• Nie Znaleziono Wyników

dobrze, niestety nie miałyśmy w tam-tych czasach w  zwyczaju stawiać na stole magnetofonu. Poza tym nie prosi-łam prelegentek, żeby dawały mi swoje teksty. Widywałam się z nią regularnie od końca 1962 roku. Spotykałyśmy się wielokrotnie, zapraszałam ją do nas albo widywałyśmy się gdzie indziej.

Widziała ją pani kiedyś z przyjaciółmi?

Nie sądzę. Nie jestem pewna, czy ona tak naprawdę miała przyjaciół. Między nami nawiązała się pewna bliskość, ale ona niestety nie pożyła już długo.

O czym rozmawiałyście?

Mówiłyśmy dużo o Zagładzie. Mój mąż był deportowany, stracił rodzinę, słucha-liśmy z  dużym zrozumieniem tego, co nam opowiadała.

Opowiadała pani o swoim pierwszym mężu, Jakubie?

Ubóstwiała go, widziała w nim ideał, ale nie pamiętam szczegółów. Mylę z  tym, co napisała w Le Sel et le soufre, która jest literacką transpozycją tego, co przeżyła.

Mówiła o śmierci Jakuba?

Powiedziała mi, że zginął w egzekucji, nie mówiła, że była przy niej obecna.

Wie pani, gdzie został zabity?

Nie jestem pewna, czy nam o tym mó-wiła, choć mój mąż musiał zadać jej to pytanie.

Mówiła pani o Lublinie albo Warszawie pod-czas wojny?

Mówiła mi o ruchu oporu, powiedziała, że odegrała w nim bardzo drobną rolę;

to ją ocaliło – zaznaczała.

Była „łączniczką”?

Tak.

W 1960 roku poczyniła kroki, żeby uzyskać od władz niemieckich odszkodowanie, jako że przebywała w obozie. Odmówiono jej.

Irène Ores: Mało widywałam Marię, jej ojca jeszcze mniej. Byłyśmy z Anną bar-dzo związane, ale ich gościliśmy u siebie najwyżej ze dwa razy. Jej mąż, odwie-dzając nas, prawie się nie odzywał. Nie wydawali się zainteresowani przyjaciół-mi Anny, trzymali się na dystans. O jej śmierci powiadomili nas dopiero po po-grzebie. I nie byliśmy jedynymi w tej sy-tuacji – stąd plotka o tym, że popełniła samobójstwo. Nie wierzyłam w nią. Ona miała jeszcze coś do powiedzenia. A poza tym była naprawdę chora. Nie była ope-rową diwą.

Jean-Yves Potel: Kiedy ją pani poznała?

Poznałam ją po jej Nagrodzie Gon-courtów. Byłam członkinią kobiecej organizacji żydowskiej Les Femmes Pionières [Pionierki], do której „we-pchnęła” mnie moja matka. Przyje-chałam z  Lyonu i  nie znałam nikogo w  Paryżu. Matka bała się, że razem z  mężem wsiąkniemy w  sfery nieży-dowskie. [...] Jako że byłam świeżo po studiach, zaproponowano mi od razu, żebym zajęła się kulturą; organizowa-łam odczyty dla naszych członkiń. Co roku we wrześniu trzeba było sporzą-dzić program. Anna Langfus dostała nagrodę w listopadzie, od razu do niej napisałam, zgodziła się wystąpić przed Pionierkami. W  ostatniej chwili nie mogła przyjechać, bo była chora. Mu-siałam zaimprowizować wykład o... po-lityce wodnej w Izraelu! Była naprawdę chora... Wygłosiła w końcu swój odczyt 21 maja 1963 roku. Mam tu trochę no-tatek sporządzonych na tym zebraniu.

Temat: Trudności i  odpowiedzialność pisarza-świadka. Pamiętam to bardzo

150

nr 34 (2013)

Życie

Myślę, że nigdy nie była w obozie, bo mó-wiła mi tylko o ruchu oporu i o getcie.

Lubelskim czy warszawskim?

Z  pewnością lubelskim. Moja rodzina, a  była ona bardzo liczna, została stło-czona w getcie warszawskim. Myślę, że gdyby mówiła mi o getcie warszawskim, zareagowałabym.

Wróćmy do śmierci Jakuba. Wspominała, że była obecna przy jego śmierci. W Le Sel et le soufre jest echo tej sceny, w jednej z jej sztuk również.

Jestem przekonana, że nigdy nie opo-wiadała mi o  tej śmierci szczegółowo.

Kiedy przychodziła się z nami zobaczyć, byliśmy parą, więc tym, co do nas kie-rowała, była opowieść o życiu pary. Tak więc mówiła nam raczej o  parze, jaką tworzyła ze swym młodym mężem, a nie aktualnym. Ubóstwiała Jakuba i  gdyby opowiadała nam o jego śmierci, tobym to zapamiętała.

Chętnie mówiła o wojnie?

Tak, mówiła przede wszystkim o  tym i  o  swoim związku. Dużo rozmawiały-śmy ze sobą od końca 1962 roku. Spoty-kałyśmy się bardzo często. Jej związek nie funkcjonował, a ten, który mógł funkcjo-nować, został rozbity przez wojnę.

Wróćmy do jej życia, kiedy ją pani poznała...

Skarżyła się na swoje warunki bytowe – nie lubiła życia w Sarcelles. Niezmiernie ceniła sobie za to kontakt z ludźmi, z któ-rymi spotykała się w bibliotece.

Organizowała spotkania?

Mówiła: „Całe szczęście, że to mam!”. Co miało znaczyć, że pozwalało jej to jakoś dorobić. Jeśli się zastanowić, może cho-dziło jej też o  łyk świeżego powietrza, jakiego te spotkania jej dostarczały.

Myśli pani, że potrzebowała tego ze względów fi nansowych?

Dawała to do zrozumienia w momencie otrzymania Goncourta.

Posiadała własne mieszkanie?

Tak, kupiła je wcześniej. Jej mąż jednak zarabiał na życie...

Jakie były, pani zdaniem, jej związki z juda-izmem?

Powiedziałabym, że względnie słabe.

Pierwszy raz, kiedy zaprosiliśmy ich wszystkich troje, to było dokładnie na święto Paschy. Robię zawsze duży se-der dla trzydziestki osób. I zdałam so-bie sprawę, że ani ona, ani on się na tym nie znają.

On znał się lepiej. Otrzymał religijne wycho-wanie...

Tak, ale jej rozeznanie byto stosunkowo słabe. Ich córka? Zero, a przecież w Sar-celles było wszystko, co trzeba. A poza tym jej mąż był od tego bardzo oddalony.

Jaki był jej francuski?

Bardzo dobry. Bez błędów w konwersa-cji, miała tylko leciutki akcent. Doskona-le władała językiem. Można to dostrzec w tym, co pisze. To żywy język.

A jak było z jej zdrowiem?

Kiedy nie mogła wygłosić swojego odczy-tu, na początku 1963 roku, powiedziała mi: „Mam chore serce”. Skarżyła się też na bóle pleców po dawnych pobiciach.

Bardzo szybko się męczyła. W życiu co-dziennym była zawsze bardzo sympa-tyczna, otwarta, ale nie powiedziałabym – wesoła. Rozmawiałyśmy często o lite-raturze, Balzaku, Szekspirze itd.

Jak mówiła o Polsce?

Nie mogła powiedzieć mi o  niej wiele dobrego. Literatura? Nie, prócz jedne-go razu – dyskutowali z  moim mężem o Konradzie Wallenrodzie, ale mąż o pol-skiej literaturze wiedział wszystko. My-ślę, że w tej dziedzinie nadawali na tych samych falach.

Rozmawiali między sobą po polsku?

Nie, nie sądzę. A  tymczasem mój mąż po polsku mówi bardzo dobrze, skoń-czył w Polsce szkołę średnią (pochodzi z Przemyśla). Kiedy go spotkała po raz pierwszy, nic o nim nie wiedziała. Później rozmawiali ze sobą, ale nigdy nie słysza-łam, żeby używali polskiego.

Mówiła źle o Polakach?

Mówiła przede wszystkim o  tym, co przeżyła. Jeśli chodzi o  Polaków, była umiarkowana, miała nawet ambiwalen-tne uczucia. Wyrosła w polskiej kulturze Anna Langfus i Irène Ores

podczas wizyty w Izrae-lu. Spotkanie w siedzibie związków zawodowych w Tel Awiwie, 8 listopada 1963; archiwum Irène Ores.

151

nr 34 (2013)

Wspomnienia o Annie Langfus

152

nr 34 (2013)

Życie

1 Opis wyjazdu na podstawie rękopisu sprawozdania sporzą-dzonego przez Irène Ores w 1963 roku.

Anna Langfus pod domem szwagierki, Miny Hein-sdorf, w Tel Awiwie, listo-pad 1963; archiwum Hen-ryki Heinsdorf.

i z tego powodu nie mogła być naprawdę wroga Polakom.

Podróż do Izraela

Światowy Kongres Żydowski zorganizo-wał dni judaizmu francuskiego w Izrae-lu, pod auspicjami André Malraux, 1–8 listopada 1963 roku. To normalne, że ją zaproszono, po jej Goncourcie. Miała tam stosunkowo niewielu znajomych, byłyśmy więc często razem, bo wtedy znałyśmy się już dobrze. Brałam w tym wydarzeniu udział jako reprezentantka Femmes Pionières. Byli tam inni pisa-rze i fi lozofowie (Vigée, Jankélévitch, Jac-queline Mesnil-Amar, Arnold Mandel, małżeństwo Levinasów itd.). Spędzali-śmy dużo czasu, dyskutując między sobą, często bardzo burzliwie. Wielu uczest-ników już wcześniej się znało. Wyjazd trwał tydzień1.

Czy określała się jako pisarka żydowska?

Nie, chociaż przyznawała, że ewoluo-wała, gdy dowiedziała się o echu, jakim odbiło się wśród Żydów to, co pisała. Była wszędzie zapraszana i nagle zdała sobie sprawę, że coś ją łączyło nie tylko z lite-raturą, z własnym doświadczeniem, ale też z tym, co „ciągnęło się za nią”, z ju-daizmem, z którym początkowo się nie identyfi kowała, a z którym, jak zauważy-ła, była identyfi kowana.

Tak, wydaje się coraz bardziej zafascynowana postawą Żydów religijnych.

Właśnie. Jak oni mogli nadal wierzyć?

Swoją drogą, nie sądzę, żeby znała dobrze literaturę jidysz.

A Izrael? Jak go postrzegała?

Kiedy przyjechaliśmy, była zadowolona.

To była jej pierwsza podróż do Izraela, była naprawdę zafascynowana.

Chcia-153

nr 34 (2013)

Wspomnienia o Annie Langfus

ła zresztą tam wrócić. Pojechaliśmy do kibucu, ale też do miasta otoczone-go drutem kolczastym, któreotoczone-go nazwy nie pamiętam. Byli tam wyłącznie Ży-dzi, musieli się poddać i oddać miasto Arabom. Byłyśmy obie zafascynowane – faktem, że trzeba się bronić przed Ara-bami, a potem oddać im miasto. To było straszne. Ale ona to rozumiała. Ja też.

To był dopiero 1963 rok! Miała bardzo otwarty umysł. W czasie całej tej podró-ży była bardzo zadowolona, choć nieco zmęczona.

Wróćmy do waszych rozmów. Mówiła o śmier-ci?

Pamiętam czas, kiedy pisała Ostatniego świadka. Widzi pan, co ją prześladowało.

Chciała umrzeć. Powiedziała mi o tym już w  pierwszych dniach: nie wiedzia-ła, co robi na tej ziemi. Dla mnie to nie była romantyczna poza, a wynik tego, co przeżyła. To było zbyt ciężkie do unie-sienia. Mimo jej książek. Od razu po-wiedziałam sobie: ona się nie uwolniła.

Napisała swoją książkę, ale z  tego nie wychodzi. Patrzyłam na to z zewnątrz, bo śmierć była mi wtedy obca (miałam trzydzieści pięć lat!), i  dziś ciągle jesz-cze nie mogę sobie wyobrazić, że można

umrzeć. Wyczuwałam jej przygnębie-nie. Często mi powtarzała: nie jestem na swoim miejscu, powinnam była umrzeć, nie umarłam, chciałabym umrzeć. I za każdym razem, z  moim zdrowym roz-sądkiem, mówiłam jej: ależ pani ocalała (nie pamiętam już, czy byłyśmy na ty), ma pani teraz swoją twórczość, Gonco-urta, nie ustaje się w pół drogi.

Uważała, że ma misję przekazania...

To ja jej to powtarzałam. Ona nigdy nie powiedziała, że ma taką misję. Nalega-łam, mówiąc o jej twórczości – Le Sel et le soufre to dzieło wielkiej, wielkiej war-tości; i nie myślę tu tylko o treści, a o pi-sarstwie, o sposobie, w jaki to zostało przedstawione. Odpowiadała: „Tak, ale jednak...”. Głęboko to przeżywała.

Jak zareagowała na swój sukces?

Nie była niezadowolona, ma się ro-zumieć! Przyniosło jej to uznanie i pieniądze – tych wszystkich rzeczy po-trzebowała. Ale nie upajała się tym. My-ślę, że jeśli chodzi o Saute, Barbara, jej przesłanie dotarło gorzej. A przecież to piękna książka; jednak wychodzi poza to, czego się po niej spodziewano.

Co w niej tak szokowało?

Fakt, że bohater porywa dziecko.