• Nie Znaleziono Wyników

Upływ czasu i nasza pamięć sprawiają, że stajemy się bardziej po-błażliwi.

Ponieważ na to, co wówczas robiliśmy, patrzymy z pobłażli-wością. Niewiele potem osiągamy. W tamtych czasach byli-śmy księciem czy księżniczką, jaka szkoda, że życie nas tego pozbawiło.

Istnieją takie młodości, które przedłużają się do późnego wieku. Wtedy czujemy się mniej poszkodowani?

U wielu ludzi młodość przedłuża się i udaje się jej bez wstrząsów wtopić w wiek dorosły. Moja została odcięta jednym ruchem jesienią 1939 roku. W sposób bezwzględny zostałam rzucona w świat dorosłych. Byli wtedy bardzo zajęci: jedni mordowa-niem i torturowamordowa-niem, drudzy ratowamordowa-niem swojej skóry. Ze-rwanie było tak brutalne, że ta błona otaczająca wspomnienia naszych młodzieńczych lat, która je izoluje, prawdopodobnie nie miała czasu się ukształtować. Moje wspomnienia zostały skażone przez wojnę. Niemniej na tyle, na ile mogę, jeszcze się tam chronię. Próbuję odnaleźć tam siebie taką, jaką byłam:

otwartą na świat, na innych, ciekawą, rozważnie niespokojną, uważną i rozedrganą, z pewną dozą niecierpliwości oczekują-cą na zajęcie miejsca, które w tym porządku rozumnym i – jak myślałam – niezniszczalnym zostało mi wyznaczone2.

[muzyka]

Jaka była pani młodość?

Moja młodość? Przede wszystkim myślę o moim dzieciństwie.

Bo moja młodość, niestety, skończyła się w tym momencie, w którym dla innych czasami dopiero się zaczyna. W moim dzieciństwie nie ma nic nadzwyczajnego, ale dla mnie jest ono święte. Dla mnie jest ono strasznym symbolem tego, co nigdy nie miało ulec zniszczeniu.

Ma pani jakieś szczególne wspomnienia z tego okresu?

Widzę, jak którejś nocy idę boso przez duże, uśpione mieszka-nie. Powstrzymywałam oddech. Starałam się omijać skrzypiące klepki parkietu. Czułam, że śledzą mnie przyczajone w kątach tajemne istoty. Trzeba było przejść przez pokoje pełne noc-nych pułapek, obok rzeczy nieznanoc-nych i wrogich, pokonać długi i niebezpieczny korytarz, wreszcie dojść do pokoju nia-ni. Posuwałam się krok po kroku, wytrwale, zachowując tysiąc środków ostrożności, ponieważ jeden niezręczny gest mógł spowodować katastrofę. Strach podniecał mnie, a ja podtrzy-mywałam go dla przyjemności. Na samym końcu było ciepło mojej niani, jej spierzchnięte dłonie, jej głos, który starał się mnie skarcić. Jednak, gdy o tym myślę dziś, nie mogę zapobiec pojawieniu się innego strachu, późniejszego, który trwał pięć lat.

Przechodziłam wtedy przez miasta, starając się, żeby nikt mnie nie zauważył, a w zakamarkach nie było już śledzących mnie stworów zrodzonych w mojej wyobraźni, lecz ludzie uzbrojeni w karabiny i pistolety, ludzie, którym dano do rąk narzędzia, żeby mogli bez trudu zabijać3.

2 „Wyobrażam sobie, że dla niektórych ludzi młodość może trwać bardzo długo. Moja zosta-ła brutalnie odcięta jesienią 1939 roku. Z dnia na dzień zostałam rzucona w świat, w którym człowiek niszczył samego siebie, w którym ofi a-ry, popychane przez ślepy instynkt przeżycia, pozbawiały się wszystkiego i w którym katów popychał ślepy instynkt śmierci. Wspomnienia z dzieciństwa i okresu młodzieńczego nie są już odizolowane, zachowane w ich cudownym świecie, lecz mają straszną kontynuację, są skażone przez wojnę. A jednak wracam tam czę-sto, próbuję tam znaleźć siebie samą taką, jaką byłam, całkiem nową, szeroko otwartą na świat, na żywe istoty, przepełnioną tym wewnętrznym rozedrganiem, tym oczekiwaniem na świat, w którym czekało na mnie miejsce. Kiedy patrzę na nią z dystansu, w mojej młodości nie ma nic nadzwyczajnego, ale staje się ona święta, jedyna, cudowna, staje się symbolem rzeczy zniszczo-nych na zawsze.”

3 „Widzę, jak idę boso w nocy przez duże, uśpio-ne mieszkanie zamożnych mieszczan, wstrzy-mując oddech, omijając skrzypiące deski, czując cielesną obecność czułych istot, które czaiły się w kątach i każdy mój ruch śledziły oczyma nocy. Żeby dojść do pokoju niani, trzeba było przejść przez wszystkie pokoje pełne nocnych pułapek, nieznanych oddechów, rzeczy, które się poruszały i szykowały, by mnie schwytać. Posu-wałam się bardzo powoli, wytrwale, bo każdy ruch mógł wywołać ciemne siły, a po plecach rozkosznie spływał mi strach, strach podnie-cający, strach, który otwiera nieznane światy, strach, który zręcznie podtrzymywałam, drżąca i szczęśliwa. Na samym końcu było ciepło niani, jej dłonie spierzchnięte, mocne i zniekształcone przez pracę, a także jej głos niby pełen gniewu:

Znowu tu przyszłaś. Kiedyś nakryje nas twoja mama. I nie mogę przestać myśleć o innym strachu, który poznałam później, strachu zwie-rzęcym, który rodzi się w brzuchu, podchodzi aż do gardła i dusi. Strachu przed człowiekiem.

Strachu, który trwał pięć lat, a u jego kresu nie dochodziło się donikąd. Przemierzałam ulice i miasta, skulona, starając się, żeby nikt mnie nie zauważył, a w kątach nie było już śledzą-cych mnie dziecięśledzą-cych postrachów zrodzonych w mojej wyobraźni, lecz prawdziwi ludzie z karabinami, rewolwerami, gołymi rękami, które zabijały.”

Anna Szternfi nkiel przed wojną w Lublinie, fot. Ed-ward Hartwig; zbiory M. Fickelsona.

68

nr 34 (2013)

Życie

Miałam chyba osiem lat, kiedy pierwszy raz spotkałam biedne dziecko. Był to chłopiec mniej więcej w moim wieku, w poła-tanych i podartych ubraniach, miał bose i bardzo brudne nogi.

W ręce trzymał wielkiego czerwonego lizaka, którym ubru-dził sobie całą buzię. Nie mogłam przestać mu się przyglądać.

Przyciągał mnie i równocześnie odpychał. Patrzyliśmy na siebie nieruchomo. Bardzo długo. Potem chłopiec, myśląc, że mam ochotę na tego obrzydliwego lizaka, podał mi go: „Chcesz?

To go weź”. Uciekłam biegiem. To zdarzenie poruszyło mnie:

pierwszy raz zetknęłam się z niesprawiedliwością tego świata.

Wstydziłam się. Tego dnia napisałam mój pierwszy wiersz. Za-pomniałam mnóstwo rzeczy, które zdarzyły się później, ale ten wiersz pamiętam4.

Było w nim dziecko w łachmanach, które szło lasem w świet-le księżyca, trzymając kawałek suchego chświet-leba (wydawało mi się, że lizak nie pasuje do nędzy)5. Pojawia się ogromne zwie-rzę. Dziecko, uśmiechając się, podaje mu swój kawałek chleba.

I wtedy czarne zwierzę odrzuca podarunek i pożera dziecko.

Ten pierwszy naiwny i niezręczny wiersz łączy się w mojej gło-wie z obrazem innego dziecka. Niemowlę w ramionach matki, śmiejąc się, wyciągało rączki do przystojnego ofi cera, który wziął je na ręce. Jego wielkie dłonie uwięziły dwie małe nóżki.

Chwilę trzymał je wiszące główką w dół i zdecydowanym ru-chem rozbił jego czaszkę o ścianę.

Ma pani straszne wspomnienia.

Niestety, mam jeszcze wiele innych…6

Okna naszego mieszkania wychodziły na ogromny sad. Bie-gałam tam za moimi kotami i naszym psem. Ogród otaczał wysoki drewniany płot. Jako że byłam oddzielona od świata, miałam skłonności do tego, by wierzyć, że on należy do mnie.

To nigdy nie był ten sam ogród. Zmieniał się zgodnie z moimi kaprysami. Mógł stać się ogrodem francuskim7 albo tropikalną dżunglą. Wymyślałam w nim labirynty, w których powoływa-łam do życia różne stwory… Zaludniapowoływa-łam je postaciami miłymi albo strasznymi8. Zmieniałam imiona, wygląd, charakter. Jedy-ną niedogodnością tego zaczarowanego miejsca była obecność stryja, starszego brata mojego ojca, który był naszym sąsiadem.

Przychodził tam pospacerować. Zdecydowanie za często, jak na mój gust. Był hałaśliwy. Szczypał mnie w policzek tak mocno, że do oczu napływały mi łzy. Jego obecność psuła wszystkie moje czary i przywracała ogród do jego prawdziwych rozmiarów oraz jego codziennego i nudnego wyglądu.

Nie lubiła pani stryja?

Mojego stryja nie cierpiałam serdecznie i nie przepuściłam żadnej okazji, żeby zrobić mu złośliwy kawał za karę, że żyje w tym samym czasie co ja. Pewnego dnia wezwałam przez te-lefon wszystkich lekarzy w mieście, umawiając ich o tej samej godzinie u stryja, dodałam także, że jest w stanie beznadziej-nym. Tego dnia było dużo hałasu, ale nikt się nie domyślał, że

4 „Pamiętam pierwsze spotkanie z biednym dzieckiem. Miałam wtedy osiem lat. To było na wsi. Mały chłopiec mniej więcej w moim wieku. Miał bose i bardzo brudne nogi. Jego ubrania były w nieokreślonym kolorze, a przez dziury widać było jego skórę. Trzymał w ręce dużego czerwonego lizaka, którym pobrudził sobie buzię. Nie mogłam oderwać od niego oczu. Przyciągał mnie i odpychał równocześ-nie. Patrzyliśmy tak na siebie, nie poruszając się, bardzo długo. Potem chłopiec, być może myśląc, że miałam ochotę na tego obrzydliwe-go lizaka, mokreobrzydliwe-go od jeobrzydliwe-go śliny, podał mi obrzydliwe-go, mówiąc: Chcesz? Masz, to dla ciebie. Uciekłam biegiem. Ale ten gest dziecka w łachmanach po raz pierwszy uświadomił mi moje życie dziecka ludzi bogatych, rozpieszczonego, kapryśnego, odizolowanego od wszystkich niesprawiedli-wości tego świata. Ten gest był dla mnie bardzo bolesny i bardzo mnie zawstydził. Tego właśnie dnia napisałam mój pierwszy wiersz. Zapo-mniałam tyle rzeczy z mojej przeszłości, ale ten wiersz jeszcze pamiętam.”

5 Począwszy od tego momentu, zapiski i wypo-wiedź są niemal identyczne. Niewielkie popraw-ki zostały wprowadzone do wypowiedzi ustnej, natomiast w przypisach zaznaczone są tylko znaczące zmiany lub pominięcia.

6 „To była wojna. I zamordowano setki dzieci.”

7 „parkiem pełnym blasku”

8 „labirynty, w których nie było nadziei na znale-zienie wyjścia, a ja zmieniałam się razem z nim, żyłam tam życiem setek różnych postaci.”

69

nr 34 (2013)

Dzieciństwo i młodość

miałam w tym swój udział. Długo mówiono o tym dziwnym spotkaniu, o moim wściekłym stryju, który musiał zapłacić za przyjście wszystkim lekarzom, a im brakowało poczucia humoru i wyrozumiałości. Jedynie moja mama domyślała się, kto to zmontował. Ale poza niedobrym uśmiechem nie spot-kała mnie żadna kara. Nigdy zresztą nie byłam karana. Nigdy też nie kłamałam. Nie było w tym żadnej mojej zasługi. Nie odczuwałam takiej potrzeby. Kłamać nauczyłam się później, podczas wojny. Wtedy trzeba było kłamać stale, pilnować się nawet w snach. Nie lubię kłamstwa, bo wymaga dość spore-go wysiłku, a powody, dla których się kłamie, moim zdaniem nie są tego warte.

Mojego starego stryja zamordowali Niemcy, u niego w domu, w obecności córki. Była to osoba łagodna, skromna, która zre-zygnowała z zamążpójścia, by zajmować się bardzo wcześnie owdowiałym ojcem. Oszalała rzuciła się przez okno z trzeciego piętra. Niemiec jej nie dobił. Przenieśliśmy ją do nas. Następ-nego dnia umarła bez słowa.

[muzyka]

Czy miała pani kolegów i koleżanki?

Kiedy miałam trzynaście lat, pewnego dnia mama przyprowa-dziła do domu Henryka. Był najmłodszy z dziewięciorga dzieci biednej wdowy, która reperowała starą bieliznę. Mieszkali wszy-scy w piwnicy, gdzie woda ściekała po ścianach. Henryk był ode mnie starszy o trzy lata. Utykał, a jego rozgorączkowane oczy nigdy nie zaznawały spoczynku. Miał smutne usta już dojrza-łego mężczyzny. Moja mama zajęła się jego wykształceniem, ubrała go, troszczyła się o niego. Była dla niego bardzo łagodna.

Znienawidziłam go od samego początku. Moi rodzice, nia-nia, mieszkanie, wszystko to należało do mnie i nie zamie-rzałam z nikim tego dzielić. Henryk był biedny, a w tamtych czasach moja miłość i zrozumienie dla biednych należały ra-czej do abstrakcji. Nie potrafi łam niczego dawać, nie chciałam tego chłopca, którego moja mama traktowała jak syna. Byłam w stosunku do niego złośliwa. Na próżno jednak go prześlado-wałam9. Nie bronił się, nigdy nie poskarżył się mamie. Ta bier-ność mnie irytowała i stawałam się jeszcze bardziej złośliwa.

Jednak wieczorem w łóżku płakałam, myśląc o małej, ciemnej izbie, w której Henryk się urodził. Moja złośliwość przerażała mnie10. Widziałam siebie, jak klęczę przed nim, proszę o wy-baczenie i czekam, aż powie to słowo, które sprawi, że stanę się dobra. Potem obraz jego ust przepełnionych goryczą, która po-krywała pogardę, sprawiał, że ponownie stawałam się wściekła.

Co stało się z Henrykiem?

Przeżył wojnę. Wrócił do naszego miasta w poszukiwaniu mojej mamy. Znalazł mnie, samą, chorą, wygłodzoną. Wyleczył mnie, nakarmił11. I żeby towarzyszyć mi w drodze do Francji, zostawił w Polsce dziewczynę, którą kochał. Został przy mnie, troskliwy i ciepły, aż do dnia mojego ślubu. Teraz mieszka w Brazylii12.

9 „Kiedy pracował, zawsze potrzebne mi było jego miejsce.”

10 „Henryk był bardzo zdolny, bardzo inte-ligentny i pracowity. Ja byłam bardzo dobrą uczennicą, ale równocześnie byłam leniwa. Bez słowa skargi tłumaczył mi i odrabiał moje lekcje.

Wieczorem, na myśl o małej, wilgotnej izbie z piwnicznym okienkiem, w której Henryk się urodził, często w łóżku płakałam, cała ta moja złośliwość dusiła mnie i przerażała. […] Upłynął czas i przestałam Henrykowi dokuczać. Ale między nami nigdy nie było bliskości. Henryk uwielbiał moją mamę, jego gorące i pełne miło-ści oczy skierowane na mamę wywoływały moją złośliwość, ale nauczyłam się nad nią panować.

Kiedy mamy nie było w domu, pilnował moich posiłków, sumiennie pomagał mi w lekcjach, opatrywał rany, kiedy się przewróciłam. Wie-działam jednak, że robi to wszystko z miłości do mojej mamy, i dlatego przysługi, które mi odda-wał, nie liczyły się dla mnie.”

11 „Uwolnił mnie od dokuczliwych wszy.”

12 „Teraz mieszka w Brazylii, ma żonę i dwoje uroczych dzieci. Był to najbardziej lojalny, najuczciwszy, najwierniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek w życiu spotkałam.” [Drugie zda-nie zostało z notatek wykreślone przez autorkę]

70

nr 34 (2013)

Życie

A pani ojciec?

Mój ojciec był człowiekiem wesołym i uduchowionym, prostym i łagodnym. Minął się z powołaniem. Wiem, że nie potrafi ł się z tym pogodzić. Miał bzika na punkcie muzyki, dyspono-wał wspaniałym tenorem. Kiedy był młody, uciekł z domu do Wiednia, żeby uczyć się tam śpiewu. W środowisku drobnych mieszczan tamtych lat była to rzecz nie do pomyślenia. I oczy-wiście odcięto mu środki na życie. Wrócił pokonany do domu, a swoim pięknym głosem posłużył się tylko po to, żeby uwieść moją mamę13. Fizycznie mój ojciec nie miał w sobie nic z uwo-dziciela. Średniego wzrostu, szczupły szatyn z zadziwiającymi rudymi wąsikami, długim nosem i oczyma w bardzo jasnym niebieskim kolorze14. Był bardzo zazdrosny o moją mamę. Jego zazdrość często nas śmieszyła. Pamiętam, jak pewnego dnia posłałam mamie wspaniały bukiet kwiatów, który miała dostać, kiedy tata był w domu. Zmieniając charakter pisma, napisałam na wizytówce: „W hołdzie dla najpiękniejszych oczu w Lublinie”.

Oczywiście byłam przy doręczaniu kwiatów. Mama nie dała się nabrać nawet przez sekundę, ale tata poszedł na całego i na moich oczach wiernie odegrali scenę z Paryżanki Becque’a. On:

„Natychmiast daj mi tę wizytówkę”. Mama, doskonale grając osobę znieważoną: „Te kwiaty są dla mnie”. „Natychmiast mi ją daj” – powtórzył ojciec. Mama świetnie przedłużała scenę.

W końcu tata dostał wizytówkę w swoje ręce: „Kto to jest?” – wrzeszczał. Już nie mogłyśmy się powstrzymać i obie z mamą śmiałyśmy się jak szalone. Jeszcze dzisiaj zastanawiam się, czy tata kiedykolwiek dowiedział się, kto naprawdę wysłał te ta-jemnicze kwiaty.

Z pewnością poza wspomnianym Henrykiem znała pani innych chłop-ców?

W wieku czternastu lat miałam pierwszą randkę. Wyjechaliśmy na wieś, to znaczy mniej więcej dziesięć kilometrów za miasto.

Zabraliśmy ze sobą pościel, sprzęt kuchenny, klatkę z kanarka-mi, moje trzy koty. Wszystko to było załadowane na wóz, który ciągnął wychudzony koń. Właściciel konia, chłop, szedł obok wozu. Był ze mną właśnie Henryk i moja niania. Rodzice mie-li dołączyć do nas później15. Pokonanie dystansu trwało sześć godzin. Koń od czasu do czasu stawał i ani krzyki, ani bat nie były w stanie nakłonić go do dalszej drogi. Musieliśmy czekać, aż przyjdzie mu na to ochota16.

Ponieważ mieliśmy nadzieję, jak się okazało daremną, że w ten sposób zaoszczędzimy na czasie, w strasznym hałasie stukających o siebie garnków pojechaliśmy na skróty przez pola, no i wszyscy troje znaleźliśmy się jedno na drugim na ziemi, przywaleni bagażami. To była najweselsza podróż mojego ży-cia17. Podczas tego krótkiego pobytu na wsi spotkałam chłopca, który zrobił na mnie wielkie wrażenie. Był to trochę starszy ode mnie wysoki blondyn18. Umówiliśmy się w mieście. W wielkim podnieceniu pobiegłam do domu, żeby opowiedzieć o tym

ma-13 „(...) która miała wtedy szesnaście lat i była najpiękniejszą dziewczyną w mieście.”

14 „Moja mama była dumna i autorytarna, tata uległy i zakochany. Czasami myślałam, że nie był dla niej dosyć błyskotliwy, że źle się dobrali.

Podczas wojny, pewnego ranka mama wyszła po kryjomu z domu, w którym w Warszawie mieszkałyśmy razem, ona i ja, i poszła do taty na ostatnie spotkanie. Weszła do warszawskiego getta i już nigdy stamtąd nie wyszła.”

15 „Rodzice mieli przyjechać później samocho-dem.”

16 „Wszyscy troje zsiadaliśmy wtedy z wozu, żeby rozprostować nogi.”

17 „Wtedy po raz pierwszy usłyszałam młody i niepohamowany śmiech Henryka.”

71

nr 34 (2013)

Dzieciństwo i młodość

mie. Oczywiście nie miała nic przeciw temu. Kiedy nadszedł ten dzień, mimo duszącego upału, ubrałam się w granatowy mun-durek, ciężki i brzydki, a także szkolną czapkę. Za wyjątkiem dni świątecznych nie mieliśmy prawa chodzić po mieście w in-nym stroju19. Pojechałam autobusem razem z nianią, która na tę okoliczność nałożyła nowiutką chustkę. Byłyśmy na miejscu, przed wystawą dużej księgarni, dziesięć minut przed czasem.

Cierpliwie przeczekałam te dziesięć minut, ale kiedy wybiła go-dzina, zaczęłam burzyć się ze złości. Roztrzęsiona z wściekłości i wstydu pociągnęłam za sobą nianię. Wsiadłyśmy do autobu-su20. W połowie drogi zobaczyłam mojego wielbiciela. Stał przy drodze obok popsutego autobusu. Gdy tylko mnie zauważył, zaczął dawać mi znaki. Ale mnie już nic nie mogło uspokoić21. Po powrocie do domu bez słowa położyłam się spać. Czułam się znieważona, ośmieszona, zdradzona22. Musiał upłynąć rok, zanim zgodziłam się porozmawiać z tym biednym chłopcem.

A więc spotkała się z nim pani ponownie?

Widziałam go również podczas wojny, po raz ostatni. Leżał na środku podwórka przy jego domu. Został jako pierwszy w na-szym mieście rozstrzelany za udział w ruchu oporu. Po wojnie spotkałam się też z jego ojcem; długo opowiadał mi o wielkiej miłości jego syna do mnie23.

[muzyka]

Skoro zaczęliśmy wątek miłosny…

Miałam szesnaście lat, kiedy spotkałam tego, który został moim mężem. Było to podczas letnich wakacji. Wieczorem24, leżąc w łóżku, usłyszałam, jak śpiewa starą rosyjską piosenkę, w której zawierał się smutek całego świata. Następnego dnia zobaczyłam go. Zobaczyłam te jego spokojne oczy, to pełne zrozumienia25 spojrzenie, które miał dla wszystkich napotkanych żywych istot.

Nigdy nie poznałam u niego innego spojrzenia, nawet podczas wojny, nawet w lochach gestapo26.

Następnego roku oboje zdaliśmy maturę i dwa miesiące póź-niej byliśmy małżeństwem27. Wyjechaliśmy do Belgii, żeby ra-zem studiować w Szkole Włókienniczej w Verviers. To w tym mieście przeżyłam najszczęśliwszy i ostatni rok mojej młodości.

Byłam jedyną studentką i jako taka stanowiłam idealny cel dla kolegów, którzy natychmiast chcieli mi udowodnić, że należę do niższego gatunku. Sytuacja „zielonego”, to znaczy nowego, w takich szkołach bywała niekiedy trudna, a ponieważ ja na domiar złego pozwoliłam sobie być odmiennej płci, musiałam

Byłam jedyną studentką i jako taka stanowiłam idealny cel dla kolegów, którzy natychmiast chcieli mi udowodnić, że należę do niższego gatunku. Sytuacja „zielonego”, to znaczy nowego, w takich szkołach bywała niekiedy trudna, a ponieważ ja na domiar złego pozwoliłam sobie być odmiennej płci, musiałam