• Nie Znaleziono Wyników

i. Lepsze jest imię dobre, niż wielkie bogactwa

W dokumencie Książka do czytania Cz. 2 (Stron 66-71)

Uczciwość jest nie tylko imieniem, ale sławą, k tó ra 'd a ­ lek o rozbrzmiewa: przewodnikiem, który ci drogę do bogactwa,

czci i wesołości toruje. Dobre imię niech więc będzie naj­ świętszym celem twych usiłowań, a gdziekolwiek zobaczysz szlachetnego człowieka, staraj się wszystkiemi siłami wy­ równać mu, a nawet go prześcignąć. Nie zrażaj się tem, że w porównaniu z nim obecnie jesteś jeszcze niczem. Dąb był kiedyś tylko malutką żolędzią, ale, rosnąc i wzmacniając sig codziennie, wzrósł w olbrzymie drzewo. „N ie święci garnki lepią11 — powiada przysłowie. — I ty możesz się odznaczyć. W zbudź tylko wiarę w siebie i współbliźnich swoich, a oni zaufają tobie, i ty porośniesz w bogactwo i w poważanie.

2

. Chcąc mieć ziarno, orzech zgryźć trzeba,

ale nie wprzód, aż kiedy owoc w ręku się posiada, i kiedy ziarnu już jest dojrzałe, a w każdym razie nie tak, żeby razem z łupiną zgryźć i ziarno samo. Kto chce mieć ziarno, musi sobie zadać cokolwiek trudu, gdyż twarda łupina otacza zwykle każde słodkie ziarno; chodzi więc o to, aby tę łuping rozłamać. Tak i w życiu codziennem na każdym kroku spo­ tykają nas pewne, nieraz dość wielkie trudności, które k o­ niecznie przezwyciężyć i pokonać potrzeba, by dojść do źródła, zkąd płyną rzeki pomyślności i blasku.

3. Bez dobrej ochoty

Nie spore roboty.

1. W szyscy ludzie powołani są do tego, aby pracować, t. j. wykonywać różnego rodzaju zajęcia, jakie na każdego jeg o stan lub powołanie nakłada. Takie oddanie się pracy będzie tym milsze i przyjemniejsze, im większa mu towa­ rzyszyć będzie ochota czyli im szlachetniejszy będzie cel i im piękniejsze będą pobudki. Ta chęć dobra, połączona z myślą wzniosłą, stanowi najsilniejszy bodziec do czynów i najbogatsze pracy wywołuje korzyści. Praca bez zapału, ochoty i wyższćj myśli będzie zawsze licha, nieznaczna.

2. I dla was, dziatki, otwarte poie do takiej pracy, pełnćj zapału i dobrej woli. I wy macie wasze prace, wasze

obowiązki. Nauka czyto w domu pobierana, czy w szkole, prace polecane wam czy przez rodziców, czy przez innych przełożonych, wszystko to będzie albo zupełnie bezowocne, albo słabe i niedołężne, jeżeli z waszej strony nie będzie ochoty do tego czyli zapału.

A więc kiedy będzie u ciebie ten zapał w yższy? Oto wtedy, gdy, pracując lub ucząc się. będziesz, kochane dziecię, m ogło sobie powiedzieć, że nie pracujesz dlatego, że ci naka­ zano, ale dlatego, że to jest dobre, szlachetne i wzniosłe.

4. Często i niedospać trzeba,

Kiedy kto clice dostać chleba.

1. Z jakążto gwałtownością, wy dziatki kochane, wołacie nieraz: „Dajcie nam chleba, dajcie nam chleba!“ W tój prośbie nie tylko zwykłego domagacie się pożywienia, ale zarazem wszelkich potrzeb życia, do których ubiór i wszystko inne policzyć trzeba. Tak tedy ów chleb nie może być rzeczą tak obojętną; ale pamiętajcież równie na to , że jedynym do uzyskania go środkiem ma być uczciwa praca, do którój uspo­ sabiać się zaprawiać należy w pierwszych już latach m ło­ dości, nie tracąc marnie czasu na samych rozrywkach albo na swawoli i figlach, niedopuszczając zniechęcenia z powodu mozołu i utrudzeń, z jakiemi jest połączona praca, i nie od­

dając się gnuśności, która pochodzi z próżnowania i ospalstwa. 2. Sen w stósownśj mierze jest zaiste niezbędnym zdrowia warunkiem; lecz gdy praca już do opędzenia ko­ niecznych życia potrzeb często wymaga skrócenia chwili odpoczynku, aby czegoś lepszego i zbawienniejszego do­ konać; wtedy żaden człowiek nie powinien takiśj usilności zaniedbywać, ani też niedospanćj godziny żałować. Tak i wy, dziatki, nie dąsajcie się, gdy was starsi ze snu budzą, lecz, wstając raźno z łóżka, przywódźcie sobie na pamięć powyższe przysłowie, bierzcie się zaraz z ochotą bądźto do nauki, bądźto do wskazanćj wam przez przełożonych innśj roboty, i pamiętajcie o tem , że wskutek owćj pracy otrzymacie naj­ pierw ten tak zwany chleb powszedni, a w dalszej kolei uzyskacie ważniejszy jeszcze i pożyteczniejszy udział: ukon­ tentowanie z dobrze przepędzonego czasu i b łogą nadzieję na

przyszłość. (Towarzysz pilnych dzieci.)

72. Krokodyl.

1. Krokodyl ma pysk długi, gruby, ku końcowi niezna­ cznie coraz szczuplejszy, prawie stożkowaty, lekko spłaszczony. Czoło niewywyższone nieznacznie w szczyt pyska przechodzi.

Oczy niewystające. Zęby ostro-kończate, nierówne. Naprze­ ciw czwartego dolnego zęba żuchwy górne wyszczerbione; obie bez dołka dla tegoż zęba. Palce przednie wolne; palce nóg tylnych wszystkie cztery aż do pazurów błoną spięte. Przy każdej nodze tylko trzy środkowe palce pazurami uzbrojone.

Krokodyle dorastają ocromnój wielkości. Są najdrapie- żniejszemi i najniebezpieczniejszemi zwierzętami w tym rzę­ dzie. Silne, żarłoczne, w biegu prosto-kierunkowym pomimo krótkości nóg bardzo szybkie, napadają i pożerają zwierzęta wszelkiego rodzaju. Ludzi, odważnie postępujących, unikają, uciekających z zaciekłością ścigają, na śpiących, zaczajając się z nienacka, napadają.

2. Mieszkają w wodach słodkich sfery gorącej. Azya. Afryka i Ameryka różnemi odznaczają się ich gatun­ kami. Krokodyle n. p., mieszkające w Ameryce, są odwa­ żniejsze i drapieżniejsze niż afrykańskie, mają także zęby bardziśj kończate. Wszystkie lubią się grzać na słońcu; leżąc wtenczas na piasku bez przytomności, trzymają paszcze tak rozwarte, że szczęki ich tworzą kąt, 95 stopni mający. Cała wewnętrzna powierzchnia ich paszczy jest pięknie cytry- nowo-żółta, obwod zaś krtani krwawo-czerwony.

7 3. Smutek.

1. Oleś i Frania byłyto bliźnięta; kochali się serdecznie, Bogu i rodzicom umieli być wdzięczni; zdrowo i wesoło mśli. Już siódmy rok skończyli, a żadne z nich nie wiedziało, co smutek, kłopoty i troski. W idziało kiedy które z was czysty strumyk, w pięknym lasku swobodnie płynący? Tak ich życie płynęło. Nieraz, kiedy odrobiwszy dobrze zadane lekcye i zrobiwszy naznaczoną robotę, biegali sobie po ogrodzie, kwiatki rwali, motylki gonili, wypytywali się nawzajem.

„W ie sz ty, coto jest smutek, kłopoty, troski, o których mama tak często mówi? ja nie wiem wcale.“ Ale i na - nich przyszła ta k o ló j, dowiedzieli s ię , coto jest smutek. — Ojciec ich miał ukochanego przyjaciela, ten rozchorował się śmiertelnie i pragnął widzieć go przed zgonem. Pojechał więc jaknajprędzćj ojciec Olesia i Frani i usłyszał ostatnią wolą przyjaciela, pożegnał się z nim, trzvmał głowę jego na rękach swoich, kiedy on Bogu duszę oddawał, ale zaraził się od niego zgniłą gorączką i, przyjechawszy do domu, położyć się musiał w łóżko. Im szczęśliwsi dotąd byli Oleś i Frania, tym mocnićj ten smutek uczuli; a co im b yło najprzykrzej- szego, że sam ojciec zakazał, żeby do jego pokoju nie przy~ chodzili, bo bardzo zaraźliwa była choroba.

2. O! jakże Oleś z Franią serdecznie płakali; jak często chodzili podedrzwi pokoju ojca, żeby choć głos jego usłyszeć; jak się doktora i wszystkich pytali: „A cóż, jak się ma tata?“ Jak szczerze modlili się do Boga o jego zdrowie 1 a kiedy już im powiedziano, że bardzo źle, że niezawodnie tej nocy nie przeżyje, jakże serdecznie matki prosili, żeby im pozwo­ liła raz jeszcze tatę zobaczyć, choć tylko w rękę pocałować 1 Ale ona nie pozwoliła. Byłoto już późno w wieczór, dzieci zapłakane położyły się, lecz nie dobrze spały; zrywały się przez sen i bardzo rychło się obudziły. Pierwsze ich słowa b y ły : „O Boże! Boże! jak się też tata m iewa!“ Wstały i wybiegają z pokoju; spostrzegają matkę, która na nich z daleka wołała: „D zieci! dziecil dziękujcie Bogu, tata żyje, tata zdrowszy!“

3. O jakże się dzieci ucieszyły! jak szczerze dziękowały Bogu! — Od tego dnia ojciec Olesia i Frani codzień miał się lepiśj, nareszcie gdy już zupełnie zaraza minęła, pozwolił doktor wnijść do jego pokoju. O jakaż była radość dzieci, kiedy po tylu dniach niewidzenia ojca zobaczyły znowu siedzącego w krześle; kiedy znowu pocałowały go w rekę, on je uściskał i powiedział: „D obrze, kochane moje dzieci!"

Wszystko, co cierpiały, wszystko im się wynagrodziło; wnet wróciły do dawnśj wesołości, bo i ojciec wnet do dawnego zdrowia pow rócił; ale od tego czasu już się nie pytały ani siebie, ani nikogo: coto jest smutek, bo go poznały.]

(M. Łyszkowskiego — Wypisy z pisarzów polskich.)

74. Jedynak.

1. Majętny kupiec, licznćj rodziny ojciec, w przyto­ mności dzieci swoich zwykł był odmawiać poranne i wieczorne modlitwy i zawsze temi słowy je kończył:

„Boże, dziękuję Ci za wszjstko dobre, którego mi uży­ czasz, a więcej jeszcze za nieszczęścia, których z ręki Twojśj doznałem.11 Długo dzieci obojętnie tych dziękczynień słu­ chały, ale nareszcie jednego razu najstarszy syn zapytał się: „Mój tato, dlaczego dziekujesz Bogu za nieszczęścia? mnie się zdaje, że one nie są dobrodziejstwem.'1 „Mylisz się, k o ­ chane dziecię,“ odpowiedział mu ojciec, „nieszczęścia są nie- oszacowanćm dobrem, kiedy kto z nich korzystać umie. — Masz już lat czternaście, rozum twój zdolny jest do objęcia wielu rzeczy, posłuchaj więc historyi mego życia, a dowiesz się, jak jest słuszne dziękczynienie moje. — Rodziców miałem bardzo majętnych i byłem ich jedynakiem. Nie ma przysma­ ków, wygód, pieszczot, któremibyin od kolebki nie był ob ­ sypany; czegom tylko zapragnął, dawano mi natychmiast;

miałem wolność czynienia, co mi się tylko p odobało; a gdy mi czego odmówić chciano, lub też nauczyciele do nauk mnie napędzali, jedućm słowem to jest zagrożeniem: „ b ę d ę c h o - r o w a ł “ uwalniałem się od wszelkiego oporu i przymusu. Tak się ze mną działo do lat jedenastu; byłem , co się zowie, dzieckiem nieznośnćm: mazgaj, naprzykrzony, uparty, nieuk, przy dobrćm sercu i dosyć znacznój zdatności; ani nit wiem, coby ze mnie b yło, gdyby Bóg w miłosierdziu Swoićm nie był mi zesłał nieszczęścia.

2. Skutkiem rozlicznych okoliczności w jednćj prawie chwili rodzice moi stracili cały swój m ajątek; zmuszeni je ­ ździć za interesami, oddali mnie do daleko od nas mieszka­ jącego stryja. Byłto człowiek wcale nie bogaty, dorabiał się dopiero majątku, bardzo poczciwy i rozsądny, ale ostry i surowy. Jakićjże odmiany w jego domu po rodzicielskim doznałem. Uważany za sierotę i za dziecko, będące na łasce, a tem bardziśj, żem był nieznośny i nieusłużny, wszyscy mnie popy­ chali, wszyscy na mnie gadali złośliwie, a jam płakał od rana do wieczora i miałem się za najnieszczęśliwszą istotę w świście; rok upłynął we łzach i utrapieniu, ale ju ż niedola, podległość, ubóstwo skarciły znacznie mą hardość, już byłem lepszy, posłuszniejszy; jednak nie brałem się jeszcze ani do pracy, ani do nauki, i stryj już o oddaleniu mnie z domu swego przebąkiwać zaczął, kiedy mnie wzięła raz na bok żona je g o : „M ój Ludwisiu!“ powiedziała mi, „zastanówże się i zmiłuj się sam nad sobą! cóżto z ciebie będzie, jeżeli zawsze nieukiem i próżniakiem zostaniesz? pókiś był bogaty, to niedbalstwo, to gnuśność, lubo zawsze naganne i pogardy godne, jako tako uchodziły, ale dziś nic nie masz prócz rąk i g łnwy, jeźli i pracą i nauką wzgardzisz za młodu, w wieku później­

szym nie będziesz miał kawałka r.hleba; ludzie tobą wzgar­ dzą, B óg cię opuści, umrzesz gdzie z nędzy. “

3. Te słowa dobrćj stryjenki zrobiły silne wrażanie na umyśle, już rokiem nieszczęścia przysposobionym; wziąłem się więc do zupełnej całego siebie odmiany. Stryj mój był kupcem; tak mu począłem gorliwie w sklepie służyć, poma­ gać, pilnować, tak się starałem pilnie i porządnie pisać, do­ skonale pojąć rachunki, że w krótkim czasie prawdziwą po­ mocą mu się stałem; z chłopca wyszedłem na czeladnika, a po dziesięciu leciech wiernój i gorliwej służby wspólnikiem mnie swoim uczynił i pozwolił własną córkę pojąć za żonę. Niedługo potem umarł, żona je g o wkrótce po nim wstąpiła do grobu, wtedy ojca mego sprowadziłem do siebie, matka już od kilku lat nie żyła; strawił ojciec w domu moim ostatnie lata swoje, osłodziłem mu je staraniem. Dziś jestem

bogaty, umiem używać majątku i dzielić się nim, bo sam byłem w niedostatku; umiem kierować wychowaniem dzieci swoich, bom doznał skutków złego prowadzenia dziatek; dni moje płyną swobodnie i mile w użytecznśj pracy, a wszystko to winien jestem nieszczęściu 1 Jakże nie mam codziennie dziękować za nie B ogu!“

(M. Łyszkowskiego — Wypisy z pisarzów polskich.)

7 5 .

Przysłowia z objaśnieniami.

W dokumencie Książka do czytania Cz. 2 (Stron 66-71)