• Nie Znaleziono Wyników

KORNISZONEK GRAŻYNY BĄKIEWICZ, CZYLI O TYM,

JAK UCZYĆ SIĘ, NIE UCZĄC?

Jak uczyć się, nie ucząc? - to jest wła­

śnie pytanie, nurtujące tytułowego bohate­

ra i to jest cel, który wszelkimi sposobami pragnie osiągnąć. Korniszonek je st rezo­

lutnym siedmiolatkiem. Dziecięcy czytelnik poznaje go na samym początku, ale

jesz-Grażyna Bąkiewicz

Korniszonek * i

Agnieszka Cieślikowska

0

57

cze nie jako Korniszonka, lecz jako Jacu­

sia, Jacunia, Niunia, Niuniusia, Dziubdziu- sia i Lalunię Mamuni - czyli z imion i za­

w ołań nadanych mu przez najbliższych.

Odbiorca poznaje go w chwili, gdy do świa­

domości małego bohatera dociera fakt, że nazyw a się O górski. Co innego m am a Ogórska, tata Ogórski, nawet inaczej brzmi W ojtek Ogórski (jego starszy wąsaty brat), ale żeby na niego mówić Ogórski?! W szko­

le opornie reagował na swoje nazwisko, chcąc wym usić na nauczycielce używanie do niego imion, do których przyzwyczaiła

został dla innych. Sprawa nazwiska rozwią­

zała się tak szybko, ja k szybko Korniszo- nek zorientował się, że to nie było jego je ­ dyne i największe zmartwienie.

Tym problemem stała się szkoła, a ści­

ślej nauka. Szkoła nie jest dla niego taka zła, choćby przez to, że młodziutki bohater traktuje ją w kategoriach placu zabaw - na korytarzu można rozegrać ligę mistrzów, można zostać bohaterem łapiąc złodzieja.

Gorzej z nauką. Bo ja k tu nauczyć się tych wszystkich powykrzywianych, brzuchatych, powykręcanych literek?

Tylko jeden Mamlas przychodzi do szkoły, żeby się uczyć tych zawijasków.

Dla niego ciekawe rzeczy to wyrazy z „ ó ”, uwierzycie? Dla pozostałych chłopaków najciekawsze są przerwy.

Jak dzwoni dzwonek, to zaraz lecimy się bić. I tak, prawdę mówić, tylko to je s t fajne w szkole. A potem wszyscy

oszukują, żeby pani nie zorientowała się, czyja była wina. Im który lepiej

kłamie, tym ma mniej uwag w dzienniczku i większe poważanie wśród chłopaków. Szkoda, że pani coraz rzadziej daje się nabierać.

Cokolwiek się dzieje, zaraz patrzy na mnie. I na ogół ma rację (s. 18).

Nasza pani je st ładna, ale nieżyciowa.

Nie pozwala biegać, krzyczeć i bić się.

Każe siedzieć w ławkach i słuchać tego, co ma do powiedzenia (s. 13).

Tak właśnie wygląda szkoła w oczach i odczuciu Korniszonka. Ale, mimo że Ja­

cek jest niebywałym urwisem i - choć nie wygląda na takiego - jest spryciarzem.

Z liczeniem też sobie z Wojtusiem radzimy. Muszę tylko poczekać, aż mój brat zabierze się za swoje lekcje.

Otwieram wtedy ćwiczeniówkę i pytam z wątpliwością w głosie:

- S dodać S to 9, prawda?

- 10, ty ośle! - mówi Wojtek, a ja szybciutko wpisuję liczbę

w odpowiednie miejsce. Nie będę przecież sprawdzał. Wojtek uczy się już tyle lat, to chyba wie, co mówi. Po chwili pytam nieśmiało:

- 6 i 3 to 11, tak?

- 9, ty głupku! - stwierdza mój uczony brat i nie wiadomo kiedy, całe zadanie samo się rozwiązuje. Niezbędna jest odrobina psychologii, by Wojtek czuł się ważny. Zanim się zirytuje, lekcje mam ju ż odrobione i mogę zająć się piłką” w zeszycie zamiast czarnej, ale jego wysi­

łek w nauce jest znikomy. Chciałby w koń­

cu zrobić coś pożytecznego i zostać uzna­

nym za bohatera; w tedy on nie musiałby się uczyć, tylko inni m usieliby uczyć się 0 nim. I gdy zaczyna wierzyć, że udało mu się złapać złodzieja, okazuje się, że przy­

łapał dyrektora, który wcale nie był złodzie­

jem , lecz o s o b ą z m ie n ia ją c ą dekorację szkolnego korytarza.

Mały bohater uporczywie poszukuje le­

karstwa na swe bolączki. Nie chce kolejny raz zasmucać rodziców, ani pobić rekordu w zapełnianiu kolejnych dzienniczków uwag.

Pożyczony potajemnie od brata długopis, mający przynosić same piątki, też nie zdał egzam inu. I w tedy z pom ocą przychodzi (a raczej spada z sufitu) mały czarodziej Mietek. On jest teraz je d yn ą nadzieją dla Jacka - siedmiolatek chce wierzyć, że za pomocą czarów, zdobędzie wiedzę i stanie się najlepszym uczniem w klasie. Mietek nie je s t je szcze praw dziw ym czarodziejem . Uczy się czarów tak samo opornie, ja k Ja­

cek uczy się swoich literek i obaj m ają te same metody zdawania egzaminów (ściągi w skarpetkach). Choć podaje, że ma 700 lat, tak naprawdę jest w wieku Jacka, bo tam, skąd pochodzi planeta obraca się 100 razy szybciej niż Ziemia. Znajomość z czarodzie­

jem ma dla Korniszonka o tyle dobre rezul­

taty, że chcąc nie chcąc, uczy się alfabetu 1 pojmuje, że nauka je s t w stanie czynić cuda. Oto bez znajomości abecadła nie po­

trafi zrobić użytku z czarodziejskiej księgi Mietka, a oprócz tego narażony jest ze stro­

ny małego czarodzieja na lekceważące trak­

towanie.

To właśnie magicznej księdze Mietka bohater może zawdzięczać nauczenie się alfabetu, a tym samym nadrobienie szkol­

nych zaległości. C hęć poznania zaklęć, a w zasadzie tego jednego, mającego po­

móc w zdobyciu wiedzy - doprowadza do przewrotnej sytuacji. Czarodziejska księga

pomaga Jackowi, ale uczciwym sposobem.

Chcąc poznać zaklęcia, najpierw bohater musiał nauczyć się literek.

Kim tak naprawdę jest ten książkowy czarodziej? Do chwili jego pojawienia, moż­

na sądzić, że książka odzwierciedla przy­

padki i doświadczenia niejednego dziecka wieku wczesnoszkolnego. Jacek zachowu­

je się jeszcze ja k przedszkolak - woli się bawić niż uczyć, posiada pew ną wiedzę, ale nie potrafi jej sprecyzować (brat chodzi do „szkoły, która nazywa się te ch n ia ku m , cz y c o ś ta k ie g o ”, mama ma„ ja k iś ważny dyżur” , a tata „poleciał do ja k ie g o ś dale­

kiego kraju”). Jego metody postępowania również s ą dziecinne - bronią w wynego­

cjowaniu od dorosłych choćby czekolady okazuje się płacz. Jego zakres słownictwa jest rozległy; używa kolokwializmów („chło­

paki rozdziawią japy”), zna liczne powiedze­

nia („raz kozie śm ierć” , „czekaj tatka lat­

ka”), a jego porównania są równie wyszu­

kane („stary ja k W awel”, propozycja nęcą­

ca, ale „brzydko pachnie - ja k skarpetki Mietka”). Sytuacje, które są jego udziałem, s ą bardzo prawdopodobne. Pojawienie się jednak na horyzoncie czarodzieja, wprowa­

dza element fantastyki i tego ju ż nie moż­

na racjonalnie wytłum aczyć. Autorka, na końcu książki, na stronie z autografem tłu­

maczy, że czarodzieje istn ie ją i p o tra fią nauczyć dokonywania rzeczy niezwykłych.

Jej czarodziejami są dwie córki, z którymi zdjęcie zam ieszcza poniżej. To bardziej życiowe wytłumaczenie. Ale ja k wytłum a­

czyć dziecku, które zapoznało się z przy­

godami Korniszonka, kim je st czarodziej Miecio? I w tym miejscu dorosły natrafia na trudność, bowiem nie znajdzie logicznego wytłum aczenia, tym bardziej, że autorka pogłębia fantastyczne dokonania Mietka (raz zjawia się bez nogi, zamienia Jacka w przedm ioty). Dla dziecięcego odbiorcy

59

fantastyka jest jednak często nieodłącznym elementem literatury. To, czy dziecko przyj­

mie to ja k rzecz naturalną, która mogła i może się wydarzyć, czy też tak, ja k książ­

kowy Mamlas stwierdzi, że nie wierzy w ta­

kie rzeczy, zależeć będzie tylko od percepcji rozwojowych dziecka.

Autorka przygód Korniszonka podaje rodzicom i wychowawcom gotowe metody pedagogiczne. Uczyć nie siłą i przymusem, lecz sposobem . C zarodziej je s t tym, co można podsunąć dziecku jako środek w dą­

żeniu do realizacji celu. Może być nagrodą końcową; ważne, by to coś stało się siłą n a p ę d za ją cą działanie. C hoć w św iecie dziecka, ja k pokazuje przykład Jacka, może dokonać się pewne przewartościowanie, to cel główny, obojętnie, jakie zyska określe­

nie, zawsze będzie osiągnięty. I to jest ta recepta na sukces według Grażyny Bąkie- wicz.

Oryginalna jest forma książki. Dokona­

no podziału nie tyle na kolejne rozdziały, co na odrębne cząstki. Numeracja jest cha­

otyczna, co może wynikać z faktu, że bo­

hater nie garnie się do nauki i nie potrafi nawet dokładnie liczyć. Niektóre w yraże­

nia bądź frazy zostały wytłuszczone, to zaś znalazło tuż obok wymowną, częściej czar­

no-białą niż kolorową ilustrację Agnieszki Cieślikowskiej.

Osobiście, Korniszonek przywodzi mi na myśl Gapiszona - bohatera ożywione­

go przez Bohdana Butenkę. Może przez to, że obaj s ą pomysłowi, sprytni, na swój spo­

sób zaradni. Korniszonek wydaje się być jednak bardziej aktywny, jego pomysły są wyszukane i budzą większy uśmiech u od­

biorcy (u Grażyny Bąkiewicz humor obec­

ny jest wszędzie - na płaszczyźnie języko­

wej, w warstwie sytuacyjnej). Korniszonek jest dla mnie udoskonalonym Gapiszonem lub po prostu Gapiszonem kilka lat później

(Gapiszon, choć ma starszy rodowód lite­

racki, wiekowo jest jednak trochę młodszy od Korniszonka). A może nie mam racji, tylko skojarzyłam tych bohaterów na zasa­

dzie podobnego brzmienia imion Korniszo­

nek - Gapiszonek?

Grażyna Bąkiewicz: Korniszonek, Warsza­

wa 2OO4.

Barbara Pytlos