W pewnym mieście żyło dwóch braci. Jeden był in ży
nierem, drugi malarzem. Kochali się bardzo i często długie ze sobą prowadzili rozmowy. Z bólem stwierdzali jednak, że dzieliła ich nieraz wielka różnica zapatrywań, widoczna zwła
szcza wówczas, gdy na religijne tematy rozmawiać poczęli.
Inżynier b ył niedowiarkiem, artysta malarz człowiekiem g łę boko religijnym. Inżynier nieraz kwestjonował różne prawdy religijne, które dla brata były największą świętością i żądał na nie naukowych dowodów.
Pewnego razu przyszedł inżynier w odwiedziny do brata i zobaczył u niego na ścianie śliczny now y obraz.
— Kto malował ten obraz? — pyta brata.
— Nikt — odpowiada malarz.
— Ty nie ?
— Nie.
— Więc kto?
— Nikt.
— Jakto nikt? Więc skąd się tu wziął ten obraz?
— A znikąd.
Zniecierpliwiony inżynier mówi bratu, by z niego nie kpił.
— Przecie jeżeli jest obraz, to musiał go ktoś zrobić — powiada. Sam siebie nie namalował i nie powiesił na ścianie.
Jeżeli jest skutek widoczny, to musi też być i przyczyna.
Bez przyczyny niema skutku.
— A widzisz, — powiada artysta malarz — nie może ci się w głowie pomieścić, by obraz mógł istnieć bez przyczyn y.
A gdy ja ci wskazuję świat, gwiazdy, całą naturę potężną, która nas otacza, to ty mimo to powątpiewasz o Bogu. Bądź sprawiedliwy i nie mogąc obrazu sobie przedstawić bez jego twórcy, nie głoś w zaślepieniu, że świat m ógłby istnieć bez Boga.
Rozmowa ta była dla inżyniera decydująca. Stał się o s
trożniejszym i skromniejszym, a zczasem i religijniejszym człowiekiem.
O przeczuciach.
Na w ojnie nie b y łe m ; przynajm niej na froncie nie. Byłem przez cały czas jak to m ów iono w tedy, w „h in terlan d zie”. A le że i tu u p rzeciętnego śm iertelnika nie było bardzo dobrze, to w iemy i pam iętam y jeszcze w szyscy cośm y w ojnę św iatow ą przeżyli. K to nie m iał krew nych, albo dobrych zna
jom ych na wsi, ten głodow ał, a naw et z głodu przym ierał. W szystkie w ielkie przeżycia czynią człow ieka skrom nym i pokornym . W idzę jeszcze dziś nie
jednego z pośród m ieszczuchów , któ ry b y w czasach norm alnych nie w ziął na plecy plecaka, chyba na w ycieczkę w g ó r y ; a podczas w ojny św iatow ej czynili to regularnie. M ów iono u nas, że idą „ham strow ać”. A le nie o tem chcę opow iadać, chociażbym tutaj m ógł przypom nieć niejedną ciekaw ą rzecz o sprycie niejednych chłopskich chom ików , k tó rzy to św ietnie um ieli u kry
w ać sw e skarby żyw nościow e przed oczym a „w szechw iedzących, w prost k o m isarzy, którzy przy sw ych rew izjach także w szędzie w cibiali nosy sw oje.
W praw dzie pod podłogi i pod kupy gnoju nie m ogli oni zaw sze zaglądnąć a tam byliby często niejedno znaleźli. Ale o tem napiszem y m oże, dopiero w przyszłym kalendarzu.
Tego roku chcę opow iedzieć o innem zjaw isku, które było boleśnie sm utną przygryw ką teg o m arnego ginienia, jak ie siała straszna zaw ierucha w ojenna, o przeczuciu śm ierci i o przeczuciach w ogóle.
Jed en z m oich przyjaciół, ranny na w łoskim froncie opow iadał mi po w yzdrow ieniu, że już w poranek potyczki, w której odniósł rany od gra
natu, w iedział że przyjdzie coś złego. „G dy mi — ta k opow iadał — rano
p u c fle k j(c h ło p a k ) przyniósł śniadanie, w tedy~ go z [niem w yrzuciłem . Nie miałem głodu, chociaż nieom al cały dzień nic nie jadłem.,, A głód się zjawił, gdygm ię o d transportow ano ra n n e g o ”.
* Inny, który jako feldw ebel długo był na froncie opow iadał mi, że przed w ięcej niespokojnem i dniam i frontow em i, z w yglądu tw arzy niekiedy potrafił odczytać, kto nie d oczeka w ieczoru. W ydarzały się w ypadki, że nie
którzy żołnierze naw et na godzinę przepow iadali sw oją śm ierć. Ale takich przeczuć nie znajduje się ty lk o na frontach bojow ych. S potykam y je też i w czasach pokoju, a to w rów nej mierze u starych, jak i u m łodych.
W opow iadaniach głośnego sw ego czasu pastora i literata Em ila From - la czytam y, że m iał w ujaszka, który podczas blokady S trasb u rg u spadł z k o nia i od teg o czasu ciężko chorow ał. Siedzibą choroby była oczyw iście gło
wa. C zęsto się w ydarzało, że w nocy siadał na koń i całemi godzinam i jeź
dził po lesie. Nad ranem sam w prow adzał konia do stajni i w racał do po
koju, a gdy się go rano pytano, gdzie był w nocy, w tedy nie w iedział o
ni-— 122 :T—
s#
Z dożynek u stro ń sk ich 1935.
czem. C zęsto {wydarzało się też, że w ^nocy w staw ał, siadał do*stołu i tam godzinam i pisał listy i w iersze, które rano ku w łasnem u zdziw ieniu znajdy
wał na stole. Rzeczy te były nieraz dziw ne. Ale najdziw niejszem było, gdy znow u pew nej nocy w stał i napisał poem at, w którym opisał swój pogrzeb, podając naw et rok, dzień i godzinę sw ojej śm ierci, opisując w ygląd sreb r
nych uchw ytów trum iennych jakich używ ano w tedy przy lepszych pogrze
bach m ieszczańskich i w szelkie inne szczegóły. Rano czytał w iersz swojej rodzinie, która mu chciała w ypersw adow ać ja k o b y tu taj nie chodziło o jego śm ierć. ,Ju ż to — tak w niego w m aw iano — przem aw ia za niepraw dopo
dobieństw em , że się ci nasunęła myśl o uchw ytach trum iennych, poniew aż tak ich używ ają ty lk o przy trum nach cyw ilnych a nie przy trum nach w o jsk o w ych. A ty jako by ły oficer, — tak go przekonyw ano — będziesz chow any z honoram i w o jskow em i”. W reszcie uw ierzył w to i wuj sam . Ale co się sta ło ? W tę sam ą godzinę i dzień, jak to we w ierszu przepow iedział, przy stą
piła do niego śm ierć, a gdy go m iano chow ać, była w ielka parada w ojskow a
Wykwintną i solidną garderobę m ęską wykonuje niedrogo