– twórcą i redaktorem „L’Arche”
rozdziały. Bardzo zachęcałem ją do ukończenia, nawet chciałem w „L’Arche”
opublikować kilka fragmentów, jak zrobiłem to z André Schwarz-Bartem i wieloma innymi pisarzami. Jeszcze nie miała wydawcy. Potem wycofała się, po-nieważ odradzono jej publikowanie, za-nim jakiś wydawca nie podejmie decyzji.
Poprosiła mnie o przełożenie tego na później. Wydaje mi się, że zatelefono-wałem kilka razy do Gallimarda, gdzie miałem przyjaciół.
Mam wrażenie, że bardzo jej pomógł Le-marchand.
Możliwe. Nie pamiętam. Należałem w każdym razie do tych, którzy zachęcali ją do pisania i publikowania. Spotkali-śmy się, kiedy rękopis został już przy-jęty. Promieniała, jeśli tak można o niej powiedzieć. Była to bowiem kobieta o twarzy tragicznej. Miała twarz aktorki tragicznej… Pięknej kobiety! Była zruj-nowana przez chorobę, ale tego się nie widziało, była naprawdę piękna. Przy-pominała mi niejaką Irène Niemerow-sky, która zanim została wywieziona do Oświęcimia, była jedną z ulubienic Pa-ryża podziwianą przez paryski światek.
Jakie Anna Langfus miała związki z juda-izmem?
Nie wydaje mi się, żeby była szczegól-nie religijna. Oczywiście interesowała się judaizmem, chociażby Holokaustem.
Co sprawiło, że pracowała w „L’Arche”?
Ona w „L’Arche” nie pracowała, pisa-ła dla nas. Było nas w redakcji bardzo niewielu. Kiedy założyłem to czaso-pismo, jak wszyscy byłem w szoku wywołanym przez wojnę. Kończyłem studia medyczne i byłem przekonany, że najważniejszą rzeczą było wówczas
117
nr 34 (2013)
Wspomnienia o Annie Langfus
niesienie pomocy w podnoszeniu się z ruin, przywracaniu upodobania ży-cia ludziom, którzy zostali zniszcze-ni. Wszyscy jesteśmy ludźmi, którzy przez Holokaust zostali zniszczeni, na-wet jeżeli przeżyliśmy wojnę w miarę spokojnie. Pomyślałem więc, że trzeba powołać do życia czasopismo.
Na początku założyłem kwartalnik, potem wyjechałem do Indochin odby-wać służbę wojskową. Kiedy po dwóch latach wróciłem, przekształciłem ten kwartalnik, który przestał wychodzić, w „L’Arche”. I ruszyło z kopyta. Dołączy-ło do nas wielu mDołączy-łodych obiecujących pisarzy, rozwinęliśmy ciekawą formu-łę. Zwróciłem się z prośbą do Jeana Amrouche’a i Camusa, by pozwolili na-zwać moje czasopismo „L’Arche”, bo ta ich, w Algierze, była świetna i podobał mi się ten „biblijny” tytuł1.
W jednym z pierwszych numerów opublikowaliśmy bardzo piękny tekst Alberta Camusa, w którym mówił, dla-czego nie był przekonany do judaizmu, był raczej „grecki” niż „hebrajski”, ra-czej pogański niż monoteistyczny, ale na końcu wyznał swą przyjaźń dla na-rodu żydowskiego, który określił jako
„samotny i solidarny”. Już od pierw-szych numerów pod tekstami podpisy-wali się autorzy, którzy potem stali się sławni: Schwarz-Bart, Lanzmann, Elie Wiesel, z którym byłem blisko związa-ny (w pewzwiąza-nym okresie mieliśmy nawet plan stworzenia międzynarodowego pisma żydowskiego, ale nie znaleźli-śmy na to funduszy), Piotr Rawicz i wie-lu innych.
Kiedy pod koniec lat 50. Anna Langfus przy-niosła panu swoje teksty, jak ocenił pan jej pracę?
Była to powieść oparta na strasznych przeżyciach polskich Żydów, również tych spośród nas, Żydów francuskich, którzy mieli najmniej szczęścia. Nie wy-obrażałem sobie zresztą, żeby ktoś, kto doświadczył nieszczęścia absolutnego, mógł pisać o czymś innym.
Opublikował pan wywiad Anny Langfus z Rawiczem.
Tak, Rawicz należał do naszego kręgu, szanował Annę Langfus. Widział ją jako kobietę, która zniosła najgorsze: tortu-ry, być może gwałty. Bóg jeden wie, jaki mógł być los ładnej Żydówki w tych przeklętych czasach. Dla Rawicza był to głos, kobiecy głos, którego brakowało w polifonii grozy.
Miała wielu przyjaciół?
Nie, niewielu… Sądzę, że budziła rów-nież strach.
Dlaczego?
Dlatego że ludzie, którzy przekroczyli piekielny krąg Dantego, budzą strach.
Czasami boimy się do nich odezwać.
Wobec ocalałych z Holokaustu odczuwa się pewien rodzaj przerażenia.
W jej dwóch ostatnich powieściach czuje się, że powrót do świata ocalałych jest nie-możliwy.
Tak. Wydaje mi się, że Anna Langfus uczestniczyła w seminarium, które zor-ganizowałem w tamtych czasach. Mu-siało to być opublikowane w „L’Arche”.
Czytając jej powieści, odnosi się wrażenie, że ona opowiada historię kobiet i mężczyzn, którzy chcą powrócić do normalnego życia i ponoszą klęskę.
To prawda w większości przypadków. Są różne sposoby postępowania. Pewnego dnia rozmawiałem o tym z Jacques’em Lanzmannem, powieściopisarzem. By-liśmy przyjaciółmi, należał do naszej grupy. Opublikował już dwie powie-ści, między innymi Szczura Ameryki (1956). Zapytałem go, dlaczego nie pisze o swoich przeżyciach wojennych. Od-powiedział mi coś w rodzaju: „chcę od tego uciec”. Inni milczeli aż do śmierci, jeszcze inni wręcz przeciwnie – dawali świadectwo, jak Anna Langfus. Prawdę mówiąc, nie wiadomo, jak z tego wy-brnąć. Przecież i tak, bez względu na to, jakich używa się sztuczek, żeby go zatrzeć, zneutralizować, o nim zapo-mnieć, koszmar Szoah nadal sporadycz-nie prześladuje nas dniami i nocami. […]
1 Jean Amrouche stwo-rzył inne pismo litera-ckie „L’Arche” (kierował nim w latach 1944–
1945 w Algierze i potem od 1945 do czerwca 1947 w Paryżu), w któ-rym publikowano teksty wielkich pisarzy litera-tury francuskiej. Byli to między innymi: Anto-nin Artaud, Maurice Blanchot, Henri Bosco, Joe Bousquet, Roger Caillois, Albert Camus, René Char, Jean Coc-teau, André Gide, Julien Green, Pierre-Jean Jou-ve, Jean Lescure, Henri Michaux, Jean Paulhan, Francis Ponge.
118
nr 34 (2013)Życie
[Do swojej żony, która wchodzi z kawą:]
Prawda, że Anna Langfus była piękna?
Pani Salomon: O tak, była bardzo pięk-na, kiedy była młoda. Gdy ją poznaliśmy, już zaczęła się starzeć. Ostatni raz była tu na krótko przed śmiercią.
Miała pani wrażenie, że była chora?
Pani Salomon: Nie. Była w dobrej for-mie. Pamiętam, że siedziała tu z se-kretarką męża (Françoise Adelstein2) i wychodząc, zapomniała zabrać para-solkę. Kiedy sekretarka chciała się z nią skontaktować, żeby parasolkę oddać, Anna Langfus już nie żyła. Opowiadała, w jak złych warunkach mieszkała przed otrzymaniem Nagrody Goncourtów, jak przychodzący do niej dziennikarze byli tym zszokowani.
Merostwo Sarcelles dało jej mieszkanie.
Pani Salomon: Tak. Była tym zachwy-cona.
Jaką pozycję na polu politycznym i intelek-tualnym zajmowała „L’Arche” w latach 60.?
Michael Salomon: Nie wydaje mi się, by kwestia polityczna była wtedy istotna.
Ponieważ czyniliśmy wysiłki, żeby było to czasopismo dobrej jakości, ludzie od-najdowali się ponad tymi podziałami.
Pani Salomon: Myślę, że bardziej cho-dziło o spór pomiędzy tymi, którzy z pis-ma chcieli zrobić głos gminy żydowskiej, a innymi.
Michael Salomon: Tak. Niektórzy chcieli publikować zestawienia cen mię-sa koszernego, a ja odpowiadałem, że do tego są inne gazety gminy. Chciałem za-chować charakter pisma idei.
A w stosunku do zimnej wojny, dekoloni-zacji…
W sprawie wojny algierskiej byliśmy oczywiście frankofi lami, przeciwni re-presjom, ale za utrzymaniem obecno-ści francuskiej przy poszanowaniu praw muzułmanów. W pewnym momencie naiwnie postulowałem podział kraju pomiędzy tych, którzy chcieli państwa muzułmańskiego, i tych, którzy pragnę-li pozostać w łonie Repubpragnę-liki, państwa prawa, państwa świeckiego.
Był pan w kontakcie z algierskimi Żydami?
Tak, oczywiście. Nasza linia polityczna w sprawach Algierii polegała na tym, by muzułmanom stopniowo przyzna-wać obywatelstwo. W tym względzie Żydzi wobec muzułmanów nie mieli kompleksów. To tacy żydowscy poli-tycy, jak Benjamin Crémieux czy Léon Blum, postulowali stopniowe nadawanie francuskiego obywatelstwa wszystkim mieszkańcom Algierii.
Tego właśnie bronił Camus…
Tak, to było stanowisko Camusa. In-stynktownie wiedzieliśmy, jaki byłby los Żydów w niezależnym kraju arab-skim. Wiedzieliśmy, że przyszłością al-gierskich Żydów mógł być tylko wyjazd.
Co więcej, w tym samym czasie trwała walka Izraela o własne państwo.
Jak funkcjonowała „L’Arche”?
Było nas czworo czy pięcioro. Miałem asystenta Jacques’a Sabatha, dwie czy trzy sekretarki i osobę zajmującą się admini-stracją. Nasze zasoby były bardzo ogra-niczone. Sprzedawaliśmy kilka tysięcy egzemplarzy na miesiąc, tak myślę, co jak na czasopismo w tamtych czasach było całkiem niezłym wynikiem. Byli sta-li współpracownicy odpowiedzialni za kroniki. Numery często były tematycz-ne i przygotowywano je dużo wcześniej.
A wasze związki z Fond social juif unifi é [Zjed-noczony Społeczny Fundusz Żydowski3]?
„L’Arche” było „ich” pismem. Finanso-wali ją. Z dużą ilością dobrej woli i przy użyciu stosunkowo niewielkich środ-ków. Organizacja społeczna nie może sobie pozwolić na zbyt hojny mecenat.
W pewnym sensie Jean Samuel, ówczes-ny dyrektor, i Guy de Rotschild, prze-wodniczący, dali dowód wielkiej odwagi, wspierając projekt, który nie mieścił się w zakresie tego, co dziś nazywa się pro-społeczną działalnością pozarządową.
Pozwolili mówić francuskiemu judai-zmowi, dali szansę talentom i powoła-niom. Rozstałem się z nimi w 1967 roku dla innych przygód, niemniej nadal je-stem im wdzięczny.
2 Obecnie tłumaczka i wydawca.
3 Organizacja, której celem jest niesienie pomocy potrzebują-cym. [Przyp. tłum.]
„L'Arche” – okładka, lu-ty 1962.
120
nr 34 (2013) Jean-Yves Potel: Czy mógłby pan na wstępienaszej rozmowy powiedzieć parę słów o so-bie? Znał pan Annę Langfus w latach, które spędziła w Paryżu. Był pan jej kuzynem. Uro-dził się pan w 1923 roku i opublikował kilka powieści1 oraz sztuk teatralnych.
Maurice Fickelson: Urodziłem się w rodzinie żydowskich emigrantów z Polski. Mój ojciec był stolarzem, wyrabiał meble artystyczne. Zmarł po I wojnie światowej z powodu po-wikłań zdrowotnych. Matka później wyszła powtórnie za mąż za rabina.
W czasie okupacji ukrywaliśmy się, po wyzwoleniu wstąpiłem do grupy FFI2 wcielonej następnie do armii De Lattre Tassigny’ego3. Brałem udział w
kampa-nii alzackiej i w okupowaniu Niemiec w rejonie Stuttgartu. Po powrocie do cywila ukończyłem studia chemiczne, zacząłem też pisać dla teatru. Współ-pracowałem z pismem literackim
„Cahiers des Saisons”, prowadzonym w latach 50. i 60. przez Jacques’a Bren-nera. Opublikowałem też kilka powie-ści. Równolegle pracowałem zawodowo w Féderation nationale du bâtiment [Państwowy Związek Budowlany], a następnie w międzynarodowym sto-warzyszeniu inżynierów. W 1961 roku ożeniłem się. Mam syna, który jest pia-nistą jazzowym. Annę Langfus pozna-łem w 1947 roku i do dziś pozostaję przyjacielem jej rodziny.