• Nie Znaleziono Wyników

Mamy Dyjcymbra, a Kraków Papieża

W dokumencie W Chorzowie czyli na Śląsku (Stron 81-84)

W roku 1975 Ziętek przestał być wojewodą katowickim. Rządził woje-wództwem 30 lat, a z jego odejściem skończyła się dla Śląska cała epoka, dobra, którą się do dziś wspomina. Po Ziętku zaczęły się rządy Zdzisława Grudnia, Pierwszego Sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Kato-wicach zwanego Dyjcymbrem129.

Zdzisław Grudzień pracował podobnie, jak Gierek przed wojną w ko-palniach Francji i Belgii. Był też członkiem komunistycznej partii Francji.

Ale w przeciwieństwie do Gierka lubił czuć się ważny, uprawiać kult wła-snej osoby. Jego fotografie były zawsze na pierwszych stronach lokalnych gazet, był też gwiazdą katowickiej telewizji. Zasłynął z organizowania słynnych wieców w „Spodku”, na których popierano PZPR i jej Pierwsze-go Sekretarza. Przeciwstawiał w ten sposób innym regionom dobry, pra-cowity Śląsk, z jego wierną wielkoprzemysłową klasą robotniczą.

Było to potrzebne, bo od roku 1976 zaczął się kryzys rządów ekipy Gierka. Podwyższono ceny na mięso, co wywołało protesty w Radomiu i Ur-susie. Podwyżkę cen potem odwołano, ale przestraszeni ludzie zaczęli wy-kupywać co się dało, głównie cukier na który potem wprowadzono bony. Ale ceny i tak zaczęły rosnąć, bo rosły płace i zwiększały się koszty produkcji.

Gierek po latach mówił, że ludzie dostając wyższe pensje nie podnosili wydajności pracy. I w tym - zdaniem Gierka leżało całe zło. A ludzie mając w portfelach więcej pieniędzy chcieli więcej kupować. I wielu towarów zaczęło brakować. Zakupione za dewizy maszyny często stały i niszczały, a nowoczesnych linii technologicznych nie udawało się z różnych przyczyn uruchomić. Zaczęła się więc inflacja, której miało w socjalizmie nie być.

Ludzie byli coraz bardziej niezadowoleni z władzy, a organizowane przez Dyjcymbra wiece ze znanymi okrzykami: „Gierek, partia!” obracały się przeciwko nam Ślązakom. Nigdy nas w kraju zbytnio nie lubiano, ale teraz jawną stała się niechęć, czy nawet wrogość. W różnych miejscach pojawiły się napisy typu: „Ślązacy, Zagłębiacy - nie Polacy!” Albo – „Chcesz kurczaka?

Zabij Ślązaka!” Podobno przecinano też opony w samochodach z katowicką rejestracją podczas wakacyjnych wyjazdów, czy innych poza teren naszego województwa.

Niechęć i wrogość nie przeszkadzały ludziom z sąsiednich woje-wództw przyjeżdżać do nas na zakupy. Już od rana z dworca w Katowi-cach i z dworców w innych miastach wylegały tłumy ludzi. Szturmowali potem sklepy z mięsem i wędlinami, a i inne wykupując co się dało. Nas mieszkańców Śląska próbowano bronić przed ogromnymi kolejkami dostarczając towary na osiedla, bądź nakazując sprzedawać towary

tyl-129 po śląsku grudzień

ko miejscowym „na dowód” tak jak Niemcy z NRD. Ale przecież Polak potrafi! I niedługo potem przyjezdni znaleźli się w sklepach na naszych osiedlach.

Sytuacja w kraju wymagała zmian i mimo cenzury próbowano o tym pisać w prasie. Wyróżniała się w tym „Polityka”, tygodnik wydawany od roku 1958, który w połowie lat siedemdziesiątych pod redakcją Mieczy-sława Rakowskiego wyrósł na interesującą i w dużym stopniu niezależ-ną gazetę. Mój brat skończył studia i postanowił zostać dziennikarzem.

Chciał pisać, w tym właśnie dla „Polityki”. Już na studiach pisał do róż-nych gazet, wpierw krótkie informacje, potem większe artykuły. Cieszy-liśmy się z tego, choć dla babci pisanie nie było żadnym fachem. Przypo-minała więc bratu, że mo swoje lata, a nie mo fachu...A lepiej by było jak by zostoł dryjerem130 jak jej bracia!

Brat zaczął pracę dziennikarza w katowickim „Dzienniku Zachod-nim”, ale niedługo potem już pisał dla „Polityki”. Opublikował tam sze-reg interesujących artykułów o Śląsku i nie tylko, za które otrzymywał dziennikarskie nagrody, w tym nagrodę im. Ksawerego Pruszyńskiego za - jak napisano - odważne potraktowanie problematyki śląskiej. Do-stał też nagrodę w Opolu imienia Rafała Urbana, śląskiego pisarza rodem z Głogówka, ufundowaną przez ówczesną „Trybunę Opolską” za reportaże o Ślązakach wyjeżdżających do Niemiec. Pisał również do „ Poglądów”.

Rok 1978 był dla naszej rodziny rokiem smutnym, bo w lutym zmar-ła babcia z Bandurskiego, a potem w październiku tata. Babcia zawsze chciała dożyć czasów kiedy zaczną gonić Rusa z Polski. Wierzyła że to nadejdzie, bo tak pisały proroctwa. Ona im wierzyła, bo co pisały to po-tem tak było: I wojna, Hitler, II wojna i przyjście Rusów.

- I czekej człowieku pół wieku! - mawiała babcia, bo tak pisało w pro-roctwach. Ale nie pisało od kiedy trza to liczyć. Czy od końca pierwszej, czy drugiej wojny? A może jeszcze od czegoś inszego ? Czas uciekał, a Rusy ciągle trzymały się mocno. W latach siedemdziesiątych babcia do-szła do wniosku że tego wygonienia Rusów z Polski nie dożyje.

- Ale wy dożyjecie ! - mówiła do mnie i do brata. I miała rację.

Tata czuł się zdrowotnie coraz gorzej i w połowie lat siedemdzie-siątych poszedł na emeryturę. Ale nadal prawie codziennie chodził do huty, m.in. do redakcji gazety „Naprzód hutnicy” do której do końca ży-cia pisał. Kończył też książkę, w której opisywał wspomnienia ze swego życia, w tym z czasu wojny i radzieckiej niewoli. Książka zatytułowana

„Ku brzegom nadziei” ukazała się w roku 1977. Tata opisał w niej chyba jako pierwszy losy Ślązaków przymusowo wcielonych do Wehrmachtu.

Dzisiaj już się o tym pisze, nawet robi filmy. Wtedy był to temat tabu,

130 tokarz

hańbiący i wstydliwy. Ojciec cieszył się z wydania książki, podobnie z artykułów brata i mojego otwartego przewodu doktorskiego. Zmarł 2 października 1978 r. Pochowaliśmy go jak chciał na starym hajduc-kim cmentarzu. Bo Hajduki - jak mówił - były jego miejscem na ziemi.

Pamiętam, że padał wtedy deszcz, a nad otwartym grobem taty jego dawny nauczyciel i przyjaciel Paweł Ciastuła powiedział, aby lekką mu była śląska ziemia, którą tak ukochał. Potem na grobie taty stanęła gra-nitowa księga.

W dwa tygodnie po śmierci taty kardynał Wojtyła z Krakowa został wybrany papieżem. Przedtem nieraz dyskutowaliśmy z tatą o tym - czy Polak mógłby zostać papieżem? Na przykład kardynał Wyszyński, pry-mas Polski.

- Nie, to niemożliwe - mawiał tata i dodawał, że jest to od lat zarezer-wowane dla Włochów.

A jednak stało się i szkoda że tata tego nie dożył. Za to my mieliśmy radość i satysfakcję, a do tego Schadenfreude131, bo oznaczało to problem dla partii i władz. Bo jak się teraz z tego wytłumaczą w Moskwie i w in-nych bratnich krajach?

W rok po swoim wyborze papież Jan Paweł II przyjechał do ojczyzny.

Radość panowała wtedy w całym kraju. Ojciec Święty nie przyjechał do nas, spotkał się ze Ślązakami i Zagłębiakami w Częstochowie. Pojechałam do Krakowa, aby być na papieskiej mszy św. na Błoniach. Byłyśmy tam z Krystyną, moją krakowską koleżanką w wielkim tłumie ludzi, którzy mieli w rękach kwiaty i chorągiewki, a w oczach łzy wzruszenia. Dzwonił dzwon Zygmunta, a jego dźwięk łączył się z modlitwami i pieśniami.

- Kraków oszalał - pomyślałam patrząc na to. Ale ma rację, bo przecież ma Papieża! A my? No cóż, my tylko Dyjcymbra.

W telewizji pokazywano potem papieża tylko w otoczeniu kościelnych dostojników, a także księży, zakonników i zakonnic. W roku papieskiej wizyty mój brat niedowiarek, czy - jak mówiła mama - komunista za-kochał się i do dzisiaj uznaje to za cud. W rok później w czerwcu 1980 ożenił się. A w sierpniu tego roku rozpoczęły się strajki. Byłyśmy wtedy z Teresą w NRD. Zwiedzałyśmy Spreewald, kiedy jeden starszy Niemiec podszedł do mnie i powiedział:

- Bei euch wird gestreikt132!

Byłyśmy zaskoczone, ale pojechałyśmy jeszcze zwiedzić Lipsk i Dre-zno. Potem wróciłyśmy do domu, a granicę wkrótce zamknięto.

131 radość z cudzych problemów

132 U was strajkują

W dokumencie W Chorzowie czyli na Śląsku (Stron 81-84)