• Nie Znaleziono Wyników

Dzieciątko Jezus

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1846, T. 3 (Stron 169-189)

(O pow iadanie ks. llołow ińskiego).

W każdćj literatu rze, zjawienie się ta kiego poem atu, j a ­ kim je s t Dzieciątko Je zus ks. H o łow ińskie go, skrom ny ty ­ t u ł o p o w ia d a n ia noszący, byłoby w aż n y m w ypadkiem. T y m ­ czasem, gdy aż do zbytku g ło s ó w odzywa się zewsząd dla m n ó stw a fraszek, le d w ie na w spom nienie zasługujących; nie w ićm czy kto i jeden pow ażnym i godnym rzeczy rozbiorem , p o w ita ł ten u t w ó r wysokićj ceny. J e s t to nieszczęśliwym znakiem, że u nas prędzej ocenią rzecz dowcip ną, gorszącą, osobistości, satyry zjadliwe, niż produkcyą ze sfer pra- wdziw ćj poezyi zchodzącą. Dla nas jeszcze literatu ra j e s t za­

b aw k ą . W ielkie jćj cele, znaczenie, pow ołanie, sta now isko, rzeczy obce dla ogółu, a nietylko dla niego, ale może dla w ie lu piszących. Gdy w ię c pismo nie dotyka osobistości, gdy w postaciach ro m an su nie można wskazać: „A! to ten, a! to ten”; gdy w obyczajowych obrazkach, nie domyślisz się kogo znajomego pod półprzezroczystą zasłoną; choćby a u t o r naj­

160

ROZM AITOŚCI.

cudniejsze o b r a z y , najwznioślejsze dał myśli, książka j e ­ go usu n io n ą zostanie ja ko niezajmująca. Biada naszśj lite­

raturze, jeśli jak tr<jd będzie musiała żywe ciało zjadać, aby byt swój przedłużyć.

O to je d e n z tych u tw o r ó w cudnycb, rzadkich, zachwycają­

cych, którenby w dobre czasy literackie, był przedmiotem wszelkiej rozmowy, rozbio rów, spraw ozdań, uniesień, dotąd podobno nie doczekał się n a w e t sumiennej recenzyi. Zapra­

w d ę jodnak doczeka się jej kiedykolwiek, bo jest jednym z u t w o r ó w , co przeżyją wiele dziś głośnych w literaturze dzieł i imion. Dzieciątko Jezus staw i ks. Hołowińskiego w rzędzie p o e tó w Polskich, nietylko współczesnych, ale wszystkich w ogóle, na jednein z najpierwszycb i najśw ie­

tniejszych miejsc. W ie le zaiste można się było sp odziewać po autorze L egiend, tłó m aczu Szekspira, autorz e Pielgrzy­

mki; ale nigdy tyle co dotrzym ał w now ym poem acie swoim.

J e s t to coś nadspodzianie wielkiego, pięknego prostotą, po­

myślanego wybornie, w ykonane go mistrzowsko. J e s t to arcydzieło, nad które nie może (zdaje się), nic już stw orzyć większego ks. JIołowiński; arcydzieło stanąć mające na cze­

le wszystkich współczesnych tego rodzaju t w o r ó w (!?). Nie uinićmy wypowiedzieć, jak wielkie, jak silne odebraliśmy wrażenie, po dw u k ro ln ćm przeczytaniu Dzieciątka.

Naturalnie, niejednemu tu przyjdzie na myśl po ró w n y ­ w a ć Przenajświętszą Rodzinę z Dzieciątkiem; lecz to są w e ­ dług nas, dwie rzeczy nie mogące się sta w ić n a w e t obok.

Rodzina, je st Flamandzkim obrazkiem ślicznie wykonanym;

ale w ykonanie tam wszystkiem, bo rysy tw arzy, akcessorya chybione; koloryt Ukraiński, nie Wschodni. Dzieciątko zaś staje obok, w stosunku R a fa elu m adonny, do Ł u k a sza

K ranach lub van Eicka.

S ą miejsca bardzo piękne w Rodzinie, ale całość nie prze d staw ia nam tój idealnćj wspaniałości obrazu, jaki m a­

my w Dzieciątku.

Nic wyborniej obmyślanego, prościćj a pięknićj związane­

go, łatw iej w ykonanego nad to. Machina zd aje się nie cxy- sto wać, a to jest największą jej pochwałą; nie widzirn nacią­

gania, silenia się, wciskania żadnego; wszystko płynie, n a ­ stępuje po sobie naturalnie; a je d n a część zdaje się podw yż­

szać wrażenie, jakie spraw ia druga.

Nic trudniejszćm być nie może, nad epos religijną; utrzy­

mać się w szrankach tak, aby nie zrobić mytologii z podań wiary naszśj, nadać życie n o w e św iętym dziejom, nie n a r u ­ szając ich cha rakte ru, nie osłabnąć przez tę wysiłki, nic nie przesadzić, posta w ić na najwyższym szczeblu idealności swój przedmiot, oto wielkie zadanie pieśnio-tw órcy. Należy t w o ­ rzyć nie tw orząc, bo jestże ręka, coby śmiała d o d a ć co do ry só w postaci niebieskich, k tó r e czcimy? Należy ożywiać, co sam o z siebie życia j e s t pełnćm , powiedzieć to co d o ­ skonale wićm y, ale św ietn ićj, piękniej, inaczćj; bo n o w e ­ go zabrania w iara. Cóż więc pozostało poecie? Nic więcćj nad to co uczynił z nadzwyczajną trafnością ks. H olow iń- ski, ożywić te xt święty podaniami; ta g łó w n a myśl, która w wykonaniu p o em atu p rzodkow ała, świadczy o głębokiem zbadaniu w a r u n k ó w epopei religijnćj. K ato lik inaczej jej pojąć, inaczćj napisać nie mógł. Czerpiąc w e własnej ima- ginacyi, byłby tylko rozwodził w ia d o m e rzeczy, bo nowych stw orzyćby nie śmiał: byłby musiał jak Tomasz Ceva w p r o ­ wadzić w rajski obrazek, i szatana i piekło i Szymona M a ­ ga i t. p. postacie, któreby go skalały. Człowiek bez wiary, a ceniący przedm io t młodości Jezusow ej tylko jako rzecz wielce poetyczną, byłby j ą obrobił sw obodnie i nieochybnie p o p s u ł, a przynajmniej zata rł c h a rak te r właściwy. Jeśli gdzie to tu powiedzićć można: p raw d a j e s t cała poezyą. W y ­ bór przedmio tu zwiastuje także w autorze niepospolitą tr a ­ fność i zastanowienie s u ro w e. J e s tto słońce u wschodu, słonce całe, ale n a któ rćm jeszcze oczy ludzkie spocząć m o ­ gą, które pędzel ośmieli się malować. Jasność jego, pielucha­

mi ch m u r owita, i r u m ia n e oblicze, świta dopiero nad wi- dokręgiem. W tć m dzieciństwie Je zusow em , całe życie po ­ trafił zawrzćć au to r. J e d n e wypadki ja k o widzenie, drugie jako proroctw a przesuwają się przed nami. W szystkie też osoby tego świętego d ram a tu potrzebne, konieczne, ża­

dnych fantazyjnych p ra w ie dod atk ó w ; każda m a oblicze ży­

R O ZM A ITO ŚC I.

16?

cia pełne, każda przedstawia się taką, ja k ą nam ją o d m a lo ­ w a ły n ie p o ró w n a n e p r o sto tą karty P ism a ś.

W b r a k u podań W s c h o d n ic h , a u t o r byłby się musiał ograniczyć sameini krajobrazam i, musiałb y był kołow ać zda- ieka i nie doty kać p ra w ie przedm iot«; one dozwoliły go dotknąć, ująć. Liczba ich w poemacie tak jest wielką, a wszystkie tak cudnćj piękności, że co krok zadziwiać się, zachwycać, wykrzykiw ać musimy: ja k być może, by do­

tąd leżały odłogiem! Tak było przecie; nikt nie podjął z zie­

mi tych drogich kam ieni, które H oło w iń ski oszlifował i o p r a w ił w złociste ram y swojego opowiadania.

W yznajem , że biorąc do ręki nioczytany jeszcze poem at, różne i dziwne przychodziły nam myśli. Zdało się nam, że przedm iot to nic dla katolika poety, że użycie św ię tśj oso­

by Zbawiciela na g łó w n ą postać poem atu , je s t rodzajem profanacyi, j e s t postawieniem jćj na rów ni z mytologi- cznemi wymysły. Zdało się nam, że zaledwie p r o te s ta n to ­ w i godziło się pomyślćć o czemś podobnćm , bo najpiękniej­

szy p o e m a t je s t zawsze dotk nieniem Je z u sa osoby, k tó r ą modlitw a tylko duszy dolatyw ać powinna; o któ rej pisać, tćm mnićj poezyi, nie godzi się. Zdało się nam , że w sz e l­

kie obrobienia religijne d o w o d zą sceptycyzmu i uczucia tylko poetycznego w autorze, bo religijne tak j e s t silne, a tak w duszy zamknięte, że się stroić dla ś w ia ta i św iatu obja­

w ia ć nie może. S ło w em marzyliśmy o niepodobieństw ie p o e ­ m atu tego. Lecz zawiedliśmy się z najwyższą rozkoszą, i ser­

ce narri uderzyło na pićrwszćj karcie. Głębokie bowiem , serdeczne, rze w ne uczucie religijne, jest w łaśnie natchnie­

niem poem atu , a postacie św ięte zchodząc na jego karty, nie straciły swój niebieskićj aureoli, mieniąc je na poety­

czny w ieniec św ia tła sztucznego. Pobożny pielgrzym, co dążył ze łzą do Jeruzalem , aby upaść u grobu Zbawiciela, opisawszy sw oję pielgrzymkę, k w ia t jćj, podania ow e zer­

w a n e w dolinach Judei, zachow ał na n a jp ięk n iejszą w i ą ­ zankę, czystą, jasnych b a r w i świćźój woni. Można ją zło­

żyć na ołtarzu, tak j e s t natchniona widocznie żywą wiarą, tak niezwiędłe m a w sobie kwiaty.

1 6 8 R O ZM AITO ŚCI.

ROZM AITOŚCI.

169

Z ty tu łu i z przedmiotu nie podobieństw em je s t dla tych co nie czytali poem atu , wnosić o nim n a w e t, domyślić się ile t u nowych rzeczy, cudnych b a r w i życia, i jaki spokój, ja ka wspaniałość, jaka o b raz ó w w ielkość i siła, ja k w r e ­ szcie doskonale maluje W schód, czasy w które nas przeno­

si, i to drżące oczekiwanie, którćm biła pierś świata w ch w i­

li narodzenia Pańskiego. Trzeba było widzićć tę ziemię, o d e ­ tchnąć jej pow ietrzem , zw iedzić miejsca omsz one p o d a ­ niami, natchnąć się nią, aby ten p o em at utw orzyć, jak go pojął i utw orzył ks. Ilołowiński.

Pierwsza pieśń W ieczór w N azarecie, rozpoczyna szereg najwyższćj idealnej piękności obrazów , z których się skła­

da opowiadanie. P o e ta poczyna w io sną, potem przechodzi w p r o s t do historyi Józefa i Maryi, którzy uciekli do Egiptu, od prześladowania Heroda. T u już widzimy jakiemi będą w dalszym ciągu, św ięte postacie osób głównych; kilka ry­

s ó w je cechuje. Nie sąto pospolici ludzie jak w lto d zin ie, m atk a kobićta, ojciec człowiek, dziecię ludzkie całkiem i le­

d w ie p rzeczu ciem otoczone; tu Jó z e f je s t na wysokości sw ego posłannictw a, Marya matka Boga, a dzićcię już B o­

giem czującćm w sobie bóstw o. J e s tto jak w rycinie O w e r- hecka dzićcię cudow ne, co ma rysy dziecięcia, a w nich d u ­ szę P rzedwiecznego.

T u w opisie tęsknoty Nazaretu za rodziną świętą, prze­

śliczny ustęp do tęsknoty:

O niepojęta, niezbędna tęsknico!

O niepodobny kłębku do rozwicia!

Serce przed tobą napróżno ucieka!

Twe niepokoje wszędzie nas zachwycą.

Gwiazdo jutrzenna między mgłami życia Ciągle zwiastujesz nieśm iertelność człeka!

Jak pieszczotam i ptaszek oswojony, W porze odlotu w nieznajom e strony Czuje cierpienie, dręczy go tęsknota, Choć mu i jad ła i napoju staje:

W dzień się i w nocy niespokojny miota, Aż póki w ciepłe nie odleci kraje;

Tak na tym. ¿wiecie tęskni duch człowieczy, Wśród rzeczy znanych, do nieznanych rzeczy.

Tom III. Lipiec 1816. 2 2

Około dom ku Józefa opuszczonego, stają tęsknie m ie­

szkańcy i myślą o świętej rodzinie; cisza i smutek wszędzie:

o d m a lo w a n e z dziwną p ro sto tą i wyrazem wielkim. Poeta p rzeprow adza nas <lo źródła niedaleko miasteczka poło ­ żonego, zwanego dawniej sm oczem , a później po oczyszcze­

niu go cudow nem , źródl&tn Maryi-, tu zebrani mieszkańcy z Nazaretu, m ó w ią o nieprzytom nych Józefie, Maryi i dzie­

cięciu. Rozm ow y te naturalne, pełne prosto ty , są jakby przygotow aniem d o ukazania się rodziny św ię tćj; w nich już oglądamy ją zdała, niebieskiemi barw y odzianą. W nich cała historya do ucieczki do Egiptu, w nich znajdujemy przeczucia ludu Izraelskiego, w różące spełnienie się wielkiej przepowiedzianej tajemnicy. T e przeczucia wyraźnie w ska­

zują E rn m an u e la w synu Maryi, cuda otaczające k o le bkę i pićrwsze dni młodości jego, tajemnicze narodzenie, świa- tłoście, aniołowie, już wnirn zapowiedziały Messyasza. O c z e ­ kiwanie powszechne, je st już praw ie pewnością. Inaczej całkiem pojął to au to r R o d zin y , gdzie dziecię jest pospo- litćm jeszcze dziecięciem, gdzie otaczający zaledwie w nim przeczuwają kogoś wielkiego, gdzie Józ ef strofuje Maryą!!!..

Obraz narodzenia, w opow iadaniu Tam ary, tyle św iatła ma w sobie, tyle wdzięku, tak idealnio jest pojęty, co sła w ne narodzenie Corregia. W e se le powszechne istot, które go sobie wytłómaczyć nie umieją, to wstrząśnienio eałćj zie­

mi, ten radosny szał św iata, jak w y b o rn ie odmalowane! Po­

danie o chwili, w której wszystko eo żyje, zatrzymało od ­ dech, ruch, zastanow iło się na chwilę, jest je d n em z najpię­

kniejszych.

W szystko na chw ilę około północy liazom stanęło w eałem przyrodzeniu.

Nagle wstrzymały bi«g pow ietrznej jazdy K siężyc i srebru« obłoki i gwiazdy,.

Ptaki w pow ietrzu zawisły bez ruchu, Głos żaden z nizką^l nie dochodził słuchu, A rozigrane trzody jak w d«icń biaty.

Jak się rozbiegły, tak milcząco stały . Pasterz chcąc zebrać trzodę rozproszona.

W zniósł kij i trzym ał ręk ę podniesioną.

170

R OZM AITOŚCI.

RO ZM A ITO ŚC I.

171

Owca spragniona u sam ego zdroju Nie piła stojąc zgięta do napoju:

Ludzie co w tedy snuli się noc całą, Jak gdyby w jaki p oranek majowy.

Nagle stanęli bez ru ch u i m ow y...

P o w r ó t do życia całój natury prześlicznie odbija od tćj majestatycznej chwili oczekiwania niemego. Na takie roz­

m o w y Nazaretan najeżdża Arody, bogaty mieszkaniec m ia­

steczka wracający z Egiptu; wszyscy dopytu ją g o zaraz o ś w ię tą rodzinę niespokojni, ciekawi.

D ruga pieśń: H anek w N azarecie, drugi pierw szem u r ó ­ w ny obrazek, zamyka opowiadanie A rode go o świętej r o ­ dzinie. Niespokojni N azaretanie u drzwi do m o stw a czekają na w sta nie podróżnego. O bra z ranku jak w I p. wieczora, niewielu rysami odmalo wany, ale prześliczny i tć m bar- dzićj malowniczy, że zwięzły. Wszystkie rysy w ten sposób o b o k siebie na jednym praw ie planie stoją. W cieniu drzew figowych zasiadają ciekawi, a Arody opow iada ucieczkę do E giptu. T u spotykamy pićrwszy raz Judasza, którego p o d a ­ nie d a w n o już w młodości J e z u so w ć j zbliża do niego. Do- tk nienie Boże u zdraw ia pacholę opętane. O b ro n a familii ś.

przez zastęp anielski niewidomy, od rab u sió w , nabycie osła tradycyjnego, na którym N. P a n n a z dziecięciem jechała, dalćj, przybycie do E giptu: opisane zawsze z r ó w n ą pro sto ­ tą, milą łatw ością. Nic t u wyszukanego, nic naciąganego dla effektu, nic colty przedłużeniem h arm o n ią całości psuło.

O pow iada nie bieży w olno, r ó w n o jak spokojny strum ie ń, niekiedy tylko połyskując jaśnićj, to zn ó w kryjąc się w cie­

niste brzegi kwiatami usłane.

lis tęp o mądrośc i Egipskiej, któren cytowalibyśmy gdy­

by można wszystko cytować, je st z n o w u dziwnie piękny.

Nie możemy się oprzćć kilku przynajmniej wićrszojm:

Hzccz najdrobniejszą znają z każdej strony.

W iedzą wszystkiego źródło i poczęcie:

W iedzą z czego i jak św iat stworzony, I co się w m orskim ukryw a odmęcie, I wszystkie gwiazdy zliczyli na niebie;

Wiedzą co w różą obrotam i sw em i, 1 co pod ziem ią i co je s t na ziemi, Wszystko to wiedzą prócz Boga i siebie.

172

ROZM AITOŚCI.

Bóżnica w mieście On, w czasie | rzejścia Je zusow ego nagłćm trzęsieniem ziemi porusza się, upadają bałwany, a rodzina ś. uciekać dalćj musi. Myśl tego ślicznego obrazu wzięta z podania.

Egipcyanie gonią za uciekająceini, którzy znajdują s c h ro ­ nienie w rozprótym pniu drzewa, zamykającym się za nie­

mi cudownie. I to także podanie wschodnie. Cała podróż j e s t ciągiem cu d ó w , o któ rych świadczą staro tradycye do miejsc przywiązane. T a m ud erz en ie m nóżki dziecięcia w y ­ tryska źródło, z w ody jego pieluszek krople uronio ne, za­

siew ają drzewa w pustyni (ogród balsamiczny); dalej łza Maryi spada na um ierające dziecko, które o ta rte płó tn em św iętego dziecięcia okrywającćm w prz ód członki ożywa;

w dom u gospodarza c udow nie zasoby spiżarni się mnożą, co bałwochw alcy biorąc gości za Bogi sw oje tłómnczą sobie, a ś. rodzina od czci uciekać musi. S. rodzina idzie ku M em - lis, i zn o w u opis okolic ożywionych Nilem, świeży i u ro k u pełen. T u je d n o z najdawniejszych podań opiewa poeta, umiejętnie je w ramy obrazu sw ego wcielając. Podróżni zachodzą do prostćj chatki, w którćj mieszkała tręd o w a ta dziewczynka, opuszczona od wszystkich.

W łos u niej zcieniał i zbielał jak chusta, Kozkwitla (?) barwa na ciele Śnieżysta, I plaga trąd u była oczyw ista.

T u kąpiel dziecinna o bm yw a i oczyszcza trę d o w a tą , ale Kąpiel sam ą przeczytać potrzeba, aby ocenić ile wdzięku um ie nadać poeta i najdrobniejszem u rysowi swego poem atu jak maluje, jak wypieszcza wszystko co dotknie. W dalszym cią­

gu gdzie przedmiot dozwolił wznieść się na wyżyny, pozna­

my że choć wdzięk pieszczotliwy je s t pew nie cechą poety, nie brak mu jednak ognia, siły i mocnych zarysów gdy ich rzecz wym aga. Wyrazy dziewczyny uzdrowio nej zachwy­

cają p r ostotą n ieporów naną.

Bóg wasz mym Bogiem, lud wasz moim ludem , Gdzie się udacie, tam ja pójdę z wami.

W iern ą będziecie służebnicę mieli.

Jedna m nie tylko śu iierć od rozdzieli.

M ówim y od w as, bo zdaje się nam (śmieszny z a p raw d ę zarzut) że lepićj jest od was, niżeli jak pisze poeta, Śm ierć z w am i rozdzieli. Z w am i ma raczej charakte r połączenia i nie zdaje się w łaściw śm , ale to drobnostk a, którćj gdzie­

indziej nie uważalibyśmy. T u zaś przy takiem w ykończeniu i to uderza.

Prz ywiązanie oczyszczonej d o ś w ię lć j dzieciny, z n o w u sta­

wi się w obrazku bardzo pięknym, jćj niknienie ze św ia ­ ta, roztapianie się tak powietrznemi barw y narysowane!

K alla (oblubienica tak nazwana przez dziecinę) w zachw y­

cie wzrastającym duchem opuszcza ziemię, p o w o ła n a w y ra­

zem Jezusa pow tórzonym K alla. Umiera i odlatuje. Arody opow iada dalćj ciekawym o życiu rodziny, o cudach o ta ­ czających dzićcię; dziwnie trafnie pojął tu a u to r w zrost w m ą­

drość Jezusa, któ ren rośnie w sukni swej i z suknią, w ed le podania, a ta tkanka co dzień się rozpościerająca, może s łu ­ żyć za symbol Jezusow ćj mądrości, którćj nie daje m u na­

u k a i ludzie, k tó r ą czerpie sam w sobie. T u pow tórzone są sło w a dziecięcia, przepowiadające mające się na nim ziścić rzeczy i p o ró w n y w a jąc e siebie do Józefa, powszechnie uważanego za figurę Jezusa, w starym testamencie.

S ło w a wło żone w u sta Je z u s o w e są prześliczne, ale nam się zdawało, że w całym poemacie, można było uniknąć cy­

tow ania w yrazów Zbawiciela, którego każde sło w o tak je s t Bozkie, wielkie i św ięte, że nie wićm czy się godzi podda­

w a ć mu je. Może to być zbyteczne z naszćj strony w ym a­

ganie, lecz ta niema postać bohatćra, zawsze zdaleka o ś w ie ­ tlająca wszystko to co j ą otacza, byłaby zda się przez to n ab ra ła no w eg o uroku.

Jakiżto przedmiot dla malarza, to św ięte dziecię, które staje nagle zadumane, przed dw ie m a laseczkami drew nia ne- mi, co się na podłodze w krzyż złożyły! T o przeczucie m ę ­ czeństwa, głęboki smutek i anielska rezygnacya, jak g łę bo­

ko poruszają. Nie w ićm czy Overbeck, który najlepićjby mógł ¡Ilustrować obrazy księdza IIołowińskiego, bo oba j e ­ den nadają im charakter; użył kiedy tego uroczego podania za te m a t do je dnego z obrazków swoich? Przypom in a n am to

RO ZM AITO ŚCI.

173

jego dziecię Jezus, zamiatające izdebkę rodziców . Lub to drugie podanie, o którym w Alkoranie j e s t w zmianka, p o ­ danie popula rne na Wschodzie:

Raz przy strum yku dziatwa siadła w koło, Lepieniem z gliny baw iąc się wesoło.

L uby m łodzianek w pośród tych igraszek, U lepił ptaszka, i poleciał ptaszek.

Chce się być malarzem, takie to są śliczne zadania do o braz ów , a jednak jak poeci, tak artyści dotąd z nich nie ko­

rzystali. Dalćj to pączek F lo s p a ssio n is, rozkwitający w r ę ­ k u Je zu sa cudow nie.

Jezus z uśm iechem wziął pączek do ręki.

A ten się jem u nawzajem uśm iecha, Ho w ypłynęły listeczki kielicha W całej ozdobie, a był to kw iat m ęki.

Wszystkie te w niezliczonej rozmaitości podania, w p r o ­ wadzone tu a tak w ybornie w p ra w io n e w ramy, noszą ce­

chy pieszczotliwego wdzięku; cechującego poetę w tćj czę­

ści u tw o r u . Ten pieszczotliwy wdzięk, je s t w ła ś n ie je d y n ą b a r w ą , jakiej wym agało m a lo w an ie dzieciństwa m ającego ją za cechę.

T u podanie o sukni rosnącej i Jezusem , a p ie śń druga się kończy r o z m o w y przytomnych, widocznie już Zbaw ic iela messyasza widzących w cud o w n e m dziecięciu. T a pieśń przewyższać się zdaje pierw szą, świeżością i rozmaitością obrazów, a obie razem sta now ią całość sielankową biblijne­

go kolorytu, n ieporów naną. L ite ra tu ra nasza nic dotąd p o ­ dobnego nie miała.

W cale inny jest wspaniały, posępny, straszny obraz na- stępujący, uderzający sprzecznością, i od niej uowyob sił nabierający. Apostrofa do pustyni na początku przepyszna.

B a rw y jćj, jak tchną W schodem! Przepisaćhyśtny ją m usie­

li całą, gdybyśmy chcieli wykazać szczegółowe p iękności, lecz przekonani jesteśmy że p o em at H oło wiń skie go, w k r ó t ­ ce ta k popularnym będzie, iż g łó w n e ustępy każdy p o w tó ­

rzy na pamięć.

Apostrofa ta nalehniona, w spaniale i harm onijn ie płyną- ca> już wcale inny m a od d w ó c h pieśni poprzedzających

174

ROZM AITOŚCI.

charakter. T u p o e t a w ystę puje sa m , t u o pow iada już ja k o świadek, i Me używa u s t cudzych do powieści. W chodzim w pustynię:

m iła z to b ą je s t roim ow *.

Pustynio, w ielkich m yśli rodzicielko!

Co za obrazy następują, po początkowej apostrofie! pia­

szczyste stepy od granic Faryjskich ku Palestynie się ciągną­

ce, morze skaliste i t. d.

Po opisie dzikości pełnym, nagle ukazuje się w blasku po- dróżująca rodzina święta. T u je d e n wićrsz użyty przez au, tora, w obrazie Maryi, możebyśmy jako zbyt świeckiego ko­

lorytu, zbyt już oklepanćj formy, chętnie na inny zamienili:

Opływająca lubością dziewica...

Z trudnością widzimy w nićj Nś. P an n ę, M a tk ę Bożą. Ale i to je s t drobnostka, a u IIołow ińskiego, chyba podobne drobnostki pochw ytać się dają. Nie mijamy ich, bo nie chce­

my, aby nas posądzono o przyjacielskie pochwały, gdy chwa- lim i unosiin się, tak jakbyśmy poklaskiwali n a w e t nieprzy­

jacielowi. Dla nas piękne, j e s t zawsze pięknćm, ani dotą d

jacielowi. Dla nas piękne, j e s t zawsze pięknćm, ani dotą d

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1846, T. 3 (Stron 169-189)