Walenty Majdański
O równe prawa dla ludzkości
prenatalnej
Studia nad Rodziną 8/2 (15), 13-88
Studia nad Rodziną UKSW 2004 R. 8 n r 2(15)
W alenty M A JD A Ń SK I
O RÓWNE PRAWA DLA LUDZKOŚCI PRENATALNEJ1
I. O UZUPEŁNIENIE PRAWA RÓWNOŚCI I SPRAWIEDLIWOŚCI 1. Czego brak w „Deklaracji Praw Człowieka”?
Egoizm rządzących zawsze kogoś wyłączał z praw a równości. Dyskrym i nowanych różnie nazywano. Byli nim i niewolnicy, chłopi poddani, ro b o tn i cy. R asizm hitlerow ski wyłączał z praw a równości całe narody i rasy, a Zy- dów - także z praw a do życia. Gdy wreszcie trzecie Z grom adzenie O gólne N arodów Zjednoczonych w Paryżu ogłosiło w dniu 10 grudnia 1948 roku „Powszechną D eklarację Praw Człow ieka”, nie objęło nią najsłabszej i n aj bardziej bezbronnej klasy ludzi: człowieka w łonie kobiety. N adal więc p o zostaw iono ostatni, nie wyrównany d o tąd podział: na ludzkość ponatalną, to znaczy na ludzi już urodzonych, objętych tą „D eklaracją”, zapew niającą im pełn e praw a człowieka; tudzież na ludzkość prenatalną: n a ludzi p oczę tych, jeszcze nie urodzonych, przebywających w łonie swych m atek, a nie objętych pełnym i praw am i człowieka, m ilcząco z nich wyłączonych.
2. Czego brak w „Deklaracji Praw Dziecka”?
R ów nież „D eklaracja Praw D ziecka”, jednom yślnie w dn iu 20 listo p a da 1959 ro k u w Nowym Jo rk u przez szesnaste Z g ro m ad zen ie O gólne N a rodów Z jednoczonych uchw alona, p rz ep ełn io n a tro sk ą o dzieci całej ludzkości, o rzekająca m iędzy innym i w swym „ W stęp ie”, że „dziecko [...] p o trz eb u je [...] odpow iedniej ochrony praw nej zarów no p rzed u ro d z e niem , ja k i po u ro d z e n iu ” ; zaś w swej „Z asadzie C zw artej”, że „szczegól na po m o c i o c h ro n a m uszą być zapew nione, ta k dla dziecka, ja k i dla m a t ki, m ianow icie odpow iednia pieczołow itość p rzed u ro d zen iem i po u r o d zen iu ”; p o n a d to w „Z asadzie D ziew iątej”, że „D ziecko m a być ch ro n io ne p rze d w szelkiego ro d zaju niedbalstw em , okrucieństw em i wyzyskiem” - rów nież ta „D e k lara cja ” nie o rzeka praw a do życia dla każdej istoty
1 Niniejszy m emorial, napisany przez Walentego M ajdańskiego w 1967 roku, dotąd nie byl publikowany. Tłumaczenie francuskie mem oriału, zatytułowane „Pour l'egalité des droits de l'humanité prenatale”, w 1971 roku zostało przekazane Papieżowi Pawłowi VI.
ludzkiej, rozw ijającej się w łonie kobiety, bo nie opow iada się bez n ie d o m ów ień za praw em do życia dla każdego bez w yjątku takiego dziecka, w każdym okresie jego przebyw ania w łonie, pozostaw iając zatem dow ol ność praw ną w postęp o w an iu z jeg o życiem, w każdym razie n arażając je go życie na tę dow olność.
Toleruje tym samym milcząco i ta „D eklaracja”, występujące w dalszym ciągu „wszelkiego rodzaju niedbalstw o, okrucieństw o, wyzysk” w stosunku do człowieka nienarodzonego, ilekroć m atki, ojcowie, lekarze wykorzystu ją najzupełniejszą bezbronność i m ilczenie najsłabszej klasy ludzi: istot ludzkich nienarodzonych - i niszczą ich życie w łonach m atek, a w ładze państw ow e aprobują nieoficjalnie te zabójstwa, albo legalizują je w rzad kich lub częstszych przypadkach, bądź upow szechniają je i pow ierzają wy konywanie tych m orderstw lekarzom : czy to, żeby przez takie przeryw anie życia dzieciom w łonie, jako przez środek leczniczy ratow ali zdrowie bądź życie m atkom brzem iennym ; czy to, żeby zabijali dziecko w łonie za to, że zostało poczęte przez ojca gwałciciela lub m atkę nieletnią, by zabijali za to ich dziecko; czy, żeby nienarodzonem u dziecku odbierać życie, jeżeli p rz e w iduje się u niego znaczne obciążenie w rodzone fizyczne lub psychiczne; czy, żeby z pom ocą takich m orderstw podtrzym ywać w arunki m aterialne rodziców albo państw a; czy dla dem agogii politycznej państw a w obec ko biet; czy wręcz dla wygody m ałżonków lub kaprysu m atki. O statnio przyj m uje się, że jed n o państw o podrzuca drugiem u tak ą rzeź naro d u w osłonie z hum anitarnych haseł. „D eklaracja” toleruje to wszystko, m im o iż stw ier dza w swej „Z asadzie D ziew iątej”, że „Nie m oże istnieć żadne wykorzysty w anie dziecka pod jakąkolw iek p ostacią”, co zresztą wynika z ducha cało ści tej „D eklaracji”.
3. Gdzie mamy obecnie egoizm ludobójczy?
Egoizm p osunięty n a co dzień do tego typu m orderstw a, a w skali p a ń stwa i ogólnośw iatow ej - do upraw iania pryw atnie i oficjalnie takiego lu dobójstw a - w spółcześnie skanalizow ał się w obec człow ieka w łonie m a t ki. Z arów no egoizm ludzi rządzących państw em , ja k i egoizm wszystkich pozostałych, rządzących losem człow ieka poczętego, posiadających wpływ b ezpośredni, bądź p o śre d n i n a jego u ro d ze n ie lub zgładzenie go p rzed tem .
4. Miara kultury postępowania z ludźmi
Tak więc m iarą stosunku do człowieka stal się w naszych czasach stosu n ek do najbardziej bezbronnego człowieka - do życia ludzkiego w łonie m atki. U szanow anie tego życia, to obecnie m inim um hum anitaryzm u, to dolna granica kultury postępow ania człowieka z człowiekiem. K to niżej tej
granicy, ten skazuje sam siebie n a potencjalnego m o rd ercę na cały przeciąg czasu, gdy od niego m oże zależeć życie istot ludzkich poczętych, jako od członka „warstwy” rządzącej losem tych istot. W szak od ludzi już u ro d zo nych - zależy przychodzenie n a świat ludzi już żyjących, a jeszcze nie u ro dzonych, jako że ta druga klasa została jeszcze do zrów nania w praw ach człowieka: ludzkość p re n ata ln a - z ponatalną.
5. Nomenklatura prowadząca do masowego zabijania dzieci w łonach matek
Czyż więc nie potencjalni lub praktykujący m ordercy dzielą dzieci w ło nach m atek na „pożądane” i „n iepożądane”? W szak prow adzi to u nich do podziału dzieci poczętych na dzieci przeznaczone do życia i na dzieci p rz e znaczone na zabicie w łonie m atki. A fakt, że obecnie m ożna się z takim p o działem obnosić, a naw et propagow ać go na cały świat, obnaża przerażają cy u m as i elit współczesnych prymitywizm w ich orientacji o własnym sta nie m oralnym . To dem askuje, że człowiek m oże osiągnąć coraz wyższe p o stępy w nauce i technice, a jednocześnie m oże nie chcieć wyzwalać się z egoizmu, naw et z egoizm u posuw ającego się do zabijania własnych dzie ci, ilekroć taki egoizm zapew nia m u wygody jako ojcu i m atce. Podobnie le karz m oże nie chcieć wyzwolić się z egoizm u odbierania życia własnym p a cjentom w łonie, ilekroć taki egoizm zapew nia lekarzow i wygody - czy to, gdy przerw anie życia dziecku w łonie ułatw ia m u jako lekarzow i wykonywa nie zawodu, bo uw alnia go od trudnych form ratow nictw a kobiety b rze m iennej i dziecka w jej łonie w ciężkich przypadkach, czy to, gdy przeryw a nie życia dzieciom w łonie zapew nia m u większe korzyści m aterialne; czy to, gdy wykonywanie takich przeryw ań życia zapew nia m u pracę w p a ń stwie, któ re zm usza swych lekarzy do takich m orderstw , grożąc inaczej u su nięciem z pracy. Ponieważ państw a współczesne, nie tylko socjalistyczne, zam iast uw alniać się od resztek tego rodzaju krwawego egoizm u w swym ustawodawstwie w obec dzieci poczętych, czyli od ta k zwanych „wskazań le karskich, eugenicznych, prawniczych i społecznych do przeryw ania ciąży” - zaczynają w prow adzać do sztuki rządzenia masowy egoizm uśm iercania własnych obywateli w łonie, aby ułatw ić sobie gospodarczo rządy krajem , a m ałżeństw om w arunki m aterialne. U siłuje się też zdobywać - czy d em o ralizować - kobiety tak ą dem agogią.
6. Ukrywana statystycznie śmiertelność
Czyżby uw alnianie się ludzkości z egoizmu, naw et z jego najkrwawszych postaci, m iało się odbywać najoporniej? Czyżby człowiek m iał się bronić najdłużej i najrozpaczliwiej od prawdziwego p o stęp u m oralnego przez wy tw arzanie m odeli m oralności zacofanej, wygodniejszej dla egoizmu?
I przez zalecanie każdej takiej nowej form y perw ersji - ja k m iędzy innymi w dziedzinie rozrodczości - jako p o stęp u m oralnego? I przez uzasadnienie każdej takiej kolejnej nam iastki - zam iast prawdziwej nauki o biologii życia m ałżeńskiego i jego m oralności - nauką propagandow ej biologii i m o raln o ści propagandow ej tegoż życia? I przez utrw alenie tak niewłaściwych biolo gicznie perwersyjnych rozwiązań, ja k przeryw anie życia dzieciom poczętym - za pom ocą adm inistracji państwowej, stwarzającej dlatego w arunki byto we, m iażdżące życie rodzin wielodzietnych?
W skazuje n a to skwapliwość, z jak ą przyjm uje się teraz na całej ziemi, nie wyłączając narodów katolickich, rzeź istot ludzkich w łonach m atek, w praw dzie ukryw aną statystycznie, bo nie notow aną w ogólnej liczbie zgo nów i rocznej stopie śm iertelności, wszakże wynoszącą nie miej niż kilkana ście m ilionów rocznie na globie. D laczego obrońcy praw człowieka do ży cia, ta k skądinąd wrażliwi, nie szacują, ile ofiar co m inutę, i to zabijanych z w yroku swych m atek, jeśli nie obojga rodziców?
7. Światowa rzeź dzieci poczętych
Te hekatom by zabijanych rok w ro k dzieci w łonach m atek, stanow ią naj cięższe i najbardziej krwawe obciążenie ludzkości naszej doby, a w śród niej - m ałżeństw , lekarzy, w ładz państwowych i m iędzynarodow ych. Już trwa w ojna światowa. Jest nią rzeź dzieci w łonach kobiecych, przeznaczonych wszak do rozkw itu w nich nowego życia ludzkiego, a zam ienianych podczas m orderstw tam że na m iejsce straceń; przy czym egzekucji dokonują w co raz większej liczbie takich m orderstw - legalnie lub nielegalnie - ręce leka rza, a dokonują n a najsłabszej klasie ludzi: n a dzieciach poczętych. K obie ta staje się wówczas m atką dla jednych swych dzieci, tru m n ą dla drugich. N a zm ianę więc, między czynności kobiety-m atki dla swych dzieci „pożąda nych”, a kobiety-trum ny dla swych dzieci „niepożądanych” dzieli coraz w ię cej kobiet współczesnych swe skażone zbrodniczym egoizm em m acierzyń stwo planow ane, a podobnie - swe planow ane rodzicielstwo - coraz więcej m ałżeństw.
W alka o pokój, to p rzed e wszystkim niedopuszczanie do tego rodzaju krwawego egoizmu. Zwłaszcza w alka o pokój ze strony kobiet i lekarzy. Bo dopóki kobiety będ ą świadom ie zam ieniały swe łona n a m iejsca zagłady dla swych „niepożądanych” dzieci, a lekarze b ęd ą dokonywali tej zagłady, d o póty będzie b rak bazy w świecie z takim i kobietam i i medycyną do walki z w ojną m ilitarną, gdyż utrw alać się będzie św iadom ie zbrodniczy egoizm u samych podstaw życia, w macierzyństwie, tudzież w cywilnej obronie ży cia, w medycynie, szczególniej w jej gałęzi pom ocy dla narodzin życia - w gi nekologii. Byłoby bez porów nania m niej klim atu w dzisiejszym świecie na zbrojenia nuklearne, a m oże nie byłoby go wcale, jeżeliby m asy kobiece
dbały o gruntow ne oczyszczanie się z egoizm u w macierzyństwie, a lekarze - z egoizm u w obec dziecka w łonie m atki. I jeśliby wstępnym tego osiągnię ciem było o ddanie się m atek dla każdego bez w yjątku w ich łonie dziecka, w każdym okresie jego tam przebyw ania i pod o b n e traktow anie tego dziec ka jak o pacjenta przez m edycynę. To oddanie się - dla każdego bez wyjąt ku dziecka poczętego - to dolna granica kultury m acierzyństwa planow a nego nieegoistycznie, odpow iedzialnie. I ojcostwa odpow iedzialnie, nie- egoistycznie planow anego. I dolna granica kultury lekarza w jego posłudze dla człowieka w łonie kobiety.
8. Chwila poczęcia: data narodzin godności ludzkiej
Po osiągnięciach tej m iary w praw ie m iędzynarodowym , ja k - po pierw sze - w spom niana „Powszechna D eklaracja Praw Człow ieka”, gdzie w e dług artykułu siódm ego „Wszyscy m ają praw o do jednakow ej ochrony przed jakąkolw iek dyskrym inacją” oraz - ja k p o drugie - w spom niana „D e klaracja Praw D ziecka”, gdzie, oprócz poprzednich z niej przytoczeń, w e dług jej „Zasady Pierwszej” wszelkie upraw nienia tej „D eklaracji” „muszą być przyznaw ane wszystkim dzieciom bez żadnego wyjątku [...] niezależnie od tego, czy on a [sytuacja - przypisek. W. M.] dotyczy sam ego dziecka lub jego rodziny” - zdawałoby się, że b ęd ą zanikały jak o przeżytki zarów no p ropaganda zabijania dzieci poczętych, ja k i propag an d a podziału takich dzieci na „p o żądane”, czyli przeznaczone do życia, i n a „niepożądane”, czy li przeznaczone n a zabijanie ich w łonie - zarów no m ordow anie tych o sta t nich, ja k i udzielanie licencji państwowych lekarzom na dokonyw anie tych zabójstw przez ich legalizację praw ną. Tymczasem widzimy - i to w rozm ia rach nigdy w historii globu nie spotykanych - ja k m obilizuje się ludzkość w odw rotnym kierunku: ja k usiłuje się ograniczać praw a człowieka i dziec ka - do dzieci poczętych „pożądanych” i tym samym narażać dzieci poczę te „niepożądane”, naw et na m asow ą ich zagładę, dokonyw aną, ja k w iado m o, albo przez przeryw anie im życia we wczesnym stadium ich rozw oju p ło dowego, albo przez uśm iercanie ich w najwcześniejszym stadium ich ro z woju po zapłodnieniu - przez uniem ożliw ienie im zagnieżdżenia się w łonie za pom ocą środków (wkładek) w ewnątrzm acicznych i środków p arah o r- m onalnych: doustnych, bądź wstrzykiwanych czy wszczepianych podskór- nie2. W czesne i najwcześniejsze stadia rozwojowe człowieka w łonie m atki m ają uzasadniać m oralność takich form odbierania m u wtedy życia. Tak, jakby od wymiarów ludzkiego p ło d u zależała istota jego człowieczeństwa.
2 Por. P. Chauchard, D irécteure à l'É cole des Hautes Études, Professeur à l’École de Psy chologues praticiens: „La dignité sexueulle et la folie contraceptive”, Éditions du Levian, Pa ris 1965.
Cóż bardziej nieludzkiego w śród różnych form zacofania, ja k uzależniać od naszej wagi i wzrostu, czy jesteśm y ludźmi. Wszyscy jesteśm y rów ni w p ra wach człowieka nie tylko niezależnie od różnic, jakie wymienia dotychcza sowe praw o m iędzynarodow e, lecz także niezależnie od jakiegokolw iek stadium rozwojowego naszej egzystencji w łonie m atki; niezależnie od eg zystencji prenatalnej czy ponatalnej; przed urodzeniem czy p o urodzeniu. Chwila poczęcia, to nie tylko data naszych narodzin do życia, ale i narodzin naszego człowieczeństwa i pełnych jego praw.
Biologia dziś idzie z pom ocą uczuciom ludzkim dla człowieka w łonie m atki aż do chwili narodzin jego egzystencji, gdy to w pierwszej zapłodnio nej kom órce ludzkiej - zygocie - ukazuje garnitur chrom osom ów , d eterm i nujących w zasadzie i n a zawsze indywidualność som atyczną i psychiczną nowego człowieka, reprezentow anego w owej chwili startu do swego cało- życiowego rozw oju przez tę pierw szą dopiero, jedyną, kom órkę swego przyszłego organizm u, co zakłada - przyrodniczo - p ełn e praw a człowieka już dla tej, inaugurującej now e życie ludzkie, kom órki. H um anistycznie zaś p ełnia tych praw je st tym słuszniejsza, że istota ludzka jest wówczas ta k nie zm iernie nikła w swych wym iarach i tak bezbronna; nie zaś na odwrót: że, skoro je st ta k m ała i ta k bezbronna, to dlatego pozbaw iona praw człowieka - ja k chciałby egoizm naszych czasów. Bo egoizm - n a całej przestrzeni dziejów postępow ania człowieka z człowiekiem - chwytał się rozlicznych różnic m iędzy ludźmi, by uspraw iedliw iać najrozm aitsze, znane już formy dyskryminacji, bądź w prow adzać nowe. Czepił się więc i w naszych czasach egoizm - i to w szczególny sposób - wymiarów początkowych w łonie m atki nowej istoty ludzkiej oraz jej milczącej tam że bezbronności, by - te jej p rzede wszystkim słabe strony wykorzystując - odzierać tę istotę z jej god ności człowieka i tym uspraw iedliw iać zadaw anie jej śmierci.
9. Walka o pokój na froncie ludzkości nienarodzonej
R atow ać n ieprzebrane m nóstw o dzieci nienarodzonych od najw iększe go nieszczęścia, jakie je m oże spotkać: od śm ierci w łonie z wyroku m atki, rodziców czy lekarza, to całkiem nowy i pierwszy obow iązek serca spośród hum anitarnych ogólnoludzkich zadań naszych czasów. Bez porów nania obow iązek to pilniejszy niż tak sam o całkiem nowy i równoległy obow iązek naszej epoki - walka o pokój, bo dzieci nienarodzone już są m asow o zabi jane, a w ojna m oże dopiero być lub nie. I w alka ta jest bardziej realna, bliż sza i pow szechniejsza - bo dostępna dla każdego z dorosłych, naw et d o ra stających; a w życiu osobistym - dla wszystkich obdarzonych darem ojco stwa i m acierzyństwa.
To zarazem całkiem nowy obow iązek ratow ania ludzkości od epidem ii tego typu dzieciobójstw. Bo chociaż powszechny zwyczaj niszczenia dzieci
w łonach no tu je etnologia już u ludów pierw otnych pewnych szczebli ro z wojowych i w schyłkowych okresach niektórych wysokich cywilizacji, to obecnie ta m asow a eksterm inacja najm łodszych - prenatalnych - pokoleń ludzkich przybiera rozm iary zastraszające, naw et w śród społeczeństw 0 najdalej skądinąd posuniętej kulturze lub o wysokim dotychczas życiu d u chowym swych m as, tudzież u m ałżeństw i w medycynie narodów chrześci jańskich, nie wyłączając najstarszych narodów katolickich. Co gorsza, w szeregu państw zaczyna być odgórnie, przez rządy organizow ana. A wi dać tendencję rozszerzania tych m orderstw na dalsze, nie objęte d o tąd tą rzezią niewinnych istot ludzkich, połacie świata i to jako wysoko cywilizo w anej, ogólnoludzkiej, stałej już odtąd, konieczności, z którego to głównie pow odu pow stał obecnie ów całkiem nowy obow iązek w zakresie pom ocy dzieciom - ratow anie dzieci w łonach kobiet od zadaw ania im tam śmierci. R atow ania bezpośrednio, pośrednio i zapobiegawczo. Prywatnie i przez ustawy państwowe. Pojedynczo i zbiorowo. P rzede wszystkim przez wpły w anie na zainfekow ane tą epidem ią m atki i m ałżeństw a; na lekarzy, p o ło ż ne, pielęgniarki i ludzi „p okątnie” trudniących się tym rodzajem dziecio bójstwa; ja k również n a zbiorowości i instytucje, zaangażow ane w prost lub pośrednio w tym pro ced erze lub nim zagrożone, albo m ogące tu m ieć wpływ, ja k stowarzyszenia m ałżeństw i stowarzyszenia lekarzy, farm aceu tów i drogerzystów, położnych i pielęgniarek, i innych pracow ników lecz nictwa, ja k zakłady lecznictwa i zakłady produkujące środki antykoncepcyj ne poronieniow e, ja k wyższe i średnie szkolnictwo medyczne, ja k prasa 1 wydawnictwa m edyczne. W szędzie, gdzie dyskutuje się, propaguje i wyko nuje zawodowo lub po k ątn ie tego rodzaju egzekucje albo gdzie zachodzi niebezpieczeństw o skażenia się tą propagandą i praktyką, bądź gdzie m oż na tem u zapobiegać, czy z tym walczyć wszelkimi dostępnym i sposobam i - współczucia, persfazji, uśw iadom ienia, pom ocy m oralnej i m aterialnej, k a ry towarzyskiej czy państwowej.
10. Ratowanie małżeństw od największego nieszczęścia w ich życiu i ra towanie ludzi medycyny od największego nieszczęścia w ich życiu i zawodzie
Przez ratow anie skazywanych na śm ierć dzieci poczętych spełniano by tym samym dalszy, całkiem nowy obow iązek - ratow ano by m ałżeństwa, w tym nade wszystko kobiety, oraz lekarzy i farm aceutów , położne i pielę gniarki - od wyrosłej obecnie przed nimi, całkiem nowej, nagm innej, a n aj niebezpieczniejszej w życiu m ałżeńskim , zwłaszcza kobiety, i w zawodzie medycznym, pokusy - od zabijania dzieci w łonie m atki. R atow ano by zara zem przez to m ałżeństw a i świat kobiecy od całkiem nowego, a najw iększe go w życiu współczesnych m ałżeństw , szczególnie kobiet, nieszczęścia, ja
kie sam i m ałżonkow ie obecnie m ogą sprow adzać n a siebie wzajem nie i na swą m ałżeńską w spólnotę, i jakim kobieta współczesna m oże obciążyć swe życie - od niszczenia własnych dzieci w łonie i od wszystkich stąd dyskwali fikacji w jakości duchowej tych m orderców i m orderczyń, nie licząc szkód w zdrow iu takich kobiet i w atm osferze psychicznej współżycia takich m ał żeństw3. A gdy chodzi o lekarzy, położne i pielęgniarki, ratow ano by tu ich od p o dobnie największego nieszczęścia, jakie sam i sprow adzać m ogą na siebie przez wykonywanie m orderstw w łonach, lub pow odow anie ich p o średnie - także przez farm aceutów - aplikow aniem antykoncepcji poronie- niowej i stąd w konsekwencji od następstw - w ich osobowości i w ich p ra k tyce zawodowej, zaniżonej w usługach dla kobiet brzem iennych i dla ich dzieci w łonie przez tak katastrofalne zbrodnie. U m ałżeństw ponadto, w tym zwłaszcza u kobiet, ratow ano by od następstw osobowości m ęża i żo ny jako m ałżonków i rodziców, obciążonych niszczeniem swych dzieci p o czętych, z tragicznie obniżanym i przez to kwalifikacjami ojcowskimi i m a cierzyńskimi, m ałżeńskim i i rodzinnym i, z przekreślaną ich drogą do pełni szczęścia m ałżeńskiego i rodzicielskiego, przekreślaną przez zniszczenie losu uśm iercanych ich poczętych dzieci.
W każdym razie to ratow anie kobiet unikających ciąży oraz kobiet b rze m iennych, a w śród nich kobiet nieślubnych i dziewcząt nieletnich, od zada w ania przez nie śm ierci ich dzieciom w łonie - co przekreśla cały ich h u m a nitaryzm i sam ą ich kobiecość, a o co je st im ta k łatw o przy powszechnej dziś na to w tylu krajach „m odzie” - nie d a się porów nać z żadnym innym dobrodziejstw em dla kobiet.
11. Co zabijać zamiast dzieci?
R atow ać będzie m ożna tym więcej dzieci nienarodzonych, im więcej wy tw arzać się będzie dla takiego ratow nictw a pomyślnych w arunków m a te rialnych i m oralnych we wszystkich środowiskach, po ogólnoświatowe.
Pierwsza ich seria, to nie zabijać dzieci w łonach m atek, a „zabijać głód”4. Z abijać więc przestarzałą, nie nadążającą za w zrostem zaludnienia kuli ziemskiej, produkcję na globie, szczególnie produkcję środków żywno ściowych. Tym bardziej zabijać nie nadążanie z produkcją w tych p a ń stwach, k tóre silniej rosną w ludność. A w zm agać ta k produkcję, dopóki
3 Ch. K ertens de Wilmars, Psycho-Pathologie de l’Anticonception, Lethielleuc, Paris 1955. Praca wyróżniona przez Międzynarodowy Kongres Lekarzy Katolickich w Dublinie w roku 1954 nagrodą „Jana X X I”.
4 „Zabijać głód” - wyrażenie Jean Fréville’a, socjologa i ekonomisty marksistowskiego, w I tomie jego dzieła: La M isére et le Nombre, l’Epouvantail M althusuen, Éditions Sociales, Paris 1956, s. 9.
ogólnośw iatow a produkcja środków utrzym ania nie będzie odpow iadała wzrostowi zaludnienia ludzkości, a produkcja każdego państw a z n ied o ro zwojem gospodarczym , niew spółm ierna z tego pow odu przejściowo ze w zrostem w nim ludności, dopóki nie będzie - podobnie - odpow iadała te m u wzrostowi; tak, żeby w żadnym państw ie nie groził głód dzieciom, ra to wanym w jego granicach od śm ierci w łonie. Ta dbałość o tak ą produkcję, to nowy obow iązek w ładz ogólnoświatowych i rządów poszczególnych państw; w m ałżeństw ach zaś odpow iada tem u nowy obow iązek ojców ro dzin, by przykładali się do realizow ania tych osiągnięć gospodarczych swych państw , a ojcowie we wszystkich państw ach - do takich osiągnięć produkcyjnych całego świata.
Jednocześnie - dokąd to nie nastąpi - zabijać p rzestarzałą spraw iedli wość: krzywdę m oralną i m aterialną. Krzywdę m oralną, to znaczy dyskry m inow anie m ałżeństw bardziej dzietnych, przez zwalczającą takie m ałżeń stwa opinię w państw ie; tudzież dyskrym inowanie państw silniej rosnących w ludność, upraw iane przez nieprzychylną takim państw om opinię w świe- cie. Krzywdę m aterialną, to znaczy upośledzanie przez gorsze - niż u m a ł żeństw bezdzietnych - w arunki bytowe m ałżeństw bardziej dzietnych, a nie radzących sobie gospodarczo; tudzież upośledzanie państw silniej rozra- dzających się, a o niedostatecznych - przejściowo - środkach utrzym ania.
Stąd dalsza seria nowych obowiązków. Z abijać przestarzały p artykula ryzm w podziale dóbr w każdym państw ie z niedow ładem w spraw iedliw o ści w obec m ałżeństw bardziej dzietnych i zabijać tenże przestarzały p arty kularyzm w podziale dóbr całego świata z niedow ładem sprawiedliwości w obec państw silniej rosnących w ludność. W państw ie - uzupełniać nie- przezwyciężalne dla m ałżonków bardziej dzietnych ich braki m a terialn e - z zasobów ogólnopaństwowych dla wyrównania stan d ard u tych m ałżeństw z m ałżeństw am i bezdzietnym i. W świecie zaś wyrównywać, nieprzezwycię- żalne przejściowo z nie dość rozwiniętej gospodarki, b raki m aterialne państw silniej rosnących w ludność - z zasobów ogólnoświatowych p o to, żeby bardziej dzietne m ałżeństw a tych państw nie były skazywane n a zbyt krzywdzący standard życiowy, ograniczany do osobistych możliwości go spodarczych tych m ałżeństw, uzupełniany co najwyżej przez niedostatecz ne zasoby ich państw. Przy tym, gdy uzupełniać z zasobów ogólnopaństw o- wych czy z ogólnoświatowych, nie czynić z tego darowizny, lecz należność: ta k jak, gdy robotnikow i w naszych czasach wypłaca się godziwy zarobek i ubezpiecza się go społecznie, nie czyni się tego w ch arakterze filantropii, lecz jako słuszne usytuow anie - za pracę. Po prostu, p o dobnie ja k - zanim doszło do tej prawdziwie sprawiedliwej płacy, do tych powszechnych ub ez pieczeń i godnej człowieka pozycji robotnika w społeczeństw ie - uczyniono z tych konieczności kwestię społeczną pierw szoplanow ą w każdym z państw
i w spólną wszystkich robotników świata kwestię społeczną m iędzynarodo wą: podobnie - a raczej tym więcej - trzeba w prow adzić prawdziwą sp ra wiedliwość dla m ałżeństw bardziej dzietnych i dla państw silniej rozradza- jących się, a przedtem uczynić z obu tych konieczności kwestię społeczną pierw szoplanow ą - wewnątrzpaństw ow ą w każdym z państw i ogólnoludz ką w całym świecie, do której to rangi spraw a ta niem al błyskawicznie ostat nio dojrzała; zaś m ężów spośród m ałżeństw z liczniejszymi dziećm i z każ dego państw a i ze wszystkich razem m ężów takich w całym świecie - uczy nić bojowników o to uzupełnianie rów ności i sprawiedliwości. W alka ta wy łania się jako całkiem nowy obow iązek wszystkich ojców n a globie, nie p o zwalających na zabijanie swych dzieci w łonach, i rządów, k tóre chcą m ieć zdrow e m ałżeństw a u podstaw życia swych państw.
Jeżeli zatem zawsze - zwłaszcza od czasu upow szechniania się coraz szybszej i coraz częstszej kom unikacji na zew nątrz państw, zwłaszcza m ię dzynarodowej - w łasność pryw atna i państw ow a stanowiły z jakichkolw iek powodów i w jakiejś m ierze także w łasność całej ludności w państw ie, p rzede wszystkim zaś w łasność dzieci, szczególniej ich w łasność wyżywie niową, a p o n ad to w każdym państw ie i we wszystkich nich razem - w łasność całego rodzaju ludzkiego, w tym ta k sam o w łasność przede wszystkim dzie ci całego świata, to w naszych czasach te n wspólnościowy ch arak ter w łasno ści dojrzew a do swej pełni. A nic w tej m ierze nie przyspiesza oczywistości tej prawdy, ja k konieczność ratow ania dzieci nienarodzonych od zadaw a nia im śm ierci w łonach w poszczególnych z państw i na całym globie - k tó rą to konieczność obnażyły dopiero nasze czasy wraz z pozycją takich dzie ci w życiu kobiet, m ałżeństw , medycyny, państw i ludzkości - i ja k w świetle tegoż ratow nictw a konieczność zrów nania - w praw ie do życia i do dóbr państw a i świata - ludzkości prenatalnej z po n ataln ą, i w konsekwencji - konieczność w zrostu jedności obu tych odłam ów rodzaju ludzkiego.
Stała się dojrzałą w naszych czasach praw da, że również w standardzie życiowym m ałżeństw i państw nie m oże być dyskryminacji. A ni w państw ie nie m oże być dyskryminacji wobec m ałżeństw z większą dzietnością, ani w świecie - w obec państw z silniej rosnącym zaludnieniem . Stała się zaś dojrzała ta praw da nie tyle stąd, że te m ałżeństw a i państw a, to obecnie p ro le tariat i to w prawdziwszym niż jakikolw iek dziś inny p ro le ta ria t znacze niu, ile że nie wystarcza już praw o do równości i sprawiedliwości, ograni czane do jed n o stek i do takich klas społecznych, k tóre są złożone z je d n o stek, naw et w łącznie z człowiekiem w łonie kobiety i ze złożoną z takich istot ludzkością pren ataln ą. U zupełnienie praw a rów ności z nieodłącznym od niego uzupełnieniem sprawiedliwości m usi zatem objąć m ałżeństw a i państw a. Prawo do rów ności w sensie deklaratywnym już nie wystarcza, trzeba je uzupełniać w sensie bytowym. C hodzi teraz także o rów ność m
ai-żeństw i państw: m ałai-żeństw - ze w zględu n a ich dzietność; państw - ze w zględu na dzietność ich m ałżeństw - m ałżeństw - niezależnie od ich w ięk szej dzietności; państw - niezależnie od silniejszego tem p a we wzroście ich zaludnienia. C hodzi o rów ność w praw ach do egzystencji w państw ie i świe- cie, o równość w praw ach do państw a i świata: odpow iednio do faktu, że im więcej m ałżeństw o m a dzieci, tym bardziej rośnie praw o tegoż m ałżeństw a do udziału w dobrach m aterialnych państw a, i że im wyższy państw o m a przyrost dzieci, tym bardziej rośnie praw o takiego państw a do dóbr m a te rialnych świata. I odw rotnie: im m niej w m ałżeństw ie i państw ie urodzeń, tym bardziej kurczą się praw a m ałżeństw a do udziału w życiu państw a i do należności do niego oraz praw a państw a - do udziału w życiu świata i jego bogactwach.
12. Przyśpieszenie rozwoju równości, sprawiedliwości, jedności i przy jaźni ofiarnej w życiu rodzaju ludzkiego dla małżeństw o nowym
modelu
Id ee - w ich praktycznym zastosow aniu - ew oluują tym właściwiej, im dla bardziej właściwej ewolucji rodzaju ludzkiego służy w prow adzanie ich w życie. W naszych czasach idee rów ności i sprawiedliwości w ich usługach dla ratow ania dzieci nienarodzonych i w konsekw encji dla małżeństw, państw i świata - m ają szansę ewoluować w niezwykle przyspieszonym te m pie. D latego ta k nagląco wymagają uzupełnień w ich zastosow aniu do tych usług. Znaleźliśm y się w okresie rosnącej potrzeby w ydoskonalania rów no ści i sprawiedliwości oraz związanych z nim i innych idei społecznych, a w następstw ie tego wydoskonalania - znaleźliśmy się w okresie szczegól nej szansy dla idei jedności i równości, dla ich dynam izow ania się i dzięki tem u - w okresie szansy faktycznego w zrostu jedności świata; oczywiście jedności świata ludzi dobrej woli; bliscy, jeśli nie całkowitej tym razem fina- lizacji w zastosow aniu tych idei do rozwoju rodzaju ludzkiego, to coraz d a lej idących udoskonaleń w ich zastosowywaniu, co nazywamy „uzupełnie niam i” . Jed n o dobro, w prow adzone w światowej skali, m a tu m oc wywoły wać inne d obra w tejże skali i w zajem nie je uw spółzależniać. Z aktualizow a na obecnie przez konieczność obrony życia świata prenatalnego - koniecz ność uzupełnienia praw a rów ności przez rozszerzenie go n a praw o do życia dla każdego bez w yjątku członka ludzkości prenatalnej - wywołuje z jednej strony konieczność rozw oju produkcji jak o bazy m aterialnej dla tej inwe stycji w zakresie praw a, a z drugiej strony - konieczność uzupełniania sp ra wiedliwości dla ludzkości ponatalnej: dla m ałżeństw bardziej dzietnych i dla państw o silniejszym wzroście ludnościowym.
Ledw ie więc w naszych czasach rozw inięto w światowej skali upow szech nianie uzupełniania równości i sprawiedliwości w obec wszelkiego rodzaju
klas i jednostek, wydziedziczanych przez przem oc egoizm u dotychczaso wych warstw silniejszych, a natychm iast nie tyle wystąpiła, ile pow stał p re cedens i klim at, by w ystąpiła realnie, poruszana tu, now a odm iana kwestii społecznej: konieczność wyzwolenia klasy, tak okru tn ie ostatnio przez wszystkie warstwy, a także przez rządy wydziedziczanej, bo w coraz w ięk szych m asach nie dopuszczanej do życia - klasy istot ludzkich n ienarodzo nych; wyzwolenie od potencjalnych wrogów tych istot w świecie ponatal- nym - od zbrodniczego wobec nich egoizm u ich m atek i ojców, lekarzy i w ładz państwowych i ogólnoświatowych. W raz z tym zaś wystąpił cały łań cuch wymienionych innych konieczności, mających uzupełniać równość i sprawiedliwość.
W szakże już sam o w prow adzenie tych konieczności w życie i następnie podtrzym yw anie wywoływanego przez nie procesu rozwojowego - sprzyja jącego coraz pow szechniejszem u szanow aniu życia dzieci nienarodzonych - wymaga - ja k tu już akcentow ano - także pomyślnych w arunków m o ral nych: nieustannego rozpraw iania się z egoizmem. Tym więcej, że takie idee, ja k rów ność i sprawiedliwość, tkwią korzeniam i w m oralności i od stopnia realizow anej m oralności we wszystkich dziedzinach życia - zależy dynam i ka rozw oju tych idei. Inaczej, nie zabijający mogliby stanowić zbyt m ałą liczbę. Trzeba więc także zabijać egoizm i to nie tylko u kobiet, m ałżeństw, lekarzy, w ładz państwowych i ogólnoświatowych: tudzież nie tylko p o to, żeby w ykorzeniać źródło zbrodniczego postępow ania wobec istot ludzkich w łonach kobiet. Trzeba w ykorzeniać egoizm u wszystkich we wszystkim. A zabijać egoizm, to rozwijać przyjaźń ofiarną rów nie nieustannie. Przy jaźń nie tylko dla istot ludzkich w łonach kobiet, by zrów nać je w życzliwo ści do nich - z przyjaźnią dla dzieci już urodzonych - chodzi o przyjaźń d o statecznie antyegoistczną, więc tak sam o ofiarną we wszystkich m iędzy ludzkich sytuacjach o ch arakterze m oralnym , we wszystkim i u wszystkich.
U zupełnianie produkcji, równości, sprawiedliwości, jedności i przyjaźni - jednoczesne postępy w tych dziedzinach - w arunkują postępy w ratow a niu istot ludzkich, skazywanych n a zagładę w łonach kobiet; a któż się nie orientuje, że postępy w pierwszej i w ostatniej z tych dziedzin m ogą bez p o rów nania silniej pom agać w ratow nictw ie niż postępy w pozostałych?
A le, co ważniejsza, postępy te m ogą ułatw ić zwiększanie się ilości m ał żeństw nie zabijających swych dzieci w łonach m atek; zarazem , co n ajd o nioślejsze, m ałżeństw - zwłaszcza w państw ach najgęściej zaludnionych, a państw tych m oże ciągle przybywać - rozradzających się nie tylko nie ego istycznie, lecz także bez nad m iaru potom stw a - odpow iedzialnie. Jeżeli b o wiem z chwilą, gdy dziecko zostało poczęte, przestaje być człowiekiem „niepożądanym ”, poniew aż uw ażanie go za „niepożądanego” byłoby dys krym inow aniem go, w dod atk u zbrodniczym, bo zakładającym możliwość
odebrania m u życia w łonie; jeżeli zatem każde dziecko poczęte m a praw o się urodzić, a więc m usi żyć, to ilość poczęć m usi być odpow iedzialna nie tylko, ja k dotychczas, z poważnych przyczyn wew nątrz m ałżeńskich, które to przyczyny - seri motivi - wymienił Pius X u w swym przem ów ieniu do p o łożnych w dniu 29.X.1951 roku5, ale także dlatego, że w ostatecznym ro z ra chunku nasza p lan eta nie przez swe możliwości produkcyjne, ale przez swą ilość miejsc dla prow adzenia zdrowych i szczęśliwych m ałżeństw je st og ra niczona; tym bardziej państw a - choć w różnej m ierze - m ają ograniczone możliwości zagęszczania własnych terytoriów ludnością już przez sam e g ra nice; naw et jeżeli przejściowe niedostateczne możliwości produkcyjne państw i świata, przejściowy przestarzały podział dóbr w państw ach i świe- cie, nie sfinalizowana w nich równość ludzkości prenatalnej z p o n ataln ą i nie w yrównana sprawiedliwość, tudzież niedorozw ój w przyjaźni p o w szechnej, w tym w obec ludzkości prenatalnej - zostaną przezwyciężone.
13. Ostatni człon w ratowaniu dzieci nienarodzonych
Jed n ak nie ilość tych m ałżeństw - odpow iedzialnych - rośnie ostatnio ja k lawina, ale m ałżeństw dopuszczających się zabijania dzieci w łonach m atek. N a tych m ałżeństw ach nieodpow iedzialnych, zbrodniczo egoistycz nych, żerują coraz bardziej lekarze-dzieciobójcy oraz w ładze dzieciobójcze państw ow e i ogólnoświatowe, jeżeli pom inąć, wyrosłych na tej problem aty ce m ałżeńskiej, dem agogów i m iędzynarodow e akcje dem agogiczne, n ie odpow iedzialne; tak ja k - zw rotnie - działalność tych swoistego typu dzie- ciobójców i owe akcje dem agogiczne w zm agają ilość m ałżeństw na tyle egoistycznych, że dzieciobójczych.
O statni wiec człon w ratow aniu dzieci nienarodzonych, to konieczność uruchom ienia takiego procesu w życiu samych p a r m ałżeńskich, by m a ł żonkowie prow adzili swe życie m ałżeńskie o wiele bardziej odpow iedzial nie w dziedzinie dzietności niż dotychczasowe m ałżeństw a, i by w konse kwencji coraz więcej m ałżeństw dojrzew ało do prow adzenia o własnych si łach m ałżeństw a odpow iedzialnego, a wszystkie razem - w poszczególnych państw ach i na globie - by przejęły i prow adziły akcje, k tóre dziś m usi p o d jąć, postulow ane tu, ogólnoświatowe ratow nictw o dzieci nienarodzonych; zresztą - nie tylko te akcje, o czym jeszcze powiemy.
W łaśnie przed takim zadaniem przekształcania się n a m odel m ałżeń stwa odpow iedzialnego - zresztą nie wyłącznie w dzietności - z kierunkiem przy tym na nieprzerw any od tąd postęp w odpow iedzialności, w u d o sk o n a laniu prow adzenia całości życia m ałżeńskiego - stanęły od niedaw na wszystkie m ałżeństw a pło d n e narodów najbardziej wykształconych,
a w krótce staną wszystkie pło d n e m ałżeństw a na kuli ziemskiej. R osnąca epidem ia dzieciobójstw w łonach m atek, ale nie tylko te zw yrodnienia w ży ciu rozrodczym , bo i w seksualnym - sygnalizuje, że liczne m ałżeństw a owych narodów zadania tego nie podjęły; nie mówiąc o tym, że nie realizu ją też innych zadań, również całkiem nowych, a ściśle społecznych, których oblicze i konieczność wyłoniłyby się dopiero z podjęcia zadania tam tego; zadań, do których m ałżeństw a nabywałyby kwalifikacje dopiero po p o d ję ciu tam tego zadania. A byłyby to zadania podejm ow ane w spólnie przez m ałżeństw a odpow iedzialne - w śród samych tych m ałżeństw, w ich p a ń stwach i w świecie, o czym powiem y dalej.
P rzek ształcen ie swego życia m ałżeńskiego n a nowy m o d el m a łż e ń stw a odpow iedzialnego i pro w ad zen ie o d tą d tegoż m o d elu n a coraz d o j rzalszym jeg o poziom ie, je d n o i drugie, to pro ces ściśle w ew nętrzny w ży ciu sam ych m ałżeństw , zarazem podstaw ow y i chyba najgłębszy z p ro c e sów ew olucji w spółczesnego życia ludzi. C hodzi w nim o to, żeby m a łż e ń stw a ew oluow ały właściwie, ja k n a w spółczesne swe m ożliwości; by za tem się starały o d o jrzałość do k ształtow ania m ałżeństw a o takim m o d e lu, który stanow iłby, ja k na swoje czasy, właściwe ogniw o rozw ojow e. By w iec starały się kształtow ać właściwie, nie zaś były k ształtow ane w łaści w ie p rzez sam e sprzyjające w aru n k i zew nętrzne. A raczej - by starały się o k ształtow anie i o w arunki, bo to d o p ie ro stanow iłoby spraw dzian, że ja k o m ałżonkow ie k ieru ją się n a p e łn ą - ja k na w spółczesne m ożliw ości m ałżeństw - d o jrzałość w p ro w ad zen iu m ałżeństw a. W szakże i po m o c z zew nątrz je st konieczna - i chyba ta k będ zie zawsze - dla niezliczonych m ałżeństw .
A le co to za proces ta ostatnia inwestycja w ratow anie, zagrożonych m orderstw em dzieci w łonach? W ratow anie pośrednio, bo poprzez p rz e kształcanie się m ałżeństw całej ludzkości na nowy m odel i przez prow adze nie przez nie o d tąd m ałżeństw a o tymże m odelu na coraz dojrzalszym p o ziomie. I jakiej to pracy wymaga od m ałżeństw; od ludzi nauki, zwłaszcza medycyny; od rządów państw i w ładz O N Z ? I co ów proces m oże wnieść w życie m ałżeństw , nauki, państw i świata?
II. DALSZA WŁAŚCIWA EWOLUCJA WSPÓŁCZESNYCH MAŁŻEŃSTW
14. Przyśpieszenie tempa samowiedzy i ewolucji w prowadzeniu mal- żeństwa
Popęd płciowy u człowieka - jako biologia w postaci życia seksualno- -rozrodczego i w postaci dzieci, tudzież jego nadbudow a w postaci współży cia mężczyzny i kobiety oraz ich przyjaźni w zajem nej, tudzież w postaci wy
chowywania dzieci i przyjaźni dla nich rodzicielskiej - wyraża się w swych form ach dojrzałych wyłącznie w m ałżeństw ie.
O tóż życie m ałżeńskie - czy jako typ, czy u poszczególnej pary - zawsze ewoluowało, wraz z życiem w nim ściśle popędow ym , w m niej lub więcej właściwym lub niewłaściwym kierunku swego rozwoju, zależnie od tego, jak prow adzono m ałżeństw o, w tym, ja k prow adzono w m ałżeństw ie życie ści śle popędow e seksualno-rozrodcze: czy w kierunku m niej lub więcej właści wym, czy niewłaściwym. Bo w natu rze m ałżeństw a, ja k i jego biologicznego podłoża - życia seksualno-rozrodczego - założony je st rozwój właściwy, ale zarazem i możliwość niewłaściwego rozwoju, a rozwój dokonuje się przez to, ja k prow adzą swe m ałżeństw o i życie w nim seksualno-rozrodcze m ęż czyzna i kobieta - jako m ąż i ojciec, jako żona i m atka. Tak, ja k w naturze człowieka dorosłego jak o mężczyzny i kobiety, założony je st ich rozwój ja ko m ęża i ojca, jak o żony i m atki - przez to, jakie prow adzą m ałżeństw o i życie w nim ściśle popędow e: właściwe czy niewłaściwe. M ałżeństw o, to biologia i przyjaźń, skierow ane na swój rozwój właściwy.
Z arazem zawsze prow adzono m ałżeństw o w sposób m niej lub więcej świadomy, nie wyłączając życia seksualno-rozrodczego, w tym tak bardzo popędow ej jego dziedziny, ja k pożycie seksualne.
O d niedaw na życie m ałżeńskie weszło - i to niem al nagle - w stadium przyspieszonego ferm en tu ewolucyjnego, głównie z pow odu zwiększające go się udziału samowiedzy w prow adzeniu m ałżeństw a, zwłaszcza w prow a dzeniu w nim życia seksualno-rozrodczego. Skutkiem tego, zarów no w ty pie życia seksualno-rozrodczego, ja k i w typie m ałżeństw a zaczęły pary m ałżeńskie odrywać się m asow o od dotychczasowych dla tych dwu dziedzin życia szablonów.
F erm en t ten rozpoczął się we współczesnym świecie od m ałżeństw n a ro dów najbardziej wykształconych, a w śród nich od m ałżeństw najwyżej za awansowanych intelektualnie, poniew aż w zrost samowiedzy zależy od ro z woju umysłowego, który w naszych czasach wybuchnął nagle, a zapow iada się od tąd jako ciągły, dzięki niepowstrzym anym od niedaw na postępom n a uki i rozwojowi wykształcenia, upow szechniającego się n a wszystkie klasy społeczne, ostatnio zaś n a wszystkie narody. Ponadto do w zrostu tejże sa mowiedzy m ałżeńskiej pobudzają nieprzerw ane postępy n au k związanych bezpośrednio lub pośrednio ze zjawiskami ludnościowymi i m ałżeństw em , tudzież eksplozja dem ograficzna i z tej okazji ustaw icznie ponaw iane alar my o groźbie przeludnienia państw i świata. Aczkolwiek - ja k zaraz w ska żemy - nie te bodźce decydują zarów no o szczególnym uwrażliwieniu sa- mowiedzy m ałżeństw na życie seksualno-rozrodcze, ja k i jednocześnie sa mowiedzy rządów i O N Z w ich działalności ludnościowej - na tem po w zro stu zaludnienia i tym samym n a dzietność m ałżeństw.
Bo w zrost samowiedzy m ałżonków w prow adzeniu m ałżeństw a uderza na razie w ich życiu seksualno-rozrodczym , nastawionym przy tym n a ogra niczenie urodzeń - w coraz częstszych, już nie spontanicznych, lecz przem y ślanych, term inach poczęć i w coraz częstszej, już nie żywiołowej, ale p rze myślanej liczbie urodzeń. Środki ku tem u obierane, to w niewielkiej m ierze m ałżeńska powściągliwość seksualna, natom iast n a ogół - jeśli nie odwiecz ny coitus interruptus - to ta k zwana od niedaw na brith - control, sterylizacja i zabijanie dzieci w łonach m atek, k tóre to praktyki przem ianow ano o stat nio na „planow anie rodziny” . U rządów niektórych państw i we władzach O N Z w idać początek tychże tendencji. W każdym razie uderza w działalno ści ludnościowej coraz większej ilości państw dążenie, żeby planow ać ilość i jakość zaludnienia, zwłaszcza ilość, a więc odpow iednio i dzietność m ał żeństw; by planow ać tem po w zrostu ludności i przygotowywać zatrudnienie dla niej i środki do jej wyżywienia i utrzym ania, odpow iednio do tegoż w zro stu - lub na odwrót, by przewidywać statystycznie coraz dokładniej i na co raz dłuższe lata zmiany w dzietności m ałżeństw i zaludnieniu - zdobywać możliwości coraz zupełniejszego opanowywania tych zjawisk.
W łączanie coraz znaczniejszego stopnia refleksji do dzietności i do zja wisk ludnościowych ogarnia m ałżeństw a i w ładze państw ow e i światowe. N aw et w śród m niej refleksyjnego odłam u społeczeństw - u m łodzieży - co raz więcej p a r zam ierzających się po b rać chce widzieć już przed ślubem m odel swej przyszłej rodziny przynajm niej o tyle, w których m niej więcej term inach będ ą dawali życie dzieciom i ile ich urodzą, a zakładają to naw et wtedy, gdy wcale w tej sprawie się nie um aw iają. Najczęściej refleksyjność ta je st spaczona, bo idzie za m odnym egoizm em w dzietności i za m odną dow olnością w term inach.
Kończy się małżeństwo z dzietnością o tyle naturalną, że żywiołową, p o dobnie jak kończy się państwo i świat z procesam i ludnościowymi o tyle n atu ralnymi, że spontanicznymi. Aczkolwiek wiadomo, że podobnie masowo od rywały się od szablonu naturalności żywiołowej w swym życiu seksualno-roz rodczym m ałżeństwa niektórych starożytnych cywilizacji w pewnym okresie swych dziejów, a zaczynały to m ałżeństwa elit społecznych. Wykruszyło to ja kość biologiczną, intelektualną i m oralną tych społeczeństw. W iadom o też, że niektóre plem iona pierw otne umawiały się, iż z bezdzietności wymrą. Sa- m owiedza w życiu małżeńskim m oże więc sprowadzać także zanik rozrod czości, a m oże do tego dochodzić naw et przy zmaksymalizowanym życiu sek sualnym, ale przeżywanym w niewłaściwym kierunku swego rozwoju.
15. Rozwój samowiedzy i wybuch planowanego egoizmu małżeńskiego
Wymieniliśmy bodźce, które jed n a k sam e nie zdołałyby uczulić ani tak szybko, ani tak olbrzymiej ilości m ałżeństw na ich dzietność, a rządów
państw i władz O N Z na dzietność m as m ałżeńskich oraz na ilość zaludnie nia i tem po jego wzrostu. I nie zdołałyby uczulić ta k jednostronnie - wszak w zm ożona sam owiedza m ałżeństw w inna by wywoływać równie znaczny w zrost wrażliwości na inne dziedziny życia m ałżeńskiego, w tym na tak istot ne, ja k współżycie m ałżeńskie i wychowywanie dzieci. Podobnie sam owie dza rządów i władz O N Z w inna by w ich działalności ludnościowej wszech stronniej się zaznaczyć. Tymczasem i tu widzimy niewspółm ierność. O tóż ta jednostronność jest wywoływana głównie przez egoizm. Samowiedza w zm a ga tu egoizm, a egoizm samowiedzę. Bo nie m a nic w m ałżeństw ie bardziej łakom ego dla egoizmu, niż planow ać m ało dzieci. Tak, ja k z drugiej strony nie m a nic bardziej naturalnego w m ałżeństwie, niż nowe dziecko.
R efleksja niew iele wyzwalała przyjaźni w życiu dotychczasow ego świa ta. N a ogół nie kierow ano się w refleksji n a przyjaźń o fiarn ą na co dzień, raczej n a wyrachow anie, także w m ałżeństw ach. C hoć o statn io czyni r e fleksja w nauce i w ykształceniu zaw rotne postępy. Jakże więc obnażyło się i w yeksplodow ało - istniejące dotychczas w m ałżeństw ach tylko p o ten cjal nie - w yrachow anie m ałżonków w życiu rozrodczym i w pow odującym ro z rodczość życiu seksualnym , od kiedy m ałżonkow ie objęli refleksją najcięż szą z czynności ludzkich, nie tylko spośród kobiecych i m ałżeńskich n aj cięższą - w ydaw anie dzieci na świat! Najcięższą nie tyle przez czynność ro dzenia i okres przed tem brzem ienności, ile przez dalsze, w ieloletnie tegoż u rodzenia konsekw encje dla m atki i po każdym nowym p o rodzie dla ojca, m nożone przez ilość urodzonych dzieci, bez taryfy przy tym ulgowej, że któreś z dzieci um rze, bo w naszych czasach niem al wszystkie żyją! Ja k o b nażył się i wyeksplodow ał z tej okazji także egoizm m ałżeński w n a jb a r dziej brutalniej swej postaci, bo w przeryw aniu życia dzieciom w łonach m atek! W obec eksplozji tego egoizm u i wszystkich stąd stra t w jakości m o ralnej i biologicznej narodów i świata - co jeszcze wskażemy, a o czym się milczy - czymże je st rozkrzyczana eksplozja dem ograficzna z w idm em jej niebezpiecznych skutków, k tó re do p iero z czasem m oże przynieść lub nie?
16. Nowoczesne sztuczne ciężary psychiczne - „ciężar dzieci” dla mał żeństw i „ciężar zaludnienia” dla rządów i ONZ - prócz ciężarów obiektywnych w tych dziedzinach - i ich redukowanie
D o p iero od niedaw na - a niesłychanie to rzadkie, ja k dotychczas, w n a uce zjawisko - dociekania bardziej dalekow zrocznych psychologów d e m askują potencjalny egoizm , zakorzeniony w m iłości popędow ej, i w yja śniają konieczność podejm ow ania przez m ałżonków starań o oczyszcza nie ich m iłości m ałżeńskiej z egoizm u6 na rzecz rozw oju prawdziwej przy
jaźni. B o p o p ę d ludzki m oże ze swej natury rozw ijać się we właściwym lub niewłaściwym kierunku, zależnie od jakości, wyzwalanej w związku z przeżyw aniem tegoż życia popędow ego, przyjaźni m ałżeńskiej i ro d zi cielskiej - prawdziwej lub fałszywej i zależnie od uśw iadom ienia in telek tualn eg o - praw dziw ego lub fałszywego - o tym, ja k prow adzić i u d o sk o n alać życie popędow e. Popęd ludzki m oże się rozw ijać właściwie i m a ł żonkow ie p rzez p o p ęd , kształtow any przez nich właściwie - racjonalnie i z kierunkiem n a ofiarn ą przyjaźń.
Tenże potencjalny egoizm sprawiał, że wydawanie dziecka na świat - ży wiołowe, n atu raln e jego rodzenie - tym m niej łączono z ofiarną dla tegoż dziecka przyjaźnią, raczej - z dopustem , z żywiołem. Przyjaźń przychodziła p o urodzeniu.
W klim acie takiej tradycji przeżywania rozrodczości - kształtujące się w naszych czasach refleksyjne życie seksualno-rozrodcze, bez porów nania m niej sprzyja wyzwalaniu się z ofiarnej przyjaźni dla now ego dziecka i w związku z tym dzieckiem - wzrostowi przyjaźni ofiarnej m iędzy m ałżon kam i n a rzecz tegoż dziecka. W szak n a m iejsce daw nego potencjalnego w tej dziedzinie egoizm u przychodzi egoizm ze w zrostem samowiedzy - planowany!
Sprow adza to całkiem nowe ciężary dla m ałżonków . Najpierw, gdy n a w et „planow o” chcą dziecka. Zdecydow ać się bowiem na dziecko i wydać je na świat - refleksyjnie, z wolnego teraz wyboru, w atm osferze samowiedzy w tej sprawie, a więc nie tak ja k dawniej, spontanicznie i z pow szechnie przyjętego zwyczaju - jest kobiecie ciężej, choćby posiadała w arunki m a te rialne dla tego dziecka, niż w dawnych czasach urodzić kilkoro dzieci ży wiołowo z dopustem , gdy ogół kobiet ta k czynił. Podobnie ciężko je st jej m ałżonkow i przystać naw et na takie dziecko „planow ane”. A ciężar kulm i nuje się, gdy w arunki m aterialne i zdrow otne nie dopisują.
Po w tóre - trudność w zdecydow aniu się na dziecko i w u ro d zen iu go p o tęguje się, jeżeli m ałżeństw o - niezależnie od w arunków m aterialnych - ro dzi choćby jed n o dziecko więcej, niż je st przyjęte w środowisku. A trudność ta staje się dla m ałżeństw a nieznośna - ta k sam o niezależnie od warunków m aterialnych - jeżeli rodzą więcej takich p o n ad m odną „norm ę” dzieci i po tem prezen tu ją się z nim i w śród „znorm alizow anych” niżej w swej dzietności środowisk.
A le któż zaprzeczy, że w pierwszym wypadku, nowo pow stała ze w zro stem samowiedzy trudność w „zdecydowaniu się” i urodzeniu, przeszłaby w łatwość, okazałaby się więc trudnością sztuczną, jeśliby kobieta stale z okazji swego życia seksualno-rozrodczego - i niekoniecznie w tych oko licznościach - starała się reflektow ać we właściwym kierunku i dzięki tem u wywiązywała z siebie zam iast egoizm u i jego lęków przed nowym dzieckiem
p erm an en tn ą n a nie gotowość i gotowość p erm anentnej przyjaźni dla ew entualnego dziecka, niezależnie przy tym od liczby posiadanych już dzie ci i stan u swego zdrowia. Co więcej: dzięki takiej postaw ie naw et praw dzi we - w tym fizjologiczne - trudności7 malałyby w odczuciu m ałżonki - m a t ki o tyle, o ile spraw ność w jednej i drugiej z tych gotowości byłaby u niej większa. A odczuwalność tych nowych „ciężarów” psychicznych redukow a łaby się u niej do zera, jeśliby i m ąż - ojciec był gotów p erm an en tn ie n a n o we dziecko i był gotów ogarniać przyjaźnią każde z nich, a oboje m ałżonko wie - z każdym nowym dzieckiem - coraz bardziej ogarniać przyjaźnią sie bie wzajem nie.
W okresach, gdy nie unikaliby dziecka, sam owiedza, właściwie kształto w ana, przywracałaby tu nie tylko ich ustrojow i ludzkiem u dynam ikę p o p ę dową pierw otną, ale i ich psychice, tym razem n a wyższym rozwojowo p o ziom ie - bo w postaci odpow iedzialnego seksualizm u i rozrodczości o d p o w iedzialnej. A w okresach unikania potom stw a w sposób godziwy m ałżon kowie tacy sublimowaliby z biologicznej wówczas gotowości ich ustroju na rozrodczość - gotowość psychologiczną i m oralną na nią, wykluczającą więc szok niezadow olenia w razie ciąż przypadkowych. Z resztą szok dow o dziłby nie tyle o d naturalnienia małżonków , ile niewłaściwego kierunku ich psychiki i m oralności w życiu rozrodczym.
W jednym i d rugim w ypadku p o te n c jaln e j żywiołowej gotow ości ich u stro ju , ich b iologii - na dzieci, ich p ło d n o śc i tow arzyszyłaby tu g o to w ość ich św iadom ości n a dzieci - tyle że na b ard ziej o d p o w ie d zial nym p o zio m ie niż w sta n ie surow ej n atu ry , bo wyżej p o su n ię ta w ro zw o ju , d zięki sw em u św iadom ie w łaściw em u skierow aniu. P o p ę d m a łż o n ków i ich m ałżeństw o p ozostaw ałby to sam o, tylko dalej p o su n ię te w rozw oju.
Również w wypadku, zdecydowania się na więcej dzieci niż m o d n a n o r m a, koszm ar psychiczny odpadałby, jeżeli m ałżonkow ie staraliby się reflek tow ać w kierunku na prawdziwą przyjaźń dla każdego z wydawanych na świat „ponadliczbow ych” dzieci, w tym dla każdego jeszcze w łonie m atki, oraz gdyby starali się reflektow ać w kierunku na prawdziwą przyjaźń w za jem n ą m ałżeńską, także w służbie dzieci. Waga w arunków m aterialnych dla ich większej dzietności i waga kwalifikacji zdrowotnych kobiety do m acie rzyństwa - ograniczałaby się w umysłowości takich m ałżonków wraz z inny m i trudnościam i do wymiarów obiektywnych, bo egoizm m ałżeński i rodzi cielski nie zanieczyszczałby im horyzontu; nie powiększałby roli tych w a runków, ta k ja k nie pom niejszałby też kwalifikacji zdrowia kobiety na m a t
7 Między innymi w porodzie. Por. D e L. Chertok, Les m éthodes psychosomatiques d ’acco uchem ent sens douler, l’Espansions Sciéntifique Française, Paris 1958.
kę. N ie tyle optym izm pow odow ałby takim i m ałżonkam i, ale to, że patrzy liby na swą sytuację w swej liczniejszej dzietności um ysłem nie zanieczysz czonym egoizm em , lecz uszlachetnianym we właściwym kierunku przez praw dziwą przyjaźń i - ja k niebaw em dodam y - instruow anym przez praw dziwą o m ałżeństw ie wiedzę.
K ształtow anie samowiedzy w kierunku jej właściwego rozw oju - w służ bie prawdziwej ofiarnej przyjaźni w ew nątrzm ałżeńskiej i dla dzieci - nie tylko uwalniałoby m ałżonków od sztucznego „ciężaru dzieci”, ale m ogłoby zm niejszać odczuw alność obiektywną tego ciężaru tak, że „decydować się na dzieci”, rodzić je i wychowywać m ogłoby być łatwiej - psychicznie i fizjo logicznie - niż w dawnych m ałżeństw ach o żywiołowej dzietności. Byłaby to p rem ia od natury za właściwe jej kształtow anie w życiu popędowym .
Tenże sztuczny „ciężar” - tyle że „ciężar ludnościowy” - odczuwają rzą dy państw i światowe w ładze O N Z - niezależnie od w arunków m aterial nych swych państw i zasobów gospodarczych świata. Z naczenie tych w aru n ków i zasobów uległo by zm ianie w oczach m ężów stanu, gdyby poznali wielkość obiektywną tego sztucznego „ciężaru dzieci” .
Jeśli małżeństw o, to biologia i przyjaźń, to im więcej je st w małżeństw ie kształtow anej właściwie samowiedzy, tym bardziej m oże się o na „otw ierać” na udoskonalanie swej biologii - seksualizm u i dzietności - oraz przyjaźni i redukow ać odczuw alność „ciężaru” m ałżeństw a i rodzicielstwa do granic obiektywnych. Siedem set aktualnie milionów analfabetów na świecie, to klęska, bo to tyleż ciemnych umysłowo ludzi. A le czy nie większą klęską jest niezliczona ilość p a r m ałżeńskich, ociem niałych z egoizm u, w prow adzeniu swych m ałżeństw ?
17. Koniec dotychczasowej szkoły podstawowego wyrobienia moralnego i podstawowej sprawności życiowej
W spom niane 700 milionów, to z pew nością analfabeci intelektualni. A le czy i życiowo, zwłaszcza m onogam iczni z nich.
Pary m ałżeńskie daw nego typu, zarów no we w spółżyciu m ałżeńskim , ja k iw życiu seksualno-rozrodczym i wychowywaniu dzieci, nie kierow ały się sam e i niew iele kierow ano je - a trw a to n ad al - na prow adzenie m a ł żeństw a bardziej refleksyjnie, w granicach przy tym jego właściwego ro z w oju. Jeśli bywały kierow nictw a, to n ied b ale. W spółżyły te pary z sobą w jed n o ści m ałżeńskiej aż do śm ierci nie tyle w sposób przem yślany, ile żywiołowo żyły z sobą seksualnie i rodziły też raczej żywiołowo; tudzież oczyszczały się z egoizm u i nabierały ofiarności raczej żywiołowo, z „m u su ” . M im o to, a raczej dlatego, osiągnięcia tych m ałżeństw były im p o n u jące. Jed n o ść m ałżeńska dozgonna zak ład ała z góry n eu tralizow anie ja kichkolw iek w całym ich życiu konfliktów , oczyszczała konflikty z p o zo
rów nieprzezw yciężalności, nadaw ała wszelkim konfliktom w oczach m a ł żonków właściwe wymiary, jakby ośm ieszała ich rzekom ą ostrość; usuw a ła zaś je coraz bardziej w cień w m iarę, od kiedy przychodziły na świat dzieci, zaczynało się to niem al u sta rtu m ałżeństw a, bo z pierw szą w cze sną ciążą. Gdy bow iem m ałżeństw a rodziły spontanicznie dziecko za dzieckiem , wywiązywali - m ąż i żona - z siebie w zajem nie ofiarność ro d zi cielską w obec tychże dzieci i ofiarność w zajem ną m ałżeńską, konieczną dla w spółdziałania i współżycia na rzecz dzieci, zm uszeni do tego siłą wyż szą - p rzez te liczne dzieci, przez ich potrzeby, a nie m niej żywiołowo przez przym us społeczny - przez przyjęty pow szechnie szablon p ro w a dzenia m ałżeństw a tą, zrozum iałą jakby sam ą przez się, jed n o ścią m a ł żeńską i z żywiołową sp ontaniczną dzietnością - a nie przez św iadom y wy b ó r tego „m od n eg o ” wówczas szablonu.
Tą drogą odbywał się żywiołowo u samych fundam entów takich narodów i złożonej z nich ludzkości proces pow szechnego oczyszczania się z ego izm u ludzi dorosłych i kształtow ania się u nich podstawowych w artości ch a rakteru. W ten sposób m ałżeństw o, to była podstaw ow a szkoła wyrobienia m oralnego dla wszystkich dorosłych; zarazem szkoła podstawowej wów czas spraw ności ludzkiej - prow adzenia takiego żywiołowego m ałżeństwa; zaś klim at takiego życia m ęża z żoną i życia ich dzieci jako rodzeństw a we wzajem nej dla siebie usłużności i w służbie rodzicom - podstaw ow ą szkołą w yrobienia m oralnego dla m as dziecięcych, wstępujących z takich ognisk w życie; zaś n a dalszą ich przyszłość - szkołą przysposobienia do p o d o b n e go małżeństw a.
W praw dzie nie było całe w ieki szkoły w yrobienia um ysłow ego dla ludzi dorosłych, m łodzieży i dzieci, ale ta szkoła - podstaw ow ej spraw ności b io logicznej i m oralnej - była. Szkoła nie p o p rzez sam o spontanicznie n a tu raln e ro d zen ie w niej dzieci i spontanicznie n a tu ra ln e życie w niej seksu alne, ale i p o p rzez niem alże spontaniczną, n a tu ra ln ą w niej jed n o ść m a ł żeńską, dozgonną w służbie dzieci, tudzież przez jed n o ść rodziców z licz nymi ich dziećm i i dzieci, z sobą i rodzicam i, w prow adzeniu i utrzym aniu rodziny.
D zięki tej szkole, m ałżonkow ie i dzieci to nie byli analfabeci m oralni i życiowi, o zniekształconym popędzie płciowym w jego fazie dojrzałej, k tó ry to p o p ęd dla ludzi tam tych czasów był o wiele bardziej pop ęd em m ałżeń skim niż obecnie. Pod tym względem, to nie byli analfabeci, zwłaszcza m a ł żonkowie.
A szkoła była sam orodna, n a tyle n a tu raln a, że aż pierw otna, żywioło wa, prym itywna i tw arda ja k instynkty, ta k ja k tw arde aż do śm ierci o b o wiązki dla m ęża i żony niosła dozgonna w niej jed n o ść m ałżeńska, i jak tw arde obow iązki dla m ałżonków niosło z sobą każde now o u rodzone
w niej dziecko; z nie m niej tw ardym i obow iązkam i dla dzieci, z których każde od m ałości m usiało pom agać rodzicom w wychowywaniu ro d zeń stwa, prócz tego, że m usiało pom agać rodzicom w utrzym yw aniu dom u. W praw dzie sporo tych dzieci um ierało, zazwyczaj wcześnie, ale i o ne jakiś czas żyły, w ięc d opóki żyły, niosły obowiązki, i ja k żywioł zmuszały n ie u błaganie rodziców - i rodzeństw o starsze od siebie - do usług dla siebie, do oczyszczania się przez to - rodziców i rodzeństw a - z egoizm u i do n a bywania ofiarności. A chociaż zakres tego „oczyszczania się” w dom u z egoizm u i nabyw ania społecznych w artości c h a rak teru był zawężony przez pierw otność szkoły i prymitywizm jej w alki o byt, to przecież w ystar czał, by uczęszczający do tej „szkoły” m ałżonkow ie i dzieci um ieli, wycho dząc z tych ognisk domowych, b rać pozytywny udział w życiu państw a i świata, zwłaszcza p ełnić zadania o b jęte zasadą prim u m vivere. U w idacz niał to, m iędzy innym i fakt, że szkoła ta, m im o swych najcięższych i fu n d a m entalnych życiowo obowiązków - ja k żywiołowa ilość uro d zeń , selekcjo now ana n a żywiołową ich jakość przez śm iertelność żywiołową, jak o p o d łoże biologiczne dla n aro d u i państw a; ja k jed n o ść m ałżeńska dozgonna w służbie tychże urodzeń; tudzież ja k oczyszczanie się z egoizm u i nabyw a nie ofiarności przez tę żywiołową dzietność m ałżeńską, jed n o ść - p ro sp e row ała bez żadnych niem alże nakładów ze strony państw a. Po p ro stu słu żyła darm o, ja k i inne żywioły, jako podstaw a wszystkiego, w skutek czego do p iero dziś - gdy już zanika m oże na zawsze - m ożna ją oceniać. A fun d am en tem była tu kobieta, żona i m atk a - w tym większej m ierze fu n d a m entem , im więcej jarzm a w prow adzeniu m ałżeństw a i rodziny w porów n an iu z m ężczyzną niosła na sobie z dopustu, z m usu, jarzm a nałożonego jej przez n a tu rę i dodatkow o przez m ęski egoizm, a niosła niem al nieśw ia dom ie. Im zaś więcej go niosła, tym bardziej uw alniało to drugich z utru- dzeń m oralnych, których - niczym podatków cywilizacyjnych - wymaga prosperow anie każdej cywilizacji u jej źródeł: w m ałżeństw ie.
O tóż obecnie kończy się na całym świecie ta szkoła, bo kończy się m ał żeństwo z dzietnością spontaniczną, a więc i z jednością m ałżeńską żywio łową, rosnącą w służbie takiej dzietności i z kobietą, żoną i m atką, obciążo ną dodatkowym i, z egoizm u m ęskiego pochodzącym i, p o d atk am i cywiliza cyjnymi; m ałżeństw o przy tym o słabej w tym wszystkim samowiedzy. Sie dem set m ilionów analfabetów , to w większości resztki tam tego świata. A o ile resztki, o tyle wielki to - jeśli nie największy skarb ludzkości euge- nicznie i m oralnie. „Cywilizować” ich antykoncepcją, sterylizacją i przery w aniem życia ich dzieciom poczętym , to przygważdżać degeneracją ich dal szy właściwy rozwój.
O d tąd przed jednością m ałżeńską o wzm ożonej samowiedzy, skierow a nej n a prawdziwą przyjaźń m ałżeńską i rodzicielską, otworzyły się nowe,
dalsze możliwości rozwoju; tudzież przed kobietą jako żoną i m atką. N a to m iast ilość dzieci zapow iada się skąpo, a m oże i w rodzona ich jakość, m im o perspektyw dla p o stęp u w genetyce ludzkiej, eugenice i ginekologii. A ską po nie tylko z tego pow odu, że m ałżeństw a z sam owiedzą, skierow aną na egoizm, pójdą n a m inim um dzieci, bo m ałżeństw tych m oże być z czasem m ało, ale także m ałżeństw a z sam owiedzą, właściwie skierow aną, będą ograniczały potom stw o, tyle że do jego liczby obiektywnej, odpow iedniej.
A nalogicznie zapow iada się działalność ludnościow a rządu i O N Z . W ła dze te, naw et wtedy, gdy będ ą się kierowały nie egoizm em , a odpow iedzial nością w swych sugestiach dla m as m ałżeńskich w sprawie dzietności, m u szą się liczyć, że - w razie utrzym ywania się egoizm u m ałżeńskiego w d ziet ności - m oże ubywać zaludnienia, a w w ypadku zbyt optym istycznego m a sowego rozm nażania się - m oże przybywać zaludnienia niew spółm iernie do aktualnych możliwości wyżywienia, utrzym ania, zatrudnienia i em igra cji. O rientują się tu z grubsza prognozy współczesnej ekonom ii i statystyki. Z iem ia dzięki postępom nauki i techniki - m oże z czasem wyżywić około 650 m iliardów ludzi. N atom iast m ieszkań w znanych terenow o w arunkach m oże zapew nić co najwyżej dla około 6 m iliardów 8. A takie, ja k przewidy w ane na lata 1960-2000 tem po w zrostu zaludnienia, m ianow icie „Podw aja nie się ludności w ciągu czterdziestu lat - doprow adziłoby do tego, ze w cią gu 400 lat liczba ludności na ziem i wzrosłaby [...] do 3000 m iliardów ”9. „Tempo to zaś nie jest wcale największe z możliwych, bo prom il urodzeń w latach 1951-1962 wynosił w świecie przeciętnie 36%e, podczas gdy bliski m aksym alnego prom il wynosiłby około 50% e”10. Te obliczenia m ogą coraz bardziej wyłączać dzietność żywiołową, masową, ogólnoludzką, słabiej - do czasu - żywiołową dzietność narodów o niedoludnionych terenach, ale nie indywidualną w m ałżeństw ach, planujących u siebie dzietność żywiołową „sporadycznych, nietypowych”.
18. Epidemia fałszywego postępu w prowadzeniu małżeństwa i w na ukach z małżeństwem związanych
N a m iejsce zatem daw nego m ałżeństw a ze słabą sam ow iedzą i żywioło wą ofiarnością, skierow anego na rozwój żywiołowy, upow szechnia się m a ł żeństwo z rosnącą sam ow iedzą i wygodną ofiarnością, skierow ane na ro z wój m niej lub więcej niewłaściwy. Planow any przez sam ow iedzę egoizm
8 F. Baade, W elternahrunswirtschaft (Rochwolts deutsche Enzyklopadie), 29, Hamburg 1956, s. 35.
9 F. Baade, La course à l’an 2000, Presses Universitaires de France, traduit d ’allemand, Pa ris 1963, s. 11-12.