• Nie Znaleziono Wyników

To niesamowite, jak wiele można nie wie-dzieć o tych, których darzy się sympatią.

Gdyby nie było całej tej historii z Nagro-dą Goncourtów, nie wiedziałabym, że w 1948 roku Anna, będąc w ciąży, nie my-ślała o pisaniu, bo cały czas była głodna.

– Zabraniano nam gotowania w poko-ju. Chowałam małą maszynkę, na której dwa razy dziennie gotowały się ziem-niaki, tylko ziemniaki. Pisanie to luksus – wzdycha. – Mogłam o tym pomyśleć dopiero wtedy, kiedy już zamieszkaliśmy w Pantin, w okazałej kawalerce bez żad-nego komfortu.

To tam dwa czy trzy lata później przy-szło na świat jej dziecko: sztuka teatralna zatytułowana Les Lépreux [Trędowaci].

95

nr 34 (2013)

Wypowiedzi Anny Langfus

Co ciekawe, jeżeli Anna Langfus naj-pierw myślała o teatrze, to dlatego, że sądziła, iż łatwiej będzie jej, cudzoziem-ce, napisać sztukę niż powieść.

– Mówiłam sobie, że wszystko dzieje się w rozmowach. Ale to błąd, ogromny błąd, uważać, że to łatwiejsze. W teatrze, jeżeli kontakt się zerwie, jeżeli uwaga widza na sekundę się oderwie – wszyst-ko stracone. W powieści zawsze można nadrobić tekstem, w sztuce teatralnej – nie.

Po sztuce Les Lépreux powstaje La Nuit de Félicité, potem Amos, którą jesz-cze w stadium rękopisu interesuje się Jean Vilar. Ale jak zwykle uczciwa – nie-wątpliwie aż za bardzo, śmiem bowiem twierdzić, że Vilar zna swój zawód – Anna powiadomiła go, że „nie widzi tej sztuki na tak dużej scenie jak scena te-atru Chaillot”.

– Dalszy ciąg znasz. Książka Le Sel et le soufre ukazała się w 1960 roku, a w tym roku Les Bagages de sable. Co będzie potem? Zobaczymy. Myślę, że akcja mojej następnej książki będzie się toczyła podczas wojny, ale nie w Polsce.

A teraz to ja chciałabym zadać ci pyta-nie. Mężczyźni, którzy w tych dniach przychodzili ze mną się zobaczyć, po-wiedzieli mi kilka dość dziwnych rzeczy.

Jeden z nich oświadczył mi, że jestem

„antyliteraturą”. No dobrze, zrozumia-łam. Ale drugi stwierdził, że jestem „nie-znośnym Jojo”. Co to znaczy?2

Musiałam wyznać, że w niektórych dziedzinach aktualnego słownictwa nie jestem na bieżąco. Ale mój przyjaciel fotograf, który jeszcze nie wyszedł, wy-tłumaczył nam. Miałam wrażenie, że Anna była raczej zadowolona z tego, że jest „nieznośnym Jojo”.

1 Nie jest to prawda.

Anna Langfus nauczy-ła się francuskiego w szkole (ma ocenę na świadectwie matural-nym) i później w Belgii na studiach. Jednak z jakiegoś powodu rozpowszechniała infor-mację, że nauczyła się go dopiero we Francji.

[Przyp. red.]

2 Aff reux Jojo – „łobuz”, określenie z języka młodzieżowego, które weszło potem do mowy potocznej. [Przyp. red.]

97

nr 34 (2013)

Georges Bortoli: Anna Langfus nie zmieni-ła miejsca zamieszkania po przyznaniu jej w 1962 roku Nagrody Goncourtów, mimo że nagle stała się dość znaną pisarką. Spo-tykamy się z nią, jak dawniej, na dziesiątym piętrze jednego z tych wielkich bloków wy-rastających jak grzyby po deszczu w nowej aglomeracji Sarcelles-Rocher. A jeśli odwie-dzamy Annę Langfus ponownie, dwa i pół roku po otrzymaniu tej nagrody, to po to, by porozmawiać o jej nowej powieści, zatytu-łowanej Saute, Barbara [Skacz, Barbaro]. Na pierwszej stronie tej książki widzimy mężczy-znę spacerującego wśród ruin Berlina. Wśród ruin Berlina, bo dzieje się to w 1945 roku, po zajęciu miasta. Kim jest ten mężczyzna? Co mu się przydarzyło?

Anna Langfus: To Polak, polski Żyd, któ-ry stracił w czasie wojny żonę i pięciolet-nią córkę. Mówię, stracił: zostały przez Niemców zamordowane. On wstąpił później do polskiego podziemia, a teraz przybył z rosyjskimi oddziałami – wkro-czył do Berlina w żołnierskim mundurze.

To trochę zemsta…

Oczywiście. Spaceruje tam, wśród ruin, i prawdopodobnie czuje, że musi się ze-mścić.

I w tym momencie coś się wydarza. Widzi małą dziewczynkę skaczącą na skakance, która przypomina mu nagle bardzo wyraź-nie dziewczynkę, która została zabita – jego córkę.

Na jakimś placyku widzi skaczącą na skakance małą Niemkę. Ale widzi ją od tyłu. Wtedy, w pierwszym odruchu, chce ją zabić. Mierzy do niej z rewolweru.

I w tym momencie dziewczynka się od-wraca, a jemu się wydaje, że widzi włas-ną córkę – ta sama sylwetka, te same włosy, oczy. Czy naprawdę jest aż tak

podobna? Nie wiem. A może to on sam tworzy to podobieństwo, wymusza je, bo go potrzebuje. Bo potrzebuje zapeł-nić tę pustkę we własnym życiu, która powstała po śmierci córki.

I wtedy, zamiast ją zabić, jak wcześniej po-myślał, porywa ją.

Kradnie ją, porywa. I ucieka z tą dziew-czynką, próbując czepić się życia, pró-bując stworzyć sobie prawdziwe życie na fałszywych podstawach.

W pewien sposób „przebrał” tę dziewczynkę, która jest małą Niemką i nazywa się Minna…

Nazywa ją imieniem swojej córki, Bar-bary.

I od tej chwili zaczyna udawać. Podaje się za deportowanego, wyzwolonego z obozu koncentracyjnego. Przyłącza się z dziew-czynką do konwoju repatriantów i wyjeżdża do Francji.

Tam spróbuje z nią żyć. Oczywi-ście ich relacje będą bardzo trudne, bo w mężczyźnie będzie mieszani-na wszystkiego: niemieszani-nawiści, czułości, zniecierpliwienia, irytacji w stosun-ku do tego dziecka. Równocześnie zaś dziwne przyciąganie. I w pewnym mo-mencie te relacje się odwrócą: pokocha tę dziewczynkę.

Ona zresztą też zacznie go kochać.

Pokocha ją dla niej samej. A ona również pokocha tego mężczyznę. Jednak my-ślę, że tu powody są inne. Dlatego że ta mała została porwana. W wieku pięciu lat niewiele się rozumie. Ona rozumie tylko tyle, że świat się zmienił. Wszyst-ko się zmieniło. Nie wie już, czego się trzymać. A jedyną stałą rzeczą jest ten mężczyzna.

W pewnym momencie odnosimy wrażenie, że kłamstwo zwycięży. Że on naprawdę

wej-Wywiad z Anną Langfus przeprowa-dzony przez Georges’a Bortoliego, wyemitowa-ny we francuskiej tele-wizji 19 czerwca 1965 w ramach programu z cyklu A la vitrine du libraire, Źródło: Archi-wum INA.

* * *

Rozmowa w programie

„A La Vitrine du libraire: Saute, Barbara”

98

nr 34 (2013)

Życie

dzie w swoją nową skórę i z tą dziewczynką będzie mógł żyć.

Można by powiedzieć, że udało mu się pokochać tę dziewczynkę jako ją. Nie jako obraz zmarłej córki, lecz ją samą, to dziecko. Zresztą w pewnym momencie przestaje nazywać ją Barbarą. Zaczyna nazywać ją jej prawdziwym imieniem:

Minna. Jednak wydaje mi się, że właś-nie w chwili, w której ta miłość do dzie-cka staje się rzeczywista – bo wcześniej między nimi była gra – wtedy pojmuje też, jak bardzo cała reszta jest sztucz-na. Cała reszta, to znaczy jego praca, dziewczyna, z którą zamierzał wziąć ślub, odbudować całe życie, robić to, co robią w życiu inni. I myślę, że to właś-nie uświadomiewłaś-nie sobie tej rzeczywistej miłości pokaże mu nagle, że cała reszta już nie jest możliwa, bo jest fałszywa.

Tak czy inaczej, jest coś, co zawsze zatruwało jego starania – wyrzuty sumienia.

Tak. Poczucie winy jest w nim bardzo silne. Bo w chwili, gdy mordowano jego żonę i córkę, był z nimi. Żona powie-działa mu wtedy: „Skacz przez okno!

Ratuj się! Ratuj!”. I on wyskoczył. A kiedy wrócił, znalazł tylko ciała. I tej chwili ni-gdy nie będzie mógł zapomnieć, będzie go ona prześladowała.

Więc ostatecznie rezygnuje ze swej pró-by i zwraca małą Niemkę jej rodzinie. Nie chciałbym jednak opowiadać zbyt wiele o za-kończeniu książki, żeby pozostawić efekt niespodzianki – bo istotnie, są w tej książce niespodzianki. Chciałem jedynie powiedzieć, że wyszła pani od pejzażu, od środowiska, które jest pani znane – historia kogoś, kto opuszcza Polskę po prześladowaniach i przy-jeżdża do Francji, to w pewnym stopniu hi-storia, którą pani przeżyła.

Tak.

W pewnym stopniu.

Nie w tych samych warunkach.

Dlaczego wybrała pani postać mężczyzny?

Wiedziałam, że dla kobiety to dość trud-ne pisać jako mężczyzna, bo zdaję sobie sprawę, że mentalność, sposób myślenia są bardzo różne. Chciałam spróbować.

I ostatecznie, o dziwo, wydaje mi się, że w męskiej postaci czuję się swobodniej.

Napisała pani trzy powieści, sądzę, że napi-sze pani czwartą. Czy myśli pani, że ta czwar-ta powieść będzie nadal zdominowana przez to, co po części sama pani przeżyła – przez historię tego umęczonego narodu?

Zupełnie nie wiem, co napiszę. Jeśli będę pisała. Wie pan, za każdym razem, kie-dy kończę książkę, wydaje mi się, że nie będę już mogła w ogóle niczego więcej napisać. A potem to przychodzi. Tylko nie chciałabym już pisać o wojnie. Do tej pory pisałam o wojnie. Nie wiem…

Prawdopodobnie dlatego, że przeszłość tkwi we mnie jeszcze bardzo mocno.

Myślę, że oczywiście z jednej strony jest w nas bardzo silne pragnienie ży-cia, a z drugiej – sądzę, że to szczegól-nie dotyczy bohatera Saute, Barbara – są te wszystkie rzeczy, które nosimy w sobie, które się temu opierają, ciągną nas wstecz. Zawsze powtarzałam so-bie, że z czasem będzie lepiej, że czas wiele ułoży.

Czy trochę nie po to właśnie: by wyzwolić się od tego wszystkiego, co ciągnie panią wstecz, pisze pani takie książki?

Nie wiem. Nie do końca to sobie uświa-damiam. Często mi o tym mówiono. Na przykład, kiedy napisałam Skazaną na życie, która jest książką o pięciu latach okupacji i która nie jest powieścią, bo opowiada dokładnie to, co się zdarzyło – wtedy powiedziano mi: „Zatem wy-zwoliła się już pani od przeszłości”. Nie sądzę. Nie, nie sądzę.

Autograf Anny Langfus w książce Saute, Barbara – dedykacja dla jej lekarza, doktora i małżonki; zbiory Jeana-Yves'a Potela.

100

nr 34 (2013) Moje życie – wyobrażam je sobie, że

składa się z kolorowych kwadratów, mniejszych czy większych, oddzielnych, które muszę w jakiś sposób poskładać, żeby odnaleźć logikę, jakiś porządek.

Próbowałam… wiele razy… ale mi się nie udaje. Jeszcze mi się nie udaje. Z pew-nością brakuje ostatniego fragmen-tu – tak przypuszczam – aby ta fi gura przybrała jakąś formę, aby mój obraz, dokonując się, znalazł swoją spójność…

Próbowałam żyć, nie szkodząc. Na-dal próbuję. Prawdziwie. I często po-noszę klęskę. Czy należy mieć za złe człowiekowi jego słabość, jego niesta-łość? A zwłaszcza jego strach? Na włas-ność ma tylko swoje życie, tak kruche.

I swoją samotność. Wie, że umrze, i żeby przezwyciężyć śmierć, szuka jakiegoś porządku, sensownego porządku świa-ta, w którym żyje, w którym znalazłby wreszcie miejsce dla siebie, którego stał-by się cząstką niezbędną, cenną, nieza-stąpioną – porządku chronionego przed czasem, gdzie każda rzecz niosłaby swo-je wytłumaczenie, a przynajmniej takie-go porządku, który chroniłby człowieka przed tym, czego nie rozumie, przed niewytłumaczalnym. Powoli, cierpliwie uczę się kochać tę istotę zdolną do naj-lepszego i do najgorszego. Uczę się ko-chać ją taką, jaką jest. Nie licząc na nią.

O nic jej nie prosząc. Dlaczegóż mieli-Opracowana przez

Annę Langfus teks-towa wersja wywiadu radiowego pt. Co pani zrobiła z własnym życiem? [Qu’avez-vous fait de votre vie?], prze-prowadzonego przez Pierre’a Loiseleta 5 grudnia 1960. Została ona opublikowana w piśmie „L’Arche”, 1971, nr 174–175.

Wstęp: redakcja