• Nie Znaleziono Wyników

1 Przez koleżanki Anna Langfus była nazywana

„Hanką”. W mowie potocznej sporadycznie spotyka się też „twardą”

wymowę jej panieńskie-go nazwiska: „Szternfi n-kel”. Wszystkie przypisy w tym tekście pochodzą od redakcji „Scriptores”.

2 Rodzice Anny Langfus też byli kupcami.

3 Relacja nagrana w grudniu 2002.

Wszystkie relacje skła-dające się na ten tekst pochodzą z Archiwum Historii Mówionej Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”.

Zdjęcie klasowe z Pań-stwowego Gimnazjum im. Unii Lubelskiej w Lublinie. Anna Szternfi n-kiel – w pierwszym rzę-dzie, z warkoczykami, ok.

1935 r.; zdjęcie z archiwum Krystyny Modrzewskiej (czwarta od lewej w dru-gim rzędzie od góry) prze-kazane Danucie Riabinin.

58

nr 34 (2013)

Życie

rozmawiałam. Mogło to być w IV czy V klasie. Hanka zapytana, co zamierza robić po maturze, przeciągnęła się jak młody kociak i powiedziała:

„Chciałabym zostać kurtyzaną…”.

Nie wiem, w jakim stopniu spełniło się to marzenie. Doszły mnie odległe słuchy, że po wojnie próbowała karie-ry scenicznej. Ostatecznie jednak zna-lazła swoją własną drogę do literatury.

W 1946 roku zamieszkała w Paryżu i tam wyszła jej książka, niosąca echa okupacyjnych przeżyć i znamienny tytuł Bagaże z piasku. Książka ta została wy-różniona nagrodą Akademii Goncour-tów w 1962 roku. Ciężko chora na serce, zdążyła wydać jeszcze przed śmiercią dwie czy trzy nieznane mi powieści. No-siła nazwisko swojego drugiego męża:

Langfus4.

Janina Smolińska: Koleżanek Żydó-wek miałam pięć i to przeważnie były dziewczyny z zamożnych rodzin. O ile jednak pozostałe koleżanki utkwiły mi w pamięci jako bardzo solidne, zadba-ne i eleganckie dziewuszki, to o Hani Szternfi nkiel nie mogę wysłowić się tak pochlebnie. Nie wiem, skąd to wynikło, czy może specjalnie nie dbała o swój wygląd, czy może w jej domu panował niedostatek. Nie sądzę, bo przecież le-karze wojskowi byli bardzo dobrze sytu-owani, jeśli chodzi o stronę materialną.

Natomiast Hania była jakaś taka zanie-dbana. I w ubiorze, i w swoim wyglądzie zewnętrznym. To mnie do niej zniechę-cało, bo z innymi koleżankami byłam zżyta niemal jak z siostrami, z taką Lid-ką Rozenbaum, Miriam WolberżanLid-ką i dwiema pozostałymi.

Być może Hania z innymi koleżanka-mi koleżanka-miała inny związek, ale jeśli chodzi o mnie, to taki panował między nami dystans. Może była zazdrosna o te inne koleżanki, z którymi byłam bardzo bli-sko, naprawdę bardzo blisko? Ogromnie się do niej zraziłam, kiedy w związku z jakimiś potrzebami szkolnymi musia-łam odwiedzić ją w domu na

Lubartow-skiej. Mieszkanie olbrzymie, ale bardzo niechlujnie utrzymane. Piec taki wielki, kafl owy w pokoju, który można by było określić jako gościnny, a między tym piecem a ścianą wielka szpara zatkana brudnymi szmatami, brudną bielizną5. Krystyna Modrzewska: Pamiętam – ona siedziała na kanapce i mówiła: „Ja chciałabym być kurtyzaną”. Nie wiem, czy nie została w pewnym sensie, i wcale nie uważam tego za coś strasznego, ale dobrze pisała.

Hanka może i miała „charakterek”, ale ja nie miałam z nią nigdy do czynienia…

Owszem! Miałam! Kiedyś obiecałam, że ją zabiję. Byłam dyżurną w czasie wielkiej pauzy. Chodziło o to, żeby nikt nie krę-cił się po klasie podczas wietrzenia. Jak pilnowałam, to pilnowałam. Ale Hanka mnie nie słuchała, więc jej coś przykre-go powiedziałam, a ona mi odparowa-ła… Nie pamiętam, ale zdaje się, że mi dała w pysk po prostu. Więc… Tak! Bo ja powiedziałam: „Za to zapłacisz ży-ciem” i następnego dnia przyszłam z taką dużą szpilą z trupią główką. Powiedzia-łam wszystkim koleżankom: „Widzicie?

Hanka będzie zabita”. A ona przelękła się i poleciała na skargę do prof. Pliszczyń-skiej, która zabrała mi tę szpilę.

Ona była śliczna. Po raz pierwszy zo-baczyłam ją, gdy przyszła z matką do mojego ojca jako pacjentka. To było jesz-cze przed gimnazjum. Miała zapalenie pęcherza moczowego. Jej matka tłuma-czyła, że przeziębiła się, bo chciała nosić cienkie majtki zamiast barchanowych.

Ojciec był oczarowany jej urokiem. Jej matka była bardzo piękna, a ona była jak miniaturka swojej matki. To było śliczne stworzonko: piękne oczy, piękne warko-czyki, skóra jak porcelana.

Ojciec wszedł do jadalni, gdzie była moja matka, i mówi: „Muszę ci pokazać piękne dziecko”, i zaprosił matkę Han-ki do pokoju, żeby panie porozmawiały.

Pani Szternfi nkiel powiedziała, że właś-nie w tym roku jej córka Hania idzie do szkoły, do „Unii”, na co moja matka: „A to

4 Krystyna Modrzew-ska, Trzy razy Lublin, Lublin 1991, s. 99–100.

5 Relacja nagrana w grudniu 2002.

Lista uczennic z klasy Anny Szternfi nkiel w Gimna-zjum im. Unii Lubelskiej potwierdzających odbiór świadectw dojrzałości, 1937; archiwum III Liceum Ogólnokształcącego im.

Unii Lubelskiej w Lublinie.

Świadectwo maturalne Anny Reginy Szternfi nkiel, 1937; archiwum III Liceum Ogólnokształcącego im.

Unii Lubelskiej w Lublinie.

62

nr 34 (2013)

Życie

miło, będą się spotykać, bo moja córka też tam idzie”. Po egzaminach okazało się, że Hani nie przyjęto, bo była za młoda.

Ja jestem urodzona we wrześniu 1919, a ona była z 1920 [2 stycznia]. Więc pani Szternfi nkiel poszła na skargę, że dlacze-go córkę lekarza toście przyjęli, a mojej nie? Wtedy mnie też cofnęli. I tak całe życie miałam o jeden rok mniej przez Hankę Szternfi nkiel, ale wcale jej tego osobiście nie miałam za złe.

Rodzice Hanki nie byli zamożnymi ludźmi. Przy Browarnej pod osiemna-stym był ich dom6.

Zofi a Weiser: Muszę wspomnieć o jesz-cze jednej osobie, która związana była ze mną i Lublinem i którą później spot-kałam we Francji. Gdy jeszcze uczyłam się w gimnazjum „Unii”, moją koleżanką z klasy była Anna Langfus. To nazwi-sko po drugim mężu, polskim Żydzie prawdopodobnie także pochodzącym z Lublina. Przed wojną nazywała się Szternfi nkiel i jeszcze przed wojną wy-szła za mąż za Jakuba Rajsa. Rajsowie byli zamożną rodziną lubelską. Hanka uratowała się dzięki pomocy Niemca.

Po wojnie zamieszkała pod Paryżem w małym miasteczku, gdzie mieszkali przeważnie Żydzi z Afryki Północnej.

Warunki życia miała straszne. Miesz-kała w kwaterunkowym mieszkaniu ra-zem z córeczką. Była bardzo biedna. Aż wreszcie wydała swoją książkę zatytuło-waną Bagaże z piasku. Książka ta zdoby-ła Nagrodę Goncourtów – francuskiego Nobla literackiego.

Pamiętam, że na krótko przed jej śmiercią widziałam ją w telewizji fran-cuskiej. To był jejostatni wywiad i zara-zem spotkanie z tym Włochem7, który uratował jej życie. Wyglądało to jak spo-wiedź z jej życia8.

Od redakcji

Powyższe relacje są niezwykle cenną pamiąt-ką po Annie Langfus, ponieważ dotyczą jej życia w Lublinie. Nie stanowią one jednak

wiernego zapisu nagranych wypowiedzi, ponieważ pojawiają się tam informacje nie-zgodne z prawdą, które zostały skorygowane lub usunięte podczas redakcji tekstu. Bardzo możliwe, że te błędne informacje funkcjo-nują w zbiorowej pamięci o Annie Langfus, dlatego warto je przytoczyć i wyjaśnić. Oto najważniejsze z nich:

Irena Smolińska: Anna Langfus po-chodziła z rodziny lekarskiej. Jej ojciec był lekarzem wojskowym w stopniu ofi -cerskim.

Zofi a Weiser: Jej ojciec był ofi cerem Wojska Polskiego w lubelskim garni-zonie.

Rodzice Anny Langfus byli kupcami, jednak pojawienie się tak specyfi cznej informacji w dwóch relacjach warte jest osobnego wyjaśnienia na podstawie materiałów ar-chiwalnych.

Krystyna Modrzewska: Rodzice Hanki mieli kiedyś browar.

Możliwe, że właścicielami browaru byli ja-cyś jej przodkowie, ale to również wymaga osobnej kwerendy archiwalnej.

Krystyna Modrzewska: Miała też star-szego brata.

W 1933 roku rodzice Anny przygarnęli star-szego od niej o trzy lata Henryka, ubogiego żydowskiego chłopca. Wypowiedź ta wska-zuje, że fakt ten nie był szerzej znany w jej środowisku.

Zofi a Weiser: Ona sama uratowała się dzięki pomocy Niemca, który zakochał się w niej i ją ukrył.

Nie wiemy, czy ów niemiecki żołnierz był w niej zakochany. Wątek ten jest raczej za-pożyczeniem z książki Skazana na życie [Sól i siarka] lub stanowi obiegową nadinterpre-tację faktów.

Zofi a Weiser: Wyglądało to jak spowiedź z jej życia. Wkrótce potem dowiedziałam się, że popełniła samobójstwo. Żyła w cią-głej depresji i nie wytrzymała.

Ta sekwencja zdań również nosi znamio-na stereotypowej znamio-nadinterpretacji faktów.

Znane fakty nie wskazują, aby Anna Langfus popełniła samobójstwo.

6 Relacja nagrana w sierpniu 2006.

7 Wśród osób, które pomogły Annie Langfus przetrwać wojnę, byli m.in. żołnierz niemiecki i włoski.

8 Relacja nagrana w grudniu 2001.

63

nr 34 (2013)

Poznałam Hankę jeszcze wcześniej, niż los posadził nas w sąsiadujących (nie najbliższych) ławkach „Unii”.

A stało się to tak: pewnego popo-łudnia mój ojciec wybiegł spiesznie z gabinetu i oznajmił, że ma małą pa-cjentkę, ale tak śliczną, że musi ją matce pokazać! Zaproszona do salonu we-szła ta rzeczywiście śliczna „panienka”

o pięknych, wielkich oczach i dwóch czarnych, lśniących warkoczykach. No-siła aksamitną sukienkę z kremowym kołnierzykiem.

Za nią wkroczyła postawna, przystoj-na pani. Matki, widząc się zresztą po raz pierwszy w życiu, wszczęły rozmo-wę o „Unii” i naszym bliskim ubieganiu się o przyjęcie do tej znamienitej szkoły („oby nasze dzieci miały dobrą szkołę, to takie ważne, takie ważne…”).

Nam rozmowa mniej się kleiła. – Czy jesteś kiniarą? – spytało piękne dziew-czę. Mojej odpowiedzi nie pamiętam ponad to, że nie była zbyt uprzejma.

Czytywany w tym czasie tygodnik

„Kino” uważałam za idiotyczny. Może myliłam się, ale takie były moje odczucia czy zainteresowania koło 1930 roku…

Jeśli chodzi o porady lekarskie, to okazało się, że dolegliwości były na-stępstwem odmowy noszenia ciepłych, grubych majtek. To też mogło wzbudzać

moją zazdrość, bo rozkazy mojej matki (bez dyskusji) wciskały mnie przez całą zimę w te okrutne rajstopy, które się wtedy jakoś inaczej nazywały. Słowem, nie spodobałyśmy się sobie. I w tym na-stroju przeżyłyśmy (z krótkim spięciem, które pomijam, bo było na moją nieko-rzyść) dalsze lata „Unii”.

Hanka była uczennicą doskonałą, a ja – całkiem odwrotnie. Hanka była najlep-szą romanistką z klasy. Pupilką [łacin-niczki] prof. Pliszczyńskiej, co łatwym nie było, i innych humanistek na wyso-kim „unicwyso-kim” poziomie. Ja, nie żywiąca sympatii do niektórych przedmiotów ścisłych, wyleciałam z klasy VI.

Nie pamiętam, z jakiej okazji odwie-dziłam ją pierwszy raz w jej domu ro-dzinnym, przy Lubartowskiej (18 albo wejście od Browarnej). Na moje pytanie, czym, ewentualnie kim chciałaby zostać po maturze, odpowiedziała, przeciąga-jąc się na kozetce, pewno po „kinowe-mu”: – Kurtyzaną…

W początkowym okresie okupacji wstąpiłam kiedyś do niej – była już za-mężna z bratem mojego kolegi z Bolo-nii – medyka (Rajsa), którego nazywano Ankiem. Był w tym czasie pracownikiem poczty w getcie lubelskim. Szeregu da-nych nie przytaczam, bo mogą być osz-czercze. w odpowiedzi na apel Marty Ślaskiej skie-rowany 13 listopada 2006 do absolwentek Gimnazjum im. Unii Lubelskiej przy okazji obchodów 85-lecia w Gim-nazjum im. Unii Lubelskiej, a następnie studiowała w Bolonii (gdzie przyjęła chrzest).

Okupację spędziła „na aryjskich papierach”

w okolicach Garwo-lina. Pracowała jako urzędniczka, działając i wykła-dowca tej uczelni.

W 1970 r. wyemigrowa-ła do Szwecji; uzyskawyemigrowa-ła habilitację na Uniwersy-tecie w Uppsali. Autor-ka książek o charakterze wspomnieniowym.

Więcej informacji na:

www.modrzewska.

teatrnn.pl.