• Nie Znaleziono Wyników

Myślę tutaj o amerykańskim dziennika-rzu, Johnie Herseyu, autorze opubliko-wanej kilka lat temu powieści Th e Wall [Mur], której tematem jest warszawskie getto. Ci, którzy przeczytali tę powieść, a w szczególności osoby ocalałe z getta, mogą zaświadczyć o jej autentyczności.

Otóż John Hersey nie jest Żydem, nie za-znał prześladowań rasowych w Polsce, nie był zamknięty w warszawskim get-cie. Jak przystało na dobrego dziennika-rza, udał się po prostu na miejsce, zbadał je uważnie. Przyjrzał się ruinom, wypy-tywał ocalałych, przestudiował wszyst-kie dokumenty, do których mógł mieć dostęp. Później napisał Th e Wall, wierne odbicie rzeczywistości, której autor nie zaznał. Czy jest to coś dziwnego? Bez wątpienia nie bardziej niż zdumiewa-jąco wiarygodne opisy krajów sporzą-dzone przez pisarzy, którzy nigdy w nich nie byli.

Hersey, nie będąc bezpośrednim świadkiem, co nadrabia drobiazgową dokumentacją i dużą wrażliwością – jest siłą rzeczy wobec opisywanych wyda-rzeń na tyle zdystansowany, że ukazuje je z najwłaściwszej perspektywy, po-zbawionej zniekształceń wynikających z braku oddalenia.

Myślę, że im straszniejsza jest rzeczy-wistość, im bardziej anormalna sytuacja, tym większy musi być dystans, który pozwala zrozumieć ją w całej jej praw-dzie. W przeciwnym razie mogą do nas dotrzeć tylko prawdziwe dokumenty,

ja-1 Podrozdział ten został w nieco zmienionej formie opublikowany wcześniej pod tytułem Nie wystarczy być szczerym, aby mówić prawdę jako osobny tekst. [Przyp. red.]

173

nr 34 (2013)

Krzyku się nie wydrukuje

Anna Langfus

kiekolwiek, dzienniki, na przykład takie jak dziennik Anny Frank, które zacho-wują piętno najbardziej bezpośredniej rzeczywistości.

Ale powieść? Wypada nie zapominać o tym, że powieść jest dziełem litera-ckim, literatura zaś niczym innym jak płaszczyzną spotkania pisarza ze świa-tem zewnętrznym. Jeżeli ten świat jest światem nieszczęść i cierpienia całego ludu, pisarz, aby osiągnąć swój cel, musi o sobie zapomnieć. Tutaj ważna jest skromność. Jego jedyną ambicją może być tylko odtworzenie małej części rze-czywistości, która sięga dużo dalej. Za-daniem pisarza nie jest wyolbrzymianie relacjonowanych faktów, lecz znalezie-nie dla nich skromnego miejsca między słowami po to, by żyły. Musi trzymać na wodzy własne uczucia, własne oburze-nie, własną złość. Groza ma swój język i na to, żeby ją oddać, ludzki głos zawsze będzie zbyt słaby. Często krzyk może być wyrażony wyłącznie milczeniem.

W takich książkach trzeba dużo ciszy, wtedy jęki ofi ar, ich bunt, ich strach zostaną usłyszane. Będziemy zatem wdzięczni pisarzowi, że nie ustawił się jak ekran przed tym, co opisuje. Powie tym więcej, im mniej doda od siebie. To, o czym chce mówić, jest tak dalekie od ludzkiego zrozumienia i w takim nad-miarze, że w każdej chwili, o ile się przed tym nie ustrzeże, może popaść w przesa-dę. Otóż tutaj przesada jest już w samych faktach. Pisarz nie musi podbijać stawki.

Z drugiej zaś strony, jedną z najbardziej niebezpiecznych pokus, które w przy-padku tragedii żydowskiej czyhają na powieściopisarza, jest manicheizm: po jednej stronie dobrzy, prześladowani, po drugiej – ci źli. Taka postawa niechybnie prowadzi do niedowierzania czytelni-ka. Człowiek, który cierpi, niekoniecz-nie musi być świętym. Jest człowiekiem, który cierpi, i tyle. Jego cierpienie nie ma uzasadnienia, niemniej nie należy idealizować ofi ar po to, żeby stały się jeszcze bardziej godne pożałowania.

Żydów nie prześladowano dlatego, że byli dobrzy albo źli, lecz dlatego, że byli Żydami. Chciano wykreślić ich z ludz-kości, i nie da się oddać tragizmu ich losu, odbierając im ich część ludzkiej niedoskonałości.

Mniej czy bardziej świadoma tych rozmaitych pułapek, to powieść wybra-łam jako sposób wyrazu, z jednej strony dlatego, że żywiłam nadzieję, iż znajdę w niej wyzwolenie, z drugiej zaś dlatego, że myślałam, iż w ten sposób, poprzez fi kcję, uchwycę prawdę. Po opublikowa-niu mojej książki miałam pełne prawo sądzić, że drugi z tych celów osiągnęłam.

Mówiono o autentyczności, utrzymywa-no, że daję świadectwo. Ale ja szybko zaczęłam się zastanawiać, czy w grun-cie rzeczy każdy świadek, nawet jeśli był szczery, nawet jeśli był uczciwy, nie jest fałszywym świadkiem. A także nad tym, czy jeśli zdajemy sprawę z jakiegoś doświadczenia, nie pozostaje ono, bez względu na to, co zrobimy, doświad-czeniem wewnętrznym? Ci, którzy żyli i cierpieli kilkanaście lat temu, żyli i cier-pieli tylko raz i na ziemi nie zachowa-ły się ślady ich ciał odciśnięte w błocie i śniegu obozowych czy więziennych dziedzińców.

Powiedziałam więc sobie, że ja także noszę w sobie piętno, bez wątpienia zde-formowane przez moją wrażliwość i wy-obraźnię, lecz wierne, w pewnym sensie, i że powinnam je wiernie odtworzyć po to, by zostało rozpoznane, żeby ludzie dostrzegli w nim ich własne cierpienie i własną śmierć, którą ponieśli inni.

Ze zbiorowych doświadczeń człowiek prawie zawsze wychwytuje tylko to, co bezpośrednio dotknęło jego samego, jego życia, uczuć, przyzwyczajeń. Ponie-waż cierpiał, nosi w sobie te cierpienia jak znak szczególny. Ale kiedy otwiera się na doświadczenie inne niż własne, dostrzega, że nadal chodzi tu o niego sa-mego, i w obcych rysach odnajduje sie-bie. Bo chociaż szczęśliwym można być na wiele sposobów, cierpienie

ostatecz-174

nr 34 (2013)

Twórczość

nie wszędzie pokazuje to samo oblicze.

Wyobraźmy sobie człowieka w spokojny i błogi wieczór. Otwiera książkę i wzru-sza się niedolami, których nie przeżył, drży o nieznane mu życie, jako osobi-stą zniewagę odbiera niesprawiedliwość, tyranię, tortury i morderstwa szalejące daleko od niego w przestrzeni i czasie.

Ten człowiek nie zaznał wojny bezpo-średnio; do tej pory była dla niego abs-trakcją. Niewątpliwie po przeczytaniu książki nadal będzie żył jak wcześniej, z dawnymi przyzwyczajeniami, a drobne codzienne kłopoty na nowo całkowicie przykują jego uwagę, oderwaną na kilka godzin. Lecz czy nie wolno nam sądzić, że słowa: wojna, prześladowanie rasowe, obóz koncentracyjny, za każdym razem, gdy je przeczyta lub usłyszy, będą od-tąd mogły przywoływać obrazy bardziej precyzyjne, wpleść się w system nowych skojarzeń? Może pod ich wpływem jego zachowanie w niektórych okolicznoś-ciach ulegnie lekkiemu przekształceniu, być może pchną go do zajęcia jakiegoś stanowiska, działania w nowy sposób.

Nawet gdyby to było tylko tyle – nie-dostrzegalna zmiana i wrażliwość jed-nego człowieka – książka miałaby swoje uzasadnienie. Myślę tu przede wszyst-kim o wpływie, jaki takie książki mogą wywierać na młodzież – przynajmniej chcę w to wierzyć. Reżim hitlerowski pokazał aż nazbyt jasno, do jakiego stop-nia jest podatny umysł bardzo młodych ludzi i jak łatwo fabrykować potwory.

Jeśli wychowanie może dawać takie owoce, to być może wpajanie wstrętu do okrucieństwa i szacunku dla ludz-kiego życia wcale nie jest trudniejsze.

Jedna z książek, do których czynię tu aluzję, autorstwa Romaina Gary’ego, ma właśnie tytuł Education européen-ne [1945, Edukacja europejska, wyd.

pol. 1997 – przyp. red.] i pokazuje, jak dwójka dzieci uczy się o tych wszystkich potwornościach, jakie przynosi wojna.

Należy życzyć sobie, by dzisiaj młodzi ludzie uczyli się tego jedynie z lektur.

W tym poszukiwaniu trudnej do prze-kazania prawdy, jakim było dla mnie redagowanie mojej pierwszej powieści, w moim zbliżaniu się po omacku do spo-sobu wyrazu, który byłby dla tej prawdy najbardziej odpowiedni, doszłam też do innych ustaleń. Na przykład ci, którzy nie zaznali ekstremalnych warunków obozów czy getta, a więc, mówiąc ogól-niej, warunków, jakie znosili Żydzi pod niemiecką okupacją, skłonni są myśleć, że rozpacz mogła się wówczas wyrażać wyłącznie jako stan stałego paroksyzmu.

Nic bardziej mylnego. Szybko się mę-czymy. Głos łamie się od krzyku. To bez wątpienia właśnie tutaj jest coś, co naj-trudniej przekazać w sposób zrozumiały – to odrętwienie, ten brak wrażliwości, które stają się udziałem istoty ludzkiej po przekroczeniu pewnej granicy hor-roru i wycieńczenia. Człowiek pogrą-ża się wówczas w osłupieniu zbliżonym do obojętności, dziwnie przypominają-cym ucieczkę od rzeczywistości. Kon-takt został zerwany. Od tej pory żyjemy w jakiejś mrocznej krainie, gdzie inni przechodzą jak cienie, gdzie już nic się nie dzieje, gdzie, przede wszystkim, już nic nie może się nam przydarzyć czy nas dosięgnąć. Jesteśmy poza grą. Jest to stan poza światem cierpienia. Słowa z trudem mogą to wyrazić.

Ale jest pewien fakt, który może nie-pokoić, który mnie niepokoi: sceny za-bójstw i przemocy, przy których byłam faktycznie obecna, poruszały mnie cza-sem mniej, o ile dobrze pamiętam, niż zbeletryzowane opisy czytane w książ-kach. I nie wydaje mi się, żebym była przypadkiem, przykładem jakiejś aber-racji. Sądzę raczej, że gdy rzeczywistość uderza w nas niczym jakaś masa, samą tylko swoją gwałtownością ogłusza nas, znieczula, zanim zdoła dotrzeć do na-szej wrażliwości. I dlatego wymyka się naszemu rozumieniu. Jedynie za sprawą podstawowych emocji – strachu, niepo-koju, złości – uczestniczymy w wydarze-niu, po zwierzęcemu, bowiem jedynie

175

nr 34 (2013)

Krzyku się nie wydrukuje

Anna Langfus

nasza zwierzęcość jest na równi z tym, co rzeczywiste. Reszta jest literaturą.

Chcę przez to powiedzieć, że reszta to drugi stopień, taki obszar, do którego brutalne zdarzenie nie może dotrzeć, obszar, gdzie trwa człowiek głuchy na tumult świata, i na podstawie którego określa swoje relacje z tym, co go otacza

– również ten obszar jest, ostatecznie, literaturą. Wydaje mi się, że to tu bierze swój początek rozbieżność, którą do-strzegałam podczas pisania, pomiędzy narratorką mojej książki a jej wzorem.

Aby słowami wyrazić grozę losu Ży-dów w czasie wojny, musiałam stworzyć dzieło literackie. Był to trudny krok.

176

nr 34 (2013) Tematem trzech pani książek jest wojna,

a także kontrowersyjne kwestie zapomnienia i zemsty. Dlaczego?

Anna Langfus: Moja pierwsza książka – zresztą nigdy się tego nie wypierałam – nie jest powieścią. To wszystko, o czym napisałam, przeżyłam. Nie miałam zbyt wielkiej ochoty mówić o sobie, dlatego że nie zgadzam się z pisarzami, którzy opowiadają o własnym życiu i o tych wszystkich cudach z ich młodości. Dla każdego z nas młodość była cudowna i ważna, a także wyjątkowa. Nie widzę powodu, dla którego należałoby o tym mówić, chyba że chodzi o sposób opo-wiadania. Uważałam jednak, że tema-tem tej książki, poza moją osobą, było te pięć lat wojny. Jeżeli teraz powiem, że napisałam ją po to, by obiektywnie ukazać, co wydarzyło się w Polsce w cza-sie wojny, to też nie będzie prawda. Nie zastanawiałam się nad tym. Może po-myślałam o tym później, kiedy o mojej książce zaczęło być głośno; powiedzia-łam sobie wówczas, że być może to było ważne. Ale wcześniej – nie. Napisałam tę książkę, dlatego że miałam ochotę to zrobić. Niczego nie zmyśliłam, ale też nie można twierdzić, że ta książka od-zwierciedla całą prawdę o wojnie.

Szybko zdałam sobie sprawę, że nie-możliwe jest wyrażenie naprawdę wszyst-kiego. Powiem więcej, byłoby to w złym guście. Dlatego że, niestety, w tym, co rzeczywiste, jest bardzo dużo złego gu-stu. Mój problem polegał więc na tym, żeby we wspomnieniach dok onać wy-boru i znaleźć odpowiedni ton. A to było najtrudniejsze. Jak opowiedzieć o tym,

co widziałam? Jakimi słowami? Zdałam sobie sprawę, że słowa traciły swój sens, blakły wobec rzeczywistości, którą mia-ły wyrazić. Na przykład przymiotniki.

Straszny, potworny, okrutny? One już nic nie znaczyły. Ten świat wymyka się naszym słowom, to inny świat. Powie-działam więc sobie, że należy pisać o ton niżej, zawsze niżej, że ma to być ton jak-by lodowaty. Że trzeba powiedzieć dużo mniej, żeby wyrazić więcej.

Ale ta książka jest mi oczywiście bliższa niż dwie pozostałe. Po pierw-sze, powstała jakby sama z siebie. Z jej skonstruowaniem nie miałam żadnych problemów. Zbudowała się sama, etapa-mi, niemal bez mojego udziału – pewnie dlatego wolę ją niż inne. To możliwe.

Bez fałszywej skromności uważam, że ona jest dość dobra, bo nie kłamie. Nie mówi wszystkiego, ale nie kłamie. Uwa-żam, że udało mi się napisać książkę bez kłamstw. Proszę mnie dobrze zro-zumieć: nie powiedziałam całej praw-dy, ale w tym, co powiedziałam, nie ma zafałszowań.

Owocem tej pierwszej książki były do-bre recenzje i nagroda literacka. Powie-dziano mi wówczas: „Pani musi pisać”.

A mnie się wydawało, że już wszystko powiedziałam. O czym miałabym pisać?

„Niech pani jednak spróbuje” – powta-rzano. Skoro więc wszystko, co miałam do powiedzenia na temat wojny, już po-wiedziałam, postanowiłam napisać coś innego. Ale co? Dlaczego by nie lekką historyjkę w rodzaju modnych powie-ści? Na przykład: młoda dziewczyna, starszy pan, Lazurowe Wybrzeże – to Tekst niesygnowany,

„La Nouvelle Critique”, czerwiec 1965. Polski tytuł: Jean-Yves Potel.

Tłumaczenie: Hanna Abramowicz.