• Nie Znaleziono Wyników

Biblioteka Warszawska, 1856, T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Biblioteka Warszawska, 1856, T. 2"

Copied!
666
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

BIBLIOTEKA

WARSZAWSKA.

P IS M O P O Ś W IĘ C O N E

NAUKOM, SZTUKOM I PRZEMYSŁOWI.

& 856 .

Tom drugi.

OGÓLNEGO ZBIORU TOM LXII.

WARSZAWA,

W D R U K A R N I G A Z E T Y C O D Z I E N N E J .

(4)

II I*

W oln o d r u k o w a ć , z w a ru n k iem z ło ż e n ia w K o m ite c ie C en zu ry, po w y d ru k o w a n iu , p ra w em przep isanej liczb y egzem p la rzy .

W arszaw a, d. 14 (26) m arca 1856 r.

S ta r s z y Cenzor,

f . S o b i c s z c z a ń s U ł .

> c - Q (o 4jD

Z o . o c o

r

(5)

W ładysław ow i Syrokom li

tę przyjacielską pamiątkę przesyła autor.

JERMOŁA.

O B R A Z K I W I E J S K I E

./. I. Kraszewskiego.

A m o r o m n ia v in cit.

B y ł o to na P o l e s i u wo ły ń sk ie m, w jednćj z tych s zczę śl iwie zapomn iany ch okoli c, pr zez które dotąd ani trakt poczt owy, ani żade n w i ę k s z y nie p r z e r ż n ą ł się gościniec; w z a p a d ł y m kąt ku, gdzi e życie j e s t niemal średn io wiec zne i ś r e d n io w ie c zn a panuje prostota i p o ­ czc iwo ść , r u b a s z n o ś ć i ubóstwo. P r o sz ę mnie nie p o ­ sądzać , j a kob ym przez to c hc i a ł dać do zrozumienia, że wielkiemi traktami z cywilizacyą raze m ma sz e ru ją wszystkie występki z mantelzakami g r z e c h ó w na pl e­

cach; ale, ale, jest podobno chwila między j e d n ć m a drugiem życiem, przejście w którem nim się n owe wyrobi, a stare umrze, pozostaje tylko doś ć n i e c i e k a ­ we ni to, ni owo. Ta chwila j uż gdzieindziej w y bi j a j ą­

ca na z e g a r z e , nie pr zy s zł a j e s z c z e dla okolicy naszej;

Tom JL K wiecień 1856. t

(6)

ż ył o się. lam, z w ł a s z c z a po ma ł yc h d w o r k a c h , na wz ór XVI i XVII w i e k u , ich obyczajami, ich w i a r ą i trybem.

W p r a w d z i e żół to p oma lowan e bo ga t sz e dwory pó ł- pan- k ó w już zac z yn ał y p r z o d o w a ć j a ki ej ś reformie, ale ta drobnej szlachcie w y d a w a ł a się j e s z c z e n ic zśm więcej j eno monstrualnem dzi wac twem. I mog ło ż być inaczej w poczciwej tej dziurze, do której g azety dochodzi ły miesięcznemi paczkami , po czt ę stanowili żydzi j a d ą c y na s z a b a s do mi asteczek, a handl owy ruch o g r a n i c z a ł się t argami na bydło i ł a p c ie (wyjmuję drzewo, o k l a ­ rem niżej). Są ludzie, którzy u wier zyć może nie z e ­ chcą , że ką t taki z n a j do wa ć się może na świecie; ale n aj p r a wd z i w s z a p r a w d a , że na Pińszczyznie w Z a r z e ­ czu są, lub niedawno j e s z c z e były dwory, gdzi e się d o ­ pytywano o zdrowie króla S ta ni sł a wa August a, z o s t a ­ j ą c w zupeł nej niewiadomości w y p a d k ó w , które od K oś ci us z kow sk ic h c z a s ó w ubiegły. Nikt tam nie w i ­ d z i a ł żo łnier za, nikt nie z n a ł urzędni ka; a ci, co j e ż d ż ą p ła c ić podatki do Pi ńs k a, niebardzo pytają komu j e s k ł a d a j ą , i obwijając w ch us tkę kwit, nie w d a j ą się w czytanie, któr e niebardzoby się.im z a p e wn e powiodło.

To tylko mi ędzy nawiasami, bo w okolicy o której mowa, nie t ak już było dziko: i k a l e n d a r z e ber dyezow- skic do chodzi ły tu regularnie ostatnich dni grudnia, n i o ­ s ą c z sobą promyk cywilizacyi i zas ób naj potrzebni ej­

s z yc h w iad omości dla tutejszych obywateli; na czele ich planetę ma ją cą p an ow a ć, c i ek aw ą nowinę Wielkiej- nocy, w s c h o dy i z a c h od y słoń ca, i sposób wygubiania p lus kiew wyn al ez io ny w Anglii! Po czt a b ył a nie dalej j a k o mil dziesięć, ale po nią b ogat si posyłali raz w miesiąc, lub co najdalej w s z e ś ć tygodni: niektórzy nawet tą d r o g ą odbierali listy.

W i ę k s z o ś ć j e d n ak , powiedzmy p r a w d ę , u w a ż a ł a za daleko pewniej sze w razie interesu, choćby o mil pięćdziesi ąt w y p r a w i a ć umyślnego p os ł a ń c a . Nie ma na świecie cał ym p o s ła ńc ów j a k P o l e s z u c y : nikt tak szybko nie chodzi, tak się nic dopyta, nie dotrze, o o d ­ powiedź nie dokuczy i c a ł o ze wszystkich niebezpie­

cze ńst w nie wyjdzie. Na oko w zi ął b yś ow eg o w s z a ­ rej ś w i c i e , obwieszonego s a kw a mi i pr owizyą ł a p - ciow odartusa, za w ł ó c z ę g ę lub ż eb r a k a ; g dy t y m c z a ­ sem za okładzinami je g o czapki lub c ho lewą buta,

(7)

w świstku papieru k r o ci o wa często s p r a w a i n a j w a ­ żniejszy interes s p oczyw a. lłan Róg s t w o r z y ł Pole - s z uk a na pos łań ca : p r z e w ą c h a z a w s z e d r o g ę naj bl iż­

szą, trafi wsz ę dz ie i prześliźnie się z n i e p o r ó w n a n ą s zybkoś cią. To tśż w n a ł o g a c h s z la c he ck ic h j e s t d o ­ tąd posłaniec; i poczta najlepsza nic potrafi go zastąpić.

W każdej wi os ce j est takich kilku kwal i fi ko wa nych pi esza kó w, któr zy p e r p e d e s a p o s t o l o r u m o k i l k a ­ dziesiąt mil chod zą , i byle im p ar ę zł ot ych czys tego zarobku, g otowi p ó j ś ć z listem do Kalkuty. Dotąd t r w a podanie o takim Poleszuku, kt ór eg o j ak iś pan Ogiński wyp rawi ł do k uzy na s w oj e g o do Par yża, a ten mu w kilka miesięcy od powiedź z p o k ł o n e m dostawił.

Pos łanie c Poleszuk c ho ćb y miał konia, to go nie użyje, u w a ż a j ą c go raczćj za niepotrzebny ci ężar, niżeli za s ił ę pomocniczą.

Aleśmy się zn o wu r ozgada li nie do r z e c z y z tą ch ar a kt er ys t yk ą poleskich p o s ł a ń c ó w : w r óć my w i ę c do przedmiotu. Okolica n as za, której p oł oż en ia g e o g r a ­ ficznego bliżćj o z n a c z a ć nie widzimy potrzeby, nie t ak z a p a d ł a j a k pińskie Z a r z e c z e , mi ęd zy niem a W o ł y ­ niem usad owi ona, s tanowił a coś pośr edniego. Był to wielki szmat kr aju j e s z c z e po wi ęk s ze j c z ę śc i z a r o s ł e ­ go lasami sosnowemi i dę bow e mi, w ś r ó d kt ór yc h na roztrzebionych polach tu i owdzie s iedzi ały z a k o p c o ­ ne smolncmi dymami wioski. Horyń s p ł a w n y p r z e r z y ­ na ł bory d aj ą c im w yso ką cen ę ha ndl ową, i g ł ó w n y d o ­ chód dóbr na nich też polegał. Przy prostocie o by ­ c z a jó w i życia tutejszego, któr e wykwintnem być ani p ot rze bowa ło , ani c hci ało, w sz ys cy tu niemal robili m a ­ jątki i tyli na s tar oś ć. Mięso najdrożej s p r z e d a w a ł o się funt po trzy grosze, a żydzi je od wrót do w ró t r o ­ zwozili; bar an ze s k ó r ą p ł a c i ł się ok oło 3 zł ot ych , chlebą nie b r a k ł o , zar obk u także: a na pozór nędzny, kołt unowaty, cza rn y Poleszuk nie mieniałby się na swój byt z pokaźniejszym Wołyniakiem. Wi eśni ak tutejszy nie s p us z cz aj ą c się na rolę, ma r óżn e sposoby z a r o b k o ­ wania, które mu nie d o p u s zc za j ą o b a w ia ć się zbytnio nieurodzaju, b ę d ą c e g o k l ę s k ą os ta t ec zną gdzieindziej, z w ł a s z c z a gdy j ak ich nie siedm, ale bodaj dwa lub Irzy lat po sobie gło dn yc h wypadnie. Las i r ze ka od k t ó ­ rych go nie odpychaj ą dziedzice, stano wią dlań nłeprze-

(8)

b rane źr ódł o drobnych d ochodów i pr zemy sł ów. Las naprzód, mało co lub n aw el po wycięciu t o w a r u nic nie- robiący s tosunkowo dzi edzicowi , wszyst kićm j est dla ch ł op k a; gdyż z ar ob kowan ie z takich r zec zy j a k kora d ęb ow a, lipowe ły k a, obody, płozy, wyrób naczyń g o ­ spodarskich, o br ęcz e, łapci e, ł o z a do wyplat ania, s k a ł ­ ki na podpał , i t. p., nie zajmuje dwor u, a wieś niak wsz ę dz ie pr awie dotąd j e s z c z e swobodni e wyrabia co chce, psując n aw et młodzież i najlepsze d r zewa. Su­

szone grzyby, j a g o d y , dziki owoc j a b ł o n i i grusz, ta rni ­ n a , d a j ą ta k że choć niewielki gr os z w potrzebie. Na b r z e ­ g ac h rzeki zar ob ku ją r ę k a m i : najmują się na flisów, st aw ią w i ęci er ze i s a k i , j e ż d ż ą z poś wi a te m i o ś c i a ­ mi: dość, że tu z g ło d u umr zeć nie można; a c hoć bieda d okuczy (bo gdzi eż ta dobrodziejka nie zajrzy), byle p r z e d n ó w e k p r z e k o ł a t a ć , w lecz e się dalśj a dalćj.

Trafiają się i tu ciężkie, c z a r n e , j a k j e u nas n a z y w a ­ j ą godziny; trafia się chleb pieczony z plewą, z korą, z owsem, z h r ec z ką , ale świ at nie byłby światem, żeby na nim w c ią ż było j a k w niebie.

Po d w o r a c h to t a k ż e pat ryarchalny żywot, do k t ó ­ r ego utrzymania handel i zamorski e kr aj e niewiele się p r z y k ł a d a j ą , tak że niemalby się bez nich obejść tu można, t r o c h ę ścisnąwszy. Wszystkiego do st arcz a w i o s k a , wszyst ko się robi na wsi, a z kupnych r zec zy to tylko cukier, k a w a , butelczyna wina f rankońs kiego z w a n e g o tu francuzkiem, j a k a ć w ie r ć funta herbaty, t ro ch a pieprzu:— ot i po wszyst kiśm. W bar dzo też w i e ­ lu r a z a c h cukier się zastępuje miodem, który nic nie kosztuje, k a w a cykoryą, her bat a rumiankiem i daleko zdrowszym lipowym kwiatem lub melissą, wino miodem i wó dk ą, a pieprz chrzanem. Mięso bije się w domu lub ży d ek j e przywozi o k o po dzi ewi ęć, po siedm i po s z e ś ć groszy, w dod at ku ofiarując ozory i flaki; drób hoduje się na f olwarku, ś w i ec e leją się u siebie, sukno tka na starożytnym w ar s zt aci e, rozczulającym prostotą, p ł ó t n a snują na wsi, i nie ma r odzaj u majsterstwa, któ- r eg o by ś w zn ac zniej szych w i o sk ac h nie z nal azł . K o ­ wal, stelmach, cieśla, bednar z, mularz choć nie tędzy, a l e ć przecie są. W razie g w a łt o wn ćj potrzeby, gdy przypilni a majstra nie ma, w yr wi e się Poleszuk, który w i d zi a ł kiedyś j a k coś gdzi eś robiono, podejmie się. spro-

(9)

bowaó, i naj częściej tym s posobe m zep suws zy kilka r a ­ zy, wy ch od zi na professyonislę.

Nie powiem, żeby la bardzo kwitł y przemysł i s z t u ­ ki;.... ale tóż w Polesiu niewiele się w y m ag a od artysty.

S ze w c kiedy ci but uszyje, p r a w d a że zdaj e się na p o ­ zór nie na ludzką n o g ę stworzony: taki c z e g o ś o k r ą g ł y , niezgrabny, t wa rd y i j a k b y z ż el a za wykuty. Ale po p r ó ­ buj chodzić: w e dwa lata po wodzie i błocie ani dr atwa nie puści, ani ci s kór a pękni e, takie to sumienne i g r u n ­ towne.

Nogi się nie pytają j a k j ć j tam będzie: niech Pana Boga chwali że j ą s kór a p ok ryw a, a p od e s z w a z as t ę p u ­ j e żywą; nagniotki u wa ża j ą się za naturalne następst wo

lat i pracy, nie winę o bu wi a...

1 tak w e wszyst kićm co się tu robi: moc no , b ezpi e­

cznie, grubo, a choć dla oka n ie pokaźnie , choć r o zp ie ­ szczonym ni ewygodni e, tćm gor zćj oku co się p o p s u ­ ło, i s k ó r z e , kt ór a się wydeli kacił a. Dodam, że k a ż d y rzemieślnik w tym s zczęśl iwym kraju, w którym z pro- fessyi ich niewielu, a naj wi ęcej amatorowie, bo w s z y ­ scy potrosze s ą wszystkićm, u w a ż a się sam za arty­

stę, istotę wy żs z ą, p o c zę ś c i ni ezrozumi aną Lnie ocenioną p rz ez w s p ó ł o b y w a t e l i , m a j ąc ą pr awo d ź w i g a ć do k a r ­ czmy s w ą w y ż s z o ś ć z ap oz nan ą, z dumą g od ną s z a c u n ­ ku, ale w a r t ą r az e m śmiechu. Stosunki z dworem, wysi ł ek ducha na odgadni enie niewyuczonych tajemnic r zemios ła, uczucie siebie ja k o nie zbędnego w s p o ł e ­ c zeńst wi e c z ł o n k a i jednćj z osi k o ł a t owar zys kiego, budzą to uczucie, które i w innych k r ę g a c h i pod inneini strefami znajdzie się tak j a k na naszćm Polesiu. W tym wz gl ędz i e niejeden artysta par yzki stoi na równi z tu­

tejszym s zew ce m. Znał em szczególnej je d ne go l a t a ­ c z a Ale to znowu byłby niepotrzebny epizod: idźmy dalćj i nie zba c za jm y z drogi.

Rozl eg łe lasy s ta no wi ą tu w sz ę dz ie tło i opasanie k a ż d e g o widoku. Wś r ó d nich gdzi eniegdzie spotkasz p o ­ lanki, b ł y s zc z ą stawki i r zeczułki, kisną odwieczne nie- osuszone błota, zielenieją s iano żę ci a n a w p ó ł ł oz ami zar os łe , s z a r z e j ą i czernieją chat y odwiecznym o k o ­ pcone dymem. J a k b ł y s z c z ą c y pas, srebrny Horyń m a ­ jest atycznie pr ze rz yn a się śr odkiem drzćmiącćj okolicy, którą ożywia i w z b o g a c a : maleńkie miasteczka tutejsze

(10)

pr aw ie wszyst kie leżą nad j e g o brzegami, Gdziein­

dziej nie dał oby się, to n a z w a ć imieniem tak wiele obie- cującóm, ale w Polesiu, gdzi e t a r g ow i c a i niedzielny zjazd, cer ki ew i k oś ciół , rynek, a nadews zys tko więcej niż j eden żyd, to j u ż miasteczko.

Ilość Izraelitów stanowi w a r t o ś ć mieściny: im w i ę ­ cej ich, tern się b o g at sz e n a z yw a . W każdej takićj maleńkiej stolicy je st króluj ący w niój Boruch, Zelman lub Majorko, któr y handluje wszystkiem, d os tar cza c z e ­ go się podoba, od k o ż u c h a do z e g a r k a , kupuje zboże i plewy, ma dom zajezdny, ar ak, tytuń i cukier, a zna na wylot sąs iedzt wo c a ł e , peł en mając p ugi l ar es listów j e ­ go i kwitków. Kramnica w r ynk u po więks zej części zas tos owuje się do potrzeb biednego w ieś ni ak a, p o ­ c z ą w s z y od g a r n k a, pasa, czapki, do żel aza, soli, d z i e g ­ ciu i t. p. Dwa lub trzy sklepiki b ła w a t n e , kilka ko­

r z enn yc h— ot i wszystko. Na ł a s c e ż y d k ó w żyje cał kiem takie miasteczko: oni są j e g o duszą. Zresztą m i e s z cz a ­ nie za ra z em zajmują się rolą: bo u nas mało jest takich osad, gdzi eby g o s p od a r s t w o rolne nie w c ho dz ił o po s ło wi ań s ko do z a j ęć mieszkańców! Tr ochę ubogiój s z l a ­ chty, j aki ś tam ubogi urzędnik, ks iądz pr oboszcz, ofi- cyaliści d w o ru : — ot i r eszta ludności. W c i ąg u tygodnia pusto, dzieci ż ydo ws ki e po ulicach g r a j ą w k rę gl e i k a ­ myki, kury, kozy i k r o w y c h o d z ą w rynku swobodnie;

za to w niedzielę ani się pr zecis nąć tyle d re w, tyle fur, taki g w a r i ż w a w y t a rg na wszel ki eg o r o dzaj u pro duk­

la, a r az w r ok w dzień odpustu lub prażniku, to j a r ­ m ark c a ł ą g ę b ą . Wó wc za s i markietani w e trzy lub cztery powózki p rzy jeżdżaj ą i budy stawiają na placu, i żyd czapnik na wyso ki ch ż er dz iach ro zwies za przy ścianie s w e ponętne wyroby, i cyg an k o no w ał , i szejne k a t a r y n k a , i t owar zys two ogromne. Zjeżdżaj ą się wszyscy dobrodzieje z żonami z sąsiedni ch parafii, w sz y s c y ekonomowi e i pisarze, szlachta c zy ns zo wa, i wieśniacy co j a k i ś towar niezwyczajny, j a k np. skóry, w e ł n ę , sukno, płótno i t. p. mają do zbycia. Aż p o c i e ­ c h a patrzóć, a z miło s ł u c h a ć co to tam za g w a r , rwetes, j a k ie w re życie potężne. W rynku co chwila ktoś dobija t a r gu i idą do k ar cz my zapi jać mohorycz; a tu baby z cebulą, czosnkiem i tytuniem, z krasnemi pasami i z a ­ pas kami strach co zbi erają g r o s z a k ó w . Nazajutrz po

(11)

j a rm a rk u, ba! n a w e t do p i e rw s ze go ulewnego deszczu, który te ślady s plucze , po zn as z j e d n em wejrzeniem na placyk co się na nim działo; niekiedy n aw et k r w a w e z a ­ rżniętych koz i b a ro n ów pobojowiska, straszniejszych się r zec zy d o zw a la j ą domyślać, niż w istocie były.

Za ten dzień j e d e n s za łu, okolica rok c a ł y n a j c z ę ­ ściej spo czywa w tej błogiój od rętwiałoś ci, w tej s m ę t ­ nej ci szy, która tu stanowi tło po wsz edn ieg o bytu.

Czł owi ek n aj częś ci ej mimowoli, ale musi z as t o s o w a ć się do tego, co go okr ąża: nie j e st e śm y nigdy zupełnie wyzwoleni z pod tych w p ł y w ó w , j a ki m u le ga gąsieni- czka zielona na liściu zielonym, c z e r w o n a w kr as nym owocu. W k r a j a c h d rzemiących j a k Polesie, gdzie szum d r z e w odwiecz nych , błoto do snu ko ły sze, a spokojem o ddycha się w c i ę ż k i e m , wilgotnem i smolnemi dymy przes ycon ćm powietrzu, mi eszkaniec zamknięt y powoli u ez u w a c or a z tępiój p ł y n ą c ą kr ew , c o r a z wolniej k r ą ­ ż ą c e myśli: z a c h c i e w a mu się spoczynku, w z d r y g a się na burzliwe losy i przyrasta j a k grzyb do ziemi. Wie­

śniacy w czterdziest u kilku le.ciech z a p u sz c za j ą brody, a pa now ie w tymże wieku w k ł a d a j ą szlafroki, z r z e k a j ą się fr aków, d o zw a l a j ą w ą s o m r os n ąć j a k im się podoba, i jeśl i żonaci nie w y j e ż d ż a j ą z domu, a k aw a le r ow i e po cz yna j ą się domyślać, że ożenienie do niczego nie p r owadzi , p r óc z niepotrzebnój subjekcyi.

Odwiedziny są tu bardzo rzadki e, choć stosunki przyjazne: w lecie g o r ąc o, w zimie mroźno, w jesieni błoto i g r z ę z a w i c a , na wio snę b y w a j ą komary. P r z e­

z w y ci ę ż a się lenistwo tylko na imieniny k o c h a n e g o s ą ­ siada, lub w g w a ł t o w n e j potr zebie. A że bez posiłku j a k i eg o i w yży ć niepodobna, żyd a re nd a rz pospolicie go d os tar cz a. Przychodzi on z a w o ł a n y lub w porze zwyczaj nej, staje w progu i poczyna z d a w a ć s p r a w ę z tego, co p oc hw yc ił w ci ągu tygodnia w s wyc h w y c i e ­ czkach, czy też co od p r zy je ż d ż a j ą c y c h do młyna, do kowala, do folusza p os ły s za ł . Tu się zwykle nie więcćj dowiaduje nad to, kto ile posiał, kto co zżął, czy gdzie nie w yj ec ha ł , czy s p r z e d a ł i po czemu, kto do ko g o

‘ Po co j e ź d z i ł i t. p.; ale ta odrobina karmi na jakiś c?as dostatecznie, kieruje g os po d ar s tw em, z a c h ę c a , n!ecierpliwi, odpycha, a niekiedy z domu dla s p r a w d z ę- n,a wyp ędza.

(12)

Nie szukajmy tu naturalnie ż a d n yc h nowost ęk, ani zbytniego do nich popędu: niedowi ar st wo r aczej i wst ręt idą pr zed niemi. Wszystko się robi po staremu;

ale za to chcecieli tradycyi żywej, czynnej, pamiątek i ś la dó w z g a s ł e g o gdzieindziej życia pr ze s zł oś ci , nigdzie ich więcej j a k tutaj. Pan dzieli z cze ladzi ą g ł ę b o k i dla nich s z acun ek , a jeśli go Bóg p o k a r a ł ziarnem filozofii, n a w e t w takim razie niby się śmieje z p r z e s ą d ó w , ale w ką t ku im hołduj e, bo z k r w i ą i mlekiem, z p o w i e ­ trzem i s ł o w e m w e s z ł y weń od dzieciństwa.

Będzie tak, że we wsi od lat pięciuset zam cz ys k a nie ma, a taki miejsce gdzi e d w ó r stoi, p o d z a m c z e m się nazywa; d r w a wi oząc dla dzi edzica powiedzą: na z a ­ mek. Gdzie b ył a s tar a cer ki ew, dziś może o gr ód d o b r o ­ dzieja i kartofle, ale z ag on y te mi anują mona st er żys kiem i l. p. Na r o zd ro żu mo g ił a od wieku w p a d ł a w ziemię bez śladu, kr zyż s ię z niej obalił i spróchniał ; tylko po g ęs ts zy m c hw a ś c i e poznas z gdzie ziemię użyźnił: a nie pr zejadzie ci ch ło p, żeby obyczajem pogańs ki m g a ł ę z i lub ka my ka na to miejsce nie r zucił. Żyje tu wsz yst ko co żyło: i p o w i e ś ć o za ł oż en i u os ady oboranćj p a r ą cza rny ch byków, co j ą ma bronić od z a r a z y i pomor ku na bydło, i historya j a k i e g o ś kniazia, który się \wstawku utopił, i n a p a d tatarski, i baj ka o d w ó c h b r ac i ac h co się w jednej k o c h a j ą c d zi ewc zyn ie zabili, a ona z żal u po nich na mogile ich się obwiesiła.

Pieśń j e d n a p ow t a r z a się od lat tysiąca, obyczaj j eden r ządz i z a w s z e niemi, i są mu wierni j a k o b o w i ą z - ' kowi zac iąg ni ęt emu w z g l ę d e m ojców.

Przenieśmy się teraz w o pis aną okolicę nad b rzeg i Morynia.

Przyznam się, że pomimo p r zy wi ąz an ia mego do naszój ziemi, są lata w k tó r yc h wiosny u nas, pięknej owćj, ś wieżej, zielonej, w e so ł ej , zefirów pełnćj, po et y­

cznej wiosny, d op at rz e ć się trudno: w y g l ą d a ona na baj­

k ę wierutną i niepotrzebnie na zaos komi enie pożyczony grecki mythus. Zaczyna się tu od wi ch ru i d es zcz u n a- w p ó t ze śniegiem, od błot a n a w p ó ł z mrozami, od s k ą ­ pej zieleni pr zypruszonśj szronem, i p r z y k rz ej s ze go nad zimowy mróz chł odu, p r zej mu ją cych nocy i dni w c i e ­

(13)

niu na ba wi a ją cy c h dr eszczem, zbytkiem j ak iej ś s u r ow i­

zny w powietrzu; potóin nagle po s yberyjska p r z e c ho ­ dzimy do n i e zno śny ch u p ał ó w, a zima podawszy r ę k ę latu, wiośnie c ał ki em broni przystępu na ziemię. Nie wiem gdzie się w ó w c z a s pod zi ewa z ac h wa l on a owa i opiewana wiosna s iel ankowa, którą tak regularnie z a ­ powiada na 9 ma rc a Berdyczowski kal endarz, tak j a k nie wiem co się dzieje ze staremi księżycami, gdyż wiel­

kiej podpada wątpliwości o w a dawniej przyjęta teorya nianiek, wedle którój Pan Bóg z nich nowe miał w y k r a - w y w a ć gwiazdy, a o kr aw ki z r z u c a ł i o t r z ę s a ł des z cz e m areolitów Wiosna zap e wn e musi w ó w c z a s biedna w ę ­ d r o wa ć gdzieś sobie do innych k ra jó w, jeżeli to p r a w d a wedle K ä m t z a i innych me teorologów, że pewna s u m ­ ma ciepła i c h ł o d u z a w s z e się w roku bez niedoimki wyszafować musi, tu czy gdzieindziej: może więc p o ­ ciesza chłodniejsze strefy, lub dodaj e ci epł a g d zi e go aż nadto. Bądź co b ą d ź , to p ew na, że u nas często jejmość s wego obowi ązku nie p e ł n i ; nie z a w ad zi ł ob y jej przypomnieć, że może w końcu s tr aci ć miejsce j a k urzędnik nie peł ni ący s ł u ż b y , lub obywatel po kilka- kroć nie s ławiący się na wybory, który się sam i p s o f a c t o od wet owan ia ods ądza.

Nieznośnieśmy się r ozgadali, nie pr awd aż"? A w i e ­ cie kochani czytelnicy (jeźli kochani) c ze go to j e s t s k u ­ t ki e m? — Nie starości j e s z c z e , n i e c h ę c i powięks zeni a tomu, ale posł us zeńs twa krytyce, k tór a p op ra wi ać każe i poprawiać bez końca. Ile r az y pr zepi suj e się r ęk o- pism na nowo, z a w s z e się coś do da, a że oto raz t r z e ­ ci, ch wa ła Bogu tę po wi as t kę p r z e c h o d z ę , n a r o s ł o w niej pr zypis ków bez końca. Już teraz p o w ra ca m do wiosny, a od niej da Bóg d o c z e k a ć , j a k o ś się powoli dobijemy do celu tej fantastycznej podróży.

Są tedy s z c zę ś li we i u nas lata, kiedy wiosna zb ie­

rze się pr zy jś ć w porze, jeśli nie na z a w o ł a n i e k a l e n ­ darza Ber dyczows kiego, to na p rzepowiednie chłopskie, i spełnia ś w i ę ci e co do niej należy.

W tym ro ku o którym mowa (chronologia na nieby się nie pr zy dał a, a c za sy niezbyt są dawne), w ł a ś n i e się o pamięta ła b ał a m u t k a i d aw s zy zimie wytr zyma ć z mr o ­ zami i śniegiem do drugiej poło wy ma rc a, jakby jćj na

Tora I I , K w iecień 1856. 2

(14)

świecie nie było, niespodzianie potem w i o n ę ł a od p o ł u ­ dnia wiatrem ciepłym i des zcz em kroplistym: s p ł u k a ł a p as kud na p o c ze r n i ał ą skor upę, p r z e j ę ł a do gruntu s t ę ­ ż a ł e ziemie, z a ś w i e c i ł a s ło ne cz ki em w es oł em, tak, że w chwili nastąpi ła c z a r o dz ie j sk a zmiana dekoracyi.

Wszystko tylko z d a w a ł o się o c z e k i w a ć znaku, b ę ­ dąc w gotowoś ci do odegrani a swojej roli: bociany od- d aw n a już p r z e c h a d z a ł y się wy ch ud zo ne nad ci epiemi źródliskami, długiemi dzioby napróżno m a ca ją c ich g ł ę ­ bie, w ś r ód którćj tylko k a w a ł k i lodu p ł yw a ły ; s k o w r o ­ nek ma rz ł, ale ś p i e w a ł biedak z a g l ą d a j ą c ku słonku; na d r z e w a c h pączki były n ab rzmi ał e i p eł ne, wi lc ze- łyk o i leszczyna promyka tylko c z e k ał y , by zakwit nąć; tr awy niecierpliwiły się pod kilkomiesięczną pleśnią. J ak tyl­

ko w io ną ł wietrzyk, s p a d ł d eszcz i wiosnę pos łys zano n adj e żd ża j ąc ą, z a p a c h n i a ł a ziemia i piorunem ruszyło się wszystko. Dzień j e d en ogr omne zrobił zmiany: b o ­ cian podleciał i na os chł em z ak l e k o t a ł gnieździć, s k o ­ w r on ek p u ś c ił się śmielej w g ór ę, w i lc z e- ły k o c a ł e się ustroiło w r ó ż ow e kwiaty, l eszczyna s we pu rp ur owe r o zw in ęł a lilijki, t rawa p o w y s k a k i w a ł a z ziemi, a n e m o ­ ny poot wi era ły się, pijąc chciwie p ie rws zą kroplę rosy i pierwszy promyk światła; p o w y sy c ha ł y k a ł u ż e n i e ­ z gł ę bi on e, p o w e se la ł o, rozjaśni ło się, świ at s tał się in­

nym i odmł odniał .

Wiosna tego rodzaj u p r zy ch o dz ą ca w porze i taka j a k ą być powinna, wsz ę dz ie je st piękną, ale nigdzie m o ­ że w dz ię c zn ie j sz ą j a k nad brzegami r ze k wielkich, g dzi e ruch i życie budzi potężne. Nad Moryniem r o z l a ­ nym ogromnie, szeroko z at apia jącym ługi , i gdzi en ie­

gdzie w y k r a da j ą cy m się aż na pola, w l asac h z a l e g a j ą ­ cych brzegi j e g o , szczególniej pięknie było i w e s oł o.

W pr aw d zi e bór czarny nie pozieleniał j e s z c z e , ale czuć j uż w nim było budzące się życie: powietrze miało tę woń wiosenną wilgotnej ziemi, p ąc z kó w, trawy, wody, tak miłą i u p aj a ją c ą, która tajemniczą ma w ł a s n o ś ć przypominania nam lat młodych; Wody s z e m r a ł y zwy- cięzko p o ł a m a w s z y nietylko lody, ale groble i zasieki, niosąc co gdzi e na drodze po c h w yt a ł y i r o z r z uc a j ąc na brzegi; las choć s zu mi ał suchend j e s z c z e gał ęzia mi, ale już inaczej, innym języ ki em j a k w zimie.

(15)

Nad r z e k ą ludzie ruszali się ta kże po zimowym s p o ­ czynku, biorąc się do handlu i p r ac y: wi ązano d rz ew o w gąski, p r z y r z ą d z a n o pasy, g r o m a dz o no r o z pi e rz ch łe bale, g o t o wa n o się do żegl ugi, a ś wi eżo z budowana s k a r b ó w k a o p o r z ą d z a ł a się w ł aś n i e, aby za chwilę w y p ły n ą ć z ko mendantem tej w yp r awy . Tak z w a n a s k a r b ó w k a jestto na mocno związanej tratwie, częst o zgr abni e i schludnie zb ud owan y d om e c z e k z tarcic, w którym na cz a s żegl ugi mieści się g o s p o d a r z i wódz, k a s sa , policya, rachunki, spiżar ni a, w ó d k a w kuf ach i piekarnia d o st ar cz a ją c a chleba dla czeladzi. Nie wiem jak tam s k a r b ó w k a do Gdańska przychodzi, może o k o ­ pcona, brudna, z s z ar za n a i niepozorna- ale na odje- zdnem w ygl ąda j a k cacko: c hc i a ł o b y się w niej t r o c h ę po bujać po w o d a c h , taka c z e g o ś mila i ł a d na . Na nie­

s z c z ę ś c i e najpospolitszym jej mieszkańcem bywa g r u ­ by, tłusty, sapiący, czosnkiem przejęty, cebulą f a s z e r o ­ wany żyd faktor kupiecki.

Wł aś ni e w tein miejscu, g dzi eśmy się u b rzegu Ilorynia zastanowili, ż ół c i ł a się nieopodal od niego ma ­ ł a , ale ładriiuchna s k a r b ó w k a ; d o k o ł a niej gę s to s t o j ą ­ ce pasy tak p o k r yw a ły w o d ę , że po nich nietylko do domku, ale na kil kanaś ci e sążni dalej w r ze k ę p r z e c h a ­ d z a ć się było można. Wszystko to wst rzymane o c z e ­ k i wa ł o znaku do wyjścia, ale ludzi b r a kł o j e s z c ze : z b i e ­ rano flisów, s k up owa no zapasy, z wl eka no od dnia do dnia, a j e s z c z e też ż a d na się na Hory ni u nie p o k a z a f a partya, któr aby os lr o gs k ą uprzedziła.

Ot acz aj ąc y kraj choć nagi j e s z c z e , nie był bez p e ­ wn eg o smutnego wdzi ęku. Z tej strony s zeroko r o z l a ­ nej wody, nieco odsunięta od ł u g ó w ro zs iadł a się wiel­

ka wieś poleska ze s w e mi chatami, szaremi i mnóstwem dr zew, które ją umajaty l atem; z cer kwią starożyt ną otoczoną k r uż ga nka mi i oryginalną dzwonnicą, z c m e n ­ tarzem w sosnowym borku, w ś r ód k tór ego g d zi eni e­

gdzi e białe wytykał y się brzozy. Za rzek ą ś c ia na bo- r ow r o z c i ą g a ł a się w pr awo i lewo jak z aj r zeć okiem, a na pła szc zy źn ie zajętej wodami, podlopione ł o z y w s k a z y w a ł y dopóki wody op aś ć miały. Wieś d ł u g a była wielka i stara, j a k z w z r o s ł y ch d r z e w p a nu j ąc yc h nad nią wnosi ć było można.

(16)

Oko s z u k a j ą c w niój d o pe ł n i aj ą c e g o c a ł o ś c i d w o ­ ru. domyślało się go na p ag ó r k u nad Moryniem; ale zbliżywszy się, w s adzie i d r z e w a c h p or ąb a n y c h o k r y ­ w a j ą c y c h zaroślami i pniakami to miejsce, d oj r z a ł e ś tylko ruin dr ewnianych budowli i smutnej j ak iej ś pu ­ stki. Dom mi es zkalny s t ał n a p ó ł r ozwalony, z k omi ­ nem jednym j uż obnażonym, a obok niego z z a m i e s z k a ­ ł e g o j e s z c z e , ale o d ra p a n e g o dymiło się folwarku.

Dziedzica znać tu o d d aw n a nie było, krzyż nawet s to ­ j ą c y u w r ót dzi edzińca w ywa l ił się po dg ni ł y i butwiał na ziemi, a płot obła many p r z e p u s z c z a ł i dących i j a d ą ­ cych, gdy obok w r o sł o w piasek wisznice j a k b y na s z y ­ der stwo s tał y z amkn ięt e, choć w nich już i j e d n e g o szcze bla nie było.

Między wsi ą a dworem zamiast dawniój szerokiej drogi, dziś bujnie t r a w ą porosłej, w i ł y się ścieżki po- w y d e p ly w an e przez bydło, które się tu zwykle p a ś ć chodzi ło.

Toż samo opuszczenie wi dać było i we wsi na tych b udowlach, kt órych utrzymanie od dziedzica zależy; ale mimo to b i n d u g a , d rzewo, zar obe k, w l ew a ły tu t r o ­ ch ę zamożnoś ci i życia.

W chwili gdy się n as za p ow i e ś ć poczyna , na trat­

w a c h p r zyg ot ow any ch do wypłynienia, ludzi już było niewielu: mrok powoli p a da ł , chł ód od wo dy z a w i e w a ł . Np klocu porzuconym s iedzi ał z f aj eczką dr ewnianą w ustach stary j uż i pr zygarbi ony c z ł o w i e c z e k , a obok niego p r z e c h a d z a ł się coś z c h ł o p s k a , coś z s z l a c h ec ka i dw or ska odziany młody par obek. Trudno było po­

z n ać po s ta rc u ile lat m ó g ł liczyć sobie: są bowiem Pi- zyonomie, które d os z e d ł s z y pew ne go wieku zmieniają się tak nagle i starzeją o dr azu, że lata pó źni ejs ze j u ż na nich nie zo stawu ją śladu. I tu powiedzi eć było ci ę­

żko, czy pięćdziesi ąt czy o d w ad zi eś ci a więcśj miał m a ­ ł y , z ł a ma ny c zł owi ecze k. Niewielkiego bar dzo w z r o - ' stu, t roch ę zgięty w k rz yż a ch, z g ł o w ą łys ą i osiwiał ą, z zapu s zc z on ą od niedawna, bo j e s z c z e n i e wz ro s łą b r o ­ dą i wąsami, cał y p o ma rs zc zo ny j a k z w i ę d ł e j a b ł k o zi­

mowe, w y g l ą d a ł do ść j e s z c z e ś wi eżo i czerstwo: cer a j e g o miała krwi t r oc h ę , oko blasku, a rysy dawniej re- g Ü a r n e z pod p of ał do wa ne j skóry j e s z c z e się r oz po­

z n a ć d a wa ły . Wyraz ich spokojnie i ł a g o d n i e smutny,

(17)

mi ał ni ezwy czaj ną cechy s wobody ducha, którą r zadko na twar zy biedniejszych ludzi spotykamy: r ze kł by ś, że r a c h u n e k j e g o ze światem c ał ki em był skończony i że zań c z e k a ł tylko cierpliwie obiecanej zapł aty. Po ubio­

rze trudno go było zaliczyć do j a k i e g o ś o kr eś lonego stanu: nie był to prosty wieśniak, choć strojem n i e w i e ­ le się różnił od niego. Świtka j a k ą miał na sobie była nieco krótszą od sukman poleskich, p o d p a s y w a ł j ą s k ó ­ rzany pas z klamrą, spodnie były z ci eńszego ciemnego sukna, na szyi ch us te c zk a j a k a ś s tar us zk a, na g ł ow i e c z a p ka z daszkiem w yc h o d z o n a i wytarta. W tćj odzieży ubogiej, mimo jćj zużycia p r ze g l ą d a ł o j a k i e ś staranie o siebie: koszula wyst aj ąc a z za chustki była ś wi eża, su kman a czysta, ł a g g p e n a n o g a c h lipowe, p a r ­ cianemu poop la tane sznurkami.

Stojący n a p rz e ci w s tar us zka młody c h ł o p e k flisak, ni to d wo rak ni wieśniak także, z długim ciemnym w ł o ­ sem opad aj ącym na szyję obnażoną, z oczyma małemi piwnemi biegającemu żywo, r ysów był w ł a ś c i w y c h lu­

dowi poleskiemu, z kt ór ego p ochodzi ć musiał, twar zy pr awie k wa dr at ow ej , ust dosyć s z er o k i c h , nieco z a d a r ­ tego c h o ć k s z ta ł tn eg o nosa, c zo ł a nizkiego ale roztro­

pnego. Ogół j e g o fizyonomii o z n a c z a ł dosyć dowcipu, opromienionego j e s z c z e mł odo śc ią i w ł a ś ci w em jej w e ­ selem, a nie bacznoś cią na jutro.

— Nas j e s t w chacie t r z e c h ,— mówił do s ta r e g o — pan mi pozwolił naj ąć się na flisaka, a przyznam się wam, że to życie taki lepiej mi smakuj e aniżeli p ań ­ s zczyzna i gnicie w chacie pod piecem....

Star us zek r u s z y ł ramionami.

. J a tu w i d zę , — r z e k ł — że ty mnie nie p os ł u c h a s z , bo ci się już na flis zac hci ał o, a mł odemu j a k co w g ł o ­ wie zaświta, nie przekona go nikt, chyba bieda... No, Bog z tobą, a j a taki powiem swoje....

Rozś mi ał się młody.

— A niechżeno ja powiem w am w p r zó d y co my­

ślę, p r z e r w a ł , to polem n as tawię ucha na to, co mi m ó ­ wić chcecie. Naprzód to taki młodemu ś wiata z o b a ­ czyć nie zawad zi :— nietyle go co w oknie; powtór e ju- ściż mnie tu swobodniej z żydem, który z aw sze po tr o- chu się boi, ch oć sam nie wie czego, niż tam z panem i ekonomem; a naostalek i gr os z się na p od at ek zarobi.

(18)

Wszyst ko to prawda— z a w o ł a ł stary— i j e s z c z e - by się co do dać znal azł o, ale starym oczom inaczej się widzi: c zł o w i e k w tej w ę d r ó w c e i od chat y i od r e g u ­ larnej roboty odwyknie, mandrowani e, taj w ł ó c z ę g a z a ­ smakują, a nie ma gorszej rzec zy, j a k swoj e gn ia zdo sobie obrzydzić. Do domu p owr óci ws zy wsz yst ko się wydaje niepolemu: chleb gorzki, s t r a w a postna, ludzie nudni, p a ń s z c z y z n a ciężka. Zacznie się do żyda i k a r ­ czmy z a g l ą d a ć na pociechę, to się do wód ki p r z y w y k ­ nie:— ot i c z ł o w i e k pr zep adł . Gdybym ja miał syna, to­

by m go nie p u ś c i ł z domu na ż ydows kie r ę ce . Komu Bóg w chacie siedzi eć p r z e z na cz ył , niech daleko od p r o g u się nie odbija.

Młody c h ł o p a k zamyślał się s łu ch aj ąc.

— Albożto—r z e k ł po chwili— z a r a z już c z ł o w i e k ma zapomnieć w czóm w y r ó s ł i do c z e go się urodził?

Oj! nie* o jc z e , nie! Alboto co z ł e g o świ ata zobac zyć i umieć co na s ta r o ś ć dzieciom p o wi a d a ć ? Prędzej się zatęskni za swemi niż s wo j eg o zapomni, a potem s m a ­ czniejszy chleb domowy.

— Wszystko to p ra wd a, p r a w da potrosze; aby nie do zbytku, aby z Bogiem, i tlisaczkiby się t rochę p r z y ­ d a ł o — od powi edzi ał stary.— Ale j a k to ł a t w o się roz­

h u l a ć , j a k to ł a t w o n aw ykn ąć codzi eń co n ow e g o mieć i coraz c z e g o innego żą da ć , a potćm r o zl en iwi eć i r ę c e opuścić? Na dr zewie codzi eń j a k a ś o kazy a do kieliszka: żyd psia wiara na k aż de j mieliźnie, przy k a ż ­ dej śluzie wódczyskiem zal ewa, a ludzi po cz c iw yc h diabli biorą... Byle j ego dr zewo do Niemców do szł o, i talary się posypały, co jemu (lisy! Mnie ot, j a k w i d z i ­ cie, wiek minął i nie z ac h c i a ł o się nawet z o b a c z y ć , co lam dalej po ś wi ecie się święci: ma łom kiedy za wr ota wyruszył, a niczego u Pana Doga nie proszę, tylko ż e ­ bym tu moje kości p ołoż ył.

— Kiedy wam z tern dobrze?

— Dobrze? hę? j uś ci ż teraz musi być dobr ze, bo świat nie dla mnie, a byle k ąt i ł y ż k a strawy, więcej c z ł e k u nie potrzeba; ale bywał o różnie, a wszystko na swojćm śmietnisku j a k o ś i z ł ą dolę p r ze ż yć łatwiej przyszło.

— A wyście tutejsi?— sp yt ał flisak.

(19)

— Tu się urodziłem, wiek p r z e st ę k ał e m i życia d o ­ k o ń c z ę — o d p a r ł s ta ru s ze k t ro ch ę smutnie Grzybowi nie tańcować!

— To c i e k aw a być musi historya"?

— Czyja?

— A wasza"? . . . .

— Moja! albo to historya! Bieda się urodziła i biedą z d e c h ł a ...

— Ot n i e m a co robić z wieczorem, do kar czmy się boję: gdybyście ojcze powiedzieli mi o sobie. Samemu tak siedzieć na g ą s k a c h n i e w e s o ł o godzi naby p r z e ­ s z ł a a ja bym się co od w a s uauczył... .

Stary r o z s u n ą ł się j a k o ś ł ago dni e.

— A co ja tobie powiem, rz ek ł , moja dola nie cie­

k aw a : podobnych wiele na świe.cie! Sam je den j a k p a ­ lec został em się na s tar oś ć, ż yw eg o ducha coby mi p o ­ w ie d z i a ł ż e ś my s w o i Ale staremu, widzisz bratku, w to graj żeby g a d a ć , aby go kto s ł u c h a ł : nie w y z y ­ waj wilka z lasu, bo się nie odczepisz od gaduł y.

— E! mówcieno tylko, mówcie, mnie to nie d o k u ­ czy, ja s ł u c h a ć lubię.

— J ak zapamiętam — p o c z ą ł stary — oto tu, nad brzegi em Morynia lat ał em z c hł o p a k a m i wiejskiemi, a choć w podarlój koszulince i ze łbem gołym, j a k mi się ta bieda przypomni, żadnójbym w świecie r ozko szy nie pomieniał na nią.

— A rodzice wasi"?

— Obojga nie pamiętam: odumarli mnie s ześ ci ol e­

tniego z j ak ie jś gor ącz ki; a że byli przybysze k ę dy ś z Wołynia, nikogom n aw et k re w ne go tu nie miął i nikt się do mnie nie przypytat. J ak przez m g ł ę widzę, że mnie n ak aź ny do sąsiedniej chaty z a pę d zi ł ze cmentarza po pogr zebi e, a s tara kobieta, k tó rą n az yw ał e m kumą, d a ł a mi wielką misę strawy, bom od dwóch dni nic, oprócz chl eba s u ch eg o s c ho w an eg o za nadr ę nie j a d ł . Nazajutrz posłali mnie pa ś ć gęsi, potem wzięli do świń, gdy zobaczyli że sobie r a d ę d ać umiem, w ostatku k a ­ zali mi iść do b yd ła gro mad zki ego . Oj! nie było r oz k o ­ szy j a k w tern życiu pastuszem. P r aw da, że dodnia na r o sę musieliśmy p ę d z a ć krowy, ale się za to w e dnie smaczno pod kr zaki em z dr zć mnęł o, gdy bydło było da-

(20)

Leko od szkody, a w lesie albo na ł u g u n a sz a g ro m a d ­ k a swobodnie się dobrze n ahu lat a. Z bydłem niewie­

le kłopotu: bo to stworzenie roztropne, j a k się raz przy­

zwyczai do wygonu,.to go z miejsca i kijem nie spędzisz;

r az, drugi od szkody popilnowawszy, dalój j u ż i samo nie pójdzie, a c z ł o w i e k tyle tylko że popat rzy zdal eka, huknie, r es ztę czasu może sobie swobodni e bawić się j a k mu się zechce.

— E! co mi to za r o z k o s z — p r z e r w a ł mł ody c h ł o ­ p a k — kiedy ludzi nie ma....

— Toż nas tam b y wa ła g roma da , a j a k nał ożemy gdzie ognia w ł o z a c h na hrudku, albo w lesie przy starym pniu spróchniał ym, napi eczemy kartofli, n a p i e ­ czcie g r zy b ów i syrojeżek, przysmażym przyniesionej słoninki, co to b y w a ł a za uczta! A j a k poczniemy ś pi ewać, a lasy nam w tó r ow a ć, aż się s er ce raduje, tak pieśń nasza daleko rozlega się i leci.

To też kiedy mnie raz pan nasz, dawni ej sz y d z i e­

dzic, ś wi eć Panie duszy je g o, n a p o t k a ł w lesie idąc ze strzelbą na polowanie, n a g a d a ł do mnie, a coś mu się widać z oczu podobał em i z a ż ą d a ł mnie z a r a z do dworu na k o z a c z k a , samemu Panu Bogu wiadomo, j a k mi się tam iść nie chciało!

— Aha! toście dworsko służyli!

— Całe życie, mój synku, c a ł e życie!

— I c ó że ś ci e sobie na s tar oś ć wysłużyli? torbę?

— Oto poczekaj, nie n ar ze k am ja , choć mi się praca moja może nie tak p os z c z ę ś c i ł a j a k drugim; ale na co by mi się to dziś p rzydał o, gdybym miał i w i ę ­ cej? Anibym j a d ł smaczniej, ani s p a ł spokojniej? Po- s łuchaj no, a potem powiesz, c z e go m się dosłużył . P r z y ­ prowadzili mnie tedy n azajutr z g w a ł t e m do dwor u, odzieli, umyli, poslrzygli, i nie było rady: c ho ć się p ł a ­ k a ć c hci ał o, musiałem zos tać gdzi e kazano. Ale trze­

ciego, c zw a r t e g o dnia już em się był w c i ą g n ą ł do r o bo ­ ty, bo to nie było nic tak ci ężkiego: ota rgi wa no mnie w kredensie dopóki nie puszczono do pokoju. Pan nas z był w ó w c z a s j e s z c z e nie star y czł owi ek, piękny mę żczyzna , a co lepiej, n aj poc zc i ws z ego serca: ledwie z a g a d a ł , a j u ż e ś czuł , że go p o ko ch ać musisz i p o s z a n o ­ w a ć , bo z wejrzenia i postawy pan był c a ł ą gębą:

cho ćb yś go w s u kmanę p r ze br ał , i po nocy po znał eś ,

(21)

że go Pan Bóg s tw or zy ł na panowanie. Aleó to p a no ­ wanie nikomu ciężkie nie było: do c zł owi ek a srogo nie pr zemówi ł r oz gn ie wa ws z y się nawet; milczał tylko i to b yła na j wi ę ks za k a r a dla ludzi, gdy do kogo mówić nie chci ał, a t w ar z o d w r a c a ł . Jaki pan, taki kram;

i stary k o z a k co mnie miał w r ęku, i inni d wo r sc y nie byli źli: p r ęd ko m się oswoi ł z niemi. Popędzali mną tro­

ch ę, wyr ęczal i się, ale najwięcej nogi cierpiały na po ­ sy łk ach , a nie pamiętam nawet, żeby mnie kto trącił lub p o ła j a ł . Kozak bywało mówi zawsze: to sierota, bie­

dact wo, nie godzi się nad nim z n ęc a ć. I zapomniało się życie pastusze, a w kilka tygodni polem, spotykaj ąc na grobli s ta re go Hryndę i moich d awnych wiejskich t o w a rz ys z ów p as ter stwa, tyłkom się do nich zdaleka uś mi echał , p o ka zu j ąc s z a r a w a r y z cze rwo ną wypustką, ale do lasu już nie miałem ochoty. S łu żb a nie była ciężka: pan c h c i a ł mnie mieć przy pokoju i do tego tyl­

ko wprawiali. Koło niego niebardzo się kto strudził:

najwięcej sam sobie u s ł u g i w a ł , rzadko zap ot r ze bo wa ł cz ł owi e ka , a o bc ho d zi ł się po ojcowsku. Ze starym kozaki em t ak byli j a k bracia, tylko k oz ak często g de ­ r a ł na niego.

— Dobre j a k ie ś w id ać było panisko.

— Kar aj Boże do wieku— o d pa r ł ł z y ocierając s t a ­ ry— nie ma już na ś wi ecie takich ludzi: to mi był brat i ojciec!... Mieszkał ot tam widzicie, gdzie sterczy komin s tar ego dworu, ale za j e g o c z a s ó w to inaczój wyglądało.... Ho! ho! taki był u niego ł a d i por ządek w najmniejszym kątku, że na szerokim dziedzińcu sto- minkibyś niepotrzebnśj nie znalazł, a dziś to chlewy

i rozwaliny!

Stary w e s tc h n ą ł ciężko i tak mówił dalej:

— Z domu b ar dzo rzadko w y j e żd ż ał , do niego też nieczęsto ludzie przybywali; w sz a k ż e g o ś ć się czasem trafił, a choć j a k w kl aszt or ze, nie było u nas smutno we d wor ze, bośmy się z a w s z e i on i my koło c z e g o ś krzątali: gos podar zył, polował, o g r ó d e k swój p o r z ą d ­ k o w a ł i czyścił, a chwili nie spr óżno wał . Lubił konie, psy, polowanie, drzewa, czasem nawet na rybę c h a d z a ł , i ot tak czas płynął, żeś się nie ob ej rzał, j a k drugi k o ­ niec ro ku zob ac zył. Nieżonaty był i sam je den j ak p a ­

lo m II, Kwiecień 1856. 3

(22)

lec. Gdzieś mówili zd al eka p rz yj e ch ał i. maj ątek ten k u ­ pił, ale już do niego ludzie tak przystali, ja kb y z p r a ­ dziadów żyli pod nim, i kochali go we wsi j a k ojca.

Łatwoż-bo się było do niego p r z yw i ąz a ć, takieto było s erdeczne i poczciwe, a w z g lę d ne na biedę ludzką i czł owi eka najmniejszego, że nikt do niego nie p r z y­

s z ed ł darmo i nie od sz ed ł z żalem. Ja lam się taki z a ­ raz p rzywiązał, i w p ó ł roku jużem s tarego kozaka , k t ó ­ ry nie z d ą ż a ł z a s t ę p o w a ł przy nim. Tamtemu się c h c i a ­ ło wypocząć, bo miał sobie nadane grunt i dożywocie;

to też mnie wyu czy wsz y i wpu śc iwsz y do pokoju, sam się pr ędko do chaty wyprosił. Ale co to n a ł ó g stary:

z d a w a ł o mu się, że już będzie o d po c z yw a ł na swojem, a po trzech tygodniach j a k p oczą ł z nudy z a g l ą d a ć do dworu, tak często chat ę kołki em p o d p ar ł s z y z nami lulkę kurzył, w g a nk u siedząc od rana do nocy, a k t ó ­ r ego dnia pana nie zobac zył, to j a k b y nie j a d ł tak mu koło serca było głodno.

I mnie tćżby był już 'biczem nie w yp ędz ił od nie­

go, bo panisko było j a k i ch nie ma, powiadam wam.

Dość powiedzieć, choć to głups two, tak k a ż d e g o u w a ż a ł , że kiedy co smaczniej szego j a d ł , czy to owoc z ogrodu, czy po tr aw ę j a k ą , nigdy się nie trafiło, żeby choć k ąs k a ludziom do skosztowania nie zostawił.

W kilka lat kiedym go lepićj poznał, s t ał mi się ojcem, i j a k każd y z nas życiebym chętnie d a ł za niego. Ze wszystkich dwor ski ch najbliżej go byłem: chodziliśmy razem na polowanie, które niezmiernie lubił, jeździliśmy na rybę, pracowal i w ogrodzie. Bywało pamiętam do- dnia wstajemy ochoczo, a stary bekas, w y ż e ł j egomoś ci, czując co się święci, pods kakuje, w y k r ę c a się i s z c z e ­ ka; my torby na plecy i w chrusty lub na błoto, a c z a ­ sem i dzień tak c a ł y o kieliszku wódki, chlebie i serze przechodzimy. Dziwiłem się, że taki poczciwy c z ł o ­ wi ek mało żył z ludźmi; ale kiedym go bliżej poznał, dopat rz yłem się, że choć poczciwie d ź w i g a ł się i k r z e ­ pił i u ś m i e c h a ł , coś tam było w j e g o życiu takiego, o czóm nikt nie wiedzi ał, a co mu j e truło. Bywało naj wes el szy zamyśli się nagle, westchnie, ł z y mu po twar zy j ak g r oc h pociekną, ale ledwie j e p oc z u ł — oho!

już albo strzelba na ramię i w las, albo na ogród, albo do jakiój tam roboty, i nie poznasz ż e p ła kał .

(23)

Takiegomto ja miał pana, a było mi tak dobrze, że czł owi ek o sobie ani myślał. Dorosłem lat, on sam mi się n apr zy kr za ł , czybym się ożenić nie chci ał i osiąść na gruncie: ale j a k ż e się było od niego oddalić? Przy- tern że u nas w e dworze t akeśmy byli od kobiet o dwy­

kli, ja k by ich na świecie nie było; i z d a w a ł o się, że bez nich c a ł e życie obejść się można, a k o z a k stary utrzy­

mywał, że to tylko śmieci robi.

A taki sam się ożenił potem!

Pan nie z a g a d a ł do żadnej, nie s p oj rz ał nigdy; my też choć się cza se m pos wawol iło za dworem, ale nam w gł ow ie nie pos tał o, żeby się żenić! I tak pan sobie p os tar zał, i my sobie: jedni pomarli, drudzy j a k ja p o ­ woli s t ar ze ć poczęli, a j a rychlej niż kto, bo mi w trzy­

dziestu leciech nie wiedzi eć z czego g ł o w a poszpako- w a ci a ł a. Życie się we dw or ze nie zmieniło, j e g o mo ś ć wciąż kr zepko się trzymał, na polowanie chodził; ale w s z a k ż e coraz mniej zapalczywie, więcej około o g r ó d ­ ka się k rząt aj ąc , bo na nogi s z w a n k o w a ć powoli z ac z ął . Myślę, że je ch od zą c po błocie z e rw a ł, bo chodził b a r ­ dzo wiele i niezmiernie szybko.

Kiedy się p o c z ą ł pochyl ać i tr ochę niedomagać, j e sz c z e j a k o ś smutniejszy się zrobił: pracy już mu było dobrać ciężko, do książek się w z i ą ł więcój a stękał , i w nocy w z d y c h a ł czasem, w y wo ł u j ą c imię boże, aż mnie śpiącemu w dru gi śj izbie ł zy się do oczu cisnęły.

Cośmy go chcieli z aba wi ć, to tern, to o wem, coraz nam przychodziło ciężej: jam mu ptastwo h o d o w a ł , r ozrywało go to trochę, ale z dnia na dzień z a c z ą ł g o ­ rzej z a p a d a ć i obojętnieć na wszystko.

Jak tylko się położył, zaczęli powoli z a g l ąd ać do nas zdaleka j a c y ś dotąd nieznajomi panowie. P r z y ­ j e c h a ł a j a k a ś jejmość, mówiono że je g o b r at ow a , p o ­ ić m mąż jćj jakoby brat pański, r óżnych kr ew ni ak ó w siła co go dawniej ani znali, a teraz nie wiem j a k i zkąd z pod ziemi powychodzili.

. Ale takie to wszystko było do niego niepodobne, ja kb y mu zupełnie obce: grzeczni, potulni, cicho g a d a ­ jący, tylko od ich włas nych ludzi wiedzieliśmy, że s i ę '

to poprzebi erało dla jegomości, bo iloma byli całkiem inni. Nie wiem j a k to pan hurtem wszystko poodpra-

(24)

wiał , że za jednym zamachem pojechali z gniewem, a my­

ś m y znowu sami c h w a ł a Bogu zostali.

1 ot tak wlekł o się życie coraz smutniejsze: anim się opat rzył j a k lat trzydzieści z o kł a de m p r z e s ł u ­ żyłem przy nim, a ostatek pr aw ie ciągle przy ł ó ż ­ ku. Bywało tyle j e g o z ab a w y i rozkoszy, co ze mną, ze starym b ekas em i hod owan em ptastwem dzikiem, albo j a k mu j a k a książka do s mak u p rz yp ad ł a, to j ą dzień i noc cz yt a ł i z d a w a ł się spokojniejszy. W i ­ dać j uż było, że meta niedaleka, aleśmy go tak kochali, że żaden z nas o sobie nie pomyślał, a śmierć j ego ani się nam nawinęł a na pamięć, ani co tam potem będzie.

Miałem około lat czterdziestu, kiedy poczciwe panisko umarło. Spędziłem życie przy nim, p rzy wy kł em j a k pies do niego, i kiedyśmy go położyli na kat afalku, my­

ślałem, że i j a się na nim w y c ią gn ę , tak nie wi edzi ałem co p o c z ą ć z sobą.

Siadłem w n o g a c h i płakał em. Przyjechali sądowi, popieczętowali, spisali, ktoś tam się zaj ął pogrzebem, j a ani wiem co się ze mną działo. Nazajutrz wr óciłem do pokoju, p ozami at ał em, p o s k ł a d a ł e m wszystko jakby ż yt j e sz c z e , i osłupiały c ze k a ł e m nie w i ed zą c czego.

Chwilami z d a w a ł o mi się, że to tylko sen j a ki ś przykry.

Nierychło dopiśro przypędzili poczt ą krewni, owa pani b ra tow a, brat, bratanki i c a ł a cze reda, i nuż się tu do- pióro u j a d a ć , s z u ka ć testamentu. Zburzyli dom cały, a gdy nic się nie znal azł o, podobno o de pch ną ws zy r e ­ sztę familii, wzięli wszystko pan brat i bratowa.

Nuż tedy robić por ząde k, s p rz e d a w a ć , wypuszczać arendy, pieniądze ci ą gn ąć i swój r zą d stanowić: ja tyl­

ko prosiłem, żeby mnie przy dworze zostawili, ale na co im był d wór , kiedy tu mi es zkać nie mieli. Kazali mi iść na wieś do chaty: nie było dokąd, a że pan ni eb o­

szczyk nie r oz po r zą dz i ł niczem, niewiele br akło, żebym znów pastuchem nie został na miejscu s tarego Hryndy.

Tyle mieli ł a s k i nademną, że gdy się przekonali j a k im wszystko o dd ał em w cał ości, pozwolili mi resztę życja swobodnie tu przepędzić. Chaty żadnój nie było wol-

■nśj, k r e w n y c h nie miałem. Widzicie tam s ta rą ro zw al o­

ną kar cz mę nad bindugą podle dę bó w za mogiłą? otóż to tam dali mi kąt i ogr ódek za roczny czynsz trzy r u ­ blowy. Tu już lat dwadzieścia i kilka mieszkam i Pana

(25)

Boga chwalę: co dzień pójdę do dworu, pomyślę, p o pł a­

czę i n a za d do mojej dziury.

— Tak sam jeden?

— J a k widzicie. Mojato już dola nie mieć nikogo i umi erać samemu'. Od c za s u j ak pan umarł, anim się ja do żadn ego czł owi ek a, ani się do mnie czł owi ek żaden nie potrafił p r zy wi ąz ać; nie s k a r ż ę się, bo mi na wsi kr zywdy nikt nie robi, prędzej pomoże, alem taki sam jeden... a! j a k palec....

— Na s tar oś ć to t ęskno— o d p ar ł parobczak.

— A t ę s k n o — w e s t c h n ą ł star y— nie ma co mówić, ale cóż na to poradzi ć? Z siwym włosem i o kiju żenić się nie pora: a kloby tam za mnie po szedł, chyba taka, k t ó­

rej bym j a nie chciał. Brata, swa ta, rodzonych, nie dał mi pan Bóg; co robić! trzeba s amemu zdychać j a k się samemu żyło.

— I nie na rz ek ac ie ?— spy tał zdziwiony flisak.

— Alboby to co p omogł o?— r z e k ł powoli s ta ru s ze k—

albobym Pana Boga obr azi ws zy sobie ulżył, czy losu odmjenit! Czylo zreszt ą czł o wi e k choćby i do takiego życia się nie przyzwyczai?... Aby dzień do wieczora!

To mó wi ąc w e s t c h n ą ł stary, fajkę wy tr zą sł i za kij swój w zi ąw szy , g o t o w a ł się odchodzić.

— Dobranoc w am synku!... ,A wy tu myślicie n o ­ co wać?

— Żyd prosił, żebym p r z e s p a ł w s kar bówce, bo fam worki z mąką i fasy ze słoniną, to się boi szkody.

—: U nasby to szkody być nie powinno, ale s trze­

żonego Pan Bóg s tr ze ż e— odpowiedzi ał stary, ta i d o b r a ­ noc wam...

— Dobranoc ba t’ku! dobranoc!

I rozstali się tak ci ludzie, których traf zbliżył, . a godzina rozmowy poprzyjaźnił a, wiedząc, że się już mo­

że w życiu nigdy więcej nie zobaczą. Dziwna rzecz:

im prostsze obyczaje, im pierwotniejszy stan s poł ec z no ­ ści, tern, uważaliśmy to z a ws z e, stosunki przyjazne między ludźmi są łatwiejsze, bardziej braterskie i p r ę d­

sze. Cywilizowani n ap rz yk ła d im więcej ch cą za ucywilizowanych uchodzić, tćrn grzeczniej i przyzwoi­

ci ej unikają zbliżenia się do siebie, omijają się. P r z e ­

(26)

mówić do nieprezentowanego i nieznajomego czł owi eka j e st prawie gr zec hem towarzyskim; pr zepyt ać się do kogo przy pierwszem spotkaniu, ni e da rowa ną pieprzy- zwoitością. U ludu wcale inaczćj, nie powiem że g o ­ rzej: godzina jedna spaja i brata, s ło wo poczc iwe lub twarz obiecująca w y wo ł uj ą za ra z wywnętr zeni a, p r z y ­ j a ź ń j ed na się łat wo, i bywa g or ąc a j a k nienawiść. L u ­ dzie tu są j e sz c ze ludźmi: później pr zer abi aj ą się na j a ­ kieś lalki, pewnym pociągnieniom sznurka posłuszne.

Stary J emi oł a z g ł o w ą przypomnieniami życia swojego nabitą, p o w r a c a ł do domu powoli, a parobek ś wi sz cząc piosenkę i myśląc o biednym dziadku s ier o­

cie, p r z yg ot ow y wa ł g a r ś ć słomy na której miał się p o ł o ­ żyć we dr zwiac h skarbówki, rad b ę d ąc o dp oc zą ć , bo po zachodzie s ł oń ca , wieśniak gotów usnąć w każdćj godzinie, byleby mu było wolno.

J emi oła tymczasem powlókł się do domu, do k t ó ­ rego niedaleką miał drogę. Pomiędzy wioską a b r z e ­ giem rzeki, na piasczyslym wygonie zar os łym z r za d ka wyniosłemi staremi sosnami i wiekuistemi dębami, gdzieniegdzie poobcinanemi przez leniwych g o s p o d a ­ rzy, którzy po drwa do lasu jeździ ć nie chcieli: wi dać było b udowę dziwną, s ł u żą c ą staremu za schronienie.

Nie chat a to była, nie dwór, raczej pustka i ruina: stara k ar cz ma opuszczona, niegdyś na zbyt wielką pobudo­

wa na skalę, zrujnowana j akimś przypadkiem, bez d a ­ chu, ze ster cz ącemi krokwiami, g oł e mi i c zę ś ci ą s ł o ­ mianego poszycia, zawi esz oną nad k a w ał k i e m ścian j e ­ szcze cał o stojących. Jeden r ó g w zrąb z budowanego karczmis ka choć wychylony i s kantowany trzymał się jeszcze: wi dać w nim było okno n a w p ó ł zalepione gliną z kilką szybami u góry, drzwi poł at ane na nowo, i ściany które od dawnśj pobiały i nalepy, dziś szary tylko i wątpliwy kolor z ac hował y.

Reszta gospody c a ł a była stosem pr zeg ni ł ych b e ­ lek i brusów, po czerniałego dr zewa, kupą gnoju p o r o ­ sł ego chwastem i bezkształlnćm rumowiskiem. Jakim cudem tr zymał się tam ten dachu s z czą tek nad izbą mieszkalną i s ama budowa, może podpierana nawalone- mi obok gruzami? o dg ad n ąć trudno.

Obok niej płot z żer dek o g r a d z a ł maleńki kilko-' g rz ęd o wy ogródek, opasany kilką wzniosłem! dębami i sosnami.

(27)

Nad dachem stary komin obnażony, czarny, po pę­

kany, znać s ł u ż y ł na coś j e szc ze mieszkańcowi tego kąt a. Ruina ta j a k w i ę ks z a c z ę ś ć nas zych zwalisk dr ewnianych, nie miała w sp ani ał oś ci i po wagi rumo ­ wisk kamiennych, nieszlachetną była i brudną: mo gl es policzyć ile j es z c z e lat żyć będzie, dopóki się nie zmieni w mogiłę c h w as tó w bujnych i zielsk nieużytecznych.

Zgnilizna od d r z e w a na ziemi p rz ec hod zi ła do ścian tr zy mają cych się jeszc ze: wi dać ją było poczynającą dzi eło zniszczenia, gdzie tylko opadł y tynk i glina.

Smutno było spojr zeć na te zwaliska i pomyśleć, 'że cz ł owi e k j a k i ś z o s ta ł zmuszony w nich zamieszkać.

A j e d n a k pr zy wy kł y do s w e g o śmietniska J e m i o ł a , bez wst rętu zbliżył się do tśj kiełki, otwor zy ł drzwi i w s z e d ł do swojej izby; a że w niej już p a no w a ła ciemność, n a­

przód s k r z e s a ł ognia i podpalił trzaski przygotowane w piecyku.

Powoli rozjaśni ały kątki alkierza i już go można było obejrzeć przy blasku s u chego ł uc z ywa . Była to niewielka i zdebka narożna, nad którą ściel i dach trzymały się je szc ze: dawniej musiała być to sypialnia i s k ł a d pana ar en da rz a. Drzwi wi od ąc e od niej do drugiej izby szynkowej, dziś zrujnowanćj i niemieszkal­

nej, zabite b ył y deskami i oblepione słomą z gliną; sta­

ry piec co rok p opr awiany i lepiony, s traciwszy j uż d a ­ wny ks ztał t prostokątny, w y g lą da ł garbato, koślawo, nieforcmnie i guzowato: zamiast blaszki za myk ał się kilką cegł ami . Obok komin cał kiem był zamurowany, wierzchni gzems je g o sł użył za rodzaj pułki, a w n ę ­ trze z a s t ę p o w a ł o szafę.

Sprzęt j a k się domyślać ł a t w o , nie był wykwintny:

n a w p ó ł wiejskiego pochodzenia, od siekiery obrobiony, wp ół z r e s z t e k i ła mu dwo rski eg o się s k ł ad ał . Gdy J er mo ł ę odprawiono z próżnemi r ękami po trzydziesto- kilko-letniśj służbie, za c a ł ą n a g r od ę styranego życia dano mu j aki eś resztki potłuczone i niepotrzebne, k t ó ­ re miano na śmietnisko wyrzucić. Z tych s zc zą tk ów skrzętne ubóstwo zł ożyło sobie s pr zęt prawie wygodny;

przemyślny J er moł a umiał skor zystać z najlichszej .dro­

bnostki, i izdebka j e g o u br ał a się w pamiątki po dzie­

dzicu i latach młodości. S p a ł na starej kanapie z po- wyginanemi nogami, niegdyś biało ze złotem lakiero­

(28)

wanej, w g ł o w a c h miał stoliczek z sza cho wn ic ą j e szc ze Kolbuszowskiej roboty; p ar a k r z e s e ł deskami zamiast poduszek pozabijanych, widocznie p ocho dzi ł a z Gdań­

ska, ale już sznurki tylko i ćwieczki wst rzymywały je od rozsypania. Obok nich skrzynia zielono malowana, i kuta w domu wiejskiej była fabryki; ł a w a ledwie ociosana s ta ł a przy d r zw i a c h , drugi stolik nie zhe- blowany nawet, pośledniejszą zastawiony był pole­

ru chą g a r n us z k ó w i miseczek. Ale za to na kominie zlepiony karukiem świetnie się w y d a w a ł dzbanuszek z sewrskiej porcelany bez ucha, musztardniczka, imbry­

cz e k saski na n ó ż k a c h , z których j e dn ę przed 50 laty odbito, filiżanka w y d ź w u d o w a i prosta r us ka ma- selniczka w k s z t a ł c i e baranka. W ten sposób c a ł a pr ze ds ta wi a ła się izdebka: u b og a, c h ę d o g a a smutna tśm, że j ą s k ł a d a ł y same resztki dawno zapomnianego dostatku, na pokrycie dzisiejszej n ęd zy s łuż ąc e. Kili­

mek przy ścianie był turecki, ale dzi urawy i połatany, a spotykał się z prostym kraj czaki em u ł óż ka; obok g a r n k ó w świ eci ł y resztki s z k ła , porcelany i f ajansów, przy mahoniu sośnina. Na ścianie obok nieforemnego obr azka Bogar odzi cy Poczajowskiej, wisiał przepyszny, ale szkaradni e z amokły sztych Rafaela Morghen’a, przedstawi ający wiecz er zę Leonarda, którśj c ał e go r o ­ gu b r a ko w ał o , i dalej dwunastu ap os to ł ów pocho dzą­

cych od Hoffmana z Pragi, i niemieckiej szkoły na dr zewie us zkodzone malowidelko, Narodzenie P a ń ­ skie. ,

i Całą r zec zywi st ą ozdobą tego kąt ka była j ego czystość i panuj ący w nim porządek: nie d os tr zegł eś pyłu nigd zi e, nigdzie śmieci, k a ż d a rzecz s tał a w miejscu; a choć w tśj biednej izdebinie mieściły się i zapasy, i ja d ło , i kuchnia ubogiego, i spiżarnia, i odzież, i wszelki dostatek je g o, nie znać było ani n a g r o m a d z e ­ nia, ani bezładu. W ściana ch porobione były szafy i pułki, pod stołami stojące skrzynie, ko mór ka zap iec­

kowa, komin zapus zczony suknem, s łużył y za składy.

Nawet drewk a i trzaski z p e w ną symetryą w wyznaczo- nśm .sobie miejscu nał ożo ne były. Miał w pr awd zi e J ermoł a obok w opustoszonej szynkowni zagrodzony kąt, w którym c z ę ś ć grubszych s wyc h z a p a só w z w y kł s k ładać ; ale tam bez zamku niewiele m ó g ł rzucić, bo

(29)

nędza z nędzą, nierozbierając pr aw włas no ści , chętnie się dzielą.

Ws zedł s zy i rozpaliwszy s ka łk i w piecyku, bo świeca była dlań rzec zą zbyt kosztowną, stary obej­

r z a ł się w p r z ó d , czy wszystko w por ządku z a s t a ł ; poszedł do g ar nka, aby sobie p r z y g r z a ć w i e c z e r z ę , którą mu przynoszono ze wsi od ko za c zyc hy, lub j ą czasem w c zę śc i sam sobie p rz y s k w a r z a ł , a potem osiadł na zydlu przeciw ognia i r o z p o c z ą ł pacierze.

Wiatr chwilami p r z e b i e g a ł po g a ł ę z i a c h sosen i d ęb ó w blizkich zagrody, cisza g ł ę b o k a p a n o w a ł a do­

k oła , i Jerfnoła zamyślił się modląc, g dy wpośr ód mil­

c ze ni a, z raz u ni ewyr aźny, polem cor az g łoś niejs zy i dobitniejszy d a ł mu się s ł ys zeć pł acz dziecięcia.

Było to kwilenie ni e mo wl ąt ka a tak blizkie, że niemal z dał o się gdzieś z pod drzwi wychodzić.

— Cóż to być może?— r z e k ł w sobie star y p r z e r y ­ w a j ą c pacierze i p o w st a j ąc z ł a w y — późna godzina, czyby która głupi a ba ba miała się wy br ać nad r ze kę z dziecięciem, albo do mnie po lekarstwo?

Nastawił ucha, ale kwilenie się ani zbliżało, ani oddalało: widocznie dziecię gdzieś leżało w miejscu.

Pora nie była polemu, żeby je z pr zenoś ną kolebką p o ­ stawić tam miano; ch łód , wieczór, p oł oż e ni e wygonu nie d ozwal ał o tego pr zypus zczać. A g ł o s dziecięcia kwilił smutnie.

— E! to sowa! — r z e k ł sobie s ia da j ąc stary— u siadł a gdzieś na dębie i piszczy; ale p rzys iągł byś, że d zi e c­

ko:... j akto one u d a w a ć umieją....

I os łu ch ał , p ł a c z s t a w a ł się coraz wy raźn ie js zy i boleśniejszy.

, . , , ^ ' e' to nie s owa , to coś n i e p o j ę t e g o : trzebaby pojsc zobaczyć, może jakie nieszc zęś ci e; ale coby to

byc m og ł o? J

To mówiąc chyżo się po rwał , c za p k ę na uszy wci- s nął, kij w z ią ł do ręki i nawet o ulubionej zap om ni a­

wszy f a j e c z c e , za drzwi wyskoczył. Na pr og u już p r ze k o n a ł się, że najmniejszej wątpl iwości nie było, a krzyk nie s owa pewnie, ale biódne j a k i e ś w y d a w a ł o

Tom I I . K wiecień 1856. 4

Cytaty

Powiązane dokumenty

Katedra w Korfu, równie jak wszystkie kościoły g re ­ ckie, je st bardzo mała, i dla tego do jej wnętrza wchodzili tylko reprezentanci wszystkich wysp, wsi i

lepsze ze wszystkich polskich, lubo z uw agi n a treść jego, więcej je pismem zbiorowem, niż czasopism em peryodycz- nćm bieżącem nazw aćby można. SłoIwiński,

ny do odjazdu, mały parostatek dowoził pasażerów na pokład Silezyi, stojącćj na kotwicy, już na pełniejszśm morzu, o dwie godziny jazdy od portu; ponieważ

Kiedy przełożono na jgzyk Angielski roz praw ę Śniadeckiego o Koperniku przebito medal w Paryżu, ani się domyślano wznowię nia sporu.. Taka

Jedynym jéj oporem w tej drodze, w tym locie dachowym jest uznawanie: Iż lot ten poddanym jest jednak jakiemuś wyższemu źródłu, duchowi; a ztąd opieranie

my więc, że nowopowstające fabryki tego rodzaju znajdą jeszcze pole do działalności dla krajowego przemysłu użytecznój, a dla siebie zysków nój, mając

dziwiany przez zwyczajnych słuchaczy, nie umiał sobie dać rady z nikim, co innego był zdania; ile razy uczeń zapukał do drzwi jego prosząc o wyjaśnienie

zu zaczęły o uczuciu tylko, każdemu młodemu poecie zbyt znanem, o jednostkowej miłości, to jednak ten ciasny zakres, to jednostkowe uczucie tak się wnet