• Nie Znaleziono Wyników

Czy Polska bydzie Połską?

W dokumencie W Chorzowie czyli na Śląsku (Stron 39-42)

Od godania śląską gwarą gorsze było mówienie po niemiecku. Pani w szkole stale nas pytała, czy przypadkiem w domu nie mówi się w tym języku? Mało kto się przyznawał, bo można było za to dostać po łapach.

A może i rodzicom kazano by przyjść do szkoły? A rodzice też mogliby mieć z tego powodu kłopoty w pracy.

Rodzice mówili między sobą po niemiecku jak mieli swoje sprawy i nie chcieli żebym ja, a potem i mój brat o tym wiedział. Podobnie było w in-nych domach. Niektóre dzieci opowiadały w szkole, że jak rodzice mówią w domu po niemiecku, to na pewno będzie znowu nowe dziecko... Mama roz-mawiała też po niemiecku z panią Leks, naszą sąsiadką, która była Niemką i nie umiała mówić po polsku. U babci po niemiecku mówiła ciotka Cila i jej siostra Mika, a także sąsiadka pani Wehner. Słuchałam tego - jak się mówi-ło szwargotania z obrzydzeniem, bo wydawamówi-ło mi się, że zdradzam Polskę, moją ojczyznę. Ale dzięki temu nie zapomniałam zupełnie niemieckiego, o co władzy wtedy chodziło i nie musiałam potem uczyć się go od początku.

Wszystko co niemieckie było wtedy powszechnie tępione. Niemców wy-siedlano z Polski, szczególnie ze Śląska. Wysiedlono wtedy między innymi wujka Paula, którego żona była niemiecką nauczycielką, czy brata ciotki Cili, Richarda. Nasi sąsiedzi Leksowie, choć Niemcy zostali, bo pan Leks był po-dobno fachowcem potrzebnym w hucie. Ale zabrano im prawie wszystko i wyrzucono ich z ładnego, dwupokojowego mieszkania na poddasze. Pan Leks tak się tym przejął że wkrótce umarł. Ale jego żona jak jej ludzie współ-czuli to tylko mówiła:

- Oh, ich pfeife darauf!79

Czasem tylko wspominała, że szkoda jej klawieru, czyli pianina na którym lubiła grać. Stała potem w sieni i słuchała jak córka nowych właścicieli mieszka-nia grała, niemiłosiernie przy tym fałszując. Miała wtedy oczy pełne łez.

Zmieniano nazwy miast i ulic z niemieckich na polskie. Także imiona i nazwiska. Ludzie mówili wtedy, że zaczął się wielki chrzest w Bryni-cy czy w Rawie. Inga stawała się Ireną albo nawet Stanisławą, Helmut Henrykiem, Walter Władysławem i tak dalej. W naszej rodzinie dawano imiona, jak mówił ksiądz chrześcijańskie, takie co zawsze miały paso-wać. Babcia ze strony taty nazywała się Magdalena, starzyk Edward, a ich dzieci Alojzy i Helena. Rodzice mamy to Augusta i Paweł. Synowie nazy-wali się Paweł i Ludwik, a córki Maria, Hildegarda, Anna i Łucja. Rodzice mojej drugiej mamy to Wiktoria i Roman, a ich dzieci to Julia, Jerzy i Helena.

Także nam dzieciom urodzonym w czasie okupacji nie dano typowych nie-mieckich imion, choć tego ponoć wymagano i było to w modzie.

79 gwiżdżę na to!

Z imionami nie było więc pro-blemów, gorzej z nazwiskiem Loch, brzmiącym przecież nie po pol-sku, choć po latach spotykałam Polaków, pochodzących z Radomia i Pułtuska, którzy się tak samo na-zywali. Najprościej byłoby zmienić nasze nazwisko na Dziura i wtedy nazywalibyśmy się jak mój ojciec chrzestny. Paweł Dziura był ko-legą taty, a obaj byli sędziami bokserskimi. Dochodziło niekiedy w Hajdukach i nie tylko do śmiesz-nych sytuacji. Bo kiedy przed me-czem bokserskim zapowiadano na przykład, że dzisiaj w ringu sędziu-je Dziura to kibice od razu pytali:

a gdzie jest Loch?

Dziura i Loch nie są jedynym przykładem, że nazwiska znaczą to samo po polsku i po niemiecku. Był

też Langer i Długi, Klein i Mały, Wesoły i Fröhlich i wiele innych, podob-nych przypadków. Ale ktoś wpadł na pomysł, aby śląskie nazwiska polo-nizować, zmieniając literę l na ł. Bo litery ł nie ma w niemieckim alfabe-cie! W ten sposób spolszczono wiele nazwisk, przy czym nasze brzmiało teraz dziwnie i śmiesznie. Ojcu i reszcie rodziny udało się potem jakoś powrócić do nazwiska Loch. Tylko ja nadal nazywałam się Łoch i już jako osoba dorosła musiałam udowadniać, że jest inaczej, jeździć do Zabrza po metryki starzyka Locha i taty.

Opowiadano długo w Hajdukach co powiedział stary Mikula, jak mu chcieli zmienić nazwisko na Mikuła. A powiedział, że jak on mo być Mikułą to niech naprzód Polska bydzie Połską! Robienie „ł” z „l” utrzymuje się niekiedy i dzisiaj. Słyszałam niedawno jak jeden z dyrektorów muzeum mówił Łysko na Alojzego Lysko, znanego działacza społecznego i kulturalnego z Bojszów.

Jak mówili rodzice nie wszyscy Niemcy byli źli. Bo na przykład pani Leks i jej mąż niczego złego nikomu nie zrobili. Było mi ich żal, bo pra-wie wszystko stracili, a pani Leks po śmierci męża została bez środków do życia. Ale tłumaczyłam sobie, że dobrze im tak skoro byli Niemcami!

Bo Niemcy - jak uczono mnie w szkole - to było wszystko co najgor-sze. Już w czasach Mieszka I napadali na Polaków i w całej historii za-wsze byli przeciwko nam. Zabijali polskich żołnierzy i powstańców. Bili polskie dzieci we Wrześni. Zburzyli nam Warszawę i inne miasta.

Pismo prezydenta miasta Katowice, przyznające mi znowu prawo nazywać się Loch

Byłam wtedy tak nastawiona antyniemiecko że nie chciałam nawet jeść niemieckich nudli, czyli makaronu, który kiedyś ciocia Anna kupi-ła do zupy, pewnie z importu z NRD.I przeszkadzały mi też niemieckie książki taty.

W bibliotece taty obok polskich książek stały także książki niemieckie, niektóre stare, pisane jeszcze gotykiem, pięknie oprawione. Oglądałam je z daleka jak coś obcego, wrogiego. A czasem nawet zastanawiałam się, czy nie należało by ich wyrzucić, lub przynajmniej głęboko schować.

Obie babcie obok polskich książek do nabożeństwa miały też niemiec-kie Weg zum Himmel80. A na romie81 nad stołem stały ładne, porcelano-we pojemniki. Był w nich cukier, sól, czy mąka, a pisało Zucker, Salz, Mehl.

Jak mogą mieć coś takiego w domu skoro są Polakami? - pytałam sama siebie. Potem po latach mój brat zabrał te pojemniki do Warszawy.

80 Droga do Nieba 81 półka

W dokumencie W Chorzowie czyli na Śląsku (Stron 39-42)