• Nie Znaleziono Wyników

Chcecie bajki… oto bajka

Staś mimo to wciąż śnił nocami, że wyrusza w daleką podróż do stolicy, niosąc ratunek Królewnie. Którejś nocy spakował swój niewielki dobytek, na kuchennym stole pozostawił list z wyjaśnieniami i pożegnaniem, po czym wymknął się z chaty w zimną, wilgotną ciemność.

Na plaży odnalazł zacumowaną małą łódkę. Bez namysłu wsiadł do niej i wypłynął na morze. Powtarzał sobie w duchu zasłyszaną niegdyś od dziadka legendę o wielkim morskim Wężu, mieszkającym w podwodnej jaskini. Miał on strzec potężnego skarbu: Cudownej Perły chroniącej od wszelkiego nieszczęścia tego, kto znalazł się w jej posiadaniu.

Staś płynął więc w głąb morza, aż zdało mu się, że dostrzega gdzieś w odmętach czer-wonawe światło. Skoczył w toń, kierując się ku magicznemu blaskowi.

Wkrótce ujrzał skaliste dno. Niegasnący ogień płonął w jednej z licznych szczelin. Staś pod-płynął tam, lecz poczuł dojmujący żar i dopiero wtedy zauważył, że woda dokoła bulgocze. Zza ściany ognia wyszedł mu na spotkanie ogromny złotooki Żółw.

– Przepuść mnie, proszę – chciał powiedzieć Staś, lecz z jego ust wydobyły się jedynie bą-belki powietrza.

Żółw spojrzał na niego przenikliwie, a później wyciągnął szyję, jakby zamierzał czubkiem spiczastego pyszczka wskazać służący rozcinaniu rybackich sieci nóż, który Staś nosił zawsze za pasem. Młodzieniec w lot pojął intencje stworzenia, odpiął narzędzie i złożył na skraju szczeliny. Złote oczy zwierzęcia jakby przygasły, a woda przestała wrzeć. Żółw odstąpił na bok, a Staś przekroczył ścianę ognia, czując gorąco liżących jego ciało płomieni.

Znalazł się w mrocznym korytarzu. Ruszył naprzód. Jego kroki echem odbijały się od skał w akompaniamencie kapiących ze sklepienia kropel. Starał się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły legendy o Cudownej Perle, by przypadkiem czegoś nie przeoczyć. Wiedział, że na śmiałka czekają cztery próby, lecz o ich dokładnej treści, albo opowieść dziadka nie wspomi-nała, albo też zginęły one w czeluściach pamięci wnuka.

Szedł czas jakiś skalnym korytarzem, nie napotykając żywej duszy. Znużony wędrówką po-stanowił przysiąść na kamieniu. Kiedy jednak to zrobił, głaz drgnął, a z jego wnętrza dobiegł cichutki jęk. Staś zerwał się na równe nogi.

– Kto tam? – zawołał.

– Tam-tam … – odpowiedziało echo.

Zaś wielka, kręta muszla, którą wziął za kamień, obróciła się niespiesznie, aż spojrzała na niego para błyszczących ślepiów.

– Jestem Ślimak – rzekło piskliwie stworzenie.

Staś przyjrzał się tym oczom – zdawały się wyglądać identycznie jak należące do spotkanego wcześniej Żółwia.

– Witaj, Ślimaku – odparł uprzejmie, ale po raz pierwszy w życiu rozmawiał z mięczakiem i nie miał pojęcia, co dalej mówić. Dla Ślimaka najwyraźniej nie stanowiło to przeszkody, bo zapiszczał:

Zapewne szukasz Cudownej Perły! Znam drogę, zawiozę cię tam na swoim grzbiecie, jeśli chcesz.

– Stasiowi raptownie przypomniał się detal, który umknął wcześniej jego uwadze. Według opowieści dziadka Perłę mógł odnaleźć tylko ten, kto o własnych siłach i samotnie przebę-dzie drogę do niej. Propozycja Ślimaka co prawda kusiła jego obolałe wędrówką nogi, jednak o oszustwie nie było mowy, podziękował więc grzecznie i odszedł w swoją stronę, zastanawia-jąc się, czy dwie próby ma już za sobą i jakie będą kolejne.

Brnąc przez coraz gęstsze ciemności, próbował odpędzić od siebie obraz pięknych, złotych oczu, które zdawało mu się widzieć dziś już dwukrotnie. „Wyobraźnia płata mi figle” – myślał.

Wreszcie dotarł do przestronnej, jasno oświetlonej groty. Ściany zdobiły girlandy drogich kamieni, a podłoże zaścielał dywan ze złota i srebra. Pośrodku groty, na stosie drogocennych

przedmiotów, leżał ogromny małż. Muszla była leciutko uchylona, a we wnętrzu coś przepięk-nie błyszczało.

Staś bez namysłu ruszył w tamtym kierunku, lecz wtedy drogę zastąpił mu Wąż, tak długi, że mógłby z łatwością opleść całą jego rodzinną wioskę.

– Czego chcesz – wysyczał – że ważysz się tu przychodzić?

– Przybywam po Cudowną Perłę, Wężu – odparł Staś szczerze.

Gad skrzywił się.

– Tyle tu kosztowności, a ty żądasz tylko nędznej perełki? – zakpił.

– Muszę ratować Królewnę, która jest bardzo chora…

– Dopóki jestem tutaj, wolno ci wybrać i wynieść z tej jaskini jedną rzecz. Zastanów się dobrze, czego chcesz!

– Mówiłem już – zaczął Staś, ale Wąż wpadł mu w słowo:

Panny lubią świecidełka.

Staś zamyślił się głęboko. Gdyby zabił Węża, mógłby zabrać zarówno wszystkie drogocenne przedmioty, jak i Perłę. Jeśli przybędzie do stolicy biedny i obdarty, nawet nie wpuszczą go za bramy, zaś w grocie dość było złota, by mógł stać się wielkim panem; Królewna z pewnością chętniej przyjmie wielmożę niż biednego rybaczynę.

Spojrzał na zwierzę, by ocenić swoje możliwości, a jego uwagę ponownie przykuły niezwy-kłe złote oczy. „To kolejna z prób!” – pomyślał natychmiast, po czym odrzekł stanowczo:

– Pragnę Perły, Wężu. Tylko tej jednej Cudownej Perły, by uzdrowić Królewnę.

Wąż przepuścił go ku muszli na szczycie złotej góry. Gdy tylko podszedł, małż otworzył się.

Perła była oszałamiająco piękna. Staś schował ją do skórzanego woreczka, który miał za pasem.

Mimo pokaźnych rozmiarów ważyła nie więcej niż piórko.

Teraz pomogę ci wrócić na powierzchnię – oznajmił Wąż, który nie wiadomo kiedy znalazł się przy boku młodzieńca. – Niczego się nie obawiaj i ukąsił go.

Poczułam, jak Ania drży. * Nie śpisz jeszcze?

Nie, mów dalej. To jeszcze nie koniec, prawda? Co się stało ze Stasiem?

Dawno nie widziałam jej takiej przejętej. Wiem, że to w żadnym wypadku nie powinien być jeszcze koniec – jak mogłabym opowiedzieć mojej małej siostrzyczce koszmar na dobranoc!

Nie, to jeszcze nie koniec – odpowiadam. – Wąż był dobry i nie chciał zrobić mu krzywdy, a jedynie pomóc.

Kiedy Staś się zbudził, ze zdziwieniem spostrzegł, że znalazł się w pachnącej pościeli na łożu z baldachimem. Zza kotary wyłaniała się przestronna i gustownie, choć skromnie urządzona, komnata. Promienie słońca lśniły perłowo w żyrandolu. To właśnie przypomniało Stasiowi o misji ratowania Królewny.

Zerwał się z posłania i nie zważając na jedwabną piżamę, w którą był odziany wybiegł na korytarz. Wypełniający go ludzie naraz przystanęli i skłonili się przed nim z szacunkiem, choć co i rusz któryś rzucał wymowne spojrzenie na jego strój. Jakaś rumiana kobieta, której włosy skrywał biały czepek, nieśmiało podeszła i szepnęła:

– Panie, twoje odzienie czeka na nocnym stoliku przy łóżku – i śpiesznie oddaliła się w ukłonach.

Zaskoczony Staś skinął jedynie głową i powrócił do sypialni, gdzie znalazł świeże, starannie złożone ubrania. Mógłby przysiąc, że widział te strojne szaty pierwszy raz w życiu, kobieta jednak wyraźnie twierdziła, iż należą do niego. Nie widząc innych możliwości, włożył piękne

Chcecie bajki… oto bajka

odzienie, a kiedy spostrzegł przy pasie woreczek z Cudowną Perłą, otucha wlała się w jego serce. Pojął, że Wąż przeniósł go wprost do celu.

Czując się odrobinę niepewnie w nowych, nie swoich szatach i widząc sylwetki kłaniających mu się w pas postaci, podążał pałacowym korytarzem za kobietą w białym czepku. Zaprowa-dziła go ona do komnaty Królewny. Dziewczyna leżała na łożu blada i osłabiona chorobą, lecz nawet teraz niezmiennie olśniewała urodą. Gdy Staś wręczył jej czarodziejski klejnot, zaraz wstała i poczęła dziękować mu za uzdrowienie.

Jeszcze tego samego dnia Staś udał się do Króla i rzekł:

– Wasza Wysokość! Przybyłem tu, by ratować Królewnę i zamierzałem zrezygnować z obie-canej nagrody, pragnąc jedynie zdrowia mej pani. Jednak dziś, kiedy ją ujrzałem, nie potrafię zapomnieć i odejść. Wybacz, Królu, mą śmiałość. Proszę o rękę twej córki.

Król uśmiechnął się dobrotliwie, ale w jego oczach pojawił się smutek.

– Nie taka miała być zapłata za uzdrowienie mej córki – zauważył.

Staś odparł bez namysłu:

– Wiem, mój panie. Nie pragnę jednak bogactw ni władzy. Marzę wyłącznie o tym, by dane mi było spędzić życie u boku tak wspaniałej panny.

Król zasępił się jeszcze bardziej i powiedział:

– Szlachetne to słowa, młodzieńcze. Doceniam twe wysiłki, lecz nie mogę przeciwstawić się ostatniej woli zmarłej żony… Królewna już wybrała.

– Wybrała? – Staś nie posiadał się ze zdumienia. Zaraz jednak opanował się i spytał:

– Kim jest ów szczęśliwiec?

Król oznajmił, że to jakiś biedak, którego zresztą on sam nie miał jeszcze okazji poznać.

– Ależ ja jestem biedakiem! – wykrzyknął Staś, na co Król roześmiał się serdecznie. Nie pojmował, jak tak pięknie wystrojony szlachcic może utrzymywać, że jest biedny.

Staś, widząc, iż na nic dalsze ukrywanie się w bogatych szatach, postanowił wszystko wyjaśnić władcy. Nie wiedział, że w cieniu filara ukrywa się Królewna. Kiedy tylko skończył, wyszła z ukrycia.

– To prawda – powiedziała z uśmiechem. – Ojcze, oto stoi przed tobą człowiek, któremu zgodziłam się oddać rękę. – Zwróciła swe oblicze ku wybawcy, a on dostrzegł szczegół jej wyglądu, na którego widok serce w nim zamarło. Oczy Królewny były złote. Pomyślał też, że w pieczarze czekały na niego tylko trzy próby. Czyżby więc dopiero tutaj, w pałacowej Sali, przeszedł ostatnią? Dziewczyna zaś wyjaśniła:

– Wielu przybywało z nadzieją, że dane im będzie pojąć mnie za żonę. „Jest taka piękna – mó-wili – a w dodatku to córka króla!”. W tamtych chwilach dziękowałam z całego serca matce, któ-ra pozwoliła mi samej dokonać wyboru. Pktó-ragnęłam męża roztropnego i gotowego do poświę-ceń, który ponadto widziałby nie tylko moją urodę i władzę. Ty, ubogi rybak, przebyłeś długą i ciężką drogę, by ratować moje życie, nie żądając w zamian najmniejszej nagrody. Wykazałeś się rozwagą, uczciwością, skromnością i odwagą – cechami, które najwyżej w ludziach cenię.

To na ciebie czekałam tak długo! Król, słysząc te słowa, wielce się rozpromienił. Rozkazał czym prędzej ogłosić wszem i wobec radosną nowinę.

Wkrótce wyprawiono wesele, na którym bawił się cały dwór pospołu z mieszkańcami małej rybackiej osady na krańcu królestwa.

W pokoju jest zupełnie cicho. Drzwi powoli uchylają się i do wnętrza wślizguje się smuż-* ka światła z korytarza, oświetlając sylwetki dwóch przytulonych do siebie dziewcząt. Mama podchodzi jak najciszej, by nie zbudzić żadnej z nich i po kolei całuje obie w czoło. Poprawia poduszki, naciąga koc. W myślach kańczy: „I żyli długo i szczęśliwie”…