• Nie Znaleziono Wyników

Ilość i jakość dzieci i zaludnienia

Wszyscy więc m uszą zacząć uczyć się podstawowej sprawności życiowej: prow adzenia m ałżeństw a o nowym m odelu, a zwłaszcza racjonalizow ania w nim ilości dzieci, w tym term inów przychodzenia ich na świat, i ich ja k o ­ ści - zgodnie ze w skazaniam i współczesnej prawdziwej o tym wiedzy, także wiedzy o sytuacji ludnościowej państw i świata. Wówczas nie wystarczy

stw ierdzenie, kiedy m ożna nie dawać życia dzieciom, m ianowicie, że „z te ­ go pozytywnego i obowiązkowego świadczenia (dzieci - nasz przypisek) m ogą uw alniać - także na czas dłuższy, a naw et na cały czas trw ania m a ł­ żeństwa - pow ażne powody (seri m otivi), ja k te, k tó re nierzadko znajdują się w ta k zwanym «wskazaniu» lekarskim , eugenicznym, gospodarczym i społecznym ”14. Tym m niej wystarczy wygodny ogólnik, że „O gnisko d om o­ we je st jedynym sędzią miary, według której m a ono realizow ać swój cel twórczy”15. Bo sum ienie m oże się okazać m niej lub więcej egoistyczne i m niej lub więcej nieuform ow ane. Powinno się ono kierow ać praw am i w ła­ ściwego rozw oju m ałżeństw a, i w m iarę m ożności potrzebam i i granicam i swych najszerszych społeczności i świata w zakresie zaludnienia. A odkry­ wa to w iedza prawdziwa o m ałżeństw ie i zaludnieniu. W jej świetle dzieci są p otrzebne nie tylko państw u i ludzkości; w tym państw u nie tylko po to, że­ by m iało dość pracow ników i obrońców . Więcej dzieci - a nie jed n o czy dwoje - potrzeb a kobiecie, m ałżeństw u i samym dzieciom - dla właściwego rozwoju tejże kobiety, m ałżeństw a i dzieci; dla lepszej jakości wrodzonej dzieci; a państw u - i dla jego rozwoju, i dla uspraw iedliw ienia jego granic.

W tym świetle nie je st praw dą, że tym lepiej dla zdrowia kobiety, im m niej dzieci rodzi i wychowuje. Już w 1917 roku lekarz C harles R ichet, lau ­ re a t nagrody N obla, w raporcie dla akadem ii lekarskiej we Francji w ypo­ w iedział się, że „m ałżonkow ie zdrowi i silni m ogą m ieć w norm alnym poży­ ciu przeciętnie dziesięcioro dzieci”; tudzież, że m atki licznych dzieci „nie dlatego m ają wiele dzieci, że są zdrowe; ale że ich zdrowie je st kwitnące dlatego, że m ają wiele dzieci”. Alexie C arrel, lekarz, la u reat nagrody N o ­ bla, opiniował: „Im lepiej je st kobieta udarow ana umysłowo i fizycznie, tym więcej pow inna m ieć dzieci [...] N ie m oże dopuścić się większego błędu, niż w yrzekając się m acierzyństwa [...] Z resztą osiąga pełnię swego rozwoju o r­ ganicznego i um ysłowego dopiero w m acierzyństwie [...]. Trzeba, żeby n o r­ m alne m ałżeństw a miały czworo do pięcioro dzieci [...] u tra ta równowagi nerwowej i umysłowej je st ceną, k tó rą kobieta płaci za to, że w arunki jej ży­ cia lub jej w ola przeciwstawiają się tej naturalnej funkcji”16. D odajm y zda­ nie wielkiego swego czasu ginekologa paryskiego P in ard ’a, że „kobieta d o ­ chodzi do pełni swych sił i urody dopiero p o trzecim dziecku”17.

W ielkie talen ty nie zdarzają się w śród pierw orodnych. „B adania nad poziom em umysłowym dzieci w A nglii i U SA w stosunku do liczebności

14 Pius X II, „L’Osservatore Rom ano” 29-30.10.1951.

15 Z danie kardynała Józefa Suenensa, przytacza F. Bökle, Pour un débat chrétien sur la re ­ gulation des naissances, „Concilium” 1965, nr 5, s. 99.

16 A. Carrel, Réflexions sur la conduite de la vie, Plon, Paris 1950, s. 131, 130, 131, 132, 73. 17 M. de Wilmars, Psycho-Pathologie de l’Anticonception, dz. cyt., s. 75.

rodzin wykazały n aprzód poziom śred n i i wyższy w rodzinach nielicznych. Lecz ba d a n ia głębsze wykazały, że liczebność rodzin m a wpływ na talenty b ard zo w yjątkow e”18. A żyjemy w czasach p ogoni państw za „talen tam i b ard zo wyjątkowym i”, których się „pożycza” z innych państw , „k u p u je ” indyw idualnie - w n ied o statk u własnych. Ludy kolorow e, górujące w dzietności swych m ałżeństw n ad n a ro d am i europejskiego pochodzenia i górujące ta k sam o n arody A m eryki Ł acińskiej, je d n e i drugie w stęp u ją­ ce d o p iero w szranki wysokiej cywilizacji, p o siad ają bez po ró w n an ia w ię­ cej szans n a „talenty b ard z o w yjątkow e” od narodów białych, wyżej na ra ­ zie od nich wykształconych, ale z m ałżeństw am i uboższym i w dzieci. G dy około ro k u 2000 C hiny b ę d ą liczyły 1,4-1,6 m iliarda m ieszkańców , b ęd ą tym samym m iały szansę p o siad an ia więcej inteligencji z d o k to ra ta m i niż A nglosasi ludzi z wyższym w ykształceniem . L ekarze, którzy najczęściej niszczą w łonach m a te k nie pierw sze, ale późniejsze dzieci, prow adzą m iędzy innym i rzeź „talentów b ard zo w yjątkowych” . Z resztą lekarz nie wie, kogo w ten sposób zabija rów nież wtedy, gdy przeryw a życie dzie­ ciom wcześniejszym i nieślubnym . L e o n ard o da Vinci był nieślubnym dzieckiem .

Przeciętnie nie pierw orodni m ają też najlepszą jakość w rodzoną, ale trzecie i czwarte dzieci. Wady w rodzone, zwane inaczej rozwojowymi - spo­ tyka się najczęściej u pierw orodnych19 i u dzieci rodzących się po przerw a­ niu życia po przedniem u dziecku czy dzieciom oraz p o upływie pięciu lat od ostatniego porodu. Jeżeli więc m ałżeństw o kończy na dwojgu dzieciach, wykazuje w obec społeczeństw a tylko najuboższe swe możliwości i usługi w dzieciach. Dodajm y, że „biologia [...] wykazała, że dziedziczność, to większa w artość dla człowieka niż środow isko”20. Tym większa, gdy śro d o ­ wiska składają się z ludzi, pochodzących z m ałżeństw o dwojgu dzieciach. Te narody pochodzenia europejskiego, k tó re przechodzą na system m ał­ żeństw o jednym - dwojgu dzieciach, zapełniają wszystkie swe środowiska najsłabszym biologicznie m ateriałem ludzkim . Pod tym względem górują n ad nim i narody A m eryki Łacińskiej i kolorow e. Chwilowo przysłania tę praw dę wysoki dobrobyt narodów dwudzietnych, uzyskiwany przez wysoki poziom nauki i techniki, ale dysproporcja na korzyść narodów A m eryki Ł a ­ cińskiej i kolorowych wyjdzie, gdy dogonią on e dw udzietnych w wykształce­ niu. Czas pracuje dla wielodzietnych.

18 J. Sommet, D ém ographie e t progrès hum aine, „Revue de l’Action Populaire”, Éd. Spes, Paris 1951, s. 131.

19 J. H. Witt, Verkommen und Vertei lung von Missbildungen in den letzten funfundfufzig Jahren, w: „Zentralblatt fur Gynakologie”, Leipzig 1958, nr 6. s. 1432-1444.

N iska jakość dziedziczna d e term in u je rów nież niższą w ydajność wy­ chow ania w rodzinie i szkole, niezależnie od tego, że p rzerażo n a tym w spółczesna genetyka anglosaska pociesza się, że „tru d n o je st [...] o k re ­ ślić, w jakim sto p n iu na kształtow anie takich cech [jak] inteligencja, ta ­ lent, właściwości c h a ra k te ru - wpływają czynniki genetyczne, a w jakim środow isko”21. W szak w tych samych w arunkach lepsza jakość dziedzicz­ na będzie górow ała.

N ie sam i rodzice wychowują w dom u. Także dzieci jak o rodzeństw o sta ­ nowią dla siebie środow isko wychowawcze, gdzie m ogą oczyszczać się w zajem nie z egoizm u i nabywać życzliwej ofiarności. G dy m ałżonkow ie rodzą je d n o dziecko, odm aw iają jedynakow i w d om u jakiegokolw iek śro ­ dowiska dziecięcego. Gdy rodzą dwoje, dają im zaledw ie najuboższe śro ­ dowisko ilościowo i jakościow o - dziedziczenie - najsłabsze. Przez troje dzieci nie zapew niają w środow isku rodzeństw a przew agi dzieciom b a r­ dziej udanym dziedzicznie. D o p iero czworo sprow adza znak rów nania m iędzy m niej w artościow ą dziedzicznie p a rą pierwszych dwojga dzieci a wartościow szą drugą p a rą następnych dzieci. Z aledw ie więc to środow i­ sko rodzeństw a daje dzieciom m inim um właściwych w arunków dla rozw o­ ju u nich przyjaźni w obec rodzeństw a i rodziców, a rodzicom - dla rozw o­ ju ich przyjaźni w obec siebie w zajem nie n a rzecz dzieci i w obec dzieci. N ie tylko w ięc dzieci m uszą m ieć w arunki m aterialn e, ale m uszą też m ieć d o ­ stateczną ilość rodzeństw a jak o w arunki. I rodzice nie tylko m uszą się sta ­ rać o w arunki m aterialn e dla dzieci, ale i o rodzeństw o dla dzieci: o dzieci dla dzieci - i to o dzieci w artościow e. Inaczej m oże być bardzo ciężko dzie­ ciom się wychować i rodzicom wychowywać. „Tylko tam , gdzie w rodzinie je st kilkoro dzieci, piecza rodzicielska m oże m ieć c h ara k ter norm alny”22. D latego gdy m ałżonkow ie niepłodni ado p tu ją je d n o dziecko, to nie za­ pew niają m u w d om u właściwego rozwoju, ani sobie - przez to dziecko - choćby byli najbogatsi. Przeciwnie.

Dzieci więc - pew na ich liczba - to nie tylko konieczność społeczna w dawnym znaczeniu. Są o ne - jak o rodzeństw o - konieczne dla samych siebie i dla ich rodziców - dla właściwego ich rozwoju w rodzinie i dla w ła­ ściwego rozw oju ich ojca i m atki jako m ałżonków i rodziców. Dzieci, to za­ tem nie tylko „ciężar”, który wymaga troski o w arunki dla nich m aterialne i wykształcenie. Trzeba p o n ad to troszczyć się, żeby m ieć dzieci i to nie je d ­ no ani dwoje - jako w arunki. Dzieci jak o w arunki czekają jeszcze n a swe odkrycie. D latego przyszłym wielkim charakterom łatwiej się kształtow ać

21 The science of Genetios by Charlotte Auerbach, Drawing by Ingo G. Auerbach Linkel, H arpe N odern Science series, edite by James R. Newman.

w rodzinach licznych w dzieci, ta k ja k wielkim talentom się tu pojawiać. Czworo rodzeństw a zapew nia takiej grupie zaledwie rów ną liczbę dzieci m niej udanych dziedzicznie z liczbą dzieci dziedzicznie wartościowszych, a choć w niejednej rodzinie m oże być inaczej, to n a ogół nie.

B rak tu więc zdecydowanie twórczego quorum w m aterialne dziedzicz­ nym do wychowania - w rodzinach, a następnie w szkołach, w produkcji, w twórczości; tym samym - dla rozwoju narodu, a przez narody - świata. M ałżeństw a z czworgiem dzieci nie zapewniają narodow i większości dość oczyszczonej - w rodzinach - z egoizm u i dość wyrobionej w ofiarnej życzli­ wości, i dziedzicznie dość twórczej. D la rozwoju m ałżeństw i n aro d u nie ty­ le jest w ażna liczba zaludnienia, ile ilość dzieci przypadająca na małżeństwo. N adchodzi kłopot nie tyle o to, żeby m ałżeństw a racjonalizowały dzietność, ile o to, co będzie, gdy w przepełnionym ludnościowo państw ie zbyt wiele m ałżeństw nie będzie m ogło dawać życia tylu dzieciom, by i małżeństwa, i n aród mogły się właściwie rozwijać . Być m oże, iż do tego czasu poradzi so­ bie z tym częściowo genetyka ludzka i eugenika. W każdym razie „U padek kulturalny postępuje rów nom iernie z objawam i upadku biologicznego. Wy­ raźnie potw ierdza to u p ad ek kultury greckiej, ja k wykazał to autor tak nie­ zależny ja k Jakub B urckhardt (za W inkelm annem )”23. Nic w tej m ierze jak dzietność m ałżeństw nie wskazuje, że racjonalizować życia ludzkiego nie m ożna dowolnie, ale według praw właściwego rozwoju człowieka.