• Nie Znaleziono Wyników

KRONIKA LITERACKA

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1856, T. 2 (Stron 185-200)

D o szanow nych wydawców Słow iańsko-P olskiego S ło w n ika Lindego, i Czy sto-Polskiego Sło w n ika zapowiedzianego p rze z

M aurycego Orgelbranda z W ilna.

ftlilem i pocieszającym zapewne zjawiskiem nietylko dla każde­

go miłośnika języka ojczystego, ale nawet dla miłośników mowy słowiańskiej, jest nowe wydanie Słownika wiekopomnej pamięci naszego Lindego, uskuteczniane we Lwowie nakładem Biblioteki Ossolińskich, a to tćm bardzićj, że nieśmiertelne to dzieło nie­

tylko jest skarbem dla naszego języka (na co się zgadzają obecni jego wydawcy), ale i dla całćj mowy słowiańskiej, czego mu ciż nader niesłusznie nie przyznają: twierdzą bowiem na str. 9 swojej przedmowy, że „Słownik Lindego co do dyalektów słowiańskich, według dzisiejszego ich pojmowania, bardzo ograniczonego jest użytku.

Jeżeli tak, będzie to winą nie Lindego, który ze swej strony uczynił wpzystko, co tylko w jego czasie uczynić było można; ale skutkiem niedopatrzenia się obecnych jego wydawców, czemu je­

dnak, jak niżśj wskażę jeszcze łatwo zaradzić będzie można w na­

der prosty sposób. Tymczasem, któżby się na to nie zgodził, że Słownik Lindego jest dla nas skarbym językowym; nad tern je­

dnakże ubolewać nam trzeba, żeśmy dotąd niestety, zwłaszcza w późniejszym czasie z tego skarbu naszego albo bardzo mało korzystali, albo, co gorsza, i obecnie wcale nie korzystamy. Na dowód tego, że tak jest, wspomnę tylko o wyszłem w łacińskim języku pisemku: „Pelasgia” drukowanćm u Wolffa w Petersbur­

gu 1851 r., w którćm autor wywodzi początek języka polskiego z mowy starożytnych Pelasgów (cujus quidem rei fides penes auctprem set). Zestawia on tam na str. 23 i 24, jako spowinowa­

cone i jakby z jednego pićrwiastku [txvpov) płynące wyrazy polskie (?) zegar fańyaę, fi>yoę, &vyaQioe, polskie zaorać zegrać, zagarnąć, zagvęznąć\ kraińskie zagerneie; poi. zagrzewam; łuż.

za-hre, zaliremam, poi. zagrzebani, zagrzeszę i t. cl. i t. d. U nas np., za przykładem nieodżałowanej straty zacnego autora Dziejów Rzeczy­

pospolitej polskiej, czytamy często w naszćj Gazecie: dzisiajszy, tu- tajszy, chociaż w Słowniku Lindego wyraz dzisiajszy jest oznaczo­

ny u góry gwiazdka, jako w tej potwornśj postaci nieużywany,

dem byłoby dla Polaka uczyć się macierzystego języka!

Na coś podobnego zakrawa i autor listu z Pragi Czeskiój, którego wyjątek umieszczono w poszycie wrześniowym r. 1855 , Biblioteki Warszawskiej str. 591. Zdaje mu się bowiem przy przeglądzie czeskich spisów bibliograficznych dziwną rzeczą, że napotyka dotąd jeszcze (niestety?) badania gramma ty czn o-filolo­

giczne; a Czasopismo Czeskiego Muzeum nie dotyka nawet, we­

dług niego, wcale kwesty! żywotnych: bo tam tylko, jak powiada, filologia ji materyały historyczne surowe i t. d. przeciążają. Nie uważał zapewne autor listu albo zapomniał, jakie było życie li­

terackie i narodowe w Czechach i Pradze, nim wystąpił ks. Bo­

browski ze swemi niby martwemi badaniami grammatyczno-filo- logicznemi, a jakie jest dzisiaj?

Lecz nie dziwujmy się tym diis minorum gentium, kiedy mamy dwóch nader znakomitych i czcigodnych mężów, stojących na świeczniku literatury naszej, którzy na poparcie swoich etno­

graficznych i mytologicznych twierdzeń zapuszczać się zwykli w wywody etymologiczne, które w oczach badacza językowego słusznie uchodzić muszą za czczą igraszkę. Czemuż ci zkądinąd tyle zasłużeni dla naszej literatury mężowie, czemuż taki autor Felasgiae et consortes, nim się puszczą w swych badaniach w dziedzinę językową, przynajmniej wprzód z uwagą nie przeczy­

tają ,,prawideł etymologii”, które Linde dodał do 1 tomu swego Słownika, i umieszczonych przy ostatnim tomie sprostowań ks.

Bobrowskiego? O ileżby ubyło niedorzeczności! Słusznie powie­

dział nasz Cegielski w swojćj rozprawie o słowie polskićm, wyda- w słowiańskich, greckiego, łacińskiego i germańskich nawet,

I

W

<SI<* nl® wstydzimy popisywać z bredniami etymologicznemi!”

is e rzadki to u nas podobno pisarz, któryby w wątpliwości

chciał zajrzeć do słownika Lindego, do owśj księgi praw pod względem naszego języka. Co większa, czytamy w poszycie sier­

pniowym Biblioteki Warszawskiej r. b., w zapowiedzi księgarza Maurycego Orgelbranda w Wilnie o zamierzonem wydaniu nowe­

go Słownika języka polskiego, że Słownik Lindego (jak widać z ducha odezwy) jest dziełem (tylko) pomnikowem. A więc na to tylko pracował Linde ze swoim przyjacielem i dobroczyńcą wiekopomnej pamięci hrabią Ossolińskim nad tym słownikiem, aby po pićrwszem jego wydaniu, jako pomnik przechowawszy się w księgozbiorach od r. 1.814 aż do r. 1855, f w drugiem swojem wydaniu Iwowskiem był skazany na los podobny pićrwszemu?

O! gdyby tak być miało, jak sądzi księgarz wileński, nie».bylibyś­

my godni lakowego skarbu, jakim nasz naród obdarzył Linde przy pomocy Ossolińskiego. Zapewne nietylko dla przechowa­

nia tego skarbu jako pomnika językowego, podjęła dyrekeya za­

kładu Ossolińskich we Lwowie nowe jego poprawne i pomnożo­

ne wydanie; zamierzyła ona sobie zarazem i jego upowszechnie­

nie. Zrozumiała ona bardzo dobrze wyrazy Lindego, na końcu jego przedmowy umieszczone: „Już teraz ziomkom moim trudno nie będzie, czego brak, pododawać, w znajdująeóm się przebierać, znaczenia doskonalej wyłuszczaó, stosunki dokładniej po wytykać;

a tak z czasem zaszczycić język narodowy słownikiem, jakiego on wart jest w samej istocie, i którym go chyba jedno Towarzystwo Przyjaciół nauk obdarzyć może.”

Widać to z ogłoszenia Dyrekcyi, umieszczonego przy pier­

wszym tomie, i odbitego w poszycie październikowym z r. b. Bi­

blioteki Warszawskiej sir. 198; i wdzięczni jej jesteśmy za wszy­

stkie tam rzeczone poprawki, sprostowania, objaśnienia, a mia­

nowicie za oddrukowanie wyrazów staro-słowiańskich kiryllicą.

zamiast abecadłem grażdańskiem, jak to jest w pićrwszem wyda­

niu. Uwzględniała więc przez to oprócz polszczyzny, jeszcze dwa narzecza, lojest narzecze starosłowiańskie i rossyjskie; lecz cze- mużto, iż tak rzekę, zaniedbała inne tam umieszczone narzecza, których wyrazy Linde sądził być godnemi umieszczenia w swoim Słowniku? Wszakże, jeżeli w samej rzeczy Słownik Lindego jest nietylko skarbem naszym narodowym, lecz też skarbem dla wszy­

stkich naszych słowiańskich pobratymców (prócz Bułgarów), cze­

go niestety, wydawcy jego nie uznają; powinni go jednak, jeżeli nie przez słuszny wzgląd dla pobratymców, to przez wzgląd dla własnego narodu uczynić i dla swoich i dla nich przystępniejszym.

Twierdzić, żeby w Słowniku Lindego skarbów dla innych Sło­

wian nie było, jak sądzą jego wydawcy, jestlo ubliżać pamięci

wej ty zbutwiałą i grubą warstwę kurzu i gruzów, owej przestarza­

łej i dziwacznej pisowni, zwłaszcza naddunajskich narzeczy, uprzątnąć, aby go odkryć i oku czytelnika odsłonić. To jednak, co w tym względzie dyrekcya zakładu Ossolińskich uczyniła, je­

szcze bynajmniej mojćm zdaniem nie wystarcza. Wejdźmy w szcze­

góły. 1 tak, dobrze jest, że rozróżniła kiryllicą wyrazy starosło­

wiańskie od rossyjskich; lecz na cóż się to przyda i właścicielowi nowego wydania, który nie zna głosek ani kiryllskich, ani grażdań- skich? Jak sobie poradzi, kiedy mu będzie zależało na porówna­

niu wyrazu polskiego z wyrazem slaro-słowiańskim lub rossyj- skim? Jeżeli tylko ziomkowie obeznani z kiryllskićm i grażdańskićm pismem nowe wydania nabywać mają, o jakże ich mało będzie!

Należało przeto zaraz przy pierwszym tomie podać tablicę tych dwóch abecadeł, z królkiem objaśnieniem dla Polaków ich brzmienia, znaczenia i pisowni. Dalej Linde prócz tych dwóch na­

rzeczy staro-słowiańskiego i rossyjskiego porównywa wyrazy pol­

skie z wyrazami jeszcze siedmiu innych narzeczy słowiańskich, tojest: czeskiego, słowackiego, górno i dolno łużyckiego, serbskie­

go .(które niewłaściwie podzielił na 4 narzecza, tojest na bośnień- skie, dalmackie, raguzańskie i slawońskio, a wszakże są (o tylko podrzecza jednego dyaleklu serbskiego), kroackicgo i korutań- skiego (jak je nazywa Szafarzyli), którego również dwa podrze­

cza kraińskie i windyjskie. jako osobne narzecza przytacza. Opu­

ścił tedy zapewne tylko w braku maleryałów i źródeł narzecza mało-ruskie, biało-ruskie i bułgarskie. Boć nikt zapewne, kto się zgadza z Szafarzykiem, języka litewsko - ruskiego Statutów litew­

skich , znanego Lindemu, ani za biało ani za malo-ruszczyznę to przynajmniój należało koniecznie objaśnić czytelnika co do pisowni wyżćj rzeczonych narzeczy.

1 tak np. co do pisowni czeskiej i słowackiej Bernolaka, tę należało w tablicy porównać z teraźniejszą pisownią czeską; piso­

wnią zaś górno i dolno-lużycką autorów, z których czerpał Linde, z pisownią Smolera, Haupta i Jordana. A co do starych pisowni narzeczy i podrzeczy Jlirskich, jakalo tam gmatwanina; istna wieża Babel! Te wszystkie rozliczne sposoby wyrażania brzmień słowiańskich, po włosku, po niem ecku, po madziarsko i Bóg wie po jakiemu, należy sprowadzić w rubrykach tablicy, z jednćj.

strony do nowszśj pisowni Wuka, z drugićj strony do pisowni

Jeżeli nie umieści się takiej tablicy przy nowem wydaniu Lindego, cóż pocznie Polak nieobeznany z teini rozlicznemi piso­

wniami narzeczy pobratymczych, używanemi za czasów Lindego, a dzisiaj po większej części już przeslarzałemi"? gdy np. przy wy­

razie ..człowiek“ znajdzie dolno-łużyckie zlowek, wcndyjskie zhlowek, dalmackie chyowik, cjoviek i t. d.; oto przeczyta według tymczasem wszystkie le sposoby pisania, wymówione według wo­

li ich autorów, lojest jak się należy, brzmią w mowie żywćj w tych wszystkich narzeczach nie inaczej, tylko tak samo jak nasze żaba.

Trzeba więc, mojóm zdaniem, przydać koniecznie Alphabela- rium wszystkich tych rozmaitych pisowni, używanych w Słowniku Lindego, i to ściśle według tych gram ma tyk i słowników, z któ­

rych on czerpał wyrazy, a na czele umieścić kiryllicę. A że spo­

dziewać się i życzyć sobie należy, ażeby to nowe wydanie Słowni­

ka Lindego, rozchodząc się pomiędzy naszemi pobratymcami roz­

maitego szczepu i pokolenia, zaszło lóż i nad brzegi morza Adry- atyckiego, do kapłanów obrządku Itzymskiego, używających je­

szcze dotąd do służby Bożej języka starosłowiańskiego, wyra­ starożytności umysłach archeologów. słowiańskich, dobrzeby było jeszcze objąć w skład tśj tablicy i runy słowiańskie.

godzić z dzisiejszem pojmowaniem innych narzeczy słowiańskich, i inożnaby w ten sposób łatwo sprawić, ażeby to olbrzymie dzieło

nietylko co do polszczyzny, ale nawet co do innych narzeczy, na długie jeszcze czasy było dziełem nader wielkiej użyteczności.

Zachodzące myłki z winy źródeł, z których Linde czerpał, dałyby się łatwo w tych spisach sprostować bez upstrzenia dzieła i bez znacznego powiększenia jego objętości. Wynikłe ztąd może większe koszta nakładu, każdy nabywca nowego wydania chęlnie- by tak za Alphabetarium, jak i za takowe spisy w przypadającej na niego cząstce zwrócił. O tóm, w tak ważnej rzeczy mowy być nie może. Jeden tylko rzeczywisty brak sił stosownych do wy­

konania takowćj pracy uniewinniałby poniekąd, lecz niestety!

z uszczerbkiem umiejętności słowiańskiej, gorliwych o oświatę narodu wydawców, gdyby zaniechali tego koniecznego mojćm zdaniem uzupełnienia. Oto są środki i sposoby, któremi zakład Ossolińskich uczynićby mógł Słownik Lindego przystępniejszym, dogodniejszym i pożyteczniejszym, nietylko dla naszych ziomków, ale i dla wszystkich Słowian; i zapobiedz temu, aby ta wiekopo­

mna praca nie była i nadal, jak sądzi księgarz wileński, tylko po- mnikowćm dziełem. Winniśmy zapewne uczynić wszystko, co*

tylko jest w mocy naszej, aby ten skarb języka naszego nie był dla nas i dla naszych potomków, jak dotąd, martwym ka­

pitałem.

Mówiąc tyle o Słowniku Lindego, nie od rzeczy być sądzę wspomnieć leż, mimo mojego serdecznego uwielbienia, jakie z całym narodem i z uczonemi badaczami mowy ludzkiej podzie­

lam dla lego nieśmiertelnego dzieła, o znakomitym błędzie, któ­

rego się dopuścił mąż ten, a którego obecnym jego wydawcom poprawiać się nie godziło; który jednakże należy koniecznie na­

prawić wydawcom wileńskim nowego czysto - polskiego Sło­

wnika. A tym błędem jest, że autor odstąpił od starego zwycza­

ju podawania słów w formie pierwszej osoby Oznajmującego, jak to czynili i dotąd czynią lepsi słownikarze greccy i łacińscy, a nawet i nasz ks. Knapski; lecz poszedł za powagą (irammatyki ks. Kopczyńskiego, a może i za radą samego ks. Bobrowskiego i za przykładem słownikarzów germańskich i romańskich języ­

ków. Zapewne ani Linde w Słowniku, ani ks. Bobrowski w Grammalyce nie byliby popełnili tego błędu (wynosząc Tryb Bezokoliczny do takiego nie należącego mu się wcale w mowie słowiańskićj dostojeństwa i znaozeniaj, gdyby byli jeden i drugi znali narzecze bułgarskie (tę jedyną córkę (?) według Szafarzyka starosłowiańskiego narzecza), w któróm wcale ten tryb nie istnieje. Ks. Bobrowski wychodząc z lego trybu, urządził sy­

stem zaiste najlepszy ze wszystkich istniejących. Nasz Cegielski zastosował go w swojój rozprawie do języka polskiego, Jordan do gorno-łużyckiego, Puchmayer do rossyjskiego i t. d.; a wre­

szcie Mikłosicz udoskonalił, rozwinął, i wyczerpnął to całkowicie, co zaczął summus Cobrovius, jak go słusznie nazywa ICopitar.

A jednak system ten, tak wydoskonalony i opracowany, jest sztu­

czną, subtelną i dowcipną budową bez umiejętnćj podstawy i

pra-wdy, podobny do wytwornych i subtelnych systemów gramma*

tyków indyjskich, jak to widać z takiej liczby klass, a w 1-wszej klassie tyle działów, które znowu się rozpadają na poddziały i t. d.

Boć zaiste w mowie słowiańskiej nie w trybie Bezokolicznym, lecz w pierwszćj osobie Oznajmującego, całego i prawdziwego tematu słowa szukać należy, lak dalece, że tam, gdzie temat w lój chera Formenlehre der kirchenslavischen Sprache, i w mojej kry­

tyce rozprawy Cegielskiego, w Bibliotece Warszawskićj poszył

lutowy z r. 1854). " z

Według tego słownikarz polski powinienby podać na czele słów pierwszą osobę pojedynczą Oznajmującego, powtóre 2gą oso­

bę; na 3 zaś miejscu, zamiast trybu bezokolicznego, imiesłów na i.

•Drugą osobę dlatego, aby wiedzieć z jaką spójką słowo się spaja fkonjuguje), a tych spojek jest tylko dwie: je i ji. Imiesłów na l dlatego w Słowniku polskim stosowniejszy jest od bezokoliczne­

go: gdyż, jakkolwiek końcówki ł i ć według tych samych praw na nieobeznanych z prawidłami Głosowni Polskiej, tak ziomków, jak i cudzoziemców; lecz nie z koniecznych wymagań umie­

jętności.

Dalej w słowach, (których temata kończą się zawsze na spółgłoskę) spajających się ze spójką ji (z', która w imiesłowie na ł i Bezokolicznym przez stopniowanie Lautsteigerung przechodzi w to jat’, które w polskim języku z małemi wyjątkami przed spół­ a contractum, staropolskie a ściśnione; zamiast stojał, stojeć, bojał, bojeć, która to kontrakeya w niektórych innych narzeczach

zakończą-nego na samogłoski e, o: i nie łudźmy się formami bezokolicznego

wiastków według Institutiones Bobrowskiego, tojest do pierwia­

stków składających się najmniej z dwu lub więcćj spółgłosek.

Nie ma tu żadnego lematu pierwotnego, składającego się z jednej"

spółgłoski; tojest, nie mogą tu być pierwiastki klasy 1 Bobro­

wskiego lematami. Słowa z tematem kończącym się na a, np.

kocham, gram zamiast kochaję, grają) kochasz, grasz, zamiast ko- cliajesz grajesz, są verba contracta (jak greckie rtuaę Tifict) spa­

jające się ze spójką je. Przeto to a w starej polszczyznie było dla kołat-kołacę kołacesz. Bo dwutemalowych należą także niektó­

re słowa z j: kraję krajał, taję tajał.

Przy wszystkich słowach powinien słownikarz prócz wyżej rzeczonycli form wyraźnie oznaczyć temat, a jeźji słowo jest dwu-

w słowach idę, umiem, których pierwiastki są i-um. Zresztą, wielkąby przysługę uczynili wydawcy wileńscy, gdyby chcieli objąć w swój Słownik i oznaczyć wszelkie pierwiastki nietylko kłosicza: Radices Linguae Slovenicae Veteris Dialecti, ks. Paw- skiego badań tom I i II, bobrowskiego Institutiones, o Slowo- twórstwie, prace Eichhoffa i Polta, a wreszcie Glossarium Sanscri- ttim Boppa). Takim sposobem utorowałoby się drogę do etymo­

logicznego Słownika polskiego, o którego po trzeb je i użyteczno­

ści nikt zapewne ze znawców wątpić nie będzie.

Oto są wymagania, którymby wydawcy porządnego słowni­

ka według dzisiejszego stanowiska i postępu umiejętności języko- wój zadosyć uczynić powinni, wraz z ogólnemi zarysami mojego systemu konjugacyi, który z największą łatwością da się prze­

prowadzić przez wszystkie narzecza słowiańskie, a w całym bla­

sku prawdy jaśnieje najwspanialej w narzeczach: starosłowiań­

skim, polskim i rossyjskim. -Nie uważam za rzecz stosowną udzielać tych myśli moich wydawcom słownika Lindego; lecz ośmielam się przedstawić je wydawcom słownika czysto-polskic- go, zapowiedzianego przez księgarza Maurycego Orgelbranda w Wilnie. A że nikt bez rozwagi i zastanowienia nie powinien chwytać się nowości: przeto gotów jestem udzielić każdemu, komu na tóm zależy, na żądanie obszerniejszego objaśnienia moje­

go systemu, i rozwiązać wszelkie przeciw niemu czynione zarzuty tak grammatyków naszych, jak i grammatyków naszych pobra­

tymców, zwłaszcza, że znakomici mistrzowie moi w dziedzinie sło­

wiańskiej, dziś jeszcze Bogu dzięki żyjący: Mikłosicz, Schleicher i ks. Pawski uważają, mojem zdaniem, błędnie moję spójkę ji (/) za ostatnią głoskę lematu

■łakkolwiekbądź, radzę szczerze wydawcom nowego sło­

wnika czysto-polskiego kłaść na czele 1 osobę każdego słowa osobistego, a przy nieosobistych, których nader szczupła jest liczba, osobę 3. Jeżeli lak sobie postąpią, pójdą tylko w tym względzie za przykładem naszego znakomitego lexikografa ks.

Knapskiego, i innych polskich slownikarzów włącznie do Bandt- kiego, i za świeżym przykładem sławnego Kopilara, który w swoim starosłowiańskim słowniczku, dodanym do pomnika trydenckiego (Glagolita Clozianus) kładzie na czele 1 osobę Oznajmującego. Być może, iż tu kto powie, że recenzye Sło­

wnika Lindego nie poczytują mu za błąd, że opuściwszy stary lepszy zwyczaj, kładzie na czele Bezokoliczny; i owszem tłumacz jednej z nich Wolski wychwala tę reformę slownikarską, jako coś nader ważnego i stanowczego.

Na to odpowiadam, że te recenzye pisali filolodzy niemiec­ w praktycznym kierunku, osnute na wyłącznej i powierzchownej znajomości ojczystego języka, obejmujące częstokroć wiele pra­

wideł bardzo płytkich a nawet niedorzecznych. Nie mamy żadnśj umiejętnej krytycznie opracowanej grammatyki języka ojczystego, i mieć jej nie będziem, pierwej, dopóki ci. którzy się tą umieję­

tnością zajmują, nim zasiądą do pisania grammatyki polskiej, nie zgłębią pierwej dokładnie, i nie poznają umiejętnie n irzecza staro-slowiańskiego i wszystkich pobratymczych narzeczy. Nie­

dawno mieliśmy przynajmniój towarzyszów naszej grammatycznćj niedoli w Rossyanach, którzy stali na równi z nami: lecz i oni przez usilne i niezmordowane prace Wostokowa. a jeszcze bar- dziej przez głębokie i uczone badania ks. Rawskiego i to w kie­

runku lingwistyki porównawczej, i przez recenzye Dawydowa, lubo jeszcze nie stanęli u pożądanej mety, są jednak na dobrśj i jedy­ grammatyka w Polsce, któryby język swój filologicznie obrobił.”

Zgoła grammatyka nasza nie jest godną ani języka naszego, ani odpowiada godnie innym wybornym i gruntownym płodom pi­

śmiennictwa naszego, i dlatego też może u naszych literatów i po­

tność dokładnie poznana i zgłębiona, podnosi, uzacnia czło\yieka, i nadaje wyższą wartość ziemskiemu jego życiu, a wszystkie ra­

zem są z sobą połączone śeisłemi muićj więcej węzłami, aczkol wiek dla pospolitego oka lajemnemi i niepojętemi. Wyłączne od­

dawanie się jednej umiejętności, w jakimkolwiek narodzie, z

za-niedbaniem i poniżaniem innych, nie może wydawać zbawiennych owoców, i naraża nas zawsze na niebezpieczeństwo jednostron­

ności i szkodliwych uprzedzeń. Że tak jest a nie inaczej, spra­

wdza się to na nas samych, bo jeżeli najgodniejsi, najuczeńsi, najświatlejsi mężowie narodu naszego w dziełach swoich w innym względzie przynoszących zaszczyt literaturze naszej, występują częstokroć z etymologicznemi bredniami, a nikt się przeciw tako­

wym powstać nie ośmieli: jakiejże przyczynie to przypisać należy, jeżeli nie zaniedbaniu i lekceważeniu u nas umiejętności języko­

wej? Chlubim się i słusznie z tylu pięknych i wybornych płodów ducha narodowego; w Bogn nadzieja, że i pod tym względem u nas będzie lepiej, skoro tylko na tern polu poznamy i uznamy niedostatek i ubóstwo nasze. Tymczasem nim to nastąpi, niech mi się godzi w imię miłości narodowej oświaty, której język oj­

czysty jest środkiem, narzędziem i przedstawicielem, prosić uczo­

nych wydawców wileńskich czysto-polskiego słownika, o najwię­

kszą z ich strony staranność, ażeby zamierzone przez nich tak ważne dzieło, było nietylko pomnikiem bogactwa narodowego ję­

zyka, ale zarazem poważnem na zawsze świadectwem, żeśmy w bieżącóm stuleciu, w umiejętności językowej nie pozostali w tyle za naszemi pobratymcami i innemi oświeconemi narodami, czego im i narodowi memu z głębi serca życzę.

K o m o rn ik i p o d P o zn an iem , w dzień s ś . M łodzianków r . 1855.

Frań. Xawery Malinowski.

-*-»»X3£>€ee-»~

Tom I I , K w iecień 1856.

ROZMAITOŚCI.

L isty z S yb eryi, A g a to n a G illera (1 ).

L isty z S yb eryi, A g a to n a G illera (1 ).

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1856, T. 2 (Stron 185-200)