• Nie Znaleziono Wyników

KROMKA LITERACKA

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1846, T. 3 (Stron 137-162)

Dieciątko Jezus. Opowiadanie Ics. Hołowińskiego.

Wilno. Nakład, i druk T. Glucfcsberga-, ósemka du ża na welinie , ka rt 280 .

A u t o r P ie lg rzy m k i do Z iem i św iętej i L egiend relig ijn ych daje nam dziś poem at wielki, p o em at chrześciański, k tóre­

go treścią m a być życie D zieciątka Iiożego, Uoga-człowie­

ka w dziecięctwie.

K ry ty k a bio rąc pod rozbiór swój dzieło wyższe, czy ce­

lem , czy przedmiotem, w in n a przedewszyslkiem dw ie rze­

czy mićć na wzglądzie: N ajprzód ocenić, jak a u to r przed­

m iot dany w edle pojęcia swego ro z w in ą ł i w a r u n k o m przez siebie do spełnienia przyjętym, zadość uczynił; p o w tó re , w yk a za ć, o ile przedm iot dany godnym je s t obrobienia i utw orzenia zeń dzieła sztuki, sto sownie do ducha czasu i w a r u n k ó w tegoż czasu. B ez uprzedzeń na korzyść lub nie­

korzyść autora, przystąpiliśmy do odczytania i zg łę b ie n ia p o e m a tu D zieciątko Jezus', d w a tu b o w ie m różne usposo­

bienia walczyły przeciw sobie: ks. IIołow iński z P ielg rzym- k i do Z ie m i św iętej o b ja w ił się pisarzem głębokiej nauki i obfitości, z poświęceniem i miłościi} niw ę piśmienniczą up raw ia jąc y m ; pisarzem czysto chrześciańsko - katolickim, w pojęciu jakie sobie sam niezależnie w yrobił na zasadach p ićrwiastk owćj wiary i pićrwszych miejscowych podań. To p rz e k o n a n ie przychylnie nas usposobiało dla prze dm iotu n ow ego, religijnego poem atu. Przeczuwaliśmy należyte po­

j ę c ie takiego p rz e d m io tu , właściw ą b a r w ą c h a rak te ru na

134

K R O M K A

głębokićin religijnym uczuciu wydani). Z prób poetyckich legiertdy i p r z e k ła d y Szekspira, nie wróżyliśmy sw obody słow a, poctyczności w obrazach i ła tw ości o b ro tó w : sło­

w e m byliśmy przekonani prawie, że obrobienie zewnętrzne nie o dpow ie godnie wielkości przedm io tu , i siła natchnienia niezawsze ożywi s ło w o poety. Przeczucia nasze w je- dnem i d rugićm spraw dzone i zawiedzione zostały: jak?

obaczym zaraz.

A u to r w końcu dodaje krótką w iadom ość o poemacie Tomasza Cevy, Jezuity p. t. P u er Jesus, D ziecię Jezus, j a ­ ko ten sam przedm iot inaczćj tylko obrobiony, prze dsta­

wiający. Z tego p o w o d u , objaw ia sw oje pojęcia o treści poem atu Tomasza Cewy, jak traktow a ny być pow inien a jak poprzedni poeta go traktow a ł. K ró tk a to ale pełna grun- tow nćj znajomości ro z p ra w a . Pojęcia w niej estetyczne, świćże, myśli o w ykonaniu i w arunkach takiego poem atu , najp ra w d ziw sz e i najszczęśliwsze, sło w e m że gdyby talent ks. IIoło w iń skiego odp o w iad a ł w całćj wielkości przedm io ­ tow i i głębokości pojęcia, p o e m a t D zieciątko Jezu s byłby takim, za jaki go podoją nam doniesienia literackie i krytyki za Niem nem.

P o e ta sam w łas n em i oczami oglądał wszystkie te pełne św iętych p am iątek m ie js c a , słuchał z ust żywych, żyjącćj jeszcze dotąd tradycyi o naród 'eniu i życiu Rodziny świętćj, i w y b ra ł co najświetniejs ze blaskiem i barw ą. Pod tym tćż w zględem oddać musimy sp raw ie d liw o ść ze czcią praw ie graniczącą, ks. Ilo ło w iń sk ie m u , że w y b ó r istotn ie najświo- tniej o d p o w iad a p rze dm iotow i poem atu i najistotniej w p ły ­ w a na w a rto ść jego i piękność, gdziekolw ie k ją napoty­

kamy w D ziecią tku Jezus.

S ied m pieśni składa ten poem at: od chwili przeczucia przyjścia na św ia t D ziecią tka św iętego, aż do p o w r o t u z ucieczki do Egiptu. Dla zupełnośc i o b ra z u całe g o p o e ­ matu, wymienim y tu porządkiem tytuły pieśni: W ieczór w Nazarecie. R a n e k w N azarecie. P ustynia, V o lin a Te- rebintu. P rzy szło ść . W idzenia. Powrót do Nazaretu.

^I> szem iejszćj treści p o d a w a ć nie p o trz e b u je m , bo któż jej

L I T E R A C K A .

135

wzniosłości biblijnego i ewangielijnego stylu jak Polski.

Ks. Hołowiński nie przyjął tego języka, ale opowiedział sw o ­

136

K R O N I K A

I ziem ia swoja zbrzydła mi do tyła, Że jadę skryć się w Egipskiej krainie, Nim ten morderczy uragan przem inie.”

To powiedziawszy wnet na konia siada, I twarz Józefa była z trwogi blada:

Podróżny spojrzał szyderczo, ponuro, Popędził drogą i zniknął za górą.

Przed uw agam i ogólniejszemi przytoczyliśmy kilka u s tę ­ pów , nietylko słabszych w samym poemacie nad inne , ale niegodnych zupełn ie najdrobniejszego przedmiotu. T re ść podania w samćj myśli leży w nich m a rtw a , a s ło w o , coby je ożywić miało, plami tylko piękność tej treści. Dzieło poe­

tyczne na tak wielki rozmjar, nie może być o w o ce m pracy samej lub natchnienia samego, które t r w a łe m nie j e s t , lecz przemijającym. Niezwykły to stan ducha, stan wyzwolenia się je g o , o b ja w ien ia , stan widzenia ja sn eg o : takiej chwili czekać poeta musi długo a krótk o zatrzymać j ą potrafi. Ileż w ew n ętrz n y ch i zewnętrznych w p ły w a na to okoliczności?

Uwierzylibyśmy w wielkość takiego p o e m a tu , gdyby pie­

śniami kiedy niekiedy tworzony, z czasem zlał się w całość.

Przedm iot więcej ziemski w ziemskich wrażeniach imagi- nacyą rozdrażnić może i zbudzić płód effektu, o b r a z ó w i siły. Ale prze dm iot n a jw y ż s z y w chrześciaństwie dla chrzeciańskiego, katolickiego wieszcza, nigdzie sa m ą ima- ginacyą posłu giwać się nie może. J u ż te sk arby podaje mu w obfitości c u d o w n a tra d y c y a , włyśnie płód imaginacyi ludowej, albo podania im aginacyą ludu okraszonego. T w ó r ­ ca p o em atu ducha niech rozbudzić p rag n ie , niech jak p u ­ stelnik - pokutn ik niszcząc c iało , ducha z grubej skorupy u w a ln i a , aby mu podał s ło w a co godnie świętość i cud wypow iedzieć zdołają. Natchnienia brak wielki w po em a­

cie D zieciątko J e z u s , chociaż powiedzićć nic m ożem y, aby śladów i św ie tnych d o w o d ó w tegoż natchnienia w i­

dać tam nie było. Przy głębokićin pojęciu ks. H o ło w iń - skiego, jakim taki p o em at być powin ien, nie baczył poeta, ' że on pośpiesznśj pracy ow ocem być nie może, a właśnie widać tu pośpiech, niewykończenie szczególnie w osta­

tnich albo raczćj w ostatnićj pieśni. K to m oże raz za-

Tom 111. Lipiec 1846. 18

LITERACKA. 1 3 7

chow ać wszystkie w aru n k i rozwin ięcia p r z e d m io tu , co przyszedł już do poznania i ocenienia tych w a r u n k ó w , nie może nie w id z i ć ć , gdzie one nie są spełnione. Ale jeszcze nie ten zarzut b ra ku n a tch n ien ia i d o w o d u że go brakuje , je st g łó w n y m w poemacie. P oeta w pojęciu i poczęciu s w e ­

go t w o r u , je d n ę jego część tylko w idział, to jest t ę , którą m u podania nastręczyły; w poemacie zaś D zieciątko Jezu s, dw ie oddzielne całostki czyli strony, do złożenia jednćj zu­

pełnej całości dążyć były powinny. P o e ta m ia ł, jak malarz o drysow ać bozkie tw arze, bozkich b o h a t ć ró w poem atu s w e ­ go, je d n ę cząstkę tych m alow ideł mają same tradycye, poeta p o tr z e b o w a ł je tylko w iern ie a zręcznie s k o p io w a ć ; drugą stronę, t. j. charaktery, sam m ia ł począć w sobie i stworzyć.

Józef, M ary a , i D ziecko B oże i Jan C h rzc ic ie l, to są te wielkie postaci, wielkie, w prostocie s w ó j, czystości i św ię ­ tości, w poziom o śc i swój, jeśli tak w olno się nam wyrazić.

O toż charaktery tych postaci chybione, nie w rysach i podo­

bieństwie, ale w o drysow aniu tych rysów; czyli dosyć jasno się tłóm aczym y? Rysunek może być najpodobniejszy do przedstawio nćj postaci, ale niedołężny pędzel lub ołó w ek, lub nienatchnionego ducha r ę k a , przenosiły go na papićr i ożywiały. T o je st w rysunku c h a ra k te ró w p o em atu k s .H o - łowińskiego. D rżącą krćślone ręką a naw e t, jak w tćrn miej­

scu powiedzićć możemy, niedosyć zdolną, artystycznie i p o ­ etycznie; to jest, ani w układzie tych postaci, nic ma s to s u n ­ k u artystycznćj piękności, ani w pojęciu i sło w ie , godności tych św ia ta posła nnik ów . Gdy sam poeta opisuje nam p o ­ stać M aryi M atki lub B ozkiego dziecięcia, je s t wzniosłość i piękność, bo te znalazł w samórn podaniu; gdy zaś głos Maryi i jój dzieciątka, a częściej Józefa dochodzi nas, s p a d a ­ my m im o woli z wysokości pojęcia i podania. Jeszcze w ry­

sunku dzieciątka bozkiego ta św iętość i nietyka ln o ść, ta nie­

bieska tajem nic otaczająca go s z ata , więcćj nas przejmuje i uczucia budzi, bo istotnie, głos przyszłego Zbawcy a teraz dziecięcia, jakby brzmieć powinien, zaledwie pojęte, a tem trudniój o ddane być może. P o eta w rysunku tym najmniej pobłądzić m ó g ł , bo może najlepićj nosi go w sercu w yry­

1 3 8 K R O N I K A

L I T E R A C K A .

139

140

K K O N I K A

L I T E R A C K A . 1 4 1 Na ścieżce kupki ziem i przed nim zm iata.

Albo niew ielkie zasypuje dołki, Jakby gotował drogę Zbawcy świata;

I tak niew innie igrały aniołki.

Wszystko piękne w o g ó le , ale niewszędzie w łaściw a b a r w a i powietrze. Przywiedzieni tu wiele jeszcze w yjąt­

ków z krótkiemi o nich u w a g a m i, na d o w ó d tw ie rdz eń na­

szych o pięknościach i wielkich usterkach.

Powyższy opis tyle natchnienia i świeżości p rze d staw ia ją­

cy, pomim o ogólnie miłćj b arw y , rozwlekłym je st i przeto mniej silnym. Jaki obraz wzniosły i barwisty i pełen uczu­

cia religijnego: Tędy w id zia ln ą Bug obecność sw oję sp u ­ s z c z a ł na ciepłem, p o łu d n io w ym w ianiu. T u poecie nikt ta len tu o d m ó w ić nie m o ż e , bez w zględu czyli czytelnik tą sam ą co poeta w ia r ą ożywiony, czyli w ia r ę tę rozum em roz­

trząsający.

Raz w zachw yceniu siedzi nieprzytom nie, W zrok w dziecku śpiącem , a myśl jak b y w raju, Budzi się dziecko i wedle zwyczaju

Mile zawoła: Kalla pośpiesz do m nie.

Na ulubieńca najsłodsze w ezwanie Duch jej uleciał w niebieskie mieszkanie.

W kilku wićrszach wzniosła prostota, św ię ta i ja sna w ia ­ ry szata i treściw ość praw d ziw ie bozkiego słow a .

P oczątek pieśni trzecićj (sir. 51) pom im o pozornćj rnalo- wniczości i życia, przesadą razi, bez b a r w y jest, chociaż tak dobitnem i oddany s ło w y : niczćm nadto nie przypomina tój uroczystćj dzikości pustyni, ja k ą wieszczy duch chrześciani- na widziałby w pustyni, na k tó rą świętój rodziny stopy wejść miały. J e s tto wierny dzisiejszy obraz p ustyni, dzisiejszego podróżnika. P o e ta nasz często błądzi tą mieszaniną barw y i myśli, jakiem i dziś podróżnik przejętym być może, a jakie- nii wiara i c u d o w n o ść miejsca przejąćby musiała w ierzącą duszę (str. 85).

Lecz za to przy tej pustyni przestw orze.

D rugie straszniejsze ciągnie się ze w schodu Opok i piasku nieskończone m orze, ffikt go nie zbadał, nie ma tam przechodu.

142

K R O M K A

Tyllcn się wicher sam, jeden przechadza.

Tam w pełni buja duchów ciemnych władza, Tam gniazdo dziwów, potworów, kosmaczy.

Tam swe pustynia kryje tajemnice.

A kto postąpi w tę straszną granicę (!?), J u t go tyjąca dusza nie obaczy.

Chyba pustelnik, nie czytelnik dzisiejszy nie przypom niał­

by sobie z tego obrazu, znanego już ale cudniejszego obrazu pustyni w innym poecie.

(idy następne kilka wićrszy zn o w u zacierają powszednio ść tamtych i wdzięcznie do duszy przemawiają:

Jakażto zorza w różanym prom ieniu W schodzi w pustyni i blaskiem zachwyca?

Jakażto idzie w tem głuchem przestrzeniu O pływ ająca lubością dziew ica.

Czystsza nad śniegi, milsza od księżyca, Na oblubieńca oparta ram ieniu?

Jakiż przed niem i ten m łodzianek mały,

Co słońcom świeci? Czy nic król to chwały? (słabe) Całych pieśni kilka pom ijam y, w których najwięcój może c h a rak te r utrzymany i b arw a w łaściw a, a rozw le kło ścią czę­

sto osła bio ne wrażenie.

P ie śń VI n ajw a żn iejsz a, pod tym je dynie w z g lę d e m , że w nićj rozwija się cała wielkość celu i przedmio tu religij- nój epopei. T y tu ł pieśni W idzenie. A w ię c w dzieciątku Bożćm ma się proroczyć w ielka jego przysz łość, św ię te po­

słannictw o. W tćm miejscu największa m oże tr u d n o ść dla poety b y ł a , jak godnie w y śp ie w a ć przeczuciom to B óztw o na ziemię zesłane. Śmiało pow iem y i stanowczo, że tu p o e ­ ty siły za d ro b n e się okazały na wielkość p rze dm iotu; c h o ­ ciaż wiele tu miejsc wzniosłych , wiele treściw ością i śmia­

ło ścią uderzających. Ja kże je dnak potężnem s ło w e m o zw ać się należało w przedmiocie tak zobojętn ionym pow szechno­

ścią swoją? Uędziemy tu z a p ew n e z r o z u m ia n i: M odlitw a np. Ojcze n a s z , wzniosła, krótka i pełna treści, ale ileżto modlących się teini słow y czuje w a rto ść wszystkich zalet modlitwy pańskiej? Toż sam o powiedzićć da się o pieśni męczeństw o Chrystusa i c h a rak te r posłannictw a Je g o rnalu- iscśj. Czyż można wyszukać p rze d m io tu więcćj powsze­

ch nego, i znanego z codziennych ob rzą d k ó w kościoła, a je­

dnak świeżości b arw a ma go o ży w ić ? Ja k t u obudzić ducha w ia r y , ożywić go w zobojętn ionym s e r c u ? trzebaby chyba tak wielkich s łó w

i

takićj treściwości, ja k ą ma ew anielia, ja k ą ma sama M odlitw a Chrystusa. W reszcie ja kkolw iek św ie tny byłby obraz takiej pieśni, dla wierzącćj duszy za sła­

by będzie, dla natchnio nego w ia rą chrześcianina i czło wie ka nie dojdzie on nigdy wielkości obrazu w duszy p ia s to w a n e ­ g o , dla obojętnych zaś bez siły i w rażenia pozostać musi.

Wolelibyśmy, aby całk ie m pieśń ta nic w chodziła w skład p o e m a tu , bo ona niszczy całość przedm iotu i je s t prze k ro ­ czeniem jego granic. P o e m a t D zieciątko J e z u s , m ia ł być opow iedzeniem w edle p o d a ń życia rodziny świętej w dzie­

cięctw ie Chrystusa; pieśń ta, chociaż pod tytułem W id ze n ie , sięga ostalnićj epoki życia Chrystusa, epoki czynu i dlatego musi p rostotę obraz u całego poem atu kazić i n ie w łaśc iw o ­ ścią i słabćm p rzedstaw ieniem (203).

,,Ja k cedr olbrzymi świadek, lat tysiąca, Rozwodząc grube konary dokoła, Ochrania lubym cieniem drobne zioła, B urzę, ulew ę nad niem i roztrąca:

K rople im tylko jego liścia niosą."...

Cóż za m ałość p o ró w n a n ia Z b a w cy św ia ta do cedrów L ibanow ych ? Jeżeli w tć m b a r w a w schodnia ma być od­

bita, to zapraw dę, nie taką b a r w ę dać należało C hrystuso­

w i , który w epoce c z ynu, pow in ie n tracić wszelki rodowy c h a r a k te r, p ię tn o , a je d n ę bozkość za chow a ć i bozkością świecić.

P o dalszym u stęp ie, z n o w u słab y obraz, p ow szed n iością i m ałością rażący (207):

„O królu chwaty! jak w tobie przygasa W ieczny m ajestat, wszelki wdzięk i krasa!

M ężu pokory, boleści, żałoby, Gdy nasze dźwigasz na sobie choroby, Jak trędowaty jesteś osądzony,

Jakby od Boga ubity, wzgardzony.

/ a złości nasze krew Ciebie rumieni, Jesteś za nasze niepraw ości starty.

Sinością twoją myśmy uzdrowieni,

L I T E R A C K A *

143

144

K R O M K A

Przywiedzieni tu nakoniec najznakomitszy u stę p 24° w ićr- szowy, pieśni tćj k oronę i p raw d ziw e g o natchnie nia objaw.

L I T E R A C K A .

145

146

KBONIKA

I.1TEHACKA«

147

Niechętni jesteśm y do pow tarzania ogólnych pojęć o poo- zyi, celu jćj i charakterze w obecnćj epoce; tu je d n a k w kil­

ku sło w a c h powiedzićć musim na odparcie zdań zbyt nie­

praktycznie cha rakte r poezyi oceniających, że wszelki prze d­

m io t przez czyściec sm aku i głębsze pojęcia sztuki przepro­

wadzony, godnym je st poezyi i poem atu, że wszelki p o e m a t wielki treścią, już tć m sa m em je s t znaczący celem, choćby ten wyraźnie nie w y p ły w ał z założenia i biegu; że lite ra tu ­ ra zawsze życia prom ienie poczerpnie i ściągnie do sw ego łona, jaki bądź byłby przedm iot p o e m a tu ; że przeto w edle racyonalistó w przedm io t do poem atu z życia R o d zin y św ię­

tej, właściw ym je st, wzniosłym i postępow ym pod wzglę­

dem sztuki, jeśli sztuką celuje, natchnieniem poryw a i w d z ię ­ kiem pociąga: wreszcie jeszcze to dodać możemy, że przed­

mioty religijne takiej wielkości talentu w ym agają i takićj siły ku obudzeniu uczucia i w rażenia, iż ktokolw iek ze zna­

komitszych w ieszczów puśc ił się na t ę drogę i od treści ziemskiej do p rze d m io tó w p r aw d ziw ie ewanielicznych, bo- zkich przeszedł, u p a d a ł bez głosu, a przynajmniej mniej p o ­ tężnym głosem zabrzmiał. T ru d n o z a p e w n e , utrzym ać się na wzniosłości sta nowiska, bio rąc za p o d sta w ę to co d a n e, bez sw obody rozstworzania. Pojedyncze pieśni udało się nie jednem u stw orzyć i podać do potomności, p o e m a ­ t ó w wiekowych nie znamy, bo żyjącą księgą najwyższego natchnienia, objaw ienia j e s t ewanielia, poezya zaś praw d zi­

w a myśli, poezya w e w n ę t r z n a j e s t ow ocem natchnienia, o b ja w ienia , je s t sa m ą chw ilą obja wienia , czyli widzenia.

poza granicą materyi. D zieciątko Jezus, p o em at w edle po­

dań miejscowych obrobiony, może być przedmiotem peł­

nym oblitości, nu p o e m a t fantastyczny, dopóki n atu ra bo­

żka i p o sła nnic tw o treści tego p o e m a tu nie stanowi. Na tej zaś wzniosłości, na opow iedzeniu czynu posłannictw a, nikt dotąd godnie utrzymaćby się nie mógł. Rzeczą p o em atu fa n ta z y jn e g o , p o sła n n ictw o odkupienia być nie może w r o ­ zum ieniu chrześciańskióm, chyba św it posłannictw a i to nie­

wyraźny, brzask ten dzień zbawienia poprzedzający, bo sa­

m o odkupienie za ogrom nym jest przedm io tem dla poety

wielkiego naw e t. D o r ó w n a ć p rzedm iotow i niepodobna prawie, jeśli go p o jm o w a ć będziem w całej potędze i wsze- chmocności, pojęty zaś racyonaln ie byłby słabą pow iastką, rycerską pieśni;}. Nie ganimy przeto ks. H ołow ińskie m u że przedm io tu w takim kształcie, w ja kim go p o em at D ziecią t­

ko J e zu s przedstaw ia, użył do poem atu, ale ganimy słabe jego rozwinięcie, b ezbarw ność, bezsilność i niekształtność c h a rak te ró w , ub ó stw o s ło w a w ogóle i zbytnią śmiałość w pomyśle obrobienia p ie ś n i p. t. W id zen ie, na którą j e ­ szcze, nie znamy talentu, coby zdołał wznieść p o e m a t do go ­ dności przedmiotu. 1'rzecież niespraw iedliw ością i niewdzię­

cznością byłoby ze strony naszej, ze strony krytyki, gdyby t w o r u tego, pom im o licznych usterek poklaskiem nie p o w i­

tać, poklaskiem szczerym i głośnym, do którego ośmielają nas liczne, obok słabych miejsc piękności w małych tylko w y­

ją tkac h tu przedstawio ne, a najwięcćj ten piękny ciąg w y­

borowych tradycyj miejscowych najszczęśliwiej odgrzeba­

nych, usz ykowanych dobrze i drogą stanowiących całość dla w ierzącej duszy, a bogatą dla każdego co czuje pię­

kność treści, ja ką cudow ność w sze lk a p rze chow uje w sobie.

Edycya nadzwyczaj piękna, m a ło p o p r a w n a , z portrc*

tćm autora, który mile przyjm ujem, jeśli dobrze szlachetne

kapłana-poety rysy przedstaw ia. K. W.

1 4 8 K R O N I K A

K om pozycye do śpiewu z tow arzyszeniem fortepianu,

pp.

Ignacego K om orowskiego, QuaUriniego, Teychm ana

i Sl. M oniuszki.

Nie ma piękniejszego i bardziej upow szechnionego muzy­

cznego narzędzia jak głos ludzki. M ało k om u n a tu ra w nim zdolności do śpić w u odm ów iła, ale też mało kto zdolności W o d z o n e długą i uporczywą pracą do wysokiej zwykł posu­

w a ć doskonałości, by p o d o ła ł mechanicznym trudnościom , albo umiał w ich n ie d o sta tk u , artystycznym śpićw em zająć

L I T E R A C K A .

149

słuchaczów w przyjacielskie koło zebranych. P o trz e b a w ię c rodzaju pośredniego między zwykle n ie d o s tę p n ą w ielką aryą z opery, i ś p i ć w k ą , dla swój niekiedy p rostoty i u p o ­ wszechnienia między klassami ludzi uw ażanem i za nizkie,

w wyższych nieznaną. W zgląd też na poczyę pod muzykę podłożoną, potrzebę takiego pośredniego rodzaju popićra.

Ho wyjątki z d r a m a tó w śpićwanych, tra c ą zwykle na o d ł ą ­ czeniu od całości, a wyrazy piosnki pospolitćj, rzadko do sm aku uksz tałceńszcgo przypadają. A je dnak w tego r o ­ dzaju tw o r y nadzwyczaj jesteśmy ubodzy i długo zapew no czekać przyjdzie, nim o takićj samćj ilości oddzielnych kom- pozycyj do śp ić w u donieść tu będziem mogli. N a w e t i z tych część większa w W ilnie się pokazała, a na W a r s z a w ę tylko pięć przypada. P ięć piosnek na W a r s z a w ę i na prowincye!

tr u d n o dać wiary, a je dnak zaręczamy że od r o k u więcćj się ich nie pokazało. Zaradza cokolwiek potrzebie w yda­

w an y od czasu do czasu „M otyl” nakładem J . K lukow skie - go i skoro rozkupyw any, dow odzi najlepićj znacznćj liczby m iłośników tego rodzaju muzyki; ten je d n ak jako zaw ie­

rający najwięcćj śpiś wki z kom edyo-oper daw anych u nas, przedm io te m rozbioru naszego nie będzie.

W a r to ś ć każdćj muzyki wokalnej, zależy wiele nietylko od sam ego ta lentu kom pozyto ra ale i od poezyi, k tó rą za pom ocą swój sztuki objaśnić i ozdobić zamierza. W a ż n ą w ięc je s t rzeczą w y b ó r te x tu i pojęcia onego. D a w n o już nie spotkaliśmy poezyi tego rodzaju tak pięknćj jak d w a w iersze pana L enartow icza pod nadpisami: „ K a lin a ” i „ T ę ­ sk n o ta dziewczyny” do których p. K om o ro w s k i muzykę do­

robił. Cokolwiekby im zarzucić m ożna w chodząc w szcze­

góły, tr u d n o n ie zachwycać się ich rz e w n o śc ią i p rostotą ogółu. I mełodye pana K o m o r o w s k ie g o przejęły ten sam charakter; szlachetny i sielski zarazem ich styl, w y b ó rn ie o d p o w ia d a wrażeniom z textu. D ow ód to talentu którego się nie nabvwa; ale otoż p ra w ie wszystko co pochlebnego dla autora da się wynaleźć, i aby z góry krótk o zdanie n a ­ sze otworzyć, powićmy, że m u zupełnie brak formy. \ \ n ie_

ładzie i niewykończeniu piękne pojedyncze myśli utonęły;

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1846, T. 3 (Stron 137-162)