• Nie Znaleziono Wyników

KUNIM PĘDZLEM

W dokumencie Zwrot, R. 49 (1997), Nry 1-12 (Stron 142-145)

Otrzymałem ów tomik* w porze Ikarowej, w trakcie wręczania Skrzydeł Ikara p od koniec ubiegłego roku. I od razu czegoś się domyśliłem: tego, że na rodzimej półce poetyckiej zanosi się na przem iany i przetasowania.

I że odtąd właściwie zawodzą tradycyjne układy literackie nad Olzą. Osta­

tecznie przełam anie naszej izolacji regionalistycznej bow iem spowodo­

wało, że p od Cieszyniem wreszcie spotkały się bezpośrednio dwie lite­

ratury narodow e. Zauważmy tu zresztą, bo nie dość na tym, językowo lustrzane wydanie tom u „Małgorzata szuka Mistrza “ Renaty Putzlacher.

Nie spieszyłem się z tą recenzją, w olałem poczekać na pierwsze zdanie czeskie. Dwa czy trzy słowa na spotkaniu z dr. D. Śajtarem w Filii UŚ w Cieszynie też powstrzym ały mnie w dociekaniach, czy gra jest warta świeczki. O straw sko-opaw skie starszeństw o literackie, patrzę, pragnie z jednej strony pozyskać młodsze nazwiska, z drugiej wszak bardzo os­

trożnie traktuje ich propozycje. Niedługo potem okazało się, iż tom Bog­

dana Trojaka znalazł się w bożonarodzeniow ej ankiecie dziennika „Lidove noviny “ w śród kandydatów na najciekawszą książkę roku 1996; wysunęła go praska pisarka i tłum aczka Jana Śtroblowa: „... sbirka vzhledem k auto­

rove veku (20 let) pfekvapive svä, masloslovnä, a co je v tom veku jiste prekvapivejsi, m im ofadne znalä fem esla“. Oto i pomosty! - mówię sobie:

dw ie poetyki narodow e w jednym słowie, obrazie poetyckim czy wer­

sie... Klimat przew iew nego dom u otw artego, co tu się uw olniło od kom­

pleksów czy spięć, aby skupić się w sobie i rozejrzeć... Takie Za- i Przed- olzie.

Bogdan Trojak, urodzony 23 marca 1975 w Czeskim Cieszynie, zamiesz kały w W ędryni, studiuje praw o na Uniwersytecie Masaryka w Brnie. Po udziale w gimnazjalnej „Budce psa B u tka“ (1994) i czeskiej „Utrżene m inci“ (1995; z siotrą Jolą oraz Yojtechem Kućerą) zamieścił trochę wierszy w pism ach „Modry kvet“ i „Obratm k“ oraz w brneńskim prze­

glądzie „Host“. Podjął też śmiałą próbę, jak dotąd pomyślną, prowadzenia magazynu „Weles“ w ram ach W ędryńskiego Towarzystwa Literacko-Este- tycznego. W cześniej, ku zaskoczeniu starszych zashiżonych, czytał swe wiersze w prestiżow ej praskiej kawiarni poetyckiej „Viola“. Tyle bio- i bi- liografd.

Wiersze B. Trojaka, pisane jak chińskie czy japońskie m iony „Kunim

[ 5 4 ]

p ędzlem “ względnie kunią łapką p o d rozległym niebem , z którego do­

brotliwy Bóg-młynarz raz strzepnie o łokieć swą um ączoną czapkę, za­

przeczają wszelkim nakazom i zakazom, co to się stało dla nas utrapionym nawykiem. Skoro jednak nie obędzie się pew nie bez napom nień lub prztyczków, od razu zaznaczę dla niedow iarków co do czystej intencji autorskiej, iż w tom iku znajdzie tyleż topografii zaolziańskiej co m oraw­

skiej. Oraz w olnego ducha bez granic. A bo zachodzi tutaj coś, co raz mu­

siało się zdarzyć: kultura tw órcza Zaolzia, po swym ostatecznym odrzuce­

niu regionalistycznego obciążenia, będzie odtąd decydow ać się pomiędzy polskimi bądź czeskimi centram i umysłowymi, w zależności od miejsca i języka studiów jej protagonistów . O tw arta przy tym na dow olne wpływy, zachow a pew nie własne przekonania oraz znaki duchow e. Wy­

raźnie dostrzegam y to u młodszych, pew ne symptom y ow ego stanu spo­

tykało się także u generacji średniej. N ienichaw e na pow rót układy śro­

dow iskow e zadow alają zaledw ie p ow inow atych. Podobne zadufanie klanów zaś można jedynie om inąć, podążając za naturalnymi odrucham i na terenie bez uprzedzeń. Zresztą nasi Macurowie z innymi, jestem przekonany, dyrygują w Pradze nie inaczej niż po naszemu.

W ybieram spośród ostatniej produkcji wydawniczej ten właśnie tomik, pew nie dla jego k o n se k w e n tn e g o zdania p o etyckiego, jak rów nież dlatego, że stawia o n kw estię Zaolzia przyszłościowo. Nie przeczę też, iż wybieram go także dla pew nych w łasnych resentym entów , chociażby dla wierności jeśli nie grudzie, to przeżyciom .

Bo też wiersze te aż skrzypią na w ietrze swą autentycznością, jak świeże więźby spod toporów w ziętych cieśli. Jedno tu wynika z dru­

giego, rym nie jest wcale szkolnym przypadkiem „wiązania w ersom ogon­

ków “, lecz śmiało rzuca wyzwania w yobraźni i prow adzi ją do ogniska konsekwencji. Autor, absolw ent polskiego gimnazjum, uświadamia sobie zapewne, iż dla ow ych m isternych pow iązań sieci rymowo-wyobrażenio- wej wiersze jego rezygnują z parzystych wersji językowych. Ale czy to dzisiaj najważniejsze? To że to już czeski świat językowy, chociaż z polską względnie regionalną skalą wyobraźni, z polskimi napomknieniami...

Przykładem niech będzie zwarty, figlarny „Fuk“(s. 30): J s m e b o z i b u b li- f u k / ta m u trati, kd e f o u k ä / a p la ń k y trći svefepe. / / A naśe z iv o ty j a k na cepici m o u ka , / kterou si m ly n ä f B ü h / o r u k ä v je d n o u strepe“.

Może tłumacz Stanisław Barańczak dałby tu rady? Lecz coś tak na wskroś czeskiego, jak „Kancóna na J. J. Rybu“ (s. 29), poprzez swe językowe ar­

chaizmy zdaje się mieścić tu i tam. W ogóle - ow a słowiańska magia języ­

kowa przyw ołanych z oddali ziół: „zemedyn, narnel, potem nik, koni- trud...“

Zwróćmy też uwagę na pew n e czesko-polskie skojarzenia lingwinis- tyczne stwarzające dla zaolziańskiego przecież m łodego poety dodatkow e możliwości poetyckie, na ó w swoisty awers i rew ers słowa. „Zepsutą

[ 5 5 ]

duśe - tiuśice“ (s. 17): polską bezbarw ną kategoryczność znaczeniową sprow adza do czeskiego połajania; „Hładna n o c “ (s. 23) - czeski przy­

miotnik, wyraźnie pod w pływ em polskim , jawi się tutaj jako neologizm na terenie czeskim; „zrychlene kolotäni“ (s. 48) to zataczanie, kręcenie, obracanie, na terenie polskim za kołotanie. W sumie niezwykłe posze­

rzenie i wzbogacenie potencjalnej aury poetyckiej.

W iersze te wreszcie, w łasne w sobie i oryginalne, są jak pojedyncze znaki na drodze po kraju, jak zaciosy; razem w zięte sygnalizują one rozle­

gły świat zaskoczeń i odkryć, z dyskretną swą erotyką i prostym i uniesie­

niami. Zdaje mi się, że gdzieś tutaj pęta się grecki Pan z drużyną, pod po­

kraczną Kasjopeją orstw i z doryckim klinem... Takie znaki nasuwają wysokie lato słoneczne. Czyżby tu poszło o jakieś pokrew ieństw o na­

szych obopólnych młodości? Moje lata sześćdziesiąte, w ybaczcie mi nieskrom ność, zeszły po odwilży, te dzisiejsze już wyraźniej domagają się zdecydow ania co do w idoków z tego czy z następnego brzegu. Po to, aby obydw a stanowiły jedno.

Zatem, jak zawsze w takich przypadkach, baśń na wyrost, dorosłe po­

w roty na tereny dzieciństwa. Jasność i wiara z tam tych utytłanych w węd- ryńskim w apnie roztargionym Bogiem, oraz z podchm ielow ym i samą uciechą aniołami na wysokościach. Zza G utów zaś - drew nianych i gotyc­

kich - trzech Flamandów z paletami... Do tego cnota zwięzłości, zaś tuż za nią delikatny pejzaż w tle notow any zdecydow aną a cieniutką kreską.

Skąd ona się wzięła taka? Ano, to już kwestia przestrzennego widzenia duchow ego, a także zaolziańskiego finezyjnego drżenia pow ietrza w kra­

jobrazie... Jak w „Ogrodzie pana Kapelnika I“ (s. 21): „Wiatr ubrał w dzianko ogrodnika. / Rozkraczył się w koronie gruszy. / / Modry, trze­

poczący w iatr.“

Czy tutaj można także się marszczyć? Jak zawsze zresztą, oczywiście na własny rachunek. Zbytnia przelotność „B ohu-m m a“ (s. 13), sądzę ze swym „najwyższym piecem serca“ nie jest bodaj w stanie wyważyć ta­

kiego chociażby „obrazu bez krajobrazu“: „z śedeho jilu robit dżbanky“.

Bo to różnica klasy. Podobnie jest z nieokreśloną anodą w wierszu

„Pulnoc“ (s. 40), „anoda rozbita v size“, która styka się na terenie tegoż utw oru z podniebną „Psi hvezdou“, co to „boudu v tobe si stloukä / a budu vem ä...“ Niewiele jest tych miałkości, a to by świadczyło o jed­

ności tom u i o jego dojrzałości. No i o dalszych m ożliwościach jego autora.

WŁADYSŁAW SIKORA

’ Bogdan Trojak: „Kunin śtetcem“, Edice Poesie HOST, svazek 15, Brno 1996, ss. 56.

Okładka: Jan Trojak, rysunki: autor.

[ 5 6 ]

W dokumencie Zwrot, R. 49 (1997), Nry 1-12 (Stron 142-145)