• Nie Znaleziono Wyników

KRÓTKOTRWAŁA SŁUŻBA W LEGIONACH (luty–kwiecień 1917)

W dokumencie Generał Jan Romer. Pamiętniki (Stron 95-101)

20 września 1919 r.

Manifest listopadowy. W listopadzie 1916 r. ogło-szony został, jak wiadomo, manifest cesarzy niemieckiego i au striackiego, który uznał niepodległość Polski i obiecywał zrealizo wanie tej myśli. Równocześnie z manifestem pojawiło się wezwa nie, co prawda młodszych tylko oficerów, zachęcające do służby w Legionach, które miały stać się kadrą tworzącej się armii polskiej.

Zgłosiłem się natychmiast, ale z miesiąca na miesiąc cze-kałem na próżno decyzji w tym względzie. Nareszcie, z początkiem lute go rozkaz przyszedł; zostałem mianowany dowódcą artylerii Le gionów.

Serce głośno zabiło, krew do głowy uderzyła ze wzruszenia i szczęścia. A więc, jak memu ojcu, jak memu dziadowi, i mnie Bóg pozwala walczyć w wojsku polskim za wolność Ojczyzny, za Ojczyzny wielkość.

Serdecznie pożegnałem się z dotychczasowymi współpra-cowni kami, serdecznie, gdyż szczery wzajemny stosunek pog-łębił nasze współżycie. Oficerowie, których główną treścią było sumienne po czucie obowiązku w służbie swemu państwu, rozu-mieli łatwo moje uczucia dla Polski i nie taili uznania dla mojej pracy wśród nich — tęgiej i lojalnej; mogłem więc wierzyć

w szczerość zgoto wanych mi owacji i życzeń powodzenia w służbie dla Polski.

Pogląd na sprawę i politykę polską. Jak już kilka-krotnie wspomniałem, prawdopodobny bilans wojny dla nas przed-stawiałem sobie w ten sposób: główny nasz wróg, Rosja, zostanie pobita, natomiast Niemcy i Austria prawdopodobnie ostatecz-nie zwyciężą, ale z takim wysiłkiem i wyczerpaostatecz-niem, że zmuszo-ne będą zabiegać o przyjaźń narodu polskiego. W okoliczno-ściach takich współpraca z tymi państwami zapewniłaby nam osiągnięcie możliwie największych korzyści, byleśmy ze swej strony reprezentowali siłę, tzn. mieli jak największą armię.

Ostateczne wypadki dowiodły, że moje rachuby były fałszy-we; niemniej jednak wielu Polaków, między nimi mój brat, kiero-wali swą polityką i swymi aspiracjami wedle odwrotnej rachuby, przewidującej klęskę państw centralnych, czego szczerze pragnęli, uważając, że zwycięstwo Rosji jest mniejszym dla nas nieszczę-ściem niż wygrana Niemiec.

Pan Bóg raczył nas dotąd uchronić od potrzeby porównania tych dwu nieszczęść. Pan Bóg, w Swej nieograniczonej dla nas łasce, zmiażdżył wszystkich trzech zaborców, a ta ewentualność wychodziła poza nawias prawdopodobieństwa i nie mogła stanowić wytycznej dla postępowania narodu polskiego w tej wojnie, która o jego losach zadecydowała.

Kierując się tylko rozsądkiem i powinnością, powinien był na ród polski w tej wojnie zachować godność, gromadzić przezor-nie wszelkie swoje zasoby, aby w chwili stanowczej rzucić je na szalę, a przede wszystkim, o ile na to warunki ówczesne pozwa-lały, for mować jak najmocniejszą armię narodową, gwarancję bez-pieczeń stwa interesów Polski. Że był to postulat pierwszy, przy-zna każdy, kto śledził historię wojny światowej, a także nasze dzieje po jej skończeniu, po 1 listopada 1918.

Armia ta powinna była walczyć naturalnie tylko przeciw Rosji, a im byłaby ona mocniejsza, tym więcej wiązałaby sił nie-mieckich. Łatwo bowiem przypuścić, że wrodzone Niemcom niedowierzanie i ich zaborcza polityka nakazałaby im militarną obserwację rozwoju i działań armii polskiej. W chwili, w której szala przewa żałaby się na korzyść państw zachodnich, armia polska, walcząca tylko dla polskich idei, mogła bez wyrzutów sumienia rozpocząć dzieło oswobodzenia zaborów spod władzy państw centralnych. Gdyby zaś ostatecznie zwyciężyły państwa centralne, a opła ciłyby to niewątpliwie z największym wysiłkiem i zupełnym wy czerpaniem, wtedy szanse Polski przy likwidacji wojny w wyż szym jeszcze stopniu niż w przypadku pierwszym zależałyby od siły, jaką rozporządzałaby armia polska.

Byłem wtedy przekonany, że stworzenie potężnej armii jest najważniejszym obowiązkiem patriotycznym, obowiązkiem każde go, bez względu na przekonania polityczne.

Częstochowa–Warszawa. Jechałem w głębokim na-maszczeniu do Warszawy. W Częstochowie umyślnie zatrzyma-łem się kilka godzin i odwiedzizatrzyma-łem słynny klasztor; kościół był już zamknięty; w krużganku zakonnik słuchał spowiedzi, sko-rzysta łem ze sposobności i oczyszczony, pomodliwszy się przed cudow nym obrazem, ruszyłem w dalszą drogę.

W kilka godzin po przyjeździe do Warszawy zgłosiłem się u dowódcy Legionów, pułkownika Szeptyckiego (mojego bryga-die ra znad Dniestru)! Ze względu na nieznaczną siłę artylerii, jaką wówczas Legiony rozporządzały (jeden pułk armat i jeden dywi­ zjon haubic), płk Szeptycki był zdumiony, że mnie przysłano na dowódcę artylerii, gdyż dotąd dowodziłem stu kilkudziesięcioma działami wszelkich kalibrów, obecnie zaś miałem objąć dowódz­ two około 30 jednostek polowych; ale to polskie działa, to zarodek przyszłej, świetnej polskiej artylerii. Uszczęśliwiało mnie to do­ wództwo i jak najprędzej pragnąłem rozpocząć prawdziwą robotę.

Niemiecka buta i nienawiść. Już na przyszły dzień miałem się udać do pułku armat (zdaje mi się w Puławach) i tam zacząć pracę. Na razie zgłosiłem się u generał-porucznika Bartha, kierującego wyszkoleniem tworzącej się armii polskiej. Generał przyjął mnie bardzo grzecznie, a jego stosunek do mnie dowodził, żem zrobił na nim dobre wrażenie. Potem zjawiłem się u szefa urzędu dla organizacji armii polskiej i u szefa sztabu gen. Besselera (gen. gubernatora okupacji niemieckiej w Polsce) i na-brałem przekonania, że obaj są niezadowoleni z mego przybycia do Legionów. Już tego samego wieczora otrzymałem od płk. Szep-tyckiego rozkaz wstrzymania się z objęciem funkcji mego urzędu. Sprzeciwili się temu Niemcy, może z zachłanności, która nakazy-wała im obsadzić przez swoich oficerów wszystkie ważniejsze sta nowiska w Legionach, może też z powodu specjalnej do mnie nieufności, opartej zapewne na argumencie, że jestem bratem profe sora Eugeniusza, którego uczucia wybitnie antyniemieckie praw dopodobnie były im znane*.

Przecież nie znikła zupełnie nadzieja, że ostatecznie do-wództwo będę mógł objąć, gdyż pomimo sprzeciwu sztabu nie-mieckiego, to czyły się pertraktacje. Cesarz Karol na audiencji, jaką miał płk Szeptycki, nominację mą utrzymał w mocy, cze-kałem więc stosownie do osobistego pragnienia i do życzeń płk. Szeptyckiego.

Stosunki były wówczas zarówno w Legionach, jak w kraju dość zaognione. Niemcy występowali już wówczas z całą butą; oprócz tego eksploatowali kraj zarówno w celach militarnych, jak i w in tencji ekonomicznego, społecznego i politycznego osłabie-nia podległych im obszarów, ażeby przyszłą Polskę uzależnić pod

* W listopadzie 1915 r. ogłosiłem w Neuchâtel broszurę o sprawie polskiej pod pseu­ donimem Sarius. Na wiosnę 1916 r. niemiecka komisja fizjograficzna w Warszawie pseudonim ten już ujawniła. (Dop. brata).

każdym względem. Obok rabunku programowego, nie wzbrania-no grabie ży indywidualnej, a całkiem zwykła kradzież, zdzierstwo i korup cja stały się objawami życia codziennego. I w narodzie, i w Legio nach w nastroju panowała czarna barwa.

Serce kazało Niemców nienawidzić i gardzić nimi, ale ro-zum doradzał bać się ich i szukać środków obrony. Mimo to uwa-żałem, że w sytuacji z 1917 r. nie byłoby to krokiem rozsądnym wystą pić przeciw Niemcom, okazać im wzgardę i nienawiść, na jaką za służyli, gdyż byliśmy na to za słabi. Poryw taki mógł tylko nara zić zasoby narodu na barbarzyńskie zniszczenie.

W warunkach takich pozytywnym hasłem narodowym mu-siało stać się przede wszystkim dążenie do zorganizowania armii, jak najliczniejszej i jak najlepszej. Tylko armia prędzej lub później mogła rozwiązać pęta, jakie krępowały dotąd politykę narodową. Ale nawet buta Niemców, ba, nawet ich zwycięstwa, wszystko to szczęśliwym biegiem rzeczy stawało się żyzną gle-bą dla ziarna, z którego uróść miało drzewo wolnej Polski. Choć zwycięstwo państw centralnych wydawało mi się bardziej prawdo-podobne niż sukces militarny państw zachodnich, zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że domniemani zwycięzcy okupią go naj-większym wysiłkiem i nie one wyłącznie zadecydują o później-szych losach narodów, lecz pokój będzie owocem kompromisu. W przypuszcze niach tych można było również przewidzieć, że im więcej Niemcy okażą buty i zachłanności, tym większy wysiłek militarny i dy plomatyczny będzie musiał świat rozwinąć, ażeby tej zachłanno ści nie zaspokoić.

Powtarzam tedy, że stworzenie silnej armii polskiej uwa-żałem za najgłówniejszy postulat. Ale apatia, brak wiary w przy-szłość i słuszne oburzenie na Niemców ubezwładniały wolę nie tylko na rodu, ale i niektórych jednostek w Legionach, a także przy tym i ofiarność dla sprawy publicznej była u wielu nie-wystarczająca.

Tak więc mijał mi tydzień po tygodniu, w oczekiwaniu na spo sobność do pożytecznej pracy dla artylerii polskiej; byle mi ją dano, a rezultaty obiecywałem sobie niezawodne. W czasie wojny kilkakroć poznałem dziarskość artylerii polskiej, a sam miałem sposobność nabrać niemałej praktyki w swym zawodzie. Byłem pewny, że towarzyszy broni natchnę, gdzie zajdzie potrzeba, ener gią, zamiłowaniem rzetelnej pracy, że wspólnymi siłami położymy fundament pod gmach świetnej artylerii. Niestety, sposobność do pracy nie przychodziła.

W tym też czasie nawiązałem stosunki z najwybitniejszymi oso bistościami w wojsku polskim.

Piłsudski. Ponieważ nie poznałem dotąd osobiście tak sławnego i zasłużonego już brygadiera Piłsudskiego, działającego już wówczas poza Legionami, złożyłem mu, w skromnym jego mie szkaniu osobisty ukłon; zastałem go w pełni pracy, w licznym oto czeniu młodych ludzi, więc nie bawiłem u niego długo. Spotyka łem się ze znanymi mi od dawna brygadierami Hallerem, Zielińskim i Januszajtisem, nie często jednakże, gdyż przebywali oni przeważnie poza Warszawą.

Możliwości pracy w Legionach malały... i znikły z chwilą, kie dy Legiony zupełnie przeszły w zakres wpływów niemieckich. Choć sercem zostałem przy Legionach, jednak do bezczynności byłem niezdolny. Dlatego też zgłosiłem się na powrót do armii austriac kiej, wierząc głęboko, że i tam działalność moja mogła i powinna wyjść na korzyść Polsce, w każdym przynajmniej razie korzysta łem nadal z tej wielkiej szkoły, jaką była wojna światowa i mo głem to, czego się w niej nauczę, kiedyś oddać wolnej Polsce.

NA FRONCIE TYROLSKIM

W dokumencie Generał Jan Romer. Pamiętniki (Stron 95-101)