który wiele lat spędził w kniei, żywiąc się jedynie darami natury. Kiedy Ka
zimierz Czapla jest na scenie, nikt nie ma wątpliwości, że należy ona do nie
go, a czy to jest zgodne z duchem te
go dramatu Słowackiego, to już inna sprawa.
Goplana Jadwigi Grygierczyk to bynajm niej nie piękna, eteryczna i młoda syrena, a raczej mocno już doj
rzała kobieta, bardzo zdeterminowana w iekiem w chęci usidlenia G rab
c a - ostatniej swej szansy. Słowem, ty
grysica w menopauzie. Takie odczy
tanie roli Goplany jest w pewnym sensie nowatorskie, być może dlatego, że w teatrze polskim zaczyna się m o
da na dojrzałość i starość - to tematy, które coraz częściej pojaw iają się ostatnio na naszych scenach. Jadwiga Grygierczyk obsadzona została też w roli Kanclerza, któremu nadała bar
dzo diaboliczny rys. Interpretacja tej roli zmierza w stronę karykatury, ale nadaje na pewno rumieńców spekta
klowi.
C zarnow łosa A lina M arty Gzow- skiej-Saw ickiej, to bynajm niej nie skromne dziewczę, jakiego poszuku
je za radą Pustelnika Kirkor. Razem ze swą starszą, i bardziej uśw iado mioną seksualnie jasnow łosą siostrą B alladyną pląsają w yuzdanie przed Kirkorem, niemal jak tancerki go-go.
Co praw da dzieje się to pod w pły w em czarów C hochlika - P rzem y
sław B o llin i S k ie rk i - M ich ał C zaderna, ale je s t to intrygujące - szczeg ó ln ie w obec p rz y ję teg o przez N atalię B abińską tradycyjne
go sposobu interpretacji „Balladyny”
i trochę burzy (jednak tylko na chwi
lę) szkolny kanon inter
pretacji. Dodam też, że w idz nie m oże m ieć n aj
m niejszej w ątpliw ości, iż pieniędzy w domu ubogiej w d o w y b ra k u je n aw et na przyzw oity przyodzie
w ek dla córek, w pierw szej części in scenizacji chodzą one po scenie nie
m al półnagie, jakb y były tow arzyszkam i Tarzana.
Fon K ostrynow i Piotra Gajosa bliżej do pazia niż do rycerza. Pewnie dlate
go jakoś trudno uwierzyć, że taki młokos odważył się stanąć przeciw swemu pa
nu. Bardziej skłonna je stem uw ierzyć, że nieroz
w ażnie stracił głowę, bo po prostu uległ celebrytce.
Anna Guzik jako Ballady
na dopiero w ostatniej sce
nie buduje napięcie i na
praw d ę b ud zi w w idzu żywe emocje, bo wcześniej wyraźnie bez przekonania odgrywa swą, tytu
łow ą w szak, rolę. K irkor R afała Saw ickiego to papierow y rycerz, pow iem tylko, że więcej życia w no
si w szta m p o w ą p rz e c ie ż ro lę sentym entalnego Filona Sławom ir M iska.
Dla kogo warto zobaczyć „Ballady
nę”? Dla M ałgorzaty Kozłowskiej w roli M atki i Adama Myrczka w roli Grabca. To jedyne pełnokrwiste posta
ci tej inscenizacji. Z M atką cieszymy się jej pozornym szczęściem i cierpi
my, gdy spadają na nią niezasłużone razy. Grabiec jest pełen wigoru i na
wet przebrany w strój królewski i po
ruszany sznurkami jak marionetka, nie traci swej wiarygodności rumianego chłopa.
Co jeszcze zostaje w pamięci? Kil
ka niezwykle plastycznych scen, zna
kom icie budująca nastrój m uzyka Fryderyka Babińskiego i piękna, acz oszczędna scenografia Julii Skrzy
neckiej, wsparta genialną reżyserią świateł Macieja Igielskiego. Nie zmie
nia to jednak faktu, że „Balladyna” Ba
bińskiej to szkolny bryk z lektury obowiązkowej. Na szczęście obec
ność na tym przedstawieniu nie jest obowiązkowa.
DANUTA LUBINA-CIPIŃSKA
Ju liu sz Słow acki Balladyna. R eżyseria Natalia Babińska, scenografia Julia Skrzynec
ka, kostiumy Paulina Czernek, ruch scenicz
ny Iw ona A gnieszka Pasińska, muzyka Fry
deryk Babiński, reżyseria św iateł Maciej Igielski. Prem iera 11 listopada 2013 r. w Te
atrze Polskim w Bielsku Białej.
-cC
* 2
Z muzycznego skarbca bożogrobców
O
dkąd przestało działać tabu nałożone na pamiątki „poniemieckie” i od kiedy otwarły się niechętnie uchylane niegdyś drzwi do kościelnych i klasztornych archi
wów, Śląsk stał się najbardziej dyna
micznie rozwijającym się ośrodkiem ba
dań muzykologicznych w zakresie muzyki dawnej. Przykład archiwum jasnogór
skiego nie byłby ni może najlepszy, bo to Śląsk jedynie w sensie administracyj
nym, ale już nieraz na tych łamach wspo
minałam o spektakularnej akcji inwenta
ryzacji i „ożywiania” tamtejszych muzykaliów - w chwili obecnej w ostat
niej fazie prac wydawniczych jest już 54.
płyta CD z nagraniami utworów przecho
wywanych w jasnogórskim klasztorze.
Muzykolodzy z uniwersytetów wrocław
skiego i opolskiego chętnie jeżdżą do Ny
sy. Bogate zbiory muzyczne znajdują się w byłym klasztorze nyskich bożogrobców, który w XVIII wieku utrzymywał własną kapelę i miał nawet swojego „nadworne
go” kompozytora. Był nim urodzony w okolicach Nysy i wykształcony w Niem
czech Augustinus Volckmer (1755—
ok. 1820). Pisał on „taśmowo” utwory ubo
gacające liturgię mszalną i nabożeństwa, posługując się środkami muzycznymi właściwymi muzyce wczesnoklasycznej.
Nie są to bynajmniej arcydzieła, należy im się raczej miano rzemieślniczych. Choć to już czasy pobachowskie, nie ma najdrob
niejszych śladów wzmożonej uczuciowo
ści. Mistrz Augustinus nie używał prawie tonacji molowych (jest to jeden z najdziw
niejszych rysów jego twórczości); nie sięgał także do skarbca barokowej retory
ki. Zapełniał papier solidnie i obficie muzycznymi stereotypami, poświadcza
jąc jednak istnienie wielkiego zapotrzebo
wania na muzykę na śląskiej prowincji.
Szereg utworów Augustyna Volckme- ra zabrzmiało 24 października w nyskim kościele Piotra i Pawła w wykonaniu war
szawskiego zespołu „La Tempesta” pro
wadzonego przez Jakuba Burzyńskiego (absolwenta Akademii Muzycznej w Ka
towicach). Wykonawcom solowych par
tii wokalnych: Julicie Mirosławskiej, Iwonie Leśniowskiej, Joannie Motulewicz, Wojciechowi Parchemowi i Michałowi Dembińskiemu towarzyszyła kapela gra
jąca na dawnych instrumentach. I choć trudno jakoś było muzykom się dokład
nie zestroić, a i akustyka nie sprzyjała kla
rowności efektu dźwiękowego, przez go
dzinę z górą przebywaliśmy z radością w muzycznym muzeum.
XXIII Międzynarodowy Konkurs Młodych Laureatów Konkursów Muzycznych
co roku, na początek sezonu In- stytucja „Silesia” przygotowała spektakularny cykl koncertów wykony- ' ^ 7 wanych przez młodych muzyków szczy- C/O cących się świeżo przeważnie zdobyty
mi laurami konkursowymi. Byli śpiewacy i instrumentaliści, z ofertą koncertową do
tarto do wielu miast polskich i za grani
cę. Festiwal zakończył się 27 paździer
nika koncertem kameralnym w Sali Kon
certowej Polskiego Radia w Katowicach.
Wystąpiła grupa muzyków warszaw
skich: Jakub Jakowicz (skrzypce), Kata
rzyna Budnik-Gałązka (altówka), Marcin Zdunik (wiolonczela), Adam Bogacki (kontrabas), Bartosz Bednarczyk (forte
pian). W programie figurowały dwa ar
cydzieła romantycznej muzyki kame
ralnej: Kwintet fortepianow y A-dur
„Pstrąg” Franciszka Schuberta i Kwar
tet fortepianowy g-moll op. 25 Johanne
sa Brahmsa. Oba te utwory różnią się tyl
ko o jakieś dwadzieścia lat, jeśli chodzi o czas powstania, jednak stylistycznie są odległe o całe lata świetlne. Utworem Schuberta rządzi archaiczny duch muzy
kowania domowego - swobodnego, nie
mal nie ograniczonego formalną dyscy
pliną, Kwartet Brahmsa to wręcz symbol muzyki opartej na idiomatyce ścisłej formy. Mimo to, oba dzieła są ze sobą bli
sko spokrewnione - zarówno Schubert, jak i Brahms czerpią bowiem pełną gar
ścią z „zaśpiewów” muzyki ludowej (czy też powszechnej, jak by poprawił
„poinformowany” etnom uzykolog).
U Schuberta „zaśpiewy” te są ukryte, prześwitują jedynie momentami spod klasycyzującej mowy muzycznej operu
jącej znanymi formułami, niemniej na tle wyraźne, nadają całości specyficzny, no
stalgiczny wyraz, który kusi skojarzyć z nalotem „słowiańskim” (ów nalot nie jest niczym dziwnym u kompozytora two
rzącego w kraju, którego trzy czwarte lud
ności było pochodzenia słowiańskiego).
Ludowość Kwartetu Brahmsa jest „zde
finiowana” w jego finale, opartym na peł
nej temperamentu melodii węgierskiej (czyli cygańskiej), przeziera jednak rów
nież z tematów innych części dzieła.
Brahms nie boi się przemawiać prosto, głośno, dosadnie, podczas gdy Schubert raczej szepce. To frapujące spotkać się z nimi oboma na jednym koncercie, zwłaszcza gdy spotkanie ubogaca tak zna
komite wykonanie jak to, którego byliśmy świadkami.
60
Jubileusz
profesora Leona Markiewicza O Q października w katowickiej Akade- Z* y mii Muzycznej odbył się jubile
usz 85. rocznicy urodzin jednego z najbar
dziej zasłużonych pedagogów - profesora Leona Markiewicza. Przebiegał on pod hasłem „Kto chce zapalać innych sam musi płonąć”. Nacisk położyli organiza
torzy (tj. Zakład Edukacji Muzycznej, z którym współpracował Profesor w ostat
nich latach) na pokazanie różnych stron działalności Jubilata, a więc nie tylko pra
cy naukowej i dydaktycznej, ale także or
ganizatorskiej i popularyzatorskiej. Sze
fowa Zakładu Edukacji Grażyna Darłak streściła kilkudziesięcioletnią działalność Leona Markiewicza w referacie otwiera
jącym konferencję naukową pod tym sa
mym tytułem, co tytuł całej uroczystości.
Była mowa o dzieciństwie spędzonym w Wilnie, przyjeździe na Śląsk w 1945 ro
ku, studiach, początkach pracy zawodo
wej (m.in. w roli dyrygenta chórów, 0 czym nie mieliśmy pojęcia), doktoracie zrealizowanym w Uniwersytecie War
szawskim pod opieką samej Zofii Lissy, kolejnych szczeblach akademickiej karie
ry, opublikowanych książkach, wypromo
wanych magistrantach i doktorantach (do których grona zalicza się niżej pod
pisana), pracy przy Międzynarodowych Konkursach Dyrygenckich im. G. Fitel
berga i w jury innych konkursów, działal
ności popularyzatorskiej, prelekcjach dla dorosłych i dzieci itd. Ilustracją do opo
wiedzianej historii były piękne zdjęcia wy
jęte z prywatnego archiwum Profesora, jak również okolicznościowa wystawa, na której znalazły się - obok afiszy, okładek książek własnych i tych opubli
kowanych przez wychowanków - dzie
cięce ilustracje powstałe w czasie prowa
dzonej przez niego audycji w przedszkolu.
Te ilustracje wydały mi się pamiątką nie tylko wdzięczną, ale i nostalgiczną - gdzie te czasy, kiedy uczeni mężowie mieli tak wspaniałą publiczność, jak dzieci...
Wspomniana konferencja dotyczyła pojęcia i funkcji nauczyciela mistrza, czy
li autorytetu. Dyskutowali o nim psycho
lodzy, socjolodzy, teatrolodzy i teorety
cy muzyki z Uniwersytetu Śląskiego 1 katowickiej Akademii Muzycznej; po
cieszające, że z tej dyskusji nie wypły
nął wniosek o dzisiejszym upadku auto
rytetów, a wręcz przeciwnie, ukazano wiele interesujących „światełek w tune
lu”. W drugiej części obrad przypo
mniano sylwetki muzyków śląskich, którzy byli autorytetami, m.in. Władysła
wy Markiewiczówny i Stanisławy Mar- ciniak-Gowarzewskiej. Uroczystość za
kończył koncert, na którym pedagodzy, studenci i absolwenci katowickiej Aka
demii Muzycznej zaprezentowali m. in.
dzieła kompozytorów, którym Profesor Leon Markiewicz poświęcał szczególną uwagę w swoich badaniach - Karola Szy
manowskiego i Michała Spisaka.
MAGDALENA DZIADEK
N
asze dykcjonarze osobiste różnią się zawartością, dyspozycją, treścią i pojemnością haseł, sys
temem odsyłaczy. Zbieżności między ni
mi wynikają z komunikacyjnej funkcji mowy; pojawiają się również za sprawą podobnych doświadczeń zmysłowych i przyzwyczajeń dotyczących ich sym
bolizowania, nabytych w procesie socja
lizacji. Toteż słowniki prywatne miłośni
ków Tatr mają jakąś część wspólną właściwą tylko tej grupie, sprowadzal- ną wprawdzie zaledwie do tego, że pod hasłami tatrzańskich nazw wła
snych pojawiają się w nich opowieści w porównywalny sposób zagęszczone ekwiwalentami silnych emocji, inten
sywnego wysiłku fizycznego, skrajno
ści sąsiadujących ze sobą o miedzę - sze
rokości ścieżki czy klamry w skale.
Kiedy otwieram książkę o Tatrach - ba! - kiedy przeglądam komunikaty me
teorologiczne TOPR-u albo patrzę na ma
pę wyciągniętą z szuflady, wystarczają na
zwy własne, aby uruchomić odtwarzanie opowieści zapisanych w pamięci pod ha
słem Krzyżne, Zawrat, Murzasichle, Świnica... Opowiadania Drogich mi Przy
jaciół i moje własne, pięknie wymiesza
ne, tak, że nie wiem, które niby miałabym nazwać cudzym; mają one także alterna
tywne wersje, odpowiednio do stopnia ak
tualnego rozkochania podmiotu opowia
dającego - w żywej osobie albo właśnie realizowanym przedsięwzięciu. Tomik W Tatrach Jerzego Lucjana Wożniaka mógłby - jak dla mnie - pełnić podobną rolę „wyzwalacza”, nawet gdyby składał się wyłącznie z tatrzańskich nazw wła
snych. Dopisane do nich miniaturowe opowieści dają się rozpoznać jako nale
żące do uczestnika wskazanej wspólno
ty, co sprawia, że lektura książki przebie
ga na specjalnych prawach. Na takich pra
wach z jednaką akceptacją przyjmuje się słowa wypowiadane przez Przyjaciela w ciągu całego dnia forsownego marszu, obojętnie, czy dzieli się spostrzeżeniami wielkiej wagi, czy - pod wpływem zmę
czenia, głodu, bólu, przyjemności, za
chwytu, troski - mówi opacznie, inaczej niż zwykle. Dyspensy tego rodzaju udzie
la się również spotykanym na szlaku nie
znajomym (nie dotyczy barbarzyńców), kiedy, wymieniając się banałami i odda
jąc uśmiech, puszcza się mimo uszu na
wet sądy, których nie podzielamy. Pod
czas lektury W Tatrach pomijam zatem ustępy, które inwencyjnie i stylistycznie odczuwam jako obce; zatrzymuję się przy okazji tych, które korespondują z moimi tatrzańskimi opowieściami, wy
dobywają ich fragmenty ze stanu hiber
nacji, dodają coś zajmującego.
Tomik dobrze się otwiera i jest celnie zwieńczony; w inicjalnym wierszu Tu
rysta kwestię daremności trudu tatrzań
skich wędrówek sformułowano oszczęd
nie (stosując repetycję: „idziesz z lasu w las / ze szczytu na szczyt / a jakbyś szedł / po marzenia”) i także powściągli
wie próbuje się na nią odpowiedzieć, usprawiedliwiając wysiłek. Niewystar
czająco, bo okazuje się on wymieniony
na wartości „zdobyte” pozornie („wol
ność powietrza”, „odległy horyzont”), ru
chliwe, w fazie „układania się”, o któ
rego zakończeniu nie ma tu mowy. Wy
starczająco, jeżeli przyjąć, że w Tatry Wysokie wychodzimy, aby uświado
mić sobie nieskończoność lasów/gór/ce- lów projektowanych stale przez ma
rzenie, a dalej zapewne po to, aby zmie
rzyć się z doświadczeniem satysfakcji in
nej, niż w iluzyjnymperfectum. Final
ne Pożegnanie wygląda na zwyczajną waletę, w której wyraża się żal z powo
du wyjazdu, obiecuje powrót, przypie- czętowuje gwarancję wieczystej więzi.
W walecie można sobie pozwolić na wy
lewność, stylistyczne zakrętasy, zatem nie jedno, lecz trzy porównania, aby upewnić: „wrócę / jak ziarno do gleby / chory do łóżka / zagubiony do miłości”.
Trochę z początku śmieszą, ale czule, ni
by żarty, których zadaniem jest osusze
nie pożegnalnych łez. Ponad tym uobec
nia się znaczeniowa nadwyżka, będąca rezultatem iloczynu pewnych rejonów ich pól semantycznych, w których śmier
ci nadzwyczaj blisko do życia, chorobie do miłości; narzucają się pytania: jakie zmiany dotykają pogrzebane ziarno (za
nim zakiełkuje), co jest udziałem obłoż
nie chorego, na jakież to sposoby zagu
biony powraca do miłości? Łączę je z ko
lejnymi, nabierającymi kształtu za spra
wą wierszy Na Przełęcz pod Chłopkiem, Nad urwiskiem, Powrót, a także ustępom innych, powstałych w wyniku - pamięt
nego i dla mnie - doświadczenia Tatr (a zwłaszcza rozległej, otwartej masy po
wietrza) „tuż / za plecami”.
W Nad urwiskiem, jednym z najlep
szych wierszy w zbiorze, pojawia się kwestia widzenia; brak tu jakże często ogarniającego nas przekonania, że wi
dzimy przedmioty takimi, jakie są, nie uruchamiając procesu interpretacji, podczas której przestrzeń nieznaną kształtujemy według matryc rzeczy już oswojonych. Podobnie: brak prze
konania, że postrzegamy w oderwaniu od sumy emocji towarzyszących per
cepcji. Przedmiot „widziany” zawiera się w klamrze: „z Giewontu / w Strąży
ską patrzę” - „otwieram oczy”; wypeł
nia ją wyobrażenie wzięte skądinąd, rzutowane na to, co się pozornie, bo z zamkniętymi oczami, „widzi”. W tym przypadku „Strążyska”, w którą się
„patrzy”, jawi się przede wszystkim ja ko torowisko lotu - słabo widoczne, bo przesłania je wyobrażenie gołębia na pa
rapecie okna, a przede wszystkim całość wrażeń, kryjących się za słowami „pły
nę lekko i bez granic”, „doświadczenia ptaka napędzają m oją wyobraźnię / skupiam się na locie”. Zamiast opisu doliny - deskrypcja Uniesienia. Jest ono rodzajem miłej („płynnej”, „lekkiej”) samozatraty, przekonująco oddanej po
przez zaburzenie mechanizmu atrybu- cji: „pamiętam ptaka [...] / ma moje skrzydła”. Związana z uniesieniem rozkosz zdaje się jeszcze większa po
przez kontrast z treścią ostatniego zda
nia: „otwieram oczy / dokładnie czuję
swoją smycz”. A wszak nie jest to ja sne - właśnie tatrzańskie warunki przy
wracają tym słowom pozytywny wy
miar: niedobrze, uległszy Uniesieniu, uwolnić się ze swej „smyczy”, stojąc na skalnej półce.
W istocie lektura W Tatrach nie ukie
runkowuje na góry w wymiarze fizykal
nym, a na przedmiot widziany zawsze za pośrednictwem czegoś innego, co się nań nakłada, wykorzystując zawartość prywatnych i wspólnotowych dykcjo- narzy. Narzucają one reguły uprawia
nia tatrzańskich ćwiczeń duchowych, angażujących, i owszem, jak nakazuje tradycja, wszystkie zmysły. Autor W Ta
trach we własnych ćwiczeniach skłania się ku mistyce, w słowach, które niekie
dy mi wadzą; moje exercita miewają in
ne nachylenie, a wszak mam świado
mość, że jedne i drugie płyną z tego sa
mego źródła, za cel mając wyłączenie ze zwykłego biegu spraw i wypróbowa
nie ich doniosłości w sytuacji, gdy
„niekłamana struktura granitu / [...]
zamyka ostatnia furtę”; toteż korzystam ^ 2 ze zbioru z radością, wybiórczo, podług ochoty.
IWONA SŁOMAK
G ra ż y n a M S ro śze z u k
Grażyna Maroszczuk: Świadectwa, rozmo
wy, kreacje. W kręgu wielkich tekstów interlo- kucyjnych. Wydawnictwo Uniwersytetu Ślą
skiego, Katowice 2012, s. 226.
I...-3
łosz, Julian Stryjkowski, Piotr Szewc, Gustaw Herling-Gru- dziński, Włodzimierz Bolecki, Tade
usz Konwicki, Stanisław Bereś, Przemy
sław Kaniecki - to bohaterowie niezwy
kłych dialogów, które - za sprawą książ
ki Grażyny Maroszczuk - ożywają w nas na nowo. Świadectwa, rozmowy, kreacje są niebywale interesujące nie tyl
ko z uwagi na temat, interpretację żywej mowy, ale także z powodu swojej kon
strukcji. Układ rozdziałów, piękno i pre
cyzja języka, odwołania do opinii innych, budzą przyjemność lektury.
Autorka napisała: „Definiowanie wiel
kich, panoramicznych dzieł (...) za
wsze wiąże się z ich podporządkowa
niem właściwej nam wrażliwości i py
taniem, jak czytać panoramiczne retro
spektywy życia i twórczości pisarzy o poważnym dorobku literackim, kry
tycznym i eseistycznym. Wszystko to skłania do dystansu badawczego, z jakim podchodzimy do tych przekazów dzi
siaj”. To wrażliwość decyduje o tym, że dobór materiału, będący gestem arbitral
nym badaczki mocno oddziałuje na czy
telnika. Wrażliwość staje się tu słowem kluczem, dlatego w zakończeniu książ
ki przeczytamy: „Sposób postrzegania
»rozmów z pisarzem« zależy od naszej wrażliwości i perspektyw przyjmowa
nych w trakcie lektury”. Wyczulenie na „mowę żywą” sprawia, że studium dotyczące dialogów literackich stanowi także przemyślany traktat o podmioto
wości jednostki naznaczonej doświad
czeniem granicznym. Arbitralność wy
boru „wielkich tekstów interlokucyj- nych” jest tutaj - powiemy za Janem Mukarovskim - „gestem semantycz
nym”. Poszczególne rozdziały układają się bowiem w historie ludzi dotkniętych przez burzliwy czas XX wieku, tak usilnie pragnących ocalić własną pod
miotowość.
Niezwykła opowieść o Moim wieku.
Pamiętniku mówionym dotyka intymne
go spotkania Aleksandra Wata i Czesła
wa Miłosza. Grażyna Maroszczuk poka
zuje pisarzy w relacji odbić lustrza
nych. Przez pryzmat bólu i cierpienia schorowanego emigranta - Wata - „wi
dzimy” duchowy rozwój Miłosza, posze
rzanie jego horyzontu poznawczego i widzenia biografii, jako tego, co „skła
da się z rozmaitych faktów, ale ważne jest to, co jest pod spodem”. Wraz z ba
daczką i Miłoszem słuchamy wypo
wiedzi Aleksandra Wata, starego poety, próbującego scalić własny obraz w au- toterapeutycznym wywodzie. Literatu
roznawcza opowieść wymusza współo- becność, jest konieczną podróżą przez hi
storię dotkniętą Zagładą. Ból Wata jest bólem Historii. Kluczem wiążącym obu poetów staje się przyjaźń (i zrozumienie wspólnego czasu). W tym „seansie tera
peutycznym”, jak napisała badaczka, zro
dziła się „więź potwierdzana gwarancją czasu”.
Tak, jak rozmowy Wata i Miłosza uka
zują dialog poeta-poeta (Wat doświad
czony, Miłosz doświadczający), kolejne części książki układają się w podobne odsłony.
Dialog Juliana Stryjkowskiego i Pio
tra Szewca mieści się w układzie pisarz- -pisarz (mistrz-uczeń). Rozmowa za
przyjaźnionych z sobą pisarzy, widzia
na poprzez biografię Stryjkowskiego, ukazuje rozwój Szewca. Badaczka zwra
na poprzez biografię Stryjkowskiego, ukazuje rozwój Szewca. Badaczka zwra