• Nie Znaleziono Wyników

NIECO INNY KSZTAŁT PROBLEMÓW PRZESZŁOŚCI

W dokumencie Zwrot, R. 43 (1991), Nry 1-12 (Stron 142-147)

Pomysł radakcji „Zwrotu“, zamiesz­

czać w rubryce „Ława“ teskty, bądące uzupełnieniem do nauki historii, uw a­

żam za bardzo trafny — zanim będ ą do dyspozycji nowe podręczniki, upłynie sporo czasu. Z zainteresow aniem czy­

tałem te k st kolegi B. Kiszy „Projekt utw orzenia konfederacji polsko-cze­

chosłowackiej“ w nr. 9 i 10. Chciałbym do tego tekstu dodać kilka uwag raczej polemicznych, w ątpię bowiem, że czytel­

nicy będą mieli możliwość konfrontow ać ten te k st z innymi opracow aniam i tego tem atu lub naw et źródłami. Znam dobrze trudności autorskie, ja k zm ieścić skom ­ plikowany m ateriał historyczny n a kil­

kunastu stro n ach m aszynopisu, może w skutek tego pew ne w nioski w tekście są raczej tzw. krótkim i spięciam i wzgl.

pow tarząją za lite ra tu rą opinie nie m ają­

ce zbytniego oparcia w realiach i rzeczy­

wistości.

Uwagi moje będą dotyczyły pod wielo­

ma względami roli E. Benesza, który ze

stro n y czechosłowackiej był w spraw ach dotyczących tem atu osobą czołową. Wia­

domo, iż ju ż w latach m iędzywojennych nie kwapił się do zadzierzgnięcia ścisłych związków politycznych z Pol­

ską, i to z tej przyczyny, że uważał ją za bardziej zagrożoną przez przyszły odw et niemiecki. Agresja kierow ana z B erlina dosięgła w końcu wcześniej Pragi, tego jed n ak z uwzględnieniem realiów przez cały okres republiki weim arskiej w Nie­

mczech (1919—1933) nikt nie mógł prze­

widzieć. W Pradze je d n ak żywiono też pew ne obaw y z pow odu w schodniej, ry ­ skiej granicy Polski, to jed n ak bynaj­

mniej nie było tylko p ry w a tn ą opinią Be­

nesza, ale całej czeskiej polityki w ogóle. Zwróciłbym pod tym względem uwagę n a wypowiedź A. Svehly, czołową postać agrariuszy czeskich, pod wieloma względami przypom inającego W itosa: za­

pew ne był to wielki realista \ człowiek nie ulegający m rzonkom ideologicznym.

Svehla powiedział ju ż w grudniu 1918 r.

1 5 6 1

grupie polityków polskich, że je s t b a r­

je st właściwie żadnym argum entem , tyl­ je, i to tylko jako przypuszczenia, dopie­

ro w początkach r. 1944. W cze­

Patriotów w ZSRR by się też znaleźli;

w ZSRR była do tego celu w ystarczająco liczna em igracja kom unistyczna z Cze­

chosłowacji. W jak i sposób więc miał Be­

nesz uzew nętrznić sw oją „nieobojęt- ność“? Są to sform ułow ania niepoważne i nierealne.

Czy można się dziwić, iż nie tylko Be­

nesz osobiście, ale cały rząd cze­

chosłowacki w Londynie ustosunkow ał się negatyw nie do takich w ariantów pol­

skich planów federacyjnych (Polska usiłowała nie o luźną konfederację, ale o bardzo ścisłą federację), które np. roz­

ważały koncepcję trójfederacji polsko- słowacko-czeskiej, co było sprzeczne nie tylko z ideą czechosłowakizm u, ale także z racją sta n u Czechosłowacji jako takiej, ponieważ to by nieznośnie podwyższało ryzyko zm ajoryzowania czeskiego członu takiej federacji. Zresztą „odboj“ walczył o odnow ienie republiki w jej przedm ona- chijskich granicach, nie zaś o jej roz­

członkowanie lub rozpuszczenie w j a ­ kiejś szerokiej federacji środkow oeuro­

pejskiej. Zresztą uczulenie n a oddziela­

nie się Słowacji było całkiem zrozumiałe.

Istniały tu przecież świeże dośw iadcze­

nia z końca lat trzydziestych z w ygryw a­

niem autonom izm u i seperatyzm u słowackiego przeciwko integralności Czechosłowacji.

Czy m ożna się dziwić, iż Benesz uważał za niezbędny w stępny w arunek przyszłego związku uprzednie uregulo­

w anie spraw y granic polsko-sowieckich, doskonale wiedząc, iż polityka brytyjska (wów czas jeszcze polityka wielkiego mo­

carstw a kolonialnego i światowego) ak­

ceptow ała w tym względzie żądania so­

wieckie? Czy on jako emigracyjny prezydent małego państw a miał się zo­

bowiązywać do popierania postulatów, od których stroniły m ocarstwa, nawet polski sojusznik Anglia? Przez to tylko by się w plątał w problem y całkowicie obce czechosłowackiej myśli politycznej.

Dobrze wiem, iż w Wilnie było owe 2 % Litwinów przed wojną, że było to miasto polsko-żydowskie. Jednakże nikogo z Czechosłowaków nie interesowała przynależność państw ow a Wilna jako spraw a dla n as zupełnie egzotyczna i po­

stronna, przysłowiowo nie w arta życia naw et jedynego żołnierza czechosłowac­

kiego.

Uwagi te m ają za cel wskazać, iż histo­

ryczna realność tak wydarzeń, jak proce­

sów albo idei i planów ma z reguły nie tylko jed en kształt i jed en kolor, a dla uzyskania właściwego obrazu prze­

szłości trzeba uwzględnić możliwie wszystkie. Nareszcie można po długich dziesięcioleciach napraw dę pisać o wszystkim. Sądzę, iż należy więc pisać nie tylko w celu przysłowiowego , p o ­ krzepienia serc“, bo to też je st powierz­

chowne.

JARO SLAV VA LENT A

fo t. A D A M SZOP

Wędrówki nazewnicze

GRODZISZCZE (3)

PÓŁNOCNO-WSCHODNIA CZĘŚĆ MIEJSCOWOŚCI

Do najbardziej na północ w ysuniętej części Grodziszcza dojdziem y najwygod­

niej z przystanku autobusow ego Na Kościelcu w ąską asfaltow ą drogą p ro­

w adzącą stąd w kierunku południowo- wschodnim. Dla idącego z Kościelca je s t to C esta n a B ab ió m Góre, a d la tego, kto idzie od Grodziszcza, je s t to C esta n a K o ścielec lub C esta p r z e z B ab ió m Góre.

Po przebyciu około 500 m etrów mijamy oborę Państw ow ego G ospodarstw a Rol­

nego i tuż za nią wkraczam y do części Grodziszcza, zwanej K a m io n ka , K a m io n ­ ki, N a K a m io n ce, N a K a m io n k a c h . ( K a ­ mionka — od staropolskiego w yrazu ka­

m ionka ,kupa kam ieni1). Po prawej stronie drogi znajduje się dom mieszkal­

ny n r 87 Adolfa Mierwy, ostatniego prze­

wodniczącego Miejscowej Rady Naro­

dowej w Grodziszczu przed scaleniem Grodziszcza z Cierlickiem, które na­

stąpiło 1. 1. 1975.

Gdybyśmy w tym m iejscu zboczyli z drogi na lewo, kolo dom u n r 86 A lojze­

go Morawca, doszlibyśm y do dom u n r 74, zbudowanego niegdyś przez zacną ro ­ dzinę Opiolów, którego obecnym w łaści­

cielem je s t Ja n F am ik. Na polu przyna­

leżnym do tego dom u stała w ubiegłym wieku chałupa, a w niej urodził się J a n Ż m ijka, późniejszy ksiądz rzym skokato­

licki i w ydaw ca kancjonału. Nie mamy na razie dostępu do pierwszego w ydania jego kancjonału z roku 1862, dlatego załączamy odbitkę kserograficzną stro n y tytułowej w ydania z roku 1887. Czytelni­

ka zaciekawi n a pewno, dlaczego

w nagłówku podano: „Kancjonał katolic­

ki m n ie js z y “. Otóż ks. Żmijka przepraco­

wał kancjonał, którego autorem był ze- brzydowicki proboszcz ks. Antoni Janusz (1820—1861). Kancjonał ks. Ja n u ­ sza zaw ierał 1256 stro n druku i był ze względu na sw ą grubość niezbyt wygod­

ny w użyciu, był za wielki, natom iast kancjonał ks. Żmijki liczył 557 stron i z tego pow odu został nazw any kancjo­

nałem mniejszym.

W dokumencie Zwrot, R. 43 (1991), Nry 1-12 (Stron 142-147)