• Nie Znaleziono Wyników

NATURA BUM ERANGÓW

W dokumencie Zwrot, R. 49 (1997), Nry 1-12 (Stron 68-71)

Szanow na P ani Redaktor Naczelna,

jeśli P a n i p o zw o li - wrócę n a te la m y z tym felietonem , k tó ry p r z e d laty zo sta ł z p ism a w yrzucony. W raca j a k bum erang. Nie z n a c z y to, ze w ów czas „nie tra fił“. W ręcz odw rotnie. M oże g d yb y był w tedy chybił, p o zo sta łb y w Zwrocie. N a tu rą b u m e ra n g ó w je s t pow rot. Do m iejsc

wyjściowych. . . . .

N ied a w n o o p o w ia d a ł w kościele k s ią d z z a m b o n y p rzejm u ją c ą his­

torię o słowie, które wróciło j a k b u m e ra n g do człow ieka, któ ry w suf>

j e j p y sze w ypuścił j e z u st i p o u p ływ ie p ew n e g o czasu m ia ł się p r z e k o ­

nać, ż e „słowo ciałem się sta ło “. . ,

\V ka to w ic k im szp ita lu p o ło żn ic z y m p rzyg o to w y w a ła się do p o ro d u m a łż o n k a ja k ie g o ś w y so k ie g o ra n g ą d y g n ita r z a p a rty jn e g o . To­

w a rzy sz sekreta rz z ja w ił się w szpitalu. Od ra zu za u w a ży ł, z e na ścianie w isi krzyż. K a za ł p r z y w o ła ć o rd yn a to ra i w y d a ł połecenie że b y zd ją ć k rzyż. O rdynator o d m ó w ił tłum acząc, ż e on nie um ieścił k r zy ż a n a ścianie, w ięc nie b ędzie go zd ejm o w a ł.

R ó w n ie ż n ik t in n y z p erso n elu nie k w a p ił się do spełnienia

sekreta-rzo w ej zachcianki. . .

- Ten wisielec - g o rą c zk o w a ł się p a r ty jn y k a c y k - ten wisielec... ^ - m ó w ił w sk a z u ją c J e zu sa C hrystusa n a k r z y ż u - m u s i zo sta ć zdjęty. N ie pozw olę, ż e b y p ie rw szy m w id o k ie m m ojego dziecka b ył w i­

sielec! Tak nie m o ż e być!

W końcu je d n a k k rzy ż pozostał.

P oród p rzeb ieg ł sp ra w n ie i b e z kom plikacji. N a z a ju tr z se kre ta rz p rzysze d ł się dow ied zieć czegoś bliższego n a te m a t z d ro w ia ż o n y

i dziecka.

- N o ja k ? - p y ta ł ordynatora. _

- W p o r z ą d k u - o d rzek ł o rd y n a to r - ale m u s z ę w as uprzedzić, ze

syn rzeczywiście nie ujrzy „tamtego wisielca“. . .

- J a k to? P rzecież w ko ń c u ten k r z y ż w isi n a sw o im m iejscu - d z iw u się sekretarz.

- O w szem - tłu m a c zy ł o rd y n a to r - ale d ziecko u ro d ziło się n iew i­

dom e. . . . , • , ^ +

Rzeczywiście: m ię d zy n ieb em a ziem ią, istnieje stale wiele sp ra w ta- jem n iczych i niepojętych. N iekied y słow o za ch o w u je się j a k bum erang!

[ 6 4 ]

M OZAIKA

Opowiadanie mojej m atki Zuzanny Mrózkowej, nr. w 1897 roku, o stosunkach panujących w dom u jej rodziców , za jej m łodych lat, powtarzane przez nią w ielokrotnie w gwarze, jaką rozm aw iano u nas w dom u, w dom u jej rodziców, jak zresztą we w szystkich przycieszyńskich w ioskach leżących na lew ym brzegu Olzy. Opo­

w iadanie zanotow ałem na początku w ojny w roku 1940.

KAROL MRÓZEK

0 TYM JAK SIE N A SZ B R A T PAW EŁ WYMIGOŁ OD PASIYNIO KRÓW

M oji ojcow ie m ie szk a li w D olnym Ż u ko w ie. M ój tata J a n N ikodem p o ch o d ził z e starej ro d zin y grodziskich N iko d em ó w , k ie r z y ta m m iesz­

k a li o d n iep a m iętn yc h czasów, bo je sz c ze z a cza só w kon trrefo rm a cji Moja m a m a p o c h o d ziła z Dolnego Ż u k o w a z ro d zin y M otyków , ale jej tata J a n M otyka, czydi m ó j sta rzy k też p o c h o d z ił z G rodziszcza, a do Dolnego Ż u k o w a sie p rzyży m ił z a cerą ja k is ig o Ostruszki. M ój tata był stolorzym . M ieli m y sw ó j dóm ek, ką sek p o la i d w ie krow y. N a sz d o m ek był p r z y sa m e j g ra n ic y 2r W ielopolym, bo z a p o to k y m , kiery p ły n ó ł bli­

z iu tk o naszego d ó m k u , j u ż było Wielopole, z a p o to k y m była gospoda blisko n ij była szkoła. B yła to p o lsk a szkoła, bo Czechów j a k w Z ukow ie, W ielopolu czy G rodziszczu żo d n y c h n ie było. P iyrszy roz żech sie z czeskóm m o w ą spotkała d ziepro w ro k u 1921, bo j a k żech sie toydow ała z a w aszego tate K arola M rózka, to m u sia ła ch se w yrobić kartę p rz y n a le żn o śc i g m in n e j czyli ta k z w a n y D o m o v sk y list a na u- rzędzie g m in n y m w D olnym Ż u k o w ie j u ż u rzęd o w a ł z a m ia s t naszego fojta, Czech, tzw. v la d n i k o m is a r Bedrich A nton. N iebardzo żech sie z n im u m ia ła dom ów ić. B yło nas szejścioro d zieci i w szyscy m y do tej sz k o ły w ie lo p o ls k ie j ch o d zili. N a u c z y c ie l n a z y w o ł sie Sładeczek.

W szystki św ia d ectw a z tej szkoły, j a k i tyn d o m o w s k i list m ó m scho­

w ane i m ó m nadzieje, ż e p o m o jij śm ierci sie te ż nie stracą. (I matka miała rację, bo ja, jako najstarszy z jej czworga dzieci wszystkie pamiątki po naszych przodkach skrupulatnie przechow uję i dbam o nie jakby to były jakieś relikwie).

M ój ta ta był stolorzym , a w a rszta t m io ł w n a s z y m d ó m u w piw nicy.

Robił lu d zio m okna, dw iyrze, meble. B yła to b a rd zo ciężko robota bo

[ 6 5 ]

ón robił w szystko ręcznie, n im io ł żo d n ych m aszyn. P iłk i ręczne, hobłe - ta ki w ielki blisko je d y n m eter dłógi n a z y w o ł sie sztoshobel - i roz­

m a j te dłótka to był cały je g o wercajg. Tata b ył b a rd zo o strym człowie- kym . M usieli m y go n a słow o posłechnóć, bo in a c zy z a u r zę d o w o ł sku- rza n y pas. Było n a s sześcioro, sztyry d ziy w częta i d w o syncy.

N ejm łodszy był b ra t P a w eł u ro d zo n y w ro ku 1900, j o była p rzed o sta t­

nio i m iałach sie nejgorzej z e w szystkich. P aw eł b ył ta to w ym p u p ilk y m a tata na niego nigdy ręki nie podniós, ón m óg robić co m u sie j y n y za- podobało. W szystko m u u szło n a sucho. Od m a lu tk a sied zia ł p r z y ta­

to w i w e w a rsztacie. J a k b y ł troche starszy, to n a n a s sta rszy ch w szystko żałow oł, a n iero z i cosi p rzyc yg a n ił a tata m u n a słow o w ierzył i nie d o ł n a niego dopuścić. N ie p o m o g ły a n i słow a na szej m am y, że P aw ełek cygani. N e jw iększy k ło p o t b ył z p a s iy n im krów.

K ażde z nas m u sia ło tych p a r e ro kó w ty k ro w y odpaść. J o to m ia ła nejgorszy, bo trzy m o je siostry i b ra t Ja n e k byli o d y m n ie z n a c zn ie starsi. J a n e k sie liczył z a ślosorza k a jsi w Trzyńcu, do d ó m u p rzych o ­ d z ił j y n y na niedziele, starsze siostry chodziły do roboty n a p a ń s k i do ropickigo dw oru, a je d n a z nich była j u ż ivydano, a tym j o j u ż o d ós­

mego ro ku życio m u sia ła ty k r o w y paść. B yło z y m n ie w tedy jeszc ze ta k i chucherko, k r o w y m n ie n iero z p o sm yka ły, w p a d ty do s z k o d y - kończymy, ka p u sty a P aw eł z a r o z lecioł to ta to w i m eldow ać. B yło m i szesnaście roków, a j o ty k r o w y je szc ze pasała, z a ś P a w eł sobie n a d a l wiesioło bisagowoł, ła z ił p o p o to k u z a pstrągam i, a j a k sie m u co udało chycić, to z a r o z sie z tym lecioł ta to w i p o c h w o lić a p o ty m m a m a m u sia ła tego pstrąga n a m aśle ta to w i usm ażyć. P o tym m a m id k a sie n ó m ciężko rozchorow ali, p o re m iesięcy z łó żk a n ie stanąli, n ó a j o m u sia ła j ą w k u c h n i zastąpić. T eraz j u ż nie było inszego wyjścio, P aw eł sie m u sio ł chytać p a sy n io krów , ale to m u sie p o chw ili z n u ­ dziło. Z aczón beczeć i gło śn o wrzeszczeć: „Tato, p ó d źc ie m n ie zbić, bo j o tych kró w pos nie b e d y m “ i ta k naokoło, a ż tata przylecieli k u n im u z opaskym w ręce. Nó, p rzeca żech sie doczkała, ż e tyn je g o u k o c h a n y P aw ełek sie też b liży z jeg o p o s k y m za pozno, z je g o s in y m i fle k a m i, j a k i tyn posek p o sobie zóstaw io. A le m ocie ro zu m , ta ta sie j y n y tyn p o ­ sk ym zam achli, i n a tym sie skończyło. W ziyn y kro ivy do chlywa, ocio­

sali d w a klo cki drzew a, zro b ili z nich kuliki, i o d tego czasu to te k u lik i krotvy pasą. P a w eł w ted y m io ł trzynoście ro k ó w a j u ż b ył m a ­ za n y, ż e u m io ł ta to w ą słabą stró n e w ykorzystać. A m oże? A m o że m u było p o p rostu żol, ż e jeg o starsze rodzeństw o tela b id o o d ta ty dostało a jeg o p o d tym w zględym tata ta k zaniedbuje. M a m u lk a n ó m u m r z y li w 1 9 1 6 roku, w listopadzie, ta k ja k o s i w tym czasie co n a s z cysorz Franciszek J ó z e f I. J o p o szła do m o jij cio tki G ó m io czki, siostry m ojej m a m y, do G rodziszcza. N a s z ta ta ch ałupę sprzedoł, o ż y n ił sie p o drugi, ale j u ż o trzy roki, w ro k u 1 9 1 6 p o szed ł z a n a szą m a m ą n a tyn drugi lepszy św iat. A Paw eł? Tyn sie p o n iew iy ro ł i p ła c ił z a to, ż e z a m ło d u nie dostoł ta k tw ardej s z k o ły życio, ja k o m y, je g o starsze ro­

dzeństw o.

[6 6]

Materiały publikow ane w tej rubryce um ieszczam y w ory ginalnym brzmieniu. Poglądy czytelników nie zaw sze pokrywają się ze sta­

now iskiem redakcji.

W d ru g im u b ieg łorocznym n u m e r z e k w a r ta ln ik a Slezsky sb o rn ik Särka H ern o vä z a s ta n a w ia się n a d p r z y c z y n a m i g w a łto w n e j as)>mi- lacji P o la kó w n a Z aolziu. Są n im i g łó w n ie m ie sza n e m a łżeń stw a . W iem y o tej n a szej zm o rze, je d n a k ż e z a m a ło m iejsca j e j p o św ię ca m y za ró w n o w n a szej działalności, j a k i prasie. U praw iam y tzw . strusią p o lityk ę ch o w a n ia g ło w y w pia sek. Z n a ją c chorobę trzeba j ą zw a lc za ć

o ra z lik w id o w a ć j e j p rzyczy n y.

P r z y c z y n m ie s z a n y c h m a łż e ń s tw j e s t w iele. G łó w n e j e d n a k ż e z n a jd u ją się w ro d zin ie i szkole. J e że li ten p ro b le m p o ru szy łb y m w śro­

d o w isku nauczycielskim , to z a r a z w sk a zu je się n a rodzinę. Je że li nato­

m ia st m ó w im y o tym z rodzicam i, to słyszym y, ż e to spraw a szkoły, p o ­ n ie w a ż r o d z in y są z a a b s o rb o w a n e s p r a w a m i g o sp odarczym i. N ie tru d n o stw ierdzić, iż ob yd w a p o g lą d y są z w y c z a jn y m i w y m ó w k a m i i w z a je m n y m p rze rzu c a n ie m o d p o w ied zia ln o ści z a n a sze w a żn e spraivy życiow e.

Z a czn ę o d rodziny. D ziecko w ych o w u je się o d pierw szego ro k u jeg o życia. J u ż sa m d o bór piosenek, b a jek k s zta łtu ją w d ziecku je g o p r z y ­ szły p r o fil narodow y. P rzy p o m in a m sobie z dzieciństw a legendę o W andzie, która, a b y u n ik n ą ć m a łże ń stw a z N iem cem , raczej skoczy­

ła do W isty i uto p iła się. A p io se n k i! Te n a sze m ło d e p o lskie p o ko le n ia g a rd zą śląską piosenką, a h o łd u ją raczej a n g ielskiem u b ełkotow i w m u r z y ń s k im rytm ie. D alej - je ż e li dorastająca m ło d z ie ż słyszy w d o m u : j a b y m się nie m ie sza ł czy nie m ie sza ła do narodow ości na- rzec zo n e g o -n a rze c zo n e j to w ted y n ietru d n o odgadnąć, ż e w 90% p o ­ w stanie m ie sza n e m ałżeństw o.

S zko ła - p r z e d drugą w o jn ą św ia to w ą w a b so lu tn e j w iększości uczą­

c ym i b yli m ężczyźn i, m ieli o n i w ięcej cza su dla m łodzieży. P rzed za p i­

s a m i o d w ied za li rodziny, g d zie b yty d ziec i w w ie k u szk o ln y m i p r z e k o ­ n y w a li chw iejnych p o d w zględem n a ro d o w y m rodziców o o b o w ią zk u za c h o w a n ia narodow ości p r z o d k ó w i z a p isa n ia dziecka do p o lskiej szkoły. Z a ś p o d r ę c z n ik i w szko le do n a u k i h isto rii i ję z y k a polskiego p r z e s ią k n ię te b y ty b o h a terstw e m P o la k ó w . P a m ię ta m je d n ą ta k ą g ru b ą k sią ż k ę z e szko ły w y d zia ło w e j o n a z w ie WYPISY. B yty w niej fra g m e n ty z najlepszych p o lskich pow ieści, p r z e z co g ru n to w a n o p a ­

triotyzm m łodego człow ieka.

Po w o jn ie p o w s ta ły je d n o lite szkofy’ a z p o lskich p o d rę c zn ik ó w w y­

tracił się p o ls k i p a trio tyzm . B yty r ó w n ie ż lansow ane, w im ię tzw.

proletariackiego in tern a cjo n a lizm u , je d n o lite w treści organizacje,

[ 6 7 ]

W dokumencie Zwrot, R. 49 (1997), Nry 1-12 (Stron 68-71)