• Nie Znaleziono Wyników

Rusy nos „wyzwoliły”

W dokumencie W Chorzowie czyli na Śląsku (Stron 42-46)

Starzyk z Bandurskiego przychodził z pracy do domu, zjadał obiad i szedł do pokoju. Tam czytał gazetę, a potem włączał radio. Puszczał je zwykle na fol82, więc trzeszczało i mało można było zrozumieć. Myślałam, że to dlatego iż radio jest stare, jeszcze sprzed wojny. Ale starzyk mówił, że te pierony zagłuszają, bo to jest Wolna Europa, czy Londyn. Starzyk słuchał i jak skończyli to przychodził do kuchni i mówił, że bydzie woj-na! Słuchałam tego ze strachem, ale babcia z ciocią Helą tylko się śmiały i pytały - czy już na granicy stoją? Czasem przypominały starzykowi, że mówił iż od Niemców wyzwoli nos Amerykon. I co - przyszły Rusy!

Mówiłam wtedy, że Rusy nos wyzwoliły i trzeba im być za to wdzięcz-nym. Na to babcia, ja, Rusy nos wyzwoliły, ale od krojenia szpyrki...Bo teraz szpyrki, czyli słoniny nie ma w sklepach, a yno niedobry smalec.

Starzyk lubił też dyskutować z moim tatą o polityce. Wspominał Korfan-tego, Grażyńskiego, czy Karola Grzesika, przedwojennego naczelnika gminy Hajduki, a potem prezydenta Chorzowa. Z rozmowy wynikało, że tata nie lubił wojewody Grażyńskiego, bo ten przed wojną nie potrafił znależć pra-cy najbardziej zasłużonym harcerzom. A miał różne listy według których dawał pracę „ swoim”, głównie przybyszom z Galicji. Dlatego też – jak tata mówił - był Korfanciorzem83 Słucha-łam tego, ale niewiele rozumiaSłucha-łam, bo dla mnie najważniejsi byli Bierut i Cyrankiewicz, których portrety wi-siały w klasie nad katedrą. Potem jak zdjęto krzyż to powieszono jeszcze portret marszałka Rokossowskiego.

Patrząc na portret Cyrankie-wicza zastanawiałam się czy to prawda co mówił o nim starzyk z Bandurskiego. A mówił, że to jest wielki cygon. Cyrankiewicz był jak starzyk w PPS-sie i mówił im na

83 zwolennikiem Wojciecha Korfantego

Tata czytający „Polonię”, pismo wydawane przez Korfantego

Jeśli co do Cyrankiewicza miałam wątpliwości, to nie wierzyłam że Rusy mogły ze Śląska wywozić ludzi na roboty do ZSRR. A ujek Ignac z Żędowic, brat starzyka umarł i mówiło się, że to wszystko z tej cięż-kiej roboty w Rusyi. Wzięli go podobno jak szoł na szychta na Zawadzkie, a potem wywieźli razem z innymi na Ukrainę. Tam musieli ciężko praco-wać w kopalni, dostawali mało jedzenia, mieszkali w zimnie i gryzły ich wszy. Jego córka Anna opowiadała, że przedtem łojcu podoboł sie komu-nizm, ale potem nie chcioł już o nim słyszeć.

- Przecież Rosjanie wyzwolili nas od Niemców, dali nam ziemie za-chodnie i pomagali odbudowywać kraj! Czy mogli więc zrobić nam coś złego? Jeśli już to tylko Niemcom! A przecież ujek Ignac nie był Niemcem!

Ludzie też mówili, że maszyny i inne rzeczy z naszych hut i fabryk szły na wschód, czyli do Rusyi. A nie mogła to być prawda, bo przecież wszystko wywieźli i zniszczyli Niemcy.

Kraj się odbudowywał, przemysł rozwijał się zgodnie z planem 3-let-nim. A potem był wielki plan 6-letni, o którym były wiersze i o którym śpiewaliśmy piosenki. Potrzeba było ludzi do pracy i dla nich zaczęto budować nowe domy. Nowe osiedle budowano obok nas, a także w Haj-dukach, które dotąd kończyły się za kasynem hutniczym, willą dyrektora Marxa, czy jak się też mówiło Kallenborna i cmentarzem na ulicy Gra-nicznej. Dalej były pola, ogródki, a z prawej strony staw Jarosz, do które-go - jak opowiadała mama chodzili za bajtli myć się wczas rano w Wielki Piątek, bo wierzyli że wtedy w wodzie był Pan Jezus. Zaraz po wojnie po prawej stronie szosy były też baraki w których mieszkały tzw. dwójki, czyli ludzie z niemiecką Volkslistą 2. Dalej szosa prowadziła do Kochło-wic. Tam zaczęto budować prawie drugie miasto, a w nowych domach zamieszkali ludzie prawie z całej Polski.

- Skąd to tela tego najechało? - dziwiła się babcia z Bandurskiego. Bo dotąd z tej strony Hajduk oni szli ostatni do roboty, kościoła, czy na targ.

- Przyjechali gorole do roboty - odpowiedziała jej sąsiadka. A jeden z takich goroli został potem jej zięciem.

Dla goroli, werbusów, czy hadziajów budowano także hotele robotni-cze, zwane wulcami. Jeden z nich powstał niedaleko nas przy ulicy Racła-wickiej. Był to hotel dla górników i uczniów szkół górniczych. Zamieszkali w nim ludzie młodzi, bez rodzin, najczęściej ze wsi. Po pracy, nauce musieli się gdzieś wyszumieć, zabić czas. Zaczęły się więc pijaństwa, napady, rozró-by. Nasza sąsiadka została któregoś dnia napadnięta jak wracała wieczorem z pracy w aptece. Była posiniaczona, przestraszona i bez torebki.

- To chyba wulce - mówiła z płaczem.

Rozwijało się szkolnictwo, zaczęły powstawać szkoły zawodowe, średnie, technika i licea ogólnokształcące. Powstawały też szko-ły wyższe. Przed wojną w Katowicach było Wyższe Studium Nauk

Społeczno - Gospodarczych, Konserwatorium Muzyczne i Instytut Pedago-giczny. Po wojnie na ich bazie powstały: Wyższa Szkoła Ekonomiczna, Wyż-sza Szkoła Pedagogiczna i WyżWyż-sza Szkoła Muzyczna. W Gliwicach utworzono Politechnikę Śląską, a w Rokitnicy, dzielnicy Zabrza Akademię Medyczną.

Można było uczyć się „w doma” nigdzie nie wyjeżdżając, do tego w systemie dziennym, wieczorowo i zaocznie. Były też szkoły dla osób wytypowanych przez zakłady pracy.

Któregoś dnia tata wrócił z pracy i powiedział że od września idzie do technikum dla wytypowanych robotników. Obie z mamą byłyśmy zdu-mione. Mama wzorem śląskich kobiet nie pracowała, spytała więc tatę z czego będziemy żyli? Tata ją uspokoił: w hucie będą mu nadal płacić.

Ja z kolei spytałam, do której klasy pójdzie?

- Do pierwszej - odpowiedział.

Poczułam się dumna, bo byłam już w trzeciej klasie. Ale potem tata szybko mnie przegonił. Wtedy kształcono szybko, bo potrzeba było fa-chowców. Robiło się w jeden rok dwa lata, a niekiedy i więcej.

Po dwóch latach tata zdał maturę i dostał dyplom technika-hutnika.

Co to za technik co nie umie wbić gwoździa do ściany? - dziwiła się mama.

Bo technik to był dla niej ktoś co umie wszystko w domu naprawić. A tata miał „dwie lewe ręce” i technika nie była jego powołaniem. Ale cieszył się że ma maturę, bo jak mawiano - dopiero od matury człowiek się liczy!

Miał też dyplom technika - hutnika, a więc fach, najważniejszy dla niego jako dla Ślązaka, który pozwalał w hucie pracować i awansować, zarabiać i utrzymać rodzinę. A inne rzeczy – jak mówił tata – można robić potem, po pracy. Niejako na marginesie. Dalsze życie ojca pokazało jak ważny był właśnie ten margines.

Ojciec pracował w Hucie Batory aż do emerytury na różnych stano-wiskach. Najdłużej, bo 18 lat był kierownikiem działu BHP i wbrew opi-niom niektórych nie była to praca łatwa, bo wypadki nie były w hucie rzadkością, a tata każdy z nich mocno przeżywał. Zresztą sprawą wypad-ków przy pracy w hucie żyła wtedy cała nasza rodzina.

Po pracy w hucie tata powracał do swych prawdziwych zainteresowań, do swego powołania: literatury, a głównie historii Śląska, czasów które pamiętał jako chłopak z Zabrza, powstań, plebiscytu, a potem podzia-łu Śląska i wyjazdu z rodzicami do Polski, do Hajduk. Właśnie historia Hajduk, Huty Batory, Chorzowa stała się jego największą pasją, chociaż i historia Śląska w ogóle. Czytał książki na ten temat, polskie i niemieckie, ale nie tylko. Szukając interesujących informacji chodził do archiwów, wertował stare roczniki pism regionalnych, szukał ludzi, którzy mogli-by na dany temat coś powiedzieć. A potem o tym pisał do kronik, gazet, w końcu w książkach. Po to, aby ludzie mogli się czegoś więcej dowie-dzieć o miejscu, w którym żyli i pracowali.

- Że ci się synek tyż tak chce! - mówiła jego matka, babcia z Leśnej.

A babcia z Bandurskiego wolałaby, aby po robocie siedział w doma i bajstlowoł, bo takich chłopów poważała najbardziej. Ale miała pecha, bo zarówno starzyk, jej mąż, jak i zięć, a potem i wnuk woleli robić coś innego.

Poza tym ojciec działał społecznie. Także w sporcie jako wiceprezes „ Ruchu”, współorganizator drużyny bokserskiej przy Hucie Batory. Jeździł też na mecze bokserskie jako sędzia klasy państwowej.

W roku 1956 wydana została książka „Kartki z dziejów Huty Bato-ry”, napisana przez ojca wspólnie z Gerardem Szędzielorzem, w której był autorem części historycznej, obejmującej okres od początku huty do roku 1945. Była to druga książka o hucie Batory,w tym pierwsza napi-sana po polsku84, zawierająca przy tym wiele faktów o przeszłości huty oraz Hajduk. I myślę że mimo ideologicznych uproszczeń/ kapitaliści – wyzyskiwacze, biedni robotnicy/, których wtedy trudno było uniknąć, jest to książka ważna dla każdego kto interesuje się historią śląskiego przemysłu, w tym hutnictwa, oraz Hajduk i Chorzowa.

84 Pierwszą wydano po niemiecku w Berlinie w roku 1922: Bismarckhütte 1872-1922. Podaję za Jackiem Kurkiem: Historia Wielkich Hajduk, Chorzów-Batory - Wielkie Hajduki, 2001, str.8

W dokumencie W Chorzowie czyli na Śląsku (Stron 42-46)