• Nie Znaleziono Wyników

The National Parks of North America in idea and reality

Od kilkunastu lat stało się rzeczą modną powoływanie się przy każdej okazji, przy każdej dyskusji «ochroniarskiej», jako na ideał na parki narodowe w Ameryce Północnej. Co gorsza, słyszy się nawet poglądy, że tę idealną instytucję trzebaby przeszczepić na nasz własny grunt, jeżeli tylko ochrona przyrody ma u nas przy­

jąć pozytywne formy. Na szczęście nie są to głosy poważne, a dowodem tego jest m. in. okoliczność, źe w takich wypadkach mówi się tylko o p r a w a c h człowieka w stosunku do przyrody, pomijając jego o b o w i ą z k i . Ludzie złej woli, zebra­

wszy odpowiadające im fragmenty z dzieł nawet wyczerpujących, ale powierzchow­

nie przeczytanych, usiłują robić najwięcej wrzawy. Są nawet między nimi tacy,

48 JÓ Z E F M IK U L S K I

którzy niejedno widzieli, ale należy pamiętać, źe zobaczyć, a poznać, to nie to samo, a od wojazowego obejrzenia do zrozumienia istoty rzeczy czasem dość daleka droga.

Dlaczego jednak parki narodowe Ameryki Północnej w dalszym ciągu cieszą się ta k ą popularnością w Europie?

Amerykanie szczycą się tern, źe jest to instytucja czysto am erykańska, oraz źe za ich przykładem ten typ ochrony przyrody rozprzestrzenił się na całym świecie.

Czy m ają do tego powód? Z całą pewnością.

Instytucja parków narodowych liczy dziś 63 lata. W r. 1872 został ustanowiony aktem Kongresu P ark Yellowstoński. Od tego czasu w zrasta ilość parków i dziś liczą ich Stany Zjednoczone 22, a większość ich istnieje już od 20—45 lat. W tak długim okresie czasu mogła dojrzeć idea, wcielona w życie z rozmachem, na jaki stać tylko Jankesów, a parki narodowe mogły zdać egzamin życiowy. Czy zdały i jak zdały?

A rtykuł niniejszy, to odbicie wrażeń, jakie odniosłem w lecie b. r., zwiedzając parki narodowe w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej.

By zrozumieć tło powstania idei ochrony przyrody w Ameryce Północnej, trzeba się cofnąć do tych czasów, w których się ona zrodziła. Znane są okoliczności, w ja ­ kich powstała myśl zachowania w pierwotnej krasie terenów dzisiejszego Yellowstone’u.

L ata 70-te, w których się to działo, były jeszcze dla środkowych i zachodnich części Stanów okresem «dzikości», okresem badań, przeprowadzanych dla celów wyłącznie m aterjalnych przez ludzi bezwątpienia dzielnych ale jakże często awanturniczych.

A mimo to ci ludzie potrafili się zdobyć na wyrzeczenie się m aterjalnych zysków dla korzyści moralnych całego społeczeństwa. Może należy to przypisać pewnej dozie romantyzmu, tkwiącej jeszcze wówczas w każdym człowieku, może zaś tę dziwną prze­

mianę spowodowała wielkość tworów amerykańskiej przyrody. Paktem jest, źe idea zo­

stała wcielona w życie w postaci tak swoistej, jaką jest instytucja parków narodowych.

Styl urzędowy określa parki jako «przestrzenie, które Kongres wydzielił z po­

wodu nadzwyczajnego piękna scenerji, godnych uwagi zjawisk lub innych niezwykłych cech, dla użytku i radości ludu, po wieczne czasy». Ta prosta, może zbyt ogólna definicja mówi przedewszystkiem o celu parków — «use and enjoyment of people».

Nie jest to więc coś chronionego wyłącznie dla swej wartości, nie dla nauki, ale dla narodu. Ta bardzo wzniosła idea pociąga za sobą tysiące konsekwencyj. Trudno sobie bowiem wyobrazić, źe w ystarczy ta k ą rzecz jak p ark narodowy wykreślić na mapie i w ytyczyć jego granice, czyli jednem słowem park utworzyć i otwarcie jego ogłosić. Trzeba go nadto ludziom udostępnić. Trzeba coś zrobić, by np. jakiś zapom­

niany kanion w Utah czy Arizonie stał się napraw dę własnością narodu, by ten naród mógł go zobaczyć i jego pięknem się zachwycać.

Organizacja parków narodowych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej to rzeczywiście rzecz wzorowa. Tern bardziej godne to podziwu, źe na tym terenie trzeba na każdym kroku godzić przeciwieństwa. Z jednej strony, w myśl idei zacho­

w ać trzeba nienaruszone piękno pierwotnego lasu np., skał lub doliny, z drugiej zaś ułatw ić zwiedzanie aż do ostatnich granic możliwości. Trzeba przyznać, źe powołana do tego «National P ark Service» wychodzi z tego zadania zwycięsko. Rzecz inna, źe nie- zawsze jej wysiłki i zarządzenia znajdują uznanie, większość jednak posunięć spotyka się z pochwałą obywateli-«klientów». C harakterystyką zwiedzających zajmę się póź­

P A R K I N A R O D O W E A M E R Y K I PÓ Ł N O C N E J — ID E A I R Z E C Z Y W IST O ŚĆ

49 niej, teiaz podniosę tylko bardzo wysoki poziom publiczności amerykańskiej pod względem karności i poszanowania przepisów. Dla każdego zwiedzającego jest zacho­

wanie pierwotności przyrody w parkach naprawdę rzeczą istotną. Zarządy parków dokładają wszelkich starań, by ukryć wszelkie urządzenia techniczne, które szpeci­

łyby kiajobiaz, odbieiając mu swoisty charakter. Budynki administracyjne rozsiane są bardzo izadko i umiejętnie, a utrzymane w stylu, odpowiadającym warunkom otoczenia. Są one tak porozmieszczane, że znikają prawie z oczu na tle krajobrazu.

Niema mowy o jakichś niekoniecznych, luksusowych ułatwieniach komunikacji. P rzy­

pominam sobie np. rozmowę z pewnym Amerykaninem, która doskonale oświetla za­

patryw ania publiczności na ułatwienia komunikacyjne. Stojąc na południowej k ra­

wędzi Wielkiego Kanjonu, zacząłem opowiadać temu przygodnemu znajomemu o ko­

lejkach alpejskich i innych planach tego rodzaju, aktualnych w Europie. Zapytałem go przytem zartem, dlaczego takich urządzeń ńiema np. w Kanjonie? Przecież to jednym jego brzegu, niema żadnych innych ułatwień komunikacyjnych dla turystów.

Kto chce dostać się na jego dno, ma do dyspozycji konie i muły, które po wąskich ścież­

kach zniosą go nadół aż do samej rzeki. Ścieżki te zaś są prawie niewidzialne wobec rozmiaru kanjonu. Liczy on bowiem 270 mil długości i 4—18 mil szerokości.

Głębokość średnia zaś wynosi około 1500m. Nic też dziwnego, że nawet karaw ana mułów przedstawia się jako szereg punkcików, które, przy niesłychanem bogactwie barwnem skał, giną dla oka zupełnie. Przez samą rzekę jest przerzucony wiszący most o rozpiętości 143 m. Przeciętny, wysportowany Amerykanin odbywa drogę przez kanjon na mule, nieudolny snob ogląda go z samolotu.

Wspomniałem o autostradzie na krawędzi kanjonu. Jest to wygodna, asfaltowa droga, m ająca co kilkanaście mil odnogi, prowadzące do punktów widokowych. K ra­

wędzie kanjonu są zalesione drzewostanem, chociaż karłowatym (wys. 2.300 m n. p. m.) ale dobrze kryjącym wszelkie budynki i urządzenia. Jedynem więc ułatwieniem zwie­

dzania parku, wprost nieodzownem, są drogi automobilowe. Trudno sobie wyobrazić, żeby na tych olbrzymich przestrzeniach, jakie obejmują parki, zwiedzający odbywał podróż pieszo lub konno, pojazdy zaś zaprzęgowe stały się już w Ameryce wogóle przeżytkiem. Pozostał więc a u t o m o b i l , który pozwala na sprawne i wygodne prze­

dostanie się do najgłębiej położonych punktów kraju. Drogi w Ameryce są chlubą każdego Amerykanina, a na terenie parków narodowych zbliżone są chyba do ideału.

Nie idzie tutaj o typ nawierzchni, która wszędzie jest podobna a odpowiada tylko warunkom klimatycznym, ale o sposób przeprowadzenia dróg w terenie. W ystarczy wspomnieć o wspaniałej trasie, przebitej w skałach Zion N. P. lub wyciętej w prawie prostopadłych ścianach Yosemite Valley. Szczytem jednak wszystkiego jest otw arta przed 4-ma miesiącami droga t. zw. «Generals Highway», przechodząca przez Sequoia i General Grant N. P.

O ch ro n a P rz y ro d y . R . 15. 4

50 J Ó Z E F M IK U L S K I

Droga jest tu niejako wszystkiem, co warunkuje frekwencję zwiedzających.

W ystarczy jednak zejść kilka metrów wbok, aby znaleźć się wśród dzikiej przyrody, prawie przez człowieka nienaruszonej. Trzeba także przyznać, źe Amerykanie mają w tych rzeczach niesłychany takt. Buduje się autostrady tam, gdzie jest rzeczą oczy­

wistą, źe w zalesionych okolicach biało-szara linja zniknie dla oka.

Parki am erykańskie dałyby się porównać pod względem przestrzeni chyba tylko z afrjTkańskiemi. Porównać je z europejskiemi trudno.1) Małe zaś są zorganizowane na skalę «europejską» i traktowane tak, jak życzyliby sobie tego nasi najzagorzalsi «ochro­

niarze». Za przykład może posłużyć Grand Teton N. P. Jest to gniazdo górskie, znajdujące się w środkowo północnych Górach Skalistych, nieco na południe od Yellow­

stone. Znajdujemy w nim bardzo osobliwe formy morfologiczne oraz lodowcowe.

P ark obejmuje około B40 km 2, jest więc jednym z mniejszych. Przy tej małej po­

wierzchni posiekanie P arku drogami byłoby wprost zgubą pierwotnego krajobrazu.

Drogi automobilowe dochodzą tu tylko do brzegu wspaniałego jeziora, Jenny Lake, leżącego na granicy Parku, i biegną dalej wzdłuż granicy. W obrębie zaś P arku jest około 80 km wspaniałych ścieżek dla pieszych i konnych wycieczek, które docierają do najciekawszych punktów. Mimowoli nasuw a się myśl, czy taki Teton w zakresie pewnych zagadnień nie byłby dobrym wzorem dla P arku Narodowego w Tatrach.

Udostępnienie zwiedzania parków narodowych jest tylko połową zadania, jakie spoczywa na N. P. Service. Druga część to p raca czynna, streszczająca się w tern, że zwiedzającemu musi być udzielona pomoc. Chodzi o to, aby prócz wrażeń este­

tycznych, które w nim budzi piękno przyrody, mógł odnieść większe korzyści w po­

staci zrozumienia zjawisk, «nauczenia się przyrody». Ta strona wychowawcza za­

gadnienia jest też niesłychanie wysoko postawiona. W Waszyngtonie pracuje od lat cały sztab fachowców, obmyślający plany i metody wychowawcze. Całe zastępy sił przyrodniczych kształci się specjalnie na t zw. «ranger-naturalists». Nie można się jednak dziwić, źe tyle nakładu p racy poświęca się tym zagadnieniom. Sprawa w y­

chowywania szerokich mas zwiedzających nie jest rzeczą łatwą. Przedewszystkiem wiedzę trzeba podać tak, żeby wycieczki nie robiły w rażenia szkolnej nauki. Nie można z parków narodowych robić szkoły. Dla jednostek gorliwych, «chciwych wiedzy»

urządza się naw et wykłady, pokazy itd. Głównym jednak sposobem «nauczania» jest okolicznościowe «przemycanie» wiadomości przyrodniczych. Niesłychanie popularne są wycieczki, prowadzone właśnie przez tych «rangerów». Odbywają się one pieszo, konno lub naw et karaw anam i aut. W ycieczka taka, aczkolwiek jedzie ustalonym szlakiem, nie ma stałego programu. Ten zależy od pory roku, pogody itp. czynników.

Często się zdarza, źe przewodnik zapytany o to, wpadnie n a szczególnie pożądany i łatw y temat, a wtedy dyskusja, umiejętnie prowadzona, schodzi na właściwe tory.

Zw iedzający interesuje się tern co widzi i często zupełnie niespodziewanie np. przy sposobności oglądania jakiejś rośliny, czy zwierzęcia lub skały, usłyszy w yczerpujący, a jakże dla niego przystępny wykład, dotyczący zagadnień ogólnych. A przecież na podobny w ykład w innych w arunkach nie zwabionoby go za nic, zwłaszcza, gdy

1) P ark Yellowstone ma 770.800 ha, powierzchnia największego parku europejskiego Sarek w Szwecji — 190.000 ha; powierzchnia T atr Polskich wynosi ok. 140.000 ha (Red.).

Rye. 35. Fragm ent P arku Lodowców (Glacier Park) w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej.

F ra g m e n t of th e G lacier N atio n al P a rk .

F o t. H ilem an.

52 J Ó Z E F M IK U L S K I

przyjechał odpocząć do parku narodowego. Dla bardziej zainteresowanych są wy­

znakowane specjalne ścieżki, t. zw. «ścieżki przyrody», gdzie wyznaczono osobliwsze rośliny, skały itd., zaopatrując je objaśnieniami. Te ostatnie cieszą się jednak mniejszą popularnością, niż żywe słowo. Niesłychanie miłą instytucją są gawędy przy ognisku.

Mają one charakter zebrań towarzyskich, ale i tu nie obejdzie się bez pożytecznych punktów programu. «Ranger» uczy zebranych pieśni, przeplata opowiadaniem lub legendą. Często ktoś z zebranych opowie, co widział tego dnia; «ranger» dorzuci znów swoje wrażenia, uczy podpatryw ać zwierzęta i wieczór upływ a przyjemnie, wresoło, ale i pożytecznie. Ileż to osób właśnie z takiej gawędy wyniosło ochotę do samo­

dzielnych obserwacyj, a ilu obojętnych stało się gorącymi zwolennikami ochrony przyrody.

Miły, przyjacielski kontakt ze służbą parkową, to w ażny czynnik zadowolenia zwiedzającego. W ładze parkowe uważają, źe służba jest poto, by nieść pomoc p rzy ­ byszom. Strażnik nie jest tu zmorą z frazesem «nie wolno» na ustach. Nie, jest to miły, kulturalny, miody człowiek, którego uśmiech zda się mówić: «Nie widziałeś jeszcze tego, pójdź ze mną, zobacz, a nie pożałujesz».

Cała służba wychowawcza w parkach jest bezpłatna, do dyspozycji zwiedza­

jącego. Mówią o tern liczne ogłoszenia, zapraszające na różne imprezy. I zwiedza­

jący umieją ocenić ten wysiłek władz.

Jak przedstawia się na tern tle ten, dla którego w myśl aktu Kongresu te cuda stworzono — przeciętny obywatel zwiedzający?

Każdy obywatel Stanów jest dumny z parków narodowych. Istnieje przekona­

nie, źe Stany są dość bogate i dość m ają innych zasobów naturalnych, by sobie móc pozwolić na wydzielenie na parki narodowe dużych przestrzeni, choćby one miały obejmować naturalne bogactwa. Czy w tym punkcie widzenia nie kryje się charak­

terystyczny rys amerykańskiego snobizmu (powierzchnia parków stanowi przecież zaledwie 0-250/o powierzchni Stanów), nie chcę przesądzać. Mogę tylko stwierdzić, źe ten punkt widzenia pociąga za sobą poważne konsekwencje, niezmiernie korzystne dla ruchu ochroniarskiego i ułatw ia jego organizację. Przeciętny Amerykanin ocenia należycie istnienie parków i jeździ do nich chętnie. Ruch turystyczny, obejmujący parki, to rzecz, która każdemu rzuca się w oczy. Włóczęgowski sposób spędzania la ta lub urlopu, czy też naw et «week end'u», uzyskał sobie od kilkunastu lat niesły­

chaną popularność. P arki narodowe są celem całych pielgrzymek automobilowych, które naw et z najbardziej wschodniego Stanu Maine ’) dążą co roku na zachód.

A przecież to droga licząca tysiące kilometrów! Większość bowiem parków narodowych leży na zachód od Gór Skalistych. Przy calem swem zmaterializowaniu, i co za tern idzie, wysuwaniu na pierwszy plan dorobku cywilizacyjnego, każdy Amerykanin ma w sobie coś pierwotnego. Dla odpoczynku, czyto mięśni, czy nerwów, szuka zetknię­

cia się z przyrodą.

Ja k to zetknięcie wygląda? Czy do tego potrzeba aż nadzw yczajnych rzeczy?

Tak, a to dlatego, źe drugim rysem A merykanina jest wyczuwanie potrzeby silnych w rażeń i kontrastów. Szczątki przyrody znajdzie on wszędzie, naw et w najbardziej

') Najdalej na północny wschód wysunięty kraniec atlantyckiego wybrzeża Stanów.

P A R K I N A R O D O W E A M E R Y K I PÓ Ł N O C N E J — I D E A I R Z E C Z Y W IST O ŚĆ 53 kulturalnie zmienionym zakątku Stanów, ale wrażeń silnych dostarczy mu tylko na­

praw dę dzika, pierwotna okolica. Wszystko jedno, czy będzie to otchłań kanjonu, czy m ajestatyczne drzewo mamutowe lub lodowiec w Glacier Parku. Takiemu czło­

wiekowi przyroda musi zaimponować wielkością; ta sama przyroda, którą on ujarz­

mił. Musi się poczuć wobec niej małym i wtedy — rzecz dziwna — zaczyna się interesować nawet drobiazgami, szczegółami. Tu więc zaczyna się wychowawcza rola służby parkowej, rola trudna, ale wdzięczna. Przeciętny zwiedzający uczy się chętnie; jeden tylko warunek musi być zachowany: nauka musi być dla niego prawie że przyjemnością, potrzebą — nie może mu być_narzucona.

Dzięki umiejętnie wypracowanym metodom i planom, służba ta cieszy się nie- słychanem wzięciem. W ystarczy podać kilka cyfr. W r. 1931 ogólna frekwencja w parkach narodowych wyniosła 2,191.167 zwiedzających, liczba zaś kontaktów na­

w iązanych ze służbą parkową w celach kształcenia wyniosła 2,313.821. Znaczy to, źe każdy zwiedzający odnosił jakieś minimalne choćby korzyści naukowe, zaś z tego kilkadziesiąt tysięcy korzyści większe. Jest to więc stan conajmniej zadowalający.

Trzeba przyznać, źe władze mają pracę niesłychanie ułatwioną przez dwa czynniki:

nastawienie oraz karność publiczności. Przy tej drugiej warto się zatrzymać. Prze­

pisy w parkach narodowych są bardzo ścisłe. Mimo to jednak Amerykanin szanuje je i nie wypowie ani jednego słowa sprzeciwu lub niezadowolenia. Służba zaś z obo­

wiązku uważa na przepisy i stosuje je ściśle. Naprawdę zostałem mile zasko­

czony, kiedy przy wjeździe do Sequoia N. P. oświadczono mi grzecznie, źe zanim wjadę, muszę wrócić się kilka mil i napraw ić automobil. Okazało się, że po prze­

byciu pustyni (Dead Valley) i odcinka dróg, znajdujących się w trakcie przebu­

dowy, miałem uszkodzony trochę tłumik (czego sam nie dostrzegłem, gdyż na tych wysokościach motor z zasady działa mniej sprawnie i głośniej). «Ranger» z uśmie­

chem oświadczył, że terkot motoru zbyt płoszyłby zwierzynę.

Dzięki temu, źe zw raca się uwagę naw et na drobiazgi, panuje w parkach porządek.

P rzy takim zaś ruchu, jaki tam panuje, jest to pierwszym warunkiem bezpieczeństwa.

Dostępne dla każdego parki są jednak «przyjemnością» dość kosztowną. Jeden dolar wstępu od każdego auta, wysokie ceny kabin w hotelach, wszystko to mogłoby raczej odstraszyć liczne rzesze zwiedzających. A przecież tak nie jest. Ludzie dla samego obcowania z naturą potrafią żyć skromnie, «na dziko». W każdym parku, bezpłatne miejsca campingowe pełne są namiotów. Wszędzie widać, źe nie żałuje się

•ofiar ze swych wygód za cenę przeżyć estetycznych w parku. Duże znaczenie ma także wrodzone u każdego Amerykanina umiłowanie przyrody, które ułatwia mu te pewnego rodzaju ofiary.

Gdy Europejczyk ogląda te cuda, zpoczątku wpada w jakiś jakby trans. Wszy­

stko wydaje się idealne, piękne, miłe i dla człowieka stworzone. Wszystko jest tam urządzone zgodnie z zasadą «for use and enjoyment of people».

Realizacja tej zasady, a przez to doskonalenie organizacji nie uwzględnia jednak innej, ważnej strony zagadnienia. Człowiek jest tu główną osobą, dla niego robi się wszystko. Chroni się krajobraz, szatę roślinną, zwierzynę. Ale czy robi się to bez­

względnie zgodnie z prawami natury? Czy dzisiaj parki narodowe Ameryki Północ­

nej są naprawdę ostojami pierwotnej przyrody? Otóż, nie. Ta sprawa zaczyna inte­

54 JÓ Z E F M IK U L S K I

resować coraz to szersze koła społeczeństwa amerykańskiego. Zaczęły się nią zaj­

mować władze centralne i kto wie, czy nie zanosi się na bardzo poważne zmiany, mogące zgoła przekształcić instytucję parków narodowych. Takie przynajmniej od­

niosłem wrażenie podczas rozmowny z jednym z naczelnych dyrektorów N. P. Service w Waszyngtonie. Wglądnijmy jednak w szczegóły.

Polityka organizacyjna musiała iść jednocześnie w dwu kierunkach: zachowa­

nia pierwotności danego obszaru i ułatwienia jego zwiedzania. Niestety, przew ażyła rzecz druga. P rzy pozornem zachowaniu pierwotności przyrody dopuszczono się w ła­

śnie w imię drugiej spraw y licznych grzechów, których naturalne konsekwencje ujaw ­ niły się dzisiaj, po wielu latach. Takim grzechem była spraw a zachowania fauny.

W myśl idei parki narodowe miały się stać «matecznikiem» pierwotnych zwierząt, w nich miały się one swobodnie rozwijać. Zaszło tu jednak wielkie nieporozumienie.

Za zwierzynę bowiem uznano zwierzęta li tylko łowne, a więc np. sarny, jelenie, bizony i t. p. Ich stan wzrósł też bardzo prędko. Wiemy, że właśnie dzięki narodo­

wym parkom zostały uratowane bizon i antylopa widłoroga. Natomiast pod pozorem bezpieczeństwa zwiedzających oraz strat wyrządzonych w zwierzynie, zaczęto tępić zwierzęta drapieżne. Tak wytępiono wilka w Yellowstone, w ten sposób z większości parków zniknęła puma. A przecież wiadomo, źe te zwierzęta prawie nigdy nie n a­

padają na człowieka. Zapomniano, jak ą rolę spełniają drapieżcę w gospodarce p rzy­

rody. Zemściło się to jednak bardzo. W r. 1934 w Yellowstone musiano odstrzelić przeszło 4000 wapiti (C enus canadensis), które rozmnożyły się tak, źe groziło im głodowanie (pozostało ich jeszcze około 10.000) i zaczęły szerzyć się zarazy. Przed kilku laty narodowy las «Kaibab» na północnej krawędzi Wielkiego Kanjonu Kolo­

rado został doszczętnie zniszczony przez nadmierne stada sarn (Odoicoleus hemionus), które rozmnożyły się tam po wytępieniu pumy. W Górach Skalistych i Kalifornji został prawie wytępiony niedźwiedź szary, «grizzli» {Ursus liorrihilis), który panował niegdyś nad brunatnym baribalem {Ursus americanus). Człowiek, który zwiedza parki, cieszy się, że zwierzęta są tam niepłochliwe. Cieszy się n a widok jeleni p rzy­

chodzących do ręki lub niedźwiedzia składającego mu w izyty w aucie. Bezsprzecznie są to wrażenia bardzo miłe. Mówi się wtedy dużo n a tem at naturalnego, przyjaznego stosunku zwierząt do człowieka. Dowodzi się niemal, że takie czy inne zachowanie się zwierząt zależy właśnie od tego, jak człowiek się do nich odnosi. Jest to bez­

sprzecznie doskonałym argumentem, jeżeli idzie o stronę hum anitarną stosunku do zwierząt lub też o walkę z m anją rekordu myśliwskiego. Jest to rzecz bardzo miła, gdy chodzi o pierwsze bezpośrednie zetknięcie się z fauną parków. Ale niestety to wrażenie miłe wnet ustępuje miejsca niesmakowi. Każdemu, kto głębiej wypatruje się w odwieczny porządek natury, taki stan rzeczy wydaje się parodją, a naw et czemś przykrem. Piszę to na podstawie własnych wrażeń, a także zdań przyrodników ame­

sprzecznie doskonałym argumentem, jeżeli idzie o stronę hum anitarną stosunku do zwierząt lub też o walkę z m anją rekordu myśliwskiego. Jest to rzecz bardzo miła, gdy chodzi o pierwsze bezpośrednie zetknięcie się z fauną parków. Ale niestety to wrażenie miłe wnet ustępuje miejsca niesmakowi. Każdemu, kto głębiej wypatruje się w odwieczny porządek natury, taki stan rzeczy wydaje się parodją, a naw et czemś przykrem. Piszę to na podstawie własnych wrażeń, a także zdań przyrodników ame­