• Nie Znaleziono Wyników

KONSPIRACJA SZTUBACKA

W dokumencie Zwrot, R. 49 (1997), Nry 1-12 (Stron 24-38)

B ardzo wiele sp o tka ń i spraw z k o le g a m i z a ła tw ia łe m - je ż e li p o ­ goda dop isyw a ła - w n a szy m sadzie. Więc w a rto m u pośw ięcić k iłk a zdań.

K tóżby to nie p a m ię ta ł tego sa d u ow ocow ego za cza ro w a n eg o ręką naszego ojca, zn a n e g o w okolicy czarodzieja sadów ? S ad p o ło żo n y był na dogodnej u y n io sło ści w p o d b e sk id zk ie j Ropicy tu ż n a d doliną by­

strej rzec zk i R o p ic za n k i w padającej o trzy kilo m e try dalej n a p ó łn o c do b łę k itn e j Olzy. W ty m sa d zie z a k w ita ło co r o k u k ilk a d z ie s ią t różnego g a tu n k u i w yb o ru ja b ło n i i grusz, a n a p o łu d n io w y m p rze d ­ polu naszego d o m u czerniało siedem rzędów p n i śliw ek węgierek. Toteż sad naszego ojca cieszył się opinią najpiękniejszego i najdorodniejszego nie tylko w naszej rodzinnej Ropicy, lecz i w szerokiej okolicy.

W sa d zie tym raczyłem o w o ca m i n iera z w p o g o d n e d n i letnie m oich kolegów szkolnych, a d zia ło się to z a w s z e b e z n a jm niejszego sprze­

ciw u m oich rodziców. Z sa d u tego w yn io słem niejeden p leca k ja b łe k i g ru szek dla m oich w spółlokatorów za m ie szk a ły c h w bursie Macierz)’

Szkolnej czy te ż w internacie im. M elchiora G rodzieckiego w Cieszy­

nie. N ie ra z te ż p rz y c h o d ziły na za p ro szen ie m e j m a tk i ubogie sta­

ru szk i j a k Huczałowa, Tomalowa, Habreczkowa, W aniołkowa, aby na­

zbierać sobie gruszek i jabłek. Nie ża ło w a ł też ojciec słodkich owoców ptakom , g d y ż na k a żd y m u y ż sz y m drzeivie robił dla nich kadłubki.

W latach dobrych u ro d za jó w m n ó stw o było pracy, lecz i uciechy

[ 2 0 ]

w sadzie. Z bieranie i sortow anie, k ra ja n ie i su sze n ie ow oców w dw óch su sza rn ia ch za b iera ło d u ż o czasu i licznych p r zy sp a rza ło kłopotów.

B a rd zo u cią żliw e było g o to w a n ie p o w id e ł z e śliw ek. P ow idła były p rzec h o w yw a n e w specjalnym d re w n ia n y m korycie n a strychu, p o k ­

ryte p łó tn em . T rzym a ły się w ten sposób do z b io r u śliw ek i go to w a n ia now ych p o w id e ł w n a stęp n ym roku. Jeżeli b y ły u p a ły i suchy rok, to p o d k o n ie c p o w id ła b y ły ta k twarde, ż e trzeba było j e rąbać siekierką.

Ogólny btlans ra c h u n kó w i w y siłkó w z w ią za n y c h z sa dem był je d n a k z a w sze dodatni. N ie ra z p ła ciło się p o d a tk i w y łą c zn ie z e z b io ró w ow o­

ców, a n a w e t i do m iejscow ej k a sy oszczędnościow ej p ro w a d zo n e j p i z e z kiei'o w n ika szk o ły J ó zefa Brodę w p łynęło często za o szczęd zo ­

nych z tego tytu łu k ilk a setek i to z w y k le w zło tych koro n a ch cesar­

skich.

N a d m ia i św ieżych i su szo n ych ow oców sprzed a w a ło się w Cieszynie n a Starym Targu. D u żo su szo n ych ow oców czyli „pieczek“ w ynosiłem z d o m u p r z e w a ż n ie w okresie z im o w y m u kra d kie m , lecz z a cichą zg o d ą m a tk i i p o k ry jo m u p r z e d in n y m i d o m o w n ik a m i w kieszeniach i torbie szko ln ej dla ko legów szkolnych. Często je d n a k zd a r za ło się, że p iec zek do szk o ły n ie p rzy n io słe m i w ów czas n ie k tó rzy z kolegów upo­

m in a li się o nie n a trętn ie i p rzep ro w a d za li rew izję w m oich kiesze­

niach i torbie szkolnej. W takich chwilach obiecyw ałem , ż e ju tr o p ie c z k i będą i słow a zw y k le do trzym yw a łem .

K ilka k o szy k ó w tych p ie c z e k było w k a ż d y m r o k u p r z e z n a c z o n e i z a ­ rezerw o w a n e dla k lek o ta czy w ielkanocnych, k tó r z y w k a ż d y Wielki C zw ai tek, W ielki P iątek i W ielką Sobotę k rą ży li p o d d o w ó d ztw e m mo- jeg o bi a ta ciotecznego F ranciszka Brannego, d obrze zn a n e g o szefa m in istra n tó w i klekotaczy, w d u ż e j ch m a rze p o Kopicy, o k rą ża li p o drodze n a s z do m i ta k długo k le ko ta li p o d o kn a m i, d o p ó k i nie otrzy­

m a li k ilk a m ia re k pieczek.

N igdy nie było u nas k r a d zie ż y ow oców z sadu, n a w e t węgierki, które sta ły nieogrodzone w sie d m iu rzędach w o tw a rtym polu, nigdy nie b yły łupem s m a k o szó w i ła kom czuchów .

Z dobrodziejstw i u ro k ó w naszego sa d u k o rzy sta łe m w całej p e łn i dopiero w czasie f e r i i szkolnych. Łaziłem albo sia d yw a łe m w sadzie i raczyłem się n a jlep szym i g a tu n k a m i w czesnych ja b łe k , g ru sze k i śli­

w ek i d u żo p r z y tym czytałem . R o zp o czyn a łem w m ło d ych latach od kalendarzy, a d o tarłem do takich lek tu r j a k „H rabina ż e b r a c z k a “, „Mi­

lioner i śm ieciarz “, „Żyd w ieczny tu ła c z“. Czytałem d u żo różnych ja r­

m arcznych i odpustow ych „grejcarowych“ opowiadań. P óźniej w czwar­

tym i p ią ty m roku szko ln ym czytało się j u ż „Robinsona Crusoe“, „Chatę Wuja Tom a , „Podróże Gulliwet'a“ o ra z szereg innych j u ż pożytecz­

niejszych książek. W g im n a zju m zaaw a n so w a łem j u ż na czytelnika p o ­ w a żn iejszej literatury. K o rzysta liśm y p rzec ie ż do w oli z d iiże j polskiej biblioteki publicznej, k tó rą p ro w a d z iła nauczycielka Św ibów na. Po­

chodziła z Brennej, g d zie j e j ojciec b y ł kie ro w n ik ie m szkoły.

Co czy też ja k ie k s ią ż k i m a m y czytać, ra d zili n a m n a si profesorowie.

[ 2 1 ]

A m ieliśm y w g im n a z ju m św ietnych profesorów , takich j a k profesor M ondelski, k s ią d z p r o f T o m a n ek i ew a n g e lic k o -a u g sb u rsk i k s ią d z p r o f Stonaw ski. Profesor M ondelski b y t szczupłym , słusznego w zrostu brunetem . D a rzy ł n a s stale w czasie sw oich w y k ła d ó w histo rii pogod­

nym , ży c zliw y m śm ieją cym się spojrzeniem . B ył nie tylko m oim , lecz całej kla sy bożyszczem . N ie z a p o m n ę nigdy, j a k ro zp a la ł w nas p ło m ie ń w czasie sw oich w y k ła d ó w o m ę czen n ik a c h P olski porozbio- row ej a w szczególności o bohaterach p o w s ta n ia listopadow ego i stycz­

niowego. B yły to dla m n ie i dla w ielu in n ych p a sjo n u ją ce lekcje. Pięk­

no i ż a r jeg o słó w rozn ieca ły w e m nie, w m ej sztu b a c k ie j m yśli p ierw szą i d o zg o n n ą m iłość do Polski, u y c z a r o u y w a ły w izję p rzy szłe j niepodłegłej, d em o k ra ty c zn e j Polski, g d y ż prof. M ondelski s n u ł na m w izje ta kie j w łaśnie Polski.

D rugim m o im b ożyszczem był k s ią d z p ro feso r T o m a n ek z m ojej Kopicy, k tó r y sw oje lekcje p rze z n a c zo n e n a n a u k ę religii p rzep la ta ł często k ró tkim i, lecz ż a rto b liw y m i p o g a d a n k a m i p a trio tyc zn y m i. B ył ż a rłiw y m p a trio tą a p r z y tym z ło to u sty m m ó w cą i ka znodzieją.

(Ksiądz p ro fe so r T om anek został zam ordow any w hitlerow skim obo­

zie koncentracyjnym - przyp. J. M.) O gólnym u lubieńcem i p u p i­

lem w szystkich u c zn ió w g im n a z ju m b ył ró w n ie ż n a u czyciel religii dla u czn ió w w y z n a n ia ew a n g elicko-augsburskiego k s ią d z p rofesor Sto­

naw ski. N ie za p o m n ia n a to sylw etka w spaniałego pedagoga. Z n a ł do­

słow nie w szystkich stu d en tó w w całym g im n a z ju m p o im ie n iu i n a z­

w isku i dla w szystkich zn a jd o w a ł czas n a k ilk a słó w i wesołych d ow cipów w czasie p rz e rw i z a b a w w k ic z k ę n a p o d w ó r k u szkolnym .

Ci trzej profesorow ie sivym p a trio ty zm e m nas ta k natchnęli i p o r­

wali, ż e w g im n a z ju m p o w sta ły g ru p y konspiracyjne.

M ieliśm y ja k iś w o ln y d zień od n a u k i i byłem w dom u. B yło ciepło i j a k zw y k le byłem w ogrodzie, k ie d y p rz y sz e d ł A lo jzy Glajc, dow ódca na szej szó stk i ko n sp ira cyjn ej w g im n a z ju m . C hw ycił m n ie p o d ramię, p o p ro w a d ził w n a jn iż e j p o ło żo n y i tru d n y do obserw acji róg sa d u p o d stary’ k r z a k bzu, r o z w in ą ł za w in ią tk o w sta ry m n u m e rze „ G w ia zd ki C ieszyńskiej“ i p o k a z a ł m i u k ryty w m a fy m k a r to n ik u p isto let bęben­

kowy.

- Czy jeste ś sa m tu w sa d zie i czy nas n ik t n ie zobaczy? - zapytał.

- Tak, je ste m sam , g d y ż w szyscy p o jech a li p o ż y to w p o le a m n ie p o ­ zo sta w ili do p iln o w a n ia d o m u - odparłem .

- W skaż m i n a tyc h m ia st kryjów kę, w której b ędziesz p rzech o w yw a ł ten p isto let - ciągnie dalej Glajc - i p rzysięg n ij m i za ra z, ż e nikom u, a n i ojcu, a n i m atce nie p iśn ie sz o tej b ro n i a n i słow a. P rzysięgnij z a r a z n a k rzy ż !

- W yciąga p r z y tym ró ża n iec z kieszeni, poleca u ca ło w a ć k r z y ż y k ró żańcow y i p o w ta rza ć: „Przysięgam n a Chrystusa U krzyżow anego, ż e za c h o w a m tajem nicę u krycia tej b r o n i“. W drapaliśm y się p o drabinie n a d oborę i u k ryliśm y broń n a d św in ia rn ią . W yrw aliśm y d w ie cegty z e sklepienia, w yd rą żyliśm y odpow iednio g łęb o ką dziurę, do której

[ 2 2 ]

w ło żyliśm y dobrze o w in ięty w p a p ie r pistolet, a następnie n a kryliśm y cegłam i i sianem .

- Czy u m ie sz się obchodzić z tym rew olw erem i strzelać z niego? - p y ta m n ie p o o p u szcze n iu u krycia Glajc.

- Pewnie, ż e u m ie m — o d p o w ia d a m - w ub ieg łym ro k u strzelałem j u ż z takiego sam ego „na w iw a t“ w czasie Wigilii, a p o ż y c z y ł m i go m ó j szw a g ier B ra n n y z e Sibicy. N a u c zy ł m n ie strzela n ia i p o d a ro w a ł m i ró w n ie ż dziesięć n a b o jó w do w igilijnego w iw a to w a n ia .

- P a m ięta j o tym - m ó w i Glajc - to specjalne w yróżnienie, ż e p r ze ­ cho w u jesz u siebie je d y n ą broń n a szej szóstki. J u tr o p rzysięga w lasku ko ło trzeciego j a z u n a Olzie, to j e s t na cyplu m ię d z y Olzą a ujściem Ro- p ic z a n k i do Olzy. M a sz p rzy b y ć ta m p u n k ttia ln ie o g o d zin ie czw artej p o p o łu d n iu i to ra zem z G ajdaczkiem , którego d zisia j o tym jeszcze za w ia d o m is z - p o czym uścisnął m i dłoń i o d d a lił się. Pobiegłem za nim , a b y m u sp rezen to w a ć k ilk a p a p ieró w ek o r a z trochę czarnych dojrzałych czereśni.

Do przysięg i zg ło siła się p u n k tu a ln ie i w kotnpłecie n a sza szóstka, a w ięc dow ódca szó stk i A lo jzy Glajc, L u d w ik Zych, H en ryk Niemiec, B ern a rd Adam ecki, A lo jzy G ajdaczek i ja . Spenetrow aliśm y dokła d n ie zarośla i kępy d rzew rosnące gęsto n a cyplu m ię d z y Olzą i Ropiczanką.

B yła w nich p u s tk a i tylko n a p o la ch Sibicy blisko torów ko le i grabiła ja k a ś stareczka m ie rzw ę p o sp rzą tn iętym życie.

M im o w oli obserw uję całą szó stkę z e b ra n ą n a p o la n ce p o d drzew em . Wszyscy byli sk u p ie n i i p rzejęci p o w a g ą chwili, zd ra d za ją c w idoczną trem ę. Tylko L u d w ik Zych, sta r s zy o d nas w szy stk ic h o k ilk a lat, n ajb a rd ziej rosły i barczysty blondyn o pog o d n ie uśm iechniętej tw a rzy za c h o w y w a ł k a m ie n n y spokój. H en ryk N iem iec w ycią g n ą ł skrzypce z fu te r a łu i za g ra ł p ia n issim o m elodię: „Gdy n a r ó d do boju i „Patrz K ościuszko n a n a s z nieba “.

Wreszcie Glajc w yciąga z k ie sze n i różaniec, ba d a w zro k ie m naj­

bliższe kępy zarośli, p odaje n a m kolejno do ucałow ania k rzy ży k różań­

cow y i poleca p o w ta r z a ć z a sobą półgłosem sło w a przysięgi: „Przysię­

g a m P a n u Bogu W szechm ogącem u - w Trójcy Św iętej J e d y n e m u - że z w szelkich sił m oich - w alczyć będę - o niepodległą Polskę - o Polskę w olnego lu d u - z łą c zo n ą n a w ie k i - z n a szą śląską z ie m ią - tajem ­ nicy n aszej - będę strzegł - ta k m i d o p o m ó ż Bóg!“

Śłow a przysięg i p o w ta rza liś m y p r a w ie szeptem w sp o ko jn ym skupie­

niu, tylko A dam ecki, choć zw y k le z lekka za d z io r n y i uśm iechnięty, ro zp ła ka ł się trochę. J a p rzysięg a łe m z ogrom ną trem ą i w zru szen ie m i w y ra źn ie się ją k a łe m .

- W niedługim czasie p rze p r o w a d zim y ćw iczenie strzelania. O do­

k ła d n y m term in ie i m iejscu ćw iczenia za w ia d o m ię - o św iadczył Glajc, p o że g n a ł się z n a m i i o d d a lił w k ie r u n k u na d re w n ia n ą ła w k ę dla pieszych n a d Olzą w Błogocicach. Zych, N iem iec i A d a m e c k i oddalili

się w k ie r u n k u p a r k u Sikory.

W racałem i j a do d o m u z G ajdaczkiem w y d e p ta n ą ścieżką na [ J3]

wałach R opiczanki. K roczyliśm y obaj w m ilcze n iu i ko n spiracyjnym za d u m a n iu , nasyceni i o szo ło m ien i w r a ż e n ia m i dzisiejszej przygody, przepojeni i p rzejęc i p a to se m i św iętością tekstu przysięgi. Ledwie spo­

strzegliśmy, j a k ko ło m o stu drogowego n a d R o p ic za n k ą na B alinach dołączył do nas m ó j b ra t cioteczny F ranciszek B ra n n y z Ż u k o w a Dol­

nego. W g im n a z ju m w zy w a n o i n a w o ły w a n o go d rugim jeg o im ie­

niem a icięc A ndrzejem , g d y ż uczęszczał stale do tej sa m ej klasy ze sw oim bratem stryjeczn ym a rów nocześnie m o im d ru g im bratem cio­

tecznym , ró w n ie ż F ranciszkiem B ra n n y m z Ropicy.

- Skąd wracacie? - za p y tu je k u z y n A n d r ze j z Ż ukow a.

- B yliśm y w k in ie - k ła m ię co ży w o - a ty sk ą d id zie sz A ndrzejku?

- W racam z treningu p iłkarskiego k lu b u sportow ego „Piast“, gdzie, j a k ci p rze c ie ż w iadom o, jeste m ra zem z e Śliw ką lew ym obrońcą w p ierw szej jed en a stce klubu. D zisiaj b ył o sta tn i trening p r z e d nie­

d zielnym m eczem z N iem cam i. Robota będzie ciężka, g d y ż d ru żyn a silna, lecz m u s im y wygrać. Chyba i w y d w a j p rzyjd ziec ie n a m e c z z p o ­ mocą ja k o ż y c z liw i kibice.

- Obiecuję ci solennie, ż e przyjdę z kibicam i, których j u ż podaję im ien­

nie: A lojzy T o m a n ek ten z m łyna, F ranciszek T o m a n ek z n a d Olzy, Alojzy G ajdaczek, A n d rze j Niedoba.

Tuż za m o stkiem n a za kręcie j u ż na g ru n ta c h ropickich w y ła n ia się nagle ruchliw a i z n a n a n a m w szystkich sylw etka księd za profesora To- m anka. W racał do C ieszyna z od w ied zin u sw oich rodziców , właści­

cieli m łyn a w Ropic\>.

- Niech będzie p o c h w a lo n y ! - p o z d r a w ia m y chórem księd za To-m anka.

- N a w ie k i w ie k ó w - odp o w ia d a - a s k ą d to ju n io r z y w racają o tej p o rze k r ę ty m i ścieżkam i?

- M łodzież wraca z k in a - w skazuje na nas z p o b ła żliu y m lekceważe­

niem krępy A nd rzej - a j a z próbnego strzelania piłkarskiego do N iem ­ ców, g d yż w niedzielę g ra m y z n im i m ecz i pro szę rów n ież o zaszczycenie tej im prezy sw oją obecnością, o zasilenie szeregów polskich kibiców, a tymi samami przyrczynek do w alnego zw ycięstw a Polaków.

- Nie nioje m iejsce n a ty m m eczu, lecz m a m nadzieję, ż e spraw icie N iem com n a b o isku p iłk a rsk im p iłk a rsk i G runw ald.

- P rzyrzek a m - o d p o w ia d a A n d rze j - ż e będę w alczył o w ysokie zw ycięstw o p o lsk ie j d r u ż y n y i jestem p rzek o n a n y , ż e w ten sposób p rzyc zy n ię się w p e w n e j m a le ń k ie j cząsteczce do ro zsła w ien ia naszego polskiego sportu p iłka rskie g o n a Śląsku.

- Tylko n a u k i i k s ią że k p r z y tym nie w o ln o za n ie d b y w a ć - o d zy w a się k sią d z Tom anek.

- K sią żki n a sze i ta k nied łu g o spoczną n a p ó łk a c h i z a m ie n im y je na k a ra b in y - m ó w i A n d rze j B ra n n y - sta rzy ciągle coś p rze b ą k u ją o zbliża ją cej się wojnie.

- Tak, n a B a łk a n a ch i w całej Europie ś m ie rd z i p ro ch em - ciągnie k sią d z T o m a n ek - m ó w iliśm y ró w n ie ż dopiero co o tym u rodziców,

LMl

sk ą d w racam . K sią d z p o se ł L o n d zin ró w n ie ż p rze p o w ia d a rychły w y­

buch w o jn y i zm a rtw y c h w sta n ie Polski. Trafnie tu stw ie rd ził A n d rzej Branny, ż e k s ią ż k i w czasie w o jn y leżą n a p ó łka c h i g ry zą j e mole, g d y ż j a k m ó w i stare p rzy sło w ie rzym skie: „Inter a r m a sile n t libelli“ - w czasie w o jn y m ilk n ą ksią żki.

- M ów i n a m tu k s ią d z p ro fe so r słow a - w trąca G ajdaczek - że z p rz y s z łe j w o jn y o d ro d zi się n o w a Polska j a k fe n ik s z popiołów . Jes­

tem cieka w y ja k ie to rzą d y będą w tej p r zyszłe j Polsce i c zy będzie tak, j a k d a w n ie j szlachecką Polską, czy ko n stytu cy jn ą m o n a rch ią n a w zó r austriacki, czy też rep u b liką n a w z ó r fra n c u sk i? Czy do tej P olski bę­

d zie n a leża ł n a sz z a m ie sz k a ły p r z e z ludność p o lsk ą Śląsk?

- N iera z p ro w a d ziliśm y gorące dyskusje n a ten te m a t w gronie naszych posłów , a w ięc z p o s ta m i księd zem L ondzinem , Michejdą, Regerem i w szyscy je ste śm y z g o d n i co do tego, ż e p r z y s z ła Polska nie m o że być królestw em a n i te ż Polską szlachecką, lecz w in n a być dem o­

k ra ty c zn ą republiką, rzą d zo n ą p r z e z przed sta w icieli g łó w n ych w arstw N aro d u - chłopów, ro b o tn ikó w i m ieszczan. P rzyszła Polska w in n a być p rze d e wszy>stkim m a tk ą i o p iek u n k ą ubogich. G ranice na Śląsku m u szą być w ytyczo n e n a zasa d a ch etnicznych, a w ięc g ra n ic z n y m i m iejsco w o ścia m i - w io sk a m i, k tó re p r z y p a d n ą Polsce, w in n y 'b yć m iejscow ości o w iększości Polaków. N a sza Ropica, Trzycież, G nojnik w in n y w ięc z tego ty tu łu należeć do Polski.

- M nie to j e s t obojętne, k to będzie rzą d ził tą n o w ą Polską - prze- ryw a G ajdaczek - g runt, ż e będzie w o ln a i niepodległa.

- N ie j e s t to obojętne - k o ń c zy k s ią d z T om anek - g d y ż chłopi, robot­

nicy i stan śred n i to p r a w ie całość, a szlachta to tylko cien ka w ar­

stew ka śm ie ta n k i N arodu. Z resztą tru d no n a m d zisia j prorokow ać, j a k a będzie fo r m a rzą d ó w tej n a szej p rz y s z łe j w olnej Polski, fe d n o je s t pew ne, ż e okres z ło te j w olności szlacheckiej j u ż n ie w róci i w szystko tu będzie m ia ło sw ó j k o le jn y n u m e r w h istorycznym czasie i sensie, zgod­

nie z p r a w a m i i s z a n sa m i r o z w o jo u y m i społeczno-ekonom icznym i.

A więc m oivy nie m o że tu być o p o n o w n y m ujęciu icładzy p r z e z szlachtę, lecz tylko o oddaniu steru rządów w ręce przedstaw icieli większości Na­

rodu, to je s t chłopów, robotników , m ieszczaństwa, inteligencji. Oczywiście drogą wolnych u y b o ró w parlam entarnych, g d y ż tylko takie w ybory dają p e łn ą gw arancję sw o b o d n ej i n ieskrępow anej w oli N a ro d u i m ogą do­

p ro w a d zić do p r a w d z iw ie dem okra tyczn eg o ustroju - z a k o ń c z y ł swoje refleksje k sią d z T o m a n ek i p o ż e g n a ł się z nam i.

W racaliśm y do d o m ó w k o ło m ły n a rodziców k sięd za T o m a n ka z a ­ d u m a n i n a d s ło w a m i naszego profesora.

K oło gospody g m in n e j S m o lki czyli k o ło „ w oleństw a“ skręciliśm y na drogę do Trzycieża, a p o te m n a p ię k n ą cienistą groblę n a d s ta w a m i p a n a barona, z k tó re j p o d z iw ia liś m y cm okające o lb rzy m ie karpie tu wodzie. Cały czas to w a rzyszył n a m w rza sk p a w i z pobliskiego p a r k u zam kow ego.

ALOJZY NOWOK

[ 2 5 ]

[ 1 6 ]

MOJE WOJENNE WSPOMNIENIA..

Gustaw Pukała urodził się 26 sierpnia 1922 roku w Olbrachcicach jako pierw orodny syn Jana i A nny z dom u Bubik.

C hodził do Polskiej Szkoły Ludowej w Olbrachcicach i Stanisło- w icach a od 1931 do Karwiny, gdzie przeprow adzili się rodzice.

W roku szk oln ym 1937/38 uczęszczał na J ed n o ro czn y kurs nau­

k ow y“ przy szk ole wydziałowej a później do Gimnazjum Kupiec­

kiego w Cieszynie. Od 1934 b y ł człon kiem Związku Harcerstwa Polskiego w Czechosłowacji w drużynie im. T.Kościuszki w Kar­

w in ie a później w 2 drużynie księcia J. Poniatow skiego. Od 1937 b ył członkiem Związku Ewangelickiej Młodzieży. W czasie II woj­

n y światowej uczestniczył w kam panii w rześniow ej a po pow rocie na Zaolzie i p o aresztow aniu przez gestapo za działalność antyhit­

lerow ską w Karwinie, przebyw ał w kilku w ięzieniach. Po w y­

zw olen iu od 12 VI 1945 zaczął pracow ać jako urzędnik w gosp o ­ darstwie rolnym w Suchej Górnej. Od 1 IV 1948 do 31 XII 1948 roku pracow ał w dyrekcji Ostrawsko-Karwińskiego Zagłębia jako urzędnik a od 1 I 1949 do 28 II 1949 w k op aln i Dąbrowa - rów nież jako urzędnik. Od 1 III 1949 roku zaczął pracować w k opalni Dukla na różnych stanow iskach m. in. jako sekretarz dyrektora kopalni. Dziś jest na emeryturze.

W paźd ziern ik u 1938 Zaolzie zostało a n e k to w a n e i przyłączone do Polski. W ytw arzano grupy o c h ro n y p rzeciw lo tn iczej, p o w o ły w a n o do b ro n i re z e rw istó w itd.

D nia 21 sierpnia 1939 roku zostałem p o w o ła n y d o służby w o c h ro ­ nie przeciw lo tn iczej w K arw inie. Nasz p u n k t obserw acyjny znajdow ał się w K arw inie-S olcy na hałdzie ko p aln i Gabriela.

D nia 1 w rześn ia 1939 roku o d 00.01 godz. byłem z kolegą na poste- m n k u . Nad ranem około godz. 4 .3 0 zauw ażyliśm y na niebie n iem iec­

kie sam o lo ty . In fo rm ację tę zg ło siliśm y te le fo n ic z n ie k o m e n d z ie m iasta. Sam oloty leciały od Bogum ina w k ieru n k u Cieszyna. W m ieś­

cie ogłoszony został alarm. A w ię c w o jn a - pom yślałem . N iem cy na­

padli na Polskę - bez w y p o w ied zen ia w o jn y - w nocy...

W edług rozkazu naczelnego k o m e n d a n ta nasza grupa o b ro n y p rz e ­

[ 2 7 ]

ciw lotniczej z K arw iny-S olcy p o stę p o w ała stale n a w sc h ó d przez Skoczów , Bielsko, Kęty, W adow ice, K raków , T a rn ó w , D ębicę, Rze­

szów , Jarosław ów , Przem yśl aż d o m iasta Ż ółkiew . T am nas uloko­

w an o w koszarach w o jsk o w y ch „Batalionu R ow erzystów Ż ółkiew “.

Podczas naszej w ę d ró w k i p ie c h o tą , p o ciąg iem czy na ro w erze, ciągle nad głow am i w idzieliśm y i słyszeliśmy w a rk o t niem ieck ich sa­

m o lo tó w . Ś m iercionośne b om by padały na to ry ko lejo w e, drogi i m iasta.

Nie zapom nę ty ch strasznych chw il, kiedy ginęły dzieci, m atki,... gi­

nęli ludzie. N aw et dorośli nie m ogli zrozum ieć, dlaczego giną, czym zawinili? T rudno w yrazić słow am i straszny obraz w rz e śn io w y c h dni 1939 roku. Niem cy co dzień odnaw iali sw oje lo tn icze ataki, tylko m iejsca i tw arze n iew in n y c h ofiar były inne.

W koszarach batalionu Ż ółkiew w stąpiliśm y z kolegą K arolem To- bołą jako o c h o tn ic y d o W ojska Polskiego. O trzym aliśm y m undury, ka­

rabin i e k w ip u n e k żołnierza. Po kilku dniach odjechaliśm y na ro w e ­ rach na p ole w alki. N ocam i spaliśm y w sto d o ła c h u rolników . W łaścicielam i byli P olacy lub U kraińcy. R ow ery zo staw iliśm y na d rodze. Tam już nie było dróg, ale pola, row y, doliny i w zgórza. Od zach o d u dolatyw ał odgłos w alki. Tyralierą p o stę p o w aliśm y n ap rzód z karabinam i w ręku.

Tam przykuły nas d o ziem i w ystrzały z niem ieck ich karabinów . Dostaliśm y rozkaz - zająć o b ro n n e pozycje. Całe p o p o łu d n ie i noc leżeliśm y na w zgórzu na ziem i a nap rzeciw nas N iem cy. W ieczorem i p rzez całą noc o d d a w a n o p o jed y n cze strzały z o b u stron. T u i tam za nam i padały pociski artylerii. Rano zaczął ogień przy b ierać na sile. Do w alki w łączyła się ró w n ież nasza artyleria. O bok m nie leżał o ficer-ar- tylerzysta, który o b se rw o w a ł p rz e d nam i ruchy żołnierzy niem ieckich.

Telefonicznie p o d a w a ł d o w ó d c y baterii nam iary gniazd karabinów m aszynow ych nieprzyjaciela. W p e w n e j chw ili o fic e r artylerii zw rócił mi uw agę, że m am p o d sobą krew . Przestałem strzelać - d o p iero w te d y p o cz u łe m b ól w lew ym ram ieniu i lew ej n odze. O w łasnych siłach doszedłem d o m iejsca pierw szej pom ocy. Z aładow ano nas do sa m o c h o d ó w i o d w ie z io n o d o szpitala - już nie p am ię ta m czy był to mały zam ek, czy szkoła. Za kilka dni nasz szpital został ew akuow any.

Przew ieziono nas d o Lw ow a - d o „Cytadeli“. Nie p a m ię ta m już dat naszego przyjazdu d o Żółkw i, odjazdu na ro w e ra c h na fro n t i kiedy d okładnie zostałem ranny. Było to mniej w ięcej m iędzy 4 i 10 w rześ­

nia 1939 roku. Pam iętam , iż 16 w rześnia 1939 b yłem u lekarza, rany nie były jeszcze zagojone. O trzym ałem now y o p a tru n e k i m iałem jeszcze kilka dni zostać w „Cytadeli“. Sytuacja w e Lw ow ie zaczęła być niew yraźna. W d n iac h 17 lub 18 w rześnia 1939 ro k u d o L w ow a

wstą-[ 2 8 ]

p iła arm ia Zw iązku R adzieckiego. W tym czasie byliśmy już w m ieście i nikt się o nas nie troszczył i nie w ydaw ał rozkazów . W szędzie było

p iła arm ia Zw iązku R adzieckiego. W tym czasie byliśmy już w m ieście i nikt się o nas nie troszczył i nie w ydaw ał rozkazów . W szędzie było

W dokumencie Zwrot, R. 49 (1997), Nry 1-12 (Stron 24-38)