• Nie Znaleziono Wyników

N igdy nie brakow ało i nie brakuje po dziś łudzi, którzy nie żyją sobie, ale Bogu i bliźnim , którzy przez sw oją pracę stają się praw dziw em b ło g o sła­

w ieństw em dla w ielu, którzy jaśnieją w dziejach ludzkości, jak jasne gw iazdy na firm am encie niebieskim i w skazują w śród ciem ności tego św iata drogę do praw dziw ego życia, któ re nie ginie, ale trw a na w ieki. Do tak ich zaś lu ­ dzi ostatniej doby, zaliczyć m usim y i M atyldę W rede. Może niejededn z C zy­

telników już coś o niej czytał, lecz godzi się, by o niej dow iedział się ogół naszego lu d u ew angelickiego i by w śió d niego - i to je st najw ażniejsze, - zna­

lazły się jej naśladow czynie.

U rodziła się ona nie w w iejskiej chatce, ale w pałacu barona finlandz­

kiego. W ychow anie otrzym ała staranne i w szechstronne. Jako jedynaczka b y ­ ła ukochaną pieszczotką m atki i ojca, któ rzy prześcigali się w spraw ianiu jej radości a ochronieniu i zaoszczędzeniu jej przykrości. Nie udało się im to jed n ak w zupełności.

Razu pew nego bow iem w szedł do ich pałacu w ięzień zak u ty w kajda­

ny, by jako zaw odow y ślusarz dokonać napraw y zam ków u drzwi. W idok teg o człow ieka zakutego w kajdany w yw arł na nią w strząsające w rażenie.

Sama naw et nie zdaw ała sobie w pierw szej chw ili spraw y z teg o , jak w iel­

kim i jak decydującym dla przyszłych losów je st te n w ięzień i jeg o w idok.

Noc po dniu zetknięcia się z w ięźniem spędziła bezsennie a co się jej oczy zam knęły, to w idziała setk i i ty siące ludzi zak u ty ch w kajdany i p o ­ brzękujących niemi w ciem nych celach w ięziennych. W staw szy nazajutrz św iadom a była jednego, że nie zazna spokoju, d opóki nie uczyni coś dla ty ch w ykolejeńców życiow ych, dla ty ch zbrodniarzy i m orderców , zakutych w kajdany a przebyw ających w kazam atach w ięziennych, d opóki nie przek o ­ na się czy — gdy ich los ziem ski straco n y — nie m ożna ratow ać ich dusz.

B orykając się z takiem i m yślam i poszła do ojca, prosząc go, by p o z­

w olił jej odw iedzić w ięzienie. O jciec początkow o nie chciał o tem słyszeć, lecz w reszcie zezw olił. Z zezw olenia teg o skorzystała teg o sam ego dnia.

I dzień ten, zadecydow ał o całem jej życiu. O d teg o bow iem dnia przed czterdzieści kilka lat t. j. do śm ierci osią jej pracy i działalności było o d ­ w iedzanie cel bandytów i m orderców i zdobyw anie ich dusz dla C hrystusa, dla K rólestw a Bożego.

W pracy tej nie znała zm ęczenia, ni zniechęcenia. B ezskuteczne też było w yśm iew anie jej i posądzanie o dziw actw o a naw et nienorm alność u- m ysłow ą. K roczyła w ytrw ale i niestrudzenie po raz obranej drodze.

O dy się dow iedziała gdzie o szczególnie niebezpiecznym i zw yrod­

niałym w ięźniu, to w łaśnie do niego przybyw ała, w chodząc do jego celi bez broni i bez asy sty straży w ięziennej. C iągnęła ją tam nieprzeparta siła, w ew ­ nętrzna konieczność i potrzeba. 1 dziw na rzecz — choć z najgorszem i zb ro d ­ niarzam i miała do czynienia, to przecież nigdy nikt nic złego jej nie uczynił,

118

n ia , g a la n te rje , p a p ie r i t. p.

lecz przeciw nie pod w rażeniem jej słów i dotknięciem jej ręki, serca ich ła ­ godniały a sami kładli się u jej nóg, jak kładły się, łasząc, Iwy do nog D a­

niela. G dy zaś po w ojnie św iatow ej w F inlandji rozgorzała rew olucja a z nią złączone w alki bratobójcze, to jed y n ą osobą, któ ra m ogła bezpiecznie cho­

dzić po u licach H elsingforsu była M atylda W rede. I g dy zdaw ało się, że mi­

łość na ziemi zam arła, ona doznaw ała od daw nych a w tedy już w olnych w ięźniów i zbrodniarzy, w zruszających dow odów serca.

Były w praw dzie w jej życiu chw ile, gdy ogarniała ją bezradność^ i lęk, gdy w chodząc do celi zbrodniarza nie w iedziała, co mu ma pow iedzieć i jak doń przem ów ić, by jego serce poruszyć i pozyskać dla Tego, w którego i- m ieniu przychodziła. Lecz ta b ezradność trw ała ty lk o chw ilkę, poczem og ar­

niał ją spokój, płynący z pew ności, że Bóg poda jej te w łaściw e i °dp,°“

w iedne słowa, któ re trafią do serca i d o konają pożądanej przem iany. 1 Bog, którem u z dziecinną ufnością ufała, nigdy nie spraw iał jej zaw odu. 1 tylko jem u też w iadom o ile dusz ona pozyskała dla C hrystusa, ilu straconych i zgubionych uratow ała od zagłady i zginienia.

G dyby należała do kościoła k ato lick ieg o zostałaby prędzej czy p ó ź­

niej św iętą. Dla nas ew angelików jest ona praw dziw ą służebnicą Pańską, k tó ­ ra co m ogła to uczyniła, aby się stać błogosław ieństw em dla w ielu.

K ochane C z y te ln ic z k i! Czyż nie zap ragniecie i Wy, patrząc na tę św ietlaną postać M atyldy W rede, stać się błogosław ieństw em , jeśli już nie dla w ięźniów , to przynajm niej dla sw ych m ężów i rodzin, dla sw ego otoczenia?

O by Bóg dał nam jaknajw ięcej ta k ic h M atyld W rede !

93ył ra z chłopiec pew ien, S te fe m go n azw ali, p o d je ś ć u m iał sobie, pap iero sa za p a lić SJ u daw ać zucha, h ardzie za d zie r a ć głow ę,

£ e c z o p o słu sze ń stw ieach, o tem niem a m o w y i ZPróżno m a tk a prosi, ojciec p rzek o n u je ,

On p leca m i w s trzą sa , j ę z y k po ka zu je.

<śm ie je się, pokpiw a, d r w i sobie z w szy stk ie g o , V docina o jc u ; ZNie g lę d ź, d o ść m i tego ! Q d y m iał g ę si popaść, za p ta s z k a m i goni, Q d y m ia ł iść do s z k o łyp o z a szko łę stroni, S zk o ła w sz a k nie za ją c,po co m a się u c z y ć ?

3<s. J . SV.

--- o—

£ e p ie j się p o lesie i p o polu w łó czyć, Z a stodołą w s z y s tk ie p o n a p ęd za ć koty,

Q n iazdka n is z c z y ć p ta szk o m i w y p ra w ia ć p so ty .

£Rósł tak na z g r y z o tę i strapien ie św iata, Z ło ś c i ch yba tylk o p r z y d a w a ły lata.

V do s zy n k u za jr za ł, za b a w ił się w kinie U g ro sza naiw n ej w y łu d ził d ziew czyn ie.

'jjużby m u się chciało p o ta ń c z y ć w niedzielę 9So k tó żb y tam d zisia j m y śla ł o kościele ? 3 )o dom u go zw a b ił tylk o chleba kaw ał, S I lubił i p ieczeń i p r zy s m a k ó w nawał.

C óż, k ied y tam w dom u nie było fry k a só w , ZNie s z c z ę d z ił w ięc fu k ó w i ró żn ych g rym a só w .

— Z n ó w trza j e ś ć to sam o! Z je d z c ie to w y, m am ol Z e te ż mc lepszego na s tó ł m i nie d a c ie!

£7 s z m y r g ły żk ą i j u ż nie było go w chacie.

‘Ubranie mu d a li? SNie było p odzięki,

‘G aki b y ł ten S te fo ro zp u stn y i lekki I S ło w a je g o b y ły tak ostre j a k b r z y tw y . Q d y sp o jrza ł, znać, że b y ł g o to w y do bitw y.

U skry w nim w d zię c zn o śc i szu k a łb y ś ze św iecą.

3Lż ra z p o se ł 3 io ż y p r z y s z e d ł po rodziców , O dw ołał ich o b u!

JCos z e m ś c ił się s r o g o ! źRadby S te fo g n ie w a ł ale nie m ia ł kogo I S ia d b y S te fo słuchał, nikt go j u ż nie ćw iczy, ZPojął, co to zn a c z y , g d y j e s t chłopak n ic zyj.

W chatę m róz się w d ziera ł, w k iszk a ch g łó d do- Uuż ostatnie chleba okru ch y pozbierał, [sk w ierał, ZNikt mu ani chleba, ni p ra c y nie ż y c z y ,

d o z n a ł p o niew czasie, że j e s t chłopak n iczyj.

'W y s z e d ł ra z na cm en tarz, g ło d n y i ubogi, W sta ń c ie , m atko m iła i W s ta ń c ie , o jcze d ro g i i Z a p ó ź n o! za p ó ź n o! ZNikt się nie odzyw a, C hoć z p ie rsi się ro zp a cz b ezb rzeżn a dobyw a, j f tylk o w ia tr o stry p o św istu je w d a li;

Z a późn e tw e ska rg i, za p óźn e tw e ż a l e! Ukochajcie rodziców , dopóki ic m acie . . . ! S te fo s z e d ł do dom u i zm a rzł w p u s te j chacie.

podł. siow ackiego, 3\/L. 9 (a zu s.

119