• Nie Znaleziono Wyników

Namalować ciszę

W dokumencie Śląsk, 2013, R. 19, nr 12 (Stron 50-53)

■02

J

est takie zdanie w jednym z esejów Sta­

nisław a Rodzińskiego: „Często w łaśnie to, co ciche i praw ie niezauw ażalne, może okazać się w rezultacie potężniejsze niż po­

zór w ielkości” . W łaśnie cisza, samotność, kontem placja - to składowe m alarstw a te ­ go artysty. Nieistotne, czy patrzymy na Pie­

tę z 1977 roku, czy N aw ojow ą pow stałą zaledwie rok, dw a temu. A dzieli te obrazy ponad 30 lat! W spom niana Pieta, tak nie­

byw ale skom ponowana, z pierw szoplano­

w ą postacią C hrystusa zdjętego z krzyża, ledwo pow łóczącego nogami, podtrzym y­

w anego przez kruchą postać stojącą tuż za nim, obejm ującą go delikatną, ale jakże silną dłonią. To może być tylko dłoń matki.

Postać ta, ledwie zaznaczona, a ja k w ielka sw ą obecnością. Ten obraz zatrzym uje, nie pozw ala oderwać od siebie w zroku. Jasna, centralnie umieszczona sylwetka omdlewa­

jącego C hrystusa, w ypełnia obraz. A je d ­ nak to zarysow ana w ciem nych barw ach postać, m im ow olnie w yłaniająca się zza niego je st sprawcą tej sceny. Ileż w niej ci­

chej tragedii, nie krzyczącej, rozdzierają­

cej, ale skupionej na tej jednej, jedynej, najw ażniejszej w tym m om encie czynno­

ści - nie dopuścić do upadku syna. N ie an­

gażuje się w tę scenę inna postać, z odw róconą głow ą - zapew ne św iadka te­

go zdarzenia, m oże człow ieka, który „zro­

bił sw oje” , zdjął ciało z krzyża, podał kobiecie i odw raca się, idąc zapew ne w swoją stronę. Przejm ujący to obraz. P o­

dobnie ja k i inne sceny U krzyżowania, które w yszły spod pędzla Stanisław a R o­

dzińskiego. Są nie tylko autorską w izuali­

zacją dram atu rozegranego na G olgocie, ale kom entarzem teologicznym , odnoszą­

cym się do współczesności. Pewnie dlatego na w zór tam tych scen nam alow ał U krzyżo­

wanie - p am ięci błogosław ionego księdza Jerzego Popiełuszki. Tu pod krzyżem stoi m atka księdza - prosta kobieta, którą roz­

poznać m ożna po białej chustce na głowie, a obok niej klęczy postać syna z w yraźny­

mi ranam i na rękach i nogach, pow stałym i w skutek znęcania się oprawców. Pom iędzy

Stanisław Rodziński - urodzony w 1940 roku, w K rakowie. A bsolw ent W ydziału M alarstwa A SP w Krakowie.

Profesor zw yczajny od 1992 r., rektor krakow skiej A SP w latach 1996-2002, były przew odniczący K onferencji Rek­

torów Szkół A rtystycznych. D octor honoris causa A SP w e W rocławiu i w K atow icach. W latach 80. działał w Ruchu K ultury N iezależnej. U czest­

nik licznych w ystaw zbiorowych i kil­

kudziesięciu w ystaw indyw idualnych, laureat w ielu nagród i wyróżnień. Felie­

tonista m.in. „Tygodnika Pow szechne­

go”, „G ościa N iedzielnego” , „O dry”, R zeczypospolitej”, „Sztuki sakralnej”

i innych pism. A utor książek o sztuce.

nim i C hrystus na krzyżu ukrzyżow any.

Zdaje się m ów ić Rodziński: cierpienie je st jedno, jeśli bronim y wartości, które w yzna­

jem y, jeśli bronim y wiary, która w yznacza drogę życia. I m atka księdza Popiełuszki m oże w estchnąć: „Boże, M ój B oże, cze­

m uś m nie opuścił” . R ozm ow a z B ogiem o cierpieniu, o życiu, o drugim człow ieku w ydaje się być w ielką w artością dla R o­

dzińskiego.

Tematyka religijna nie je st czym ś odręb­

nym w tw órczości Stanisław a R odzińskie­

go. Sacrum i profanum przenikają się, są jednością. K ażdy obraz je s t zapisem em o­

cji, stanów w ew nętrznych. Jako m a­

larz - posługuje się kolorem , ale będąc także znakom itym eseistą, posługuje się słowem. Z na jeg o w artość i znaczenie. Jak słow a zapisane na setkach stronic pryw at­

nych notatników przełożyć na obraz? R o­

dziński nie m a z tym problem u: posiadając w ielką um iejętność p osługiw ania się w arsztatem malarskim , stanowczość i kon­

sekw encję w dobieraniu form y do treści, oddaje przy ich pom ocy znaczenie słów.

C zy m yśl je s t słow em czy obrazem ? D la R odzińskiego i jed n y m i drugim . W k aż­

dym obrazie, naw et tym dedykow anym poznanym w spaniałym postaciom , ja k Jó­

z e f Czapski, lub kiedy odnosi się do tw ór­

czości w ielkich pisarzy i poetów , ja k G ustaw H erlich-G rudziński czy B orys Pa­

sternak, przekazuje swój indyw idualny stosunek do tych postaci, do w yznawanych przez nich w artości. Zdaje się m ów ić: oto w artości, które i j a w yznaję, które są mi bliskie. O to także ja. N ie na darm o cytuje w innym m iejscu słow a z listu Jana Paw ­ ła II do artystów : „A rtysta bow iem kiedy tworzy, nie tylko pow ołuje do życia dzieło, ale poprzez to dzieło, jakoś także objaw ia sw oją osobowość. Poprzez swoje dzieła ar­

tysta porozum iew a się z innym i” . R odziń­

ski prow adzi dialog z odbiorcą, z tym , który w łaśnie stoi przed płótnem . Pokazu­

je siebie: jeśli chcesz, zaakceptuj go takim, ja k i je st. Em ocje, refleksje i chw ile kontem placji przekłada na kolory. In ten ­ syw ność przeżyć, chw ile zapam iętane w jasnych barw ach, jaw ią się w niebyw a­

łych zestaw ieniach kolorystycznych. Wo­

bec rozm alow anego nieba, niezm ierzonej przestrzeni, kładzionej zdecydow anym i ru­

cham i pędzla, pojaw iające się w obrazie obiekty przybierają zgeom etryzow aną for­

mę. Z atarły się w pam ięci szczegóły, sta­

ją c się m ało istotne, w ażny je s t nastrój zapam iętanej chw ili, doznanie płynące z w nętrza, naw et po upływ ie lat. Pom arań­

cze, błękity, granaty, czerw ienie, zielenie, brązy i biele - nasycone tym i zestaw ienia­

m i obrazy em anują życiem , niebyw ałą po­

zytyw ną energią, radością. Rodziński - kolorysta: bez w ątpienia m istrz koloru, nie m ający nic w spólnego z daw nym i opi­

niam i o polskich kapistach i kolorystach, w edług których zajm ow ali się głów nie za­

pełnianiem płaszczyzny obrazu, by nie po­

zostało żadne w olne m iejsce bez śladu pędzla, bez grubej w arstw y farby. Przed Stodołam i czy Czarnym dom em m ożna stać i w patryw ać się w nieskończoność, będąc pod w rażeniem zestaw ień ko lo ry ­ stycznych, ich intensyw ności, a przy tym ogrom nej prostoty dzieła. Inaczej ogląda się te pulsujące barw am i, rozsadzające ra­

m y obrazu płaszczyzny niż skupione, w y­

pełnione tragedią i zw yczajnym ludzkim sm utkiem P iety i Ukrzyżowania. Ale dyna­

m ika p rzekazu pozostaje ta sam a. Jak m aw ia artysta: każdy obraz je st autoportre­

tem. N ie m ożna m alować obrazu, nie an­

gażując w tę pracę siebie sam ego, nie przekładając na ję z y k obrazu sw ojego w nętrza, w yznaw anych wartości. N ie dąży w sw oim m alarstw ie do osiągania szczy­

tów popularności - to ja k sprzeniew ierze­

nie się sam em u sobie. Inaczej - używ ając określenia artysty - stałby się w yłącznie m alarzem m odnym , m alującym po to, by zaspokoić aktualne gusty publiczności. Nie tak rozum ie sw oją - m ożna użyć tego sło­

w a - m isję - jak o malarza. Jednym z m i­

strzów Stanisław a R odzińskiego był jego nauczyciel - E m il K rcha. To jeg o , ciągle nieodkryte m alarstw o cenił niezm iernie wysoko. Z a sposób, w ja k i m alow ał ciszę.

WIESŁAWA KONOPELSKA W tekście wykorzystałam cytaty z esejów zawartych w „Autoportrecie malarza ” Sta­

nisława Rodzińskiego, wydanym w Wydaw­

nictwie Petrus w 2012 roku.

Stanisław Rodziński. Malarstwo. M uzeum G órn ośląsk ie w B ytom iu. W ernisaż odbył się 24 października 2013 r.

Opłakiwanie III - Januszowi, 1979-1980, 1980-1987, olej na płótnie, 102x127 cm

Inny świat - Gustawowi Herlingowi-Grudzińskiemu, wersja II, 2008, olej na płótnie, 60x90 cm

( O

l / )

Czarny dom, 2011, olej na płótnie, 100x120 cm

to

Maria Magdalena, 2008, olej na płótnie, 160x100 cm

50 Symetria, 2012 Bloki I, 2012

P

rawda przekazu, prawda obrazowa­

nia. Są wynikiem intelektualnego, emo­

cjonalnego procesu „zapisanego” przez ar­

tystę. Nie ma w nich pozy, próby silenia się, dostosowania do bieżących trendów, przy­

podobania się odbiorcy. Są takie, bo inne być po prostu nie mogły. Powstały z we­

wnętrznej potrzeby. Być może to dobra de­

finicja pozwalająca rozpoznać dzieło sztu­

ki. Właśnie takie odczucia towarzyszą mi również za każdym razem, kiedy spotykam się z grafiką Romana Staraka. Tematyka je­

go prac oscyluje wokół śląskiego pejzażu.

Otaczającą rzeczywistość artysta w sposób szczególny doprowadza do syntezy, stawia­

jąc ją u progu abstrakcji. Ten sposób ob­

razowania nie ogołaca jednak podejmowa­

nego tematu ze znaczeń. Grafiki te są niezwykłą esencją miejsca, w którym ży­

jemy. Artysta w osobisty, perfekcyjny warsztatowo sposób obrazuje cykl naszej ingerencji w ziemię i życie z tą ingerencją związane. Miasto wpisane w industrialny pejzaż jest tutaj jak machina, która raz uru­

chomiona, funkcjonuje nieustannie, bez kontroli jednostki. Jego prace są wrażliwym zapisem tego procesu. Bez apoteozy, bez negacji. Artysta patrzy i ukazuje prawdę 0 miejscu, w którym przyszło mu spędzić większą część jego życia.

Najnowszą wystawę Romana Staraka można oglądać od 4 grudnia w Galerii

„Na żywo” Polskiego Radia Katowice, ul.

Ligonia 29.

R

oman Starak urodził się w 1929 roku w Tarnopolu. Mimo iż w rodzinie nie było nikogo zajmującego się sztuką, arty­

sta od najmłodszych lat przejawiał zainte­

resowania plastyczne. Wspomina z humo­

rem, iż pamięta do dziś swoje staromodne, dziecięce łóżko, zabudowane z przodu 1 z tyłu białymi płaszczyznami desek.

Te miejsca kusiły, aby pokrywać je rysun­

kami, co też nieustannie czynił. Na Śląsk przeprowadził się z rodzicami zaraz po woj­

nie, w wieku kilkunastu lat. Najpierw mieszkali w Katowicach, następnie w Za­

brzu. Tam też artysta wraz z żoną Zdzisła­

wą mieszka do dzisiaj. Ukończył Liceum Ogólnokształcące, ale jego zainteresowa­

nie sztuką było wciąż silne, dlatego zdecy­

dował się zdawać egzaminy do dzisiejszej Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, wtedy będącej dopiero co utworzonym, ka­

towickim oddziałem Państwowej Wyż­

szej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wro­

cławiu. Roman Starak wraz ze swoim kolegą, Zdzisławem Holuką, zdawali eg­

zaminy na pierwszy w historii katowickiej uczelni rok studiów. Jak wspomina: „Zo­

staliśmy przyjęci, ale uczelnia nie miała jeszcze gotowych pomieszczeń, dlatego powiedziano nam, abyśmy spędzili pierw­

szy rok na uczelniach we Wrocławiu lub w Krakowie. Zdzisław nalegał na Wrocław, trafiliśmy więc tam obaj. Po roku dostali­

śmy pismo z Katowic, że pomieszczenia przygotowano i możemy wrócić, aby kon­

tynuować naukę na drugim roku już u sie­

bie. Holuka został, a ja podjąłem decyzję o powrocie. Nasza katowicka grupa rozpo­

częła nowy rozdział w historii uczelni. Nie była nas duża - kierunek Uczył tylko 6 osób. ” Podczas studiów poznał wszystkie techniki graficzne, rozwijał swój plastycz­

ny język wypowiedzi. Jak wspomina, wie­

le czasu spędzał objeżdżając ze szkicow- nikiem na rowerze Zabrze i jego okolice,

Są takie prace, na które można pa­

trzeć długo, a oczy nie potrafią się ni­

mi nacieszyć. Są takie prace, które da­

ją wizualne, intelektualne ukojenie.

Nieczęsto się na nie trafia i trudno sprecyzować, co sprawia, że akurat te a nie inne oddziałują w ten sposób. To, co jest jednak ich podstawową warto­

ścią, wspólną cechą to prawda.

O twórczości

W dokumencie Śląsk, 2013, R. 19, nr 12 (Stron 50-53)

Powiązane dokumenty