ZĘŚĆ I – DYLEMATY POMIARU GOSPODARKIOSTĘPU SPOŁECZNEGO które oznacza po prostu „zgodność z obranym celem”. Mamy tu do czynienia z zabiegiem jedno- znacznej OPERACJONALIZACJI piękna, doko-nującym się za cenę jego – nie tyle rewitalizacji, co relatywizacji.
Warto przy okazji nadmienić, że podobna
„operacjonalizacja” przeprowadzana jest równo-legle na innej równie fundamentalnej kategorii, jaką jest wartość. Efektem czego jest narzucone ekonomii przez marketing uznanie wyłącznie value in use. Zresztą nie dotyczy to wyłącznie ekonomii. jest więc „piękno” traktowane jako „uosobienie, ekwiwalent, synonim tego, co pozytywne. Piękna strona czegoś to to, co pozytywne” pisze M. Go-rynia i wyjaśnia: piękno miesza się z brzydotą,
„Dla mnie jako ekonomisty nauki ekonomiczne są piękne, dlatego że z wdziękiem, ale nie bez dys-kursu i debaty, opisują świat gospodarczej aktyw-ności człowieka, przyczyniając się do uczynienia tej działalności w tendencji bardziej racjonalną i w ten sposób prowadząc do podniesienia efek-tywności dzielności gospodarczej, a tym samym dorobku ludzkości”. I dalej, znaczna i znacząca część artykułu poświęcona jest wykazaniu, że –
2 J. Olędzki, Sztuka kurpiów, Ossolineum, Wrocław‑
‑Warszawa ‑Kraków 1970.
Dionizyjskie piękno ekonomii
Jednoznaczne opowiedzenie się Autora za Dioni-zyjską wersją piękna jest – dla mnie – największym zaskoczeniem, i bodaj – najbardziej kontrowersyjną tezą artykułu, wspartą powołaniem na autorytety naukowe. Jak z nią polemizować?
Wszystko zależy od tego, jak czytamy Nietz-schego. Ten bowiem ujmuje piękno estetyczne czysto zmysłowo i rozpoznawany w ten sposób podstawowy stan estetyczny określa mianem upo- jenia. Przywodzi ono na myśl bachanalia i orgia-styczny orszak dionizyjski (w którym K. Kawafis, poza upojeniem, identyfikuje jeszcze: słodycz wina i pieśni, nieumiarkowanie, ale także misterium).
Jeśli sięgniemy do źródła, czyli Nietzscheańskich Narodzin tragedii3, to możemy tam wyczytać, że z dionizyjskiego mrocznego podłoża (L. Staff od- daje je po polsku jako „łono”), z dialogów dra-matis personae wypromieniowuje inny wymiar, który ujawnia się po to, by dosięgnąć stanu apol-lińskiego.
Dopiero ten wyższy stan przynosi wyzwolenie i ukojenie, dzięki czemu możliwe jest tworzenie, a wraz z nim wytaczanie granic, porządek – sło- wem: forma. Zatem, dopiero na poziomie i w wy-miarze apollińskim uczynniają się władze po-znawcze i pojawiają się kategorie tworzące naukę, a także sztukę. Jeśli już przywoływać powyższą Nietzscheańską dystynkcję – to apollińska wizja piękna bliższa jest dochodzeniu do prawdy nauko-wej, a nie dionizyjska.
Nauka uprawiana more geometrico
Szczególne piękno matematyki (dobitnie po- twierdził je A. Einstein) udziela się też zmatema-tyzowanej ekonomii; z czego wynika, że socjologia piękną być nie może, bo nie ma w niej matematyki.
Jednak tego rodzaju przekomarzania intelektualne niczego nie rozstrzygają, co najwyżej zatrzymują nasze wyjaśnienia na poziomie Wikipedii.
Oczywiście jest tak, że dla wielu uczonych (od A.
Einsteina do M. Hellera) ciągi wzorów matema-tycznych dostarczają silnych wrażeń estetycznych, podobnych to tych, jakie objawia fizykom – model atomu, a genetykom spirala DNA. Ale pełnia tych doznań powstaje dopiero przez odniesienie do ukry-tego piękna Natury, które – esencjonalnie – jest już poza/sensualne.
Równość algebraiczna jest czymś innym niż nierówność; jest tylko jedno poprawne rozwiązanie
3 F. Nietzsche, Narodziny tragedii, Wydawnictwo Uni-wersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2011.
zadania matematycznego. Jak więc pogodzić zre-latywizowane subiektywne piękno z obiektywnym pięknem matematyki? Jeśli uznajemy i podziwiamy wielkość dokonań osiąganych przez matematyków, to nie z tego powodu, że uprawiają oni matema-tykę stosowaną (fizyka, mechanika, informatyka, ekonomia, ekonometria), ani dlatego że wszystko jest kwantyfikowalne i da się wyrazić liczbowo.
Zasadniczy powód jest inny.
Otóż matematyka potwierdza naszą – wypada powiedzieć Pitagorejską – intuicję, iż zarówno mikro‑, jak i makrokosmos okazują się być pro-jektem logicznym, że można je opisywać – jak to później odkrył Galileusz – more geometrico. Dzięki temu wzbijamy się na szczyty poznania naukowego, a przebytą drogą można oznaczyć tak:
matematyka → mathesis → Logos.
Jeśli więc zasadną staje się formuła: matema-tyka na usługach ekonomii (jak zwykł to wyrażać prof. Emil Panek), to akceptujemy ją, ponieważ pozwala podatnej na ideologie ekonomii opowie-dzieć się po stronie Prawdy.
Dotykamy tu jeszcze jednej istotnej kwestii, którą jedynie sygnalizuję. Co z tego, że modele ekonometryczne gospodarki socjalistycznej wy-prowadzane przez O. Langego są piękne, jeśli są zakłame?
Śmiem wątpić
W artykule natrafiam na fragment, w którym M.
Gorynia polemizuje z J. Tischnerem. Co różni obu znakomitych naukowców? Otóż poznański ekono-mista nie zgadza się ze sceptycyzmem filozofa, który stwierdza, że prawda to domena nauki, natomiast piękno należy do poezji. Swoje odrębny pogląd cytowany Autor wyraża tak: „prawda i piękno nie implikują się wzajemnie, co nie oznacza jednak, że prawda nie może być piękna”.
Przytaczam ten fragment, ponieważ ma on ka-pitalne znaczenie do uświadomienia sobie podstaw teoretycznych i wynikającego stąd horyzontu teo- riopoznawczego. Jeśli się bowiem uwzględni doro-bek późnego M. Heideggera (po zwrocie w stronę Hȍlderlina), prezentowa wyżej polemika jest sporem pozornym. Heidegger ma odwagę twierdzić, że tylko poezja może odkrywać nieskażoną metodologicz-nie (przez Vorstellung) prawdę tudzież jej piękno, niejako w czystej postaci.
Więcej, z różnorakich wysiłków człowieka pozo-staje jedynie „prawdziwe piękno” poezji, ponieważ tylko b ę d ą c poetą/artystą można dostrzec ja-wiące się w prześwicie bycie prawdy (i doświadczać bycia – w – prawdzie); owa nie/skrytość prawdy
ZĘŚĆ I – DYLEMATY POMIARU GOSPODARKIOSTĘPU SPOŁECZNEGO sprawia, że nie sposób jej wywieść z metodycznie
„poćwiartowanego”, niczym preparat, fragmentu rzeczywistości, poddawanego manipulacjom przez badaczy. Tym samym odnajdujemy tu inną wykładnię prawdy, którą trudno odnosić do obo-wiązującej w naukach ekonomicznych ilościowej metodologii.
Owszem, prawda może być piękna, ale jako Ge- stalt, ale nie jako teza przepuszczona przez mecha-nizmy ilościowego instrumentarium i „zafiksowana”
jako użyteczny wniosek.
Wskazując na inny sposób zjawiania się prawdy, oczyszczamy nasze widzenie z uty-litarnej katarakty, by dostrzec jej wyróżnione miejsce w aksjologicznej TRIADZIE.
Aksjologiczna Triada
Jej uwzględnienia skutkuje tym, że wprowadzone wraz z nią kategorie: Prawda – Dobro – Piękno wypada pisać dużą literą. Wchodzimy bowiem na taki poziom analiz, na którym odkrywamy inne zależności wynikające z ich współwystępowania, odmienne od zdroworozsądkowych uproszczeń.
Kiedy zasadne jest przywoływanie – w tym kon-tekście – kategorii Piękna? W jaki sposób i kiedy wypada je odnosić do wytworów aktywności/pracy człowieka? W jaki sposób przejawia się Piękno wa-loru poznawczego? Słowem – kiedy możemy uznać, że realnie zostaliśmy „dotknięci” przez Piękno?
Potraktowane serio odpowiedzi na te i jeszcze inne pytania można znaleźć w bogatej literatu-rze z zakresu aksjologii. Samo ich streszczenie rozsadziłoby ramy tek artykułu, więc poprzestaję na selektywnej prezentacji poglądów bliskich mi autorów (niestety, nie ma wśród nich noblistów).
Będę się starał wskazywać zwłaszcza na zależności występujące między Pięknem a Prawdą, bo to nas, jako naukowców, powinno interesować.
„Piękno to słowo, które powinno być naszym
• pierwszym słowem.
Piękno jest równie ostatnią rzeczą, na którą
• może się odważyć myślący rozum, ponieważ tylko ono – jak nie pojęty blask – otacza po-dwójną gwiazdę prawdy i dobra oraz ich nie-rozlewanego związku” (H. Urs von Baltha-sar).
„Piękno ma niepojętą moc, ponieważ będąc
• czymś nieskończonym, pozwala odczuć obec-ność nieskończoności”.
Objawia też przedziwny paradoks: „warunkiem najwyższego piękna jest jego prawie – nieobecność,
czy to z powodu odległości (wszechświat) czy kru-chości (kwiat wiśni)” (S. Weil).
„Bez piękna, czyli tej promienistej chwały,
• dzięki której w świecie ludzi objawia się po-tencjalna nieśmiertelność, całe ludzkie życie byłoby nic nie warte i żądana wielkość nie trwałaby długo” (H. Arendt).
Piękno, to jednoczesne rozbłyśnięcie
wszyst-• kich zjednoczonych transcendentaliów (J. Ma-ritain).
Piękno jest wtedy, gdy „coś jest takim i tak, jak
• być powinno” (W. Stróżewski).
Konkluzja
Przytoczone wyżej cytaty tworzą – jak sądzę – wystarczającą podstawę, by zdystansować się od popularnego dziś stanowiska sceptyków głoszą-cych, że nie można wypowiadać sądów o Pięknie, bo jako kategoria obiektywna – Piękno nie istnieje.
Zgoda, subiektywne mniemania czy złudne zauro-czenia pięknem mają wątpliwy walor poznawczy tudzież wzorotwórczy. Czy jest jakieś wyjście z tej krytycznej/kryzysowej zapaści? Taką możliwość dostrzegam.
Jeśli przyjęlibyśmy, że wśród transcendenta-liów istnieje prawdziwe Piękno, to uprawniony do formułowania opinii na jego temat byłby ten, kto poznał arcydzieło i doznał moc jego oddzia-ływania; a kultura (Geistkultur) przechowała ich sporo.
Takoż o Pięknie dzieła naukowego mógłby wy-rażać się ten, kto poruszony dostrzeżonym w nim kalos swoim życiem poświadczałby praktykowanie kalo/kagathi.
Wiem, to tylko maksymalistyczne rojenia. Więc obniżając loty, łatwiej będzie nam zaakceptować kompromisową konkluzję, odwołującą się do ak-sjologicznej TRIADY.
Niekwestionowanym Pięknem jest prześwieca-jący przez wytwory człowieka pierwiastek/wymiar duchowy:
w dziele sztuki – jest nim treść duchowa prze-• świetlająca materialno ‑zmysłowy substrat, w moralności – bezinteresowne obdarowywanie
• Dobrem,
w nauce – przebijające (się) przez empirię me-•
tafizyczne tło, od czasów Heraklita zwane Lo-gosem.