkach. Możliwość ataku na całej linii była mało prawdopodobna, wymagał on bowiem przygotowań, które nie po-winny były ujść naszej uwagi, a w przypadku takim — rzecz oczywista — zabezpieczylibyśmy pozycje odpowiednimi wzmocnienia mi. Jednak na wypadek ogólnego ataku każdy pod-odcinek miał swoją artylerię, która go osłaniała. Prawdopodob-niejszy natomiast był atak częściowy, na który kolwiek z pod-odcinków, a zwłaszcza na Civaron albo na przyczó łek Carzano.

Myśli przewodnie dla akcji obronnej artylerii w razie ataku na któryś z pododcinków były następujące: obroną każdego pod-odcinka kierował jakiś wyższy oficer piechoty. Z nim współ-działał jakiś wyższy oficer artylerii, zwykle komendant tej gru-py, która miała najlepsze warunki do skutecznej pomocy przy obronie pododcinka. Komendant artylerii był w ciągłym kon-takcie z dowódcą pododcinka (miał o ile możności wspólne obserwatorium i wspólną kwaterę), był odpowiedzialnym za stałą ewidencję wszystkich wy padków i wydarzeń w pododcinku, ustalał wspólnie z komendan tem pododcinka, odpowiednio do zmiennych rezultatów tej ewi dencji, wszelkie zadania, które artyleria miałaby spełnić w razie ataku nieprzyjacielskiego, dys-ponował też siłami artyleryjskimi potrzebnymi do działań ob-ronnych. Ponieważ środki, którymi ko mendant grupy artylerii bezpośrednio rozporządzał, nie wystarcza ły do rozwiązania

za-dań, przeto komendanci grup przedkładali swoje plany dowód-com artylerii obu głównych odcinków, południo wego i północ-nego, ci zaś porozumiewali się z sobą i z dowódcami artylerii sąsiednich formacji (3. względnie 20. Korpusu); działo się to wszystko za moim pośrednictwem, przy czym sam, na podstawie własnych rekonesansów i studiów, plany obu dowódców artylerii odcinków uzupełniałem, względnie wyrównywałem.

Rezultatem tych prac były konkretne tablice, które oznacza-ły ściśle zadania każdej baterii (własnej lub sąsiedniej formacji) w razie ataku na którykolwiek pododcinek lub kilka pododcin-ków. Na dany znak (przez komendanta grupy artylerii, który w tym odcinku był, jak wyłuszczyłem, „odpowiedzialnym redak-to rem”) wszystkie baterie wedle tablicy auredak-tomatycznie rozpoczy-na ły pracę i kontynuowały ją tak długo, aż przebieg wypadków i meldunki obserwatorów skłoniły do wydania dalszych rozporzą-dzeń, a wychodziły one od tego, kto odpowiednio do rozmiarów akcji obejmował w niej naczelne dowództwo artylerii: od dowód-cy grupy artylerii lub dowóddowód-cy artylerii odcinka, lub ode mnie.

Ażeby taki system obronny działał sprawnie, zależało to od spełnienia dwu warunków: od czujności artylerii w dzień i w no-cy i odpowiednich środków łączności.

Czujność wymagała porządku, dyscypliny, poczucia obo-wiązku. Te cnoty żołnierskie zastałem już rozwinięte w wysokim stopniu, a podniosłem je jeszcze przez osobiste wizytacje o roz-maitych po rach, przez wysyłanie swoich organów, wreszcie przez kontrolę telefoniczną w dzień i w nocy.

Trudniejszą natomiast była kwestia połączeń. Wszystkie do wództwa, obserwatorzy, łącznicy itp. byli oczywiście połączeni te lefonicznie. Ale na podstawie doświadczeń trzeba się było liczyć z tym, że ogień artyleryjski w najkrótszym czasie znaczną część połączeń telefonicznych zniszczy. Dlatego obok połączenia tele-fo nicznego wprowadzono także sygnalizację optyczną przy

po-mocy chorągiewek, bądź też na zasadach alfabetu Morse’a. Ko-respon dencja taka jest jednak w ogóle za długotrwała i za trudna. Jak słyszeliśmy, akcja obronna artylerii była tak przygotowana, że do rozwinięcia jej wystarczały bezzwłoczne meldunki z pozycji piechoty, jaki rodzaj akcji ma prowadzić artyleria. Informacje mo-gły być trojakie: 1) wskazanie miejsca nieprzyjacielskiego ataku, czyli miejsca pożądanej pomocy, 2) sygnał, że artyleria ma ogień posunąć naprzód (ażeby nie przeszkadzać ruchom własnego kontrataku), wreszcie 3), że artyleria ma ognia zaprzestać (bo ak-cja się skończyła). Już w operaak-cjach nad Soczą (gen. Boroević, u którego pracował słynny artylerzysta płk Janečka) myśl tę za-częto realizować w ten sposób, że wprowadzono dla artylerii sy-gnalizację kolorami: czerwony znaczył „daj ognia przede mnie, zasłoń mnie ogniem artyleryjskim przed atakiem nieprzyjaciel-skim”; zielony „przesuń ogień naprzód, gdyż bądź sam idę do kontrataku, bądź też strzelasz za krótko i trafiasz mnie zamiast nieprzyjaciela”; wreszcie biały kolor zapowiadał „wszystko w po -rządku, a więc zaprzestań ognia”. Do sygnalizowania służyły w no cy latarnie odpowiedniego koloru, pracując ze stanowiska odpo wiednich dowódców piechoty, a w dzień kolorowe tarcze.

System ten przejąłem wprawdzie, ale zaprowadziłem w nim znaczne zmiany. Przede wszystkim stwierdziłem, że w dzień ko-loru tarczy na większą odległość nie podobna rozeznać. Zastąpi-łem je przeto następującymi znakami sygnalizacji:

Rys. 5.

Kontrast barwy czarnej i białej zapewniał rozpoznanie tych znaków na wielką odległość, przy czym wystarczało mieć tylko

białą tarczę i czarny trójkąt, który się odpowiednio zakładało na kwadrat, aby przekazać którykolwiek z wymienionych mel-dunków.

Chodziło jeszcze o to, żeby znak, dany przez odpowiednie-go do wódcę pododcinka — choćby tylko kompanijneodpowiednie-go — skie-rował na odpowiednie miejsce akcję naszej artylerii. Problem ten rozwią zano w następujący sposób: jak wspomniałem już, za obro-nę arty leryjską każdego pododcinka taktycznego, składającego się z kil ku pododcinków kompanijnych, odpowiedzialny był jakiś komen dant grupy artylerii. Otóż u niego, w miejscu z naszej strony dobrze widzialnym, a o ile możności zakrytym dla nie-przyjaciela, stało obok siebie tyle białych tarcz, ile było podod-cinków kompanijnych w przydzielonym mu pododcinku taktycz-nym. Dowódca grupy obserwował oczywiście stale pododcinki kompanijne i taktyczne należące do niego. Jeżeli w których z nich pokazał się sy gnał żądający współdziałania artylerii, ko-mendant grupy uwido czniał odpowiedni znak na tej tarczy, która odpowiadała pododcinkowi kompanijnemu, co było hasłem dla wszystkich baterii, obowiązanych do akcji wedle poprzednio wy-mienionych planów artyleryjskich, że mają działać i gdzie mają działać.

Ażeby system taki dobrze funkcjonował, musiały baterie wstrzelać się na wszystkie cele, które im przypadały wedle wy-mienionych planów, a ponadto wszędzie, dokąd w ogóle sięgał ich zakres działania. Do dalszych zadań przygotowawczych nale-żało przeprowadzenie szeregu zadań taktycznych w połączeniu z ostrym strzelaniem na podstawie wymienionych planów. Ćwi-czenia do ta kich zadań prowadzono w sposób następujący: tele-fonicznie zarządzało się wystawianie rozmaitych znaków, które dawały hasło do automatycznego strzelania wedle planów ob-ronnych; potem na stępowały rozmaite supozycje lub suponowane raporty, ażeby wypróbować sprawność rozmaitych innych

zarzą-dzeń obronnych arty lerii, których wykonanie zaznaczyły poje-dyncze strzały. Ćwiczenia takie odbywały się naturalnie nie tylko w dzień, ale i w nocy lub we mgle. Były to ćwiczenia bardzo trudne, nie szły one nigdy gładko, początkowo nawet bardzo chromały, ale za to stwarzały coraz doskonalszą rutynę. Nie-bawem też artyleria miała zdać praktyczny egzamin z tego, czego się nauczyła.

29 września 1919 r.

Jak poprzednio wspomniałem, już w pierwszej połowie ma-ja liczono się z atakiem Włochów na odcinku 3. Korpusu, prawe-go są siada 18. Dywizji. Z powodu głębokich śniegów, pokry-wających je szcze płaskowzgórze Sette Comuni, nie wydawało się to zbyt prawdopodobne, zapowiedzi jednak wzmagały się i wska-zywały one, że ofensywa włoska skieruje się nie tylko na 3. Korpus, ale i na 18. Dywizję. Domysły takie były już bardziej możliwe, gdyż w obrę bie tej dywizji leżała Brenta z głównymi liniami dostępu do Tryden tu. Dlatego też z początkiem czerwca zaczęły do nas napływać różne baterie rozmaitego kalibru, w szczegól-ności 1 bateria 30,5 cm moździerzy, kilka baterii armat i haubic średniego kalibru itp. Mia łem zamiar umieścić działa, o ile ich ciężar na to pozwoli, w obrę bie Civaronu, ażeby wesprzeć w razie potrzeby jak największą si łą lewe skrzydło 3. Korpusu. Na razie jednak większą część baterii zostawiłem w dolinie Bren-ty, bo wobec spodziewanego w każdej chwili niebezpieczeństwa obawiałem się, ażeby ofensywa włoska nie zaskoczyła pozycji artyleryjskich, nieprzygotowanych jeszcze całkowicie do akcji. Jeszcze 9 czerwca kazałem wypróbować ogień kilkunastu dział mojej brygady na odcinku zagrożonego lewego skrzydła 3. Kor-pusu. Aby zapewnić sobie stałe wiadomości o sytua cji tego korpu-su, miałem na szczycie Ortigary obserwatora ppor. Szekelyi’ego (jak usłyszymy bardzo tęgiego oficera — Żyda wę gierskiego).

Wedle wiadomości atak włoski miał nastąpić 10 czerwca. Atak włoski. Rzeczywiście tego dnia od rana zaczęła się nadzwyczaj intensywna kanonada włoska na linii 3. Korpusu, a tak że na pozycje mojej dywizji na Caldierze, Civaronie i nad Brentą. Cały dzień góry 3. Korpusu i naszego południowego skrzydła były w gęstej mgle. Łączność telefoniczna przerwała się w wielu miej scach, ale połączenie mojej dywizji z dowództwem 6. (lewa dywi zja 3. Korpusu) funkcjonowało. Niestety, dowódz-two to nie miało połączeń z swoją linią bojową (zostały przerwa-ne), a także po trzebnych obserwatorów. Zabrakło ich nawet na tak znakomitych obserwatoriach, jakimi były szczyty Cima Dieci i (na zachód od niego) Cima Undici i Dodici. Dlatego też na razie nie miałem pewnych wiadomości o sytuacji w 3. Korpusie i tylko z ostrożności kazałem od czasu do czasu kierować ogień przed lewe jego skrzy dło. Ogień ten zwiększyłem na podstawie groź-niejszych wiadomości o sytuacji 3. Korpusu, które otrzymałem od dowódcy grupy artylerii na Caldierze; równocześnie jednak wiadomości, pocho dzące wprost od dowództwa 6. Dywizji przed-stawiały sytuację ko rzystniej.

Tymczasem, w rzeczywistości, Włosi po bardzo silnym ogniu artyleryjskim wtargnęli do pozycji na Ortigarze i zajęli jej część północną. Nim się o tym dowiedziałem od 6. Dywizji, miałem przybliżone wiadomości od artylerzysty z Caldiery, a po pewnym czasie od porucznika Szekelyi, który z nadzwyczajną energią przedarł się na Cima Dieci i tam, bez żadnej ochrony, w głę-bokim śniegu i w strasznym ogniu spędził kilkanaście dni, infor-mując mnie w sposób wzorowy o wypadkach (mimo strasznych śniegów i lawin udało się Cima Dieci połączyć telefonicznie z moim dowództwem w Levico). Odtąd na podstawie wiadomości Szekelyi’ego mogłem nie tylko w decydujących chwilach z zu-pełną ce lowością skierować ogień na pomoc 3. Korpusowi, ale co więcej 6. Dywizja o swojej własnej sytuacji informowała się przede wszystkim przeze mnie.

Na razie nie można było nic więcej zrobić, jak tylko prze-szka dzać Włochom w robieniu dalszych postępów. Kontrataki 6. Dywi zji, przedsięwzięte zbyt małymi siłami i niedostatecznie przygoto wane przez jej własną artylerię, nie udały się, mimo pomocy mo jej artylerii (z niej tylko około 20 dział mogło tam działać).

Co więcej, Włosi w nocy na 19 czerwca jeszcze przypuścili nowy atak, wzięli resztę Ortigary i próbowali zdobyć Cima Dieci. Sy tuacja była tym krytyczniejsza, że artylerii 3. Korpusu wyczerpy wała się amunicja. Na czas jednak moja artyleria bar-dzo inten sywnym ogniem wstrzymała dalsze postępy Włochów i umożli wiła naszej piechocie usadowić się na stokach Ortigary, na kilka set metrów przed liniami zajętymi przez Włochów. Sytu-acja była krytyczna.

Na odcinku 18. Dywizji Włosi po części demonstrowali, zresztą w pierwszych dniach akcji próbowali przeprowadzić atak gazem (z flaszek), ale moi artylerzyści przygotowania odkryli i atak ten udaremnili.

Jednak po utracie Ortigary nie tylko sytuacja 3. Korpusu, ale i położenie mojej dywizji było poważnie zagrożone. Nieprzyja-ciel opanowywał z wzniesionych stanowisk — Cima Maora i M. Ortigara — w zupełności nasze prawe skrzydło i groził zdoby-ciem go. Odbicie Ortigary wydawało się przeto konieczne, a akcję w tym celu można było rozwinąć tylko z pozycji 3. Korpusu.

Przedstawiłem to mojemu dywizjonerowi i jeszcze 16 czerw-ca na własną rękę wybrałem się do 6. Dywizji na rekonesans i celem omówienia wzajemnej akcji. Ale niewiele wskórałem, bo oczy wiście 6. Dywizja nie pożądała mojej kurateli.

Ale po zaostrzeniu się sytuacji 19 czerwca, dowództwo armii, uwa żając, że położenie nasze należy koniecznie poprawić, postanowiło przygotować większe środki i oddać je do dyspozy-cji zaufanym dowódcom; ogólną akcją miał kierować gen. por.

Goiginger, któ ry na rumuńskim teatrze wojny zdobył sławę, piechotę oddano pod dowództwo bryg. Słonince (gruntowny pra-cownik), akcję artyle rii w bardzo szerokich rozmiarach powie-rzono mnie — nieznane mu jeszcze z wielkich wystąpień.

30 września 1919 r.

Rada wojenna przed ofensywą. 21 czerwca około go-dziny 6 wieczór przyszło telefoniczne wezwanie dowódców do

W dokumencie Generał Jan Romer. Pamiętniki (Stron 101-129)