• Nie Znaleziono Wyników

Zwrot, R. 43 (1991), Nry 1-12

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zwrot, R. 43 (1991), Nry 1-12"

Copied!
1008
0
0

Pełen tekst

(1)

1/91

I

■vwm

(2)

* '& C y j£ \r * - ' ’

**• ŁV^/^'S^i4r5

(3)

O NOWOROCZNE

“ MEDYTACJE

P rz e d k ilk u d n ia m i ro z p o częliśm y n o w y ro k 1991. Z a s ta n a w ia m y się, co n a s w nim czek a. J e d n o j e s t p e w n e . W yw alczone p rz e d ro k ie m sw o b o d y d e m o k ra ty c z n e są w a rto ś c ią n ie p r z e m y ą ją c ą i n ig d y j u ż n ie p o zw o lim y s ię ta k zn iew o lić. P o k o n a ć siły k o m u n isty c z n e by ło n ie ła tw o , a le je s z c z e tr u d n ie j b ę d z ie n a p ra w ić zn iszczen ia, j a ­ k ie z a n ie c h a ły w cały m n a sz y m życiu. P rz e d e w s z y stk im tr z e b a g ru n to w n ie p rz e b u ­ d o w ać g o sp o d a rk ę . P rz y w ró c ić n o rm a ln e fu n k c jo n o w a n ie p r a w ek o n o m iczn y ch .

N ie b ę d z ie ła tw o . K ażd em u z o so b n a i n a m ja k o n a ro d o w e j g ru p ie p o lsk ię j. Przy- z w y czaliśm y się do sw o is te j n a d o p ie k u ń c z o śc i p a ń s tw a , k tó r e fin a n s o w a ło n ie ty l­

ko p o trz e b y so c ja ln e je d n o s te k , lecz ta k ż e ró ż n o ro d n e p o tr z e b y g ru p sp o łeczn y ch . J a k o g ru p a n a ro d o w a b y liśm y n ie ja k o n a g a rn u s z k u p a ń stw o w y m . N asze in s ty tu c je

— PZKO, p r a s a i in n e w y d a w n ic tw a p rz y z w y c z a iły się żyć z d o ta c ji. W p rzy szło ści b ę d z ie m y m u s ie li c o ra z b a rd z ie j sa m i so b ie z a ra b ia ć n a w ięk szo ść in s ty tu c ji m n iąj- szościow ych.

N ik t n a m n a to m ia s t n ie b ę d z ie z a k a z y w a ł p o w o ły w ać so b ie ta k ie in s ty tu c je , ja k ie p o trz e b u je m y , a le sa m i b ę d z ie m y m u s ie li fin a n s o w a ć ic h fu n k c jo n o w a n ie . T a k było p rz e d w o jn ą, k ie d y n a s i p rz o d k o w ie z w ła sn y c h śro d k ó w , w ła s n ą p r a c ą u tw o rz y li d z ie s ią tk i o rg a n iz a c ji, w y b u d o w a li s e tk i o b ie k tó w — sa m y c h ty lk o sk lep ó w (f ilii) łaziarisk ięj s p ó łd z ie ln i spożyw ców b y ło p o n a d se tk ę .

W c zasie o k u p a c ji z a b ra li n a m to w sz y stk o N iem cy, a p o w o jn ie o d zy sk aliśm y z n ic h ty lk o część, i to n a k ró tk o . O d ro k u 1964, k ie d y m u s ie liśm y o d d a ć (s p rz e d a ć z a 1.138.000 K ćs p r z e d s ię b io rs tw u R A J ) o s ta tn i n a sz o b ie k t p o lsk i, h o te l „ P ia s t“ , b y liśm y c a łk o w ic ie p o z b a w ie n i d o ro b k u w ie lu p o k o le ń n a sz y c h p rzo d k ó w , k tó rz y od s tu k ilk u d z ie s ię c iu l a t b u d o w a li i n f r a s t r u k tu r ę sp o łe c z n o -g o sp o d a rc z ą naszej p o lsk ią j m ik ro sp o łeczn o ści, n a jp ie rw w ra m a c h A u stro -W ęg ier, a p o r. 1920 C ze­

ch o sło w acji.

J e s t o czy w iste, że s k o ro n a m t e m a ją tk i z a b ra n o i zezw o lo n o n a d z ia ła n ie ty lk o n ie lic z n y c h in s ty tu c ji p o lsk ic h , d o tu ją c ic h fu n k c jo n o w a n ie , to d z iś p o w in n iśm y ow e o b ie k ty o d zy sk ać, w z g lę d n ie w y eg z e k w o w a ć z a n ie o d p o w ie d n i e k w iw a le n t p ie n ię ż n y . P o zw o li n a m to n a fin a n s o w a n ie d e fic y to w y c h , a le n ie z b ę d n y c h d la n a ­ szej m n ię jsz o śc i n a ro d o w e j in s ty tu c ji. P rz e d e w sz y stk im sz e ro k o p o ję ty c h p la c ó ­ w e k k u ltu ra ln y c h , z w łaszcza p ra s y . T o n a p o c z ą te k , a le g łó w n ie m u sim y nau czy ć się g o sp o d a ro w a ć w w a ru n k a c h w o ln ęj k o n k u re n c ji. T w orzyć firm y , sp ó łd zieln ie, s p ó łk i p o ls k ie , u ła tw ia ją c e n a m z d o b y w a n ie śro d k ó w n a p ra c ę n aro d o w ą.

C zego b ę d z ie m y p o trz e b o w a li d o te g o n a jb a rd z ie j, p o z a in w e n c ją i sm y k a łk ą do r o b ie n ia in te re s ó w , to c ie rp liw o ś c i o ra z w z a je m n e g o z ro z u m ie n ia i z a u fa n ia . M niej p o d ejrzliw o śc i, a w ięcej w ia ry w to , co ro b ią in n i w sp ó łd z ia ła ją c y , n a n aszej p o l­

sk ią j n iw ie.

C ie rp liw o śc i i w zą je m n ę j to le ra n c ji życzę p rz e d e w sz y stk im je d n a k W am , S za­

n o w n i C zy teln icy . G łó w n ie w ia ry w p o c z y n a n ia w ład z, d e m o k ra ty c z n ie p rz e z n a s w y b ra n y c h . N a p e w n o n ie d o p u sz c z ą o n e d o ja k ie g o ś d ra s ty c z n e g o u p a d k u g o sp o ­ d a rc z e g o i do o b n iż e n ia s to p y życiow ej p o n iż e j p rz y z w o ite g o m in im u m życiow ego.

JA N RUSNOK rys. KAGA

u.oo

[ 1 ]

(4)

Jedną z nąj w ażniej szych im prez, dotyczących blisko naszej m niejszości na­

rodowej w ostatnim czasie, było sp otk an ie Polonii z całego św iata w Rzy­

mie w ostatn ich dniach października 1990. Poniżej drukiyem y najw ażniej­

sze przem ów ienie rzym skich obrad, oręd zie Papieża Jana Paw ła II do zgrom adzonych 29. 10. 1990 w W atykanie u czestn ik ów zlotu.

DRODZY BRACIA I SIOSTRY, UMIŁOWANI RODACY!

Z Polonią całego św iata spotykałem się wiele razy: tu, w R zym ie, i w innych miejscach, ale takiego spotkania, ja k dziesiejsze, jeszcze n ie było. Posiada ono charakter wyjątkoury. Razem zgrom a­

dziła się Polonia, Polacy za m ieszka li za granicą oraz przedstaw iciele z Kraju.

Serdecznie w itam i pozdrauńam w szystkich tu obecnych. W itam najpierw przybyłych K sięży Biskupów. Moje słowa kieruję do Pana Profesora A ndrzeja Stel­

machowskiego, M arszalka Senatu a zara­

zem Przewodniczącego Wspólnoty Pol­

skiej, i dziękuję Mu za przem ów ienie urprowadzające do dzisiejszego spotka­

nia. W itam Panów Ambasadorów p rzy Stolicy Apolstolskiej i p rzy Kwirynale.

Pozdrawiam Panów Prezesów Organiza­

cji Polonijnych z Panem In żyn ierem Sta­

nisławem Orłowskim, Przewodniczącym Rady Koordynacyjnej Polonii Wolnego Świata, oraz wszystkich obecnych tu irrzedstawicieli, a przez Was w szystkie środowiska, które reprezentujecie.

Powiedziałem na wstępie, że je st to spotkanie wyjątkowe, g d yż je st w ynikiem nowej sytuacji, w ja k iej znalazła się Pol­

ska, Europa, cały świat. Jest to spotkanie szczególne, bo został naw iązany pierw szy

oficjalny kontakt z Polonią i Polakami całego świata. P rzypom inają m i się słowa, ja k ie w ypow iedziałem do Polaków w Londynie w d n iu trzyd ziestym m aja 1982 roku. M ówiłem wówczas: „nie m oż­

na o Was myśleć, wychodząc od pojęcia

„em igracja“: trzeba myśleć, wychodząc od rzeczyw istości „ O jczyzna“. Ta w ięź z O jczyzną była i je st dla Was silą du ­ chową, głęboko zakorzenioną w Waszych sercach, tradycjach, rodzinach, w ku ltu ­ rze. Opuściliście tę Ojczyznę, ale nie przestaliście być Polską, częścią szcze­

gólną Polski. Bolała Was je d n a k ta f i ­ zyczn a nieobecność“. B yliście w ja k im ś sensie poza Polską.

D zięki Bogu, je st to j u ż przeszłość. D zi­

sia j m ożecie powiedzieć, że te w ięzy z Ojczyzną nabrały nowego życia. Mo­

żecie j u ż n aw iązać oficjalny kontakt z Krajem, i to rozważaliście, m iędzy in ­ nym i, podczas Waszych konferencji. J u ż .nie będzie trzeba o Was z bólem m ów ić

„Polacy nieobecni fizyc zn ie, nie mający racji“. I za to trzeba gorąco dziękować Bogu, twórcy historii, dziejów człowieka i narodów. Odczuwacie d zisiaj znowu bliskość tej Ojczyzny.

D zisiaj są wśród nas obecni Polacy, de­

(5)

legaci Polaków zam ieszkałych na Litwie, Łotwie, Białorusi, Ukrainie, w Cze­

chosłowacji, na Węgrzech i w R u m u n ii.

N ie są oni emigracją, ale zechcieli uczest­

n ic zyć w ty m spotkaniu Polonii i Po­

laków. Na ich obecność pragnę zw rócić szczególną uwagę. W w y n ik u p rze m ia n dokonujących się w tych krajach, mogą oni po raz p ierw szy brać u d ział w takim spotkaniu. Jest to w zruszający m om ent dla m n ie osobiście i dla w szystkich nas tu obecnych. Kto by pom yślał o takiej m o żli­

wości jeszcze kilka lat tem u? Do nich kie- ruję gorące słowa pow itania, cieszę się wspólnie z n im i i razem z n im i dziękuję Bogu serdecznie za ten upragniony dar spotkania. Wasza historia nacechowana je st tragizm em . Zachowaliście je d n a k w iarę ojców. Łączy Was tradycja wielolet­

niej, heroicznej w alki o u trzym a n ie włas­

nej narodowości. Jesteście bogaci dośw iadczeniam i lat w alki o zachowanie i um ocnienie sw ej tożsamości. N igdy n ie zapom nieliście o O jczyźnie d zięki Wasze­

m u p rzy w ią za n iu do polskiej tradycji i legendarnemu wprost patriotyzm ow i.

Raduję się więc n iezm iern ie Waszą ra­

dością, że m ożecie tu być. W spom nijm y na tym m iejscu żyw ą w iarę tych, którzy za te wartości cierpieli i za n ie ponieśli śmierć.

Jak w idzim y, oblicze Europy zm ieniło się i nadal stopniowo ulega przekształce­

niom. Jesteśm y narodem, który m a swój szczególny wkład w tych przem ianach.

Nasze w ysiłki n ie poszły na m arne i d z i­

sia j zbieram y j u ż owoce, ja k choćby to dzisiejsze wspólne spotkanie. A le nowe sytuacje wymagają nowych postaw, które rodzą się ze spokojnych przem yśleń. W in­

n iśm y w zm acniać naszą tożsam ość naro­

dową, nie wolno n am zapomnieć, kim je s ­ teśm y i gdzie są nasze korzenie.

W inniśm y czu ć się zaw sze je d n ą wspól­

notą, niezależnie od tego, gdzie są nasze domy i miejsca pracy. Jesteśm y odpowie­

dzia ln i za rozwój naszej ku ltu ry i nauki, ale nie m ożem y też zapomnieć, że n a le ży­

m y do w ielkiej wspólnoty narodów, że ko­

rzysta m y z ich dorobku i osiągnięć. Inne narody też chcą wzbogacać się, czerpiąc

z naszego skarbca. M ożemy być dum ni z tego, co m am y. Dlatego tak bardzo waż­

ne jest, by czu ć się Polakiem, m ieć św ia­

dom ość polskich korzeni, które sięgają ty ­ siąca lat, a czerpią siłę z chrześci­

ja ń sk ie j w iary i ku ltu ry europejskiej.

Św iadom ość tych związków, a zarazem św iadom ość wartości własnej kultury po­

mogą n a m właściw ie ocenić sam ych sie­

bie i zw iększą poszanow anie kultury in ­ nych narodów. Jesteśm y odpowiedzialni za Polskę, za to, co ona stanowi, i za to, co od n ie j o trzym a liśm y i otrzym ujem y.

Pragnę zacytow ać słowa, które wypo­

w iedziałem do m oich Rodaków przed ro­

kiem, na spotkaniu w ig ilijn ym 24 grud­

nia: „ .. . T rzeba. . . abyśm y odnajdywali swe w łasne m iejsce — m iejsce z takim trudem bronione i wypracowane — pośród w szystkich narodów, przede w szystkim europejskich. M usi być doce­

nione twórcze znaczenie i trud naszych sprzeciwów. M usim y też sam i od siebie potw ierdzić nasz wkład w nowe ukształtow anie życia n a n a szy m konty­

nencie. M usim y wypracow yw ać ten nowy kształt ze w szytkim i, przede w szystkim z tym i, z któ rym i łączy nas historyczne sąsiedztw o“.

D ziękuję Wam serdecznie za to spotka­

nie. Tak bardzo bym chciał, aby ono p r z y ­ czyniło się do um ocnienia w ięzi z kra­

jem , którem u na im ię Polska. Niech ono nas wzbogaci wspólnie, niech słu ży temu dobru wspólnemu, ja k im je st nasza Ojczyzna, każdej wspólnocie ludzi, którzy czują się z n ią złączeni w ięzam i krwi, każdem u Polakowi i każdej Polce, gdzie­

kolwiek żyją.

Ojczyzna to nasza wspólna Matka, to na sz „wielki zbiorowy obowiązek“ (C. K.

Norwid). Jesteśm y za n ią odpowiedzial­

ni.

W szystkich polecam Bogu w m odlitw ie i proszę P anią Jasnogórską, aby opieko­

wała się naszą O jczyzną i w szystkim i Polakam i w kraju i poza jego granicam i.

Bardzo proszę obecnych tu księży B is­

kupów, aby w spólnie ze m ną u d zielili błogosławieństwa uczestnikom, spotkania i ich rodzinom.

(6)

BOJE I POTYCZKI FRANCISZKA ŚWIDRA

I s tn ie ją ta k ie te r e n y tw ó rc ze, od k tó ­ ry c h p rz e z d z ie s ię c io le c ia b ije g o rąc, t a k że ch o d zi się d o k o ła n ic h n a p a l­

cach. D o sło w n ie n a sy c o n e lu d z k im lo ­ sem i k rw ią , n ie p o z w a lą ją n a m w y ­ tc h n ą ć a n i b e z k a rn ie s ię o d d alić.

D otyczą o n e w sz y stk ic h w około, lecz u z e w n ę trz n ią ją się i p rz y b ie rą ją k o n ­ k r e tn e k s z ta łty w w y p o w ie d z ia c h lu d z i p o w o łan y ch d o n a z y w a n ia w sp ó ln y c h odczuć. O w o p o w o ła n ie n o si się w so b ie ja k o ciąż ący n a k a z n ie u s ta w a - n ia . W yb u ch a o n n ie k ie d y w je d n y m zd ecy d o w an y m a k c ie k re a c y jn y m , rza- dziej w s e r ii. M oże d la te g o , że p ra w o s e ­ r ii — a id ę w te j c h w ili tr o p e m P a w ła K u b isza i F ra n c is z k a Ś w id ra — j e s t lo s o ­ w e i d o ty czy ra c z e j ż y c ia tw ó rc y . T ego życia, k tó r e o d d ą je s ię c a łe z a c e ln e t r a ­ fie n ie w is to tę .

P rzy zn am się, że w tr a k c ie ro z g lą d a ­ n ia się po o k o licach s z tu k i cie sz y ń sk ie j szczeg ó ln ie m ocno o d d z ia ła ł n a m n ie fr a g m e n t e se ju P . K u b isza „ S p ra w y i lu ­ d z ie “ : „ Z n ie n a c k a z aczęli m n ie o d w ie ­ d zać ró ż n i lu d z ie , k o led zy i n ie z n a jo m i.

P ew n eg o d n ia z ja w ił się u m n ie tę g a w y m łody czło w ie k z b u jn ą c z u p ry n ą n a czole. O bcesow y w o b e jśc iu , z m ie js c a w y ced ził p rz e z sw o je p ię k n e , b ia łe zę- b y :

— J o j e F r a n c e k Ś w id e r, m a lu ję i rz e źb ię , a le u n a s za stó j, b ra k r o z m a ­ chu, z ę b y m o żn a w b ija ć w śc ia n y , w s z y s tk o d o l u f t u __

— S z u m n i e . . . a j a j e s t e m . . . — a le

Ś w id e r n ie d a ł m i skończyć. S y p ał j a k z rę k a w a p o m y sła m i co tr z e b a ro b ić, to ta k , to in a c z e j. W y d aw ało m i się p rz e z c h w ilę, że c a ły ś w ia t ch ce w y w ró cić do g ó ry n o g am i. N a k ró tk o z a m ilk ł i p o p a ­ tr z a ł n a sw o je sk ó rz a n e , ty p o w o rz e ź n ic k ie w ty c h cza sa c h K am asze n a ły d k a c h . D o p iero , p o ty m sp o jrz e n iu n a m n ie , w y b u c h n ą ł n a p ra w d ę :

— N a p isz e p a n k s ią ż k ę w ie rszy , a ja , j a k o tr z y m a m te w iersze, w y k o m b in u ję d o n ic h k ilk a m i e d z i o r y t ó w . . . “ (G łos L u d u , 14 IX 1968).

P r z e d n ó w e k a P o m n ik Ź y w o c ic k i — d w a s p ię te z so b ą o g n is k a ślą sk ie g o i tr w a n ia , i w e g e to w a n ia . . . M a tk a Ż y w o c ic k a p o s ia d a sw o ją szczeg ó ln ą h is to rię . O d sam eg o p o c z ą tk u s p o ty k a ły j ą p rz e c iw s ta w n e d ą ż e n ia . B ard zo w y­

m o w n a w sw o im b ó lu i zd ecy d o w an y m g e śc ie sp rz e c iw u n ie z m ie n n ie czu w a n a d .z w ło k a m i m ę ż a — d o k o ła zaś b ie g n ą „ m a ło w ie lk ie “ , a le z a ż a rte ś lą s k ie sp ra w y . W n e t z p o c z ą tk u ob- r a i li w ie p o d w a ż a n o j ą j z a sa d n o ść i sy m ­ b o lic z n ą w a g ę : je s z c z e n a 4 d n i p rz e d o d sło n ię c ie m n ie by ło zgody n a je j z a is t­

n ie n ie w s te ra n y m k rą jo b ra z ie śląsk im , a a u to r w y słu ży ł sobie m ian o szo w in is­

ty : k ru s z ę ją c e j n a s tę p n ie n a d z a p a d łą m o g iłą z d ję to k rzy ż z p lecó w — o m ało n ie z a u to re m , w z a m ia n z a n a b u rm u ­ szo n e p rz e k s z ta łc e n ia w o to cze n iu . . .

* * *

D ługo trz y m a łe m w a rc h iw u m rozgo­

[ 4 ]

(7)

ry czo n y lis t F. Ś w id ra do in s p e k to r a V la d im ira H yla, p is a n y w K a rw in ie d n ia 9 XII 1947. „ P ozw alam so b ie, z a m ia s t zg ło sze n ia c zło n k o stw a , p r z e s ła ć k ilk a z d a ń p o d y k to w a n y c h p r z e z n a d z w y c z a j­

n e o ko liczn o ści.

D o szły m n ie w ieści, s k o n s tr u o w a n e p r z e z n ie k tó r y c h c z ło n k ó w T o w a r z y ­ s tw a S z t u k P la s ty c z n y c h w M o r a w s k ie j O straw ie, ja k o b y m ż y w ił d o ń b e z p o d ­ s ta w n e u p rz e d ze n ia , s k o r o n ie p o d a ję zg ło szen ia .

W ża d n y m w y p a d k u ! M am s w ó j p o ­ wód, k tó r y m n ie z m u s z a d o za c h o w a n ia bierności. Zna P an z a p e w n e k w e s ti ę d o ­ tyczą cą m e g o p r o je k tu p o m n ik a o fia r fa s z y z m u r o z s tr z e la n y c h p r z e z N ie m ­ có w w Ź y w o c ic a c h

Ś w id ro w e „ d ro g i p rz e z d ż u n g lę p o ­ g lą d o w ą “ p ro w a d z iły w ó w czas od Ko- m iąji P la sty c z n ą ) po K rą jo w ą R ad ę N a­

ro d o w ą, p o m im o p o d p is a n ia um o w y 9 VIH 1947 n a le ż a ło s ta w a ć d o p o w tó r­

n ej o cen y p ro je k tu — p rz y czym z p i r a ­ m id a ln e j kom p o zy ąji z c e n tr a ln y m k rzy żem w y sn u w a n o . . . h itle r o w s k ie w ra ż e n ie . B yły in try g i, w s trz y m a n ie f i ­ n ansów , p ró b o w a n o sk a n d a liz o w a ć . A r­

ty s ta m u s ia ł n p . z m ie n ić ty p k rz y ż a n a m y slb ek o w sk i, z a m ia s t p ię c iu sch o d ó w w p ro w ad zić trz y , a k ie d y ju ż się zg a­

dzał, n a z w a n o p r o je k t k ic z e m i z a p o ­ w ia d a n o g e n e ra ln ą p lą jtę . P rz y ty m dziw nym tr a f e m p rz e w ija ło się tu tą ) n azw isk o b o d aj o s ta tn ie g o p r e z e s a zw iązkow ego p o p rz e d n ic h s t r u k t u r . . .

„ C hodzi o ta k t y k ę ! — u lży ł sobie tw ó rc a i p o d ją ł w a lk ę : „Proszę, cała p ro ced u ra p r z y d o b re j w oli, b e z u tr u d ­ n ie ń i w k o le g ia ln y m tr y b ie m o ż e b y ć za ła tw io n a w ciągu k il k u d ni, a tr w a j u ż p ią ty m ie sią c !

C ieka w e, ż e d la n ie k tó r y c h p la s ty k ó w to w a r z y s tw a m ó j p r o j e k t j e s t „ k ic z e m “, a dla in n y c h do p r z y ję c ia ta k p o d w z g lę ­ d em id e o w y m , j a k p la s ty c z n y m .

Ci, k t ó r z y m i n a p o z ó r d o b rz e życzą , u siłą ją p o r ó w n y w a ć m o ją p r a c ę z p r o ­ j e k t e m p o są g u „ S ta lin a “ — ja k ie g o ś d y ­

le ta n ta , bla ch a rza lu b ślu sa rza .

N iech c i p a n o w ie zo s ta w ią to so b ie dla blacharza.

O d r o k u 1927—32 u k o ń c z y łe m s tu d ia u p ro f. R a s z k i w S z k o le P r z e m y s łu A r t y ­

sty c z n e g o w K ra k o w ie , o d 1932—33 u p r o f. K y s e ly w S z k o le P rze m y słu A rt.

w P ra d ze, o d 1933—3 8 u p r o f. J. Obrov- sk ie g o w A k a d e m ii S z t u k P ię k n y c h w P radze.

W c za s ie o k u p a c ji p o z o s ta łe m b e z v o lk s lis ty , z m u s z o n o m n ie d o c ię ż k ie j p r a c y fiz y c z n e j, j a k o n ie w o ln ik tas- k a łe m n a s w y c h p le c a c h p o 160 stu k ilo - g r a m o w y c h w o r k ó w d zie n n ie .

M o je p o w o ła n ie za w is ło n a k o łk u , a ż y c ie n a w ło sk u . Po w o jn ie z n o w u p o ­ s z e d łe m z a sw o im , ch o cia ż n a p e r y fe r ii, cich o i b e z h a ła su . Z a c zy n a m je d n a k p r z e s z k a d z a ć z a w is tn y m je d n o s tk o m — d la c ze g o ? P o n ie w a ż m a lu ję so b ie i r z e ź b ię . T o n a p r a w d ę w ie lk ie p r z e w i­

n ie n ie ?

J e ś li u tr ą c a li m n ie N ie m c y d u ch o w o i fiz y c z n ie i u n ie m o ż liw ia li m i p r a k ty ­ k ę , p r o s z ę ! b y li N ie m c a m i. D z iś id z ie m y n o w ą d rogą s ło w ia ń s k ie j w sp ó łp ra cy, b e z c e r e g ie li i ja k ie g o ś a l e . . .

W o b e c n y c h w a ru n k a c h , p o h itle r o w ­ s k im n ie w o ln ic tw ie i p r z y sw o ic h k w a li­

fik a c ja c h n ie p o z w o lę s ię u ja rzm ić, n i ­ k o m u s ię to n ie u da z p r z y c z y n n a ro d o w o śc io w y c h a n i d rogą sp rycia r- s k ie j s o fis ty k i. To sk o ń c z o n e ! R ó w n y z r ó w n y m ! M am p ra w o ż y ć !

J e ś li chcą w y tr z e b ić k ic z e , n ie c h z r o ­ bią to n a jp ie r w u sieb ie, n ie r a z i n a w y ­ sta w a c h w id z ę ic h p o d d o s ta tk ie m .

J e ś li m ó j p r o j e k t n a n ie k tó r y c h p a ­ n a ch w y w ie r a w r a ż e n ie h itle r o w s k ie , to ic h u s to s u n k o w a n ie d o m n ie n ie s p r a ­ w ia w ra żen ia , a le j e s t n im w isto c ie , p o ­ m im o w s z e lk ic h p o zo ró w .

O w o u s to s u n k o w a n ie do m n ie , p o h i t ­ le r o w s k im z n ie w o le n iu , k ie d y n ie m o ­ g łe m w y ż y w a ć s ię p o d w zg lę d e m k u l ­ tu r a ln y m a n i s ię k sz ta łc ić , g d y ty m c z a ­ se m o w y m p a n o m b y ło to u m o żliw io n e , z a p e w n e n ie ś w ia d c z y a n i n ie j e s t d o ­ w o d e m c z e s k o -p o ls k ie g o w sp ó łd zia ła n ia i c u c h n ie k u ltu r a ln y m sk a n d a le m .

M am p ra w o ż y ć i j e ś l i b ę d ę do tego z m u s z o n y , b ę d ę b r o n ić sw e g o is tn ie n ia c h o c ia ż b y n a fo r u m p u b lic z n y m , p r a w ­ d z iw ie i do d e ta lu .

W y k a z a łe m j u ż d o s y ć d o b re j w oli.

M am n a to d o w o d y j u ż z o k r e s u p ie r w ­ s z e j R e p u b lik i C ze c h o sło w a c k ie j. C h ę t­

n ie w sp ó łd zia ła m i p r a c u ję w k lim a c ie [ 5 ]

(8)

F ra n ciszek Ś w id e r z żo n ą A n n ą i j e j córką

p r z y ja ź n i i zr o zu m ie n ia , z p r a w d z iw y m i p rzy ja c ió łm i. Tam je d n a k , g d z ie m n ie n ie n a w id zą , n ie p o tr a fię p ra co w a ć. P o ­ ciesza ją ce j e s t j e d y n i e to, ż e n ie w szy s­

cy p la s ty c y w to w a r z y s tw ie są ta k sa m o p u r y ta ń s c y i n ie p a tr z ą n a s p r a w y ta k za w is tn ie .

S z a n o w n y P a n ie I n s p e k to r z e ! C h cia ł Pan zo b a c z y ć m ó j ży c io ry s, to c h o c ia żb y w części go P anu p r e z e n tu ję j a k o k r y t y ­ k o w i, k tó r y p o w in ie n b y ć p o in fo r m o w a ­ n y.

N ą jm o c n ie j p rz e p ra sza m i ż y w ię n a ­ d zieję, ż e r o z u m ie Pan m o ją s y tu a c ję i ro zd ra żn ie n ie .

Z p e łn y m u sz a n o w a n ie m F r a n c is z e k Ś w id e r K a rw in a , C ih e lm 1579“

* * *

B oje i p o ty c z k i F ra n c is z k a Ś w id ra n ie u sta w a ły ró w n ie ż w o k re s ie t o t a l i t a r ­ n y c h p ra k ty k , ja k k o lw ie k n ie k tó rz y c h ę tn ie w id z ie lib y w n im n a d w o rn e g o

tw ó rc ę . Z o stał p rz y ję ty n a czło n k a zw ią z k u p la s ty k ó w d o p ie ro po sw ojej s ie d e m d z ie sią tc e , i to n ie b ez o p o ró w n a d w o rn e j d ru ż y n y . To, że p o z o sta w a ł c iąg ły m k a n d y d a te m , w y n ik n ę ło ch y b a s tą d , że c ię g ie m sy p a ł d e m o k ra ty c z n y p ia s e k w o k rę g o w e m a c h in y a rty s ty c z ­ ne.

„K om iąja p la s ty c z n a — p is a ł w r. 1960

— m ia ła b y , m o im zd a n ie m , p ra co w a ć w o b e c n o śc i au to ra , n a b a zie dom okra- ty c z n e j. W p ro w a d zi to w ię k s z e w za je m ­ n e z a u fa n ie , p r z y n ie s ie o b u stro n n e d o ś w ia d c z e n ie i p o z w o li n a le p s zą obro­

n ę z a m y s łu a u to rsk ie g o .

D o ty c h c za s o w a p r a k ty k a w ykazała, ż e w ie lu p la s ty k ó w — c z ło n k ó w K P u z u r p u je so b ie a b s o lu tn e p ra w o d e c y d o ­ w a n ia w sp ra w ie , k tó r e j d o sta te c zn ie n ie r o z u m ie a n i n ie c h c e ro zu m ieć.

P ra w d o p o d o b n ie za w iść, za r o z u ­ m ia ło ś ć a n ie k ie d y n a iw n o ś ć d o k o n u ją sw eg o . P la s ty k n ie ra z, w y b r a n y do KP, n a g le s ię z m ie n ia , m o ż e n a w e t p o d ś w ia ­ d o m ie. L u d o w o m ó w ią c w s z ę d z ie był,

[ 6 ] fo t. K AR O L PIEGZA

(9)

w s z y s tk o w id zia ł, w s z y s tk o r o z u m i e . . . J e ś li k t o ś z p la s ty k ó w n ie p a su je , n a ­ le ż y go z je ż d ż a ć a ż do k r a ń c o w e g o w y ­ czerp a n ia n e r w o w e g o . . .

W ygląda to ta k , j a k g d y b y p la s ty k a z g ó r y sk a zy w a n o . W y n ik a s tą d z m ę c z e ­ n ie, n e r w o w e w y c ze rp a n ie , n ie c h ę ć do k o n ty n u o w a n ia p ra cy. M o że k o m u ś w ła śn ie o to chodzi.

D o tych cza so w a p r a k ty k a K P p o le g a n a tym , ż e p la s ty k w y c h o d z i za d r z w i i n e rw o w o c ze k a n a w e r d y k t j a k n a c h i­

ru rg ic zn y m sto le, co j e s t n ie g o d n e i po- niżąjące.

To „ M o n a ch iu m “ o n a s b e z n a s . . . S p e k u lo w a n ie lu d ź m i i s z tu k ą w c ze śn ie j c z y p ó ź n ie j w y jd z ie n a j a w ! . . . “

* * *

„Słow o n ie p o w o d z e n ie to w a r z y s z y m i od w y zw o le n ia — p is a ł a r ty s ta m a la rz i rz e ź b ia rz do p rz e w o d n ic z ą c e g o w y ­ d ziału sz k o ln ic tw a i k u ltu r y ORN Em e- ric h a M isteck ieg o d n ia 27 X II 1966 w zw iązku z n ie w ła ś c iw y m i ro z lic z e n ia ­ m i p o m n ik a p a rty z a n tó w w N y d k u . — K ie d y k o lw ie k c o ś p r z e d s ię b r a łe m w sztu ce, z a w s z e w y r a s ta ł d o k o ła m n ie m ur, a b ym go n ie m ó g ł p r z e z w y c ię ż y ć .

P om im o to u siłu ję k o n ty n u o w a ć s w ó j za w ó d a r ty s ty c z n y , p o n ie w a ż c z u ję SJ£

do tego p o w o ła n y i zo b o w ią za n y . A te lie - re m b yło m i s z e r o k ie n ieb o , s z o p y i k o ­ palnie, sło w e m m ia łe m n ie r a z w p r o s t n ie g o d n e w a r u n k i p ra cy, co m i w ko ń c u n ie p r z e szk a d za ło , b y ł w ty m p r z e c ie ż k a w a ł r o m a n ty k i i życia . P r z e ­ szk a d za m i j e d n a k to, ż e d o k o ła m e g o

d o ro b k u i m o je j o so b y z a is tn ia ł d ziw n y k li m a t ta k ty c z n e g o m ilc z e n ia . . . N ie m o g ę w y z b y ć s ię p o c zu c ia zb ęd n o ści, ta k ja k b y m c z y m ś z a w in ił i c z e k a ł na r e h a b ilita c ję . W d w u d z ie s to le c iu n ik t a n i z c ze s k ie j, a n i z p o ls k ie j s tr o n y n ie z a in te r e s o w a ł s ię ty m , j a k ż y ję i w j a ­ k ic h w a ru n k a c h p r a c u ję .“

* * *

D n ia 4 V 1968 F ra n c is z e k Ś w id e r f o r ­ m u ło w a ł sw o je u w a g i do p ro g ra m u d z ia ła n ia zw ią z k u p la s ty k ó w . Z ażądał, b y p ro c e s e m d e m o k ra ty z a c ji z a ję li się lu d z ie n ie o b c ią ż e n i p rz e sz ło śc ią , p o n ie ­ w aż w d w u d z ie sto le c iu sp o w o d o w an o w ie le z a m ie s z a n ia i d o p u szczo n o się w ie lu ś w iń s te w e k . Z ażąd ał p o w strz y m a ­ n ia sp e k u la c ji „żyw ym to w a re m “ , z n ie ­ s ie n ia k a te g o rii, tj. k a s t p o n iż ą ją c y c h a r ty s tę , p rz y w ró c e n ia lu d zio m z a u fa n ia w e w ła s n e siły, o so b istą j g o d n o ści tw ó r ­ czą], d o m a g a ł się k o n s e k w e n tn e j w a lk i o h u m a n ita r y z m i r e a ln y s ta tu s tw ó rc y w sp o łe c z e ń stw ie . U w ażał, że n a le ż y p o ­ in fo rm o w a ć czło n k ó w zw ią z k u o p o ta ­ je m n y c h in s tru k c ja c h , k tó r e d y sk ry m i­

n o w a ły lu d zi, d o m a g a ł się po n o w n ej o cen y p la s ty k ó w i o d d a n ia p o szk o d o w a ­ ny m m o ra ln ą ] i m a te ria ln e j sa ty sfa k c ji.

„ J e s te m p r z e k o n a n y , ż e s z tu k a j e s t je d n a — dobra. R o d z i s ię tam , g d z ie tw ó rca d ą je z s ie b ie sw o je , j a “ b e z w zg lę d u n a cza s c z y s z u łła d k i „ iz m ó w “.

W s z y s tk o in n e j e s t sp e k u la c ją i u d a w a ­ n ie m , k tó r e m u n ie p o m o ż e n a jle p sza oraęja a n i c u d o tw ó rc z a k r y t y k a .“

F ra n c is z e k Ś w id e r św ię c i 27 sty c z n ia sw o je o s ie m d z ie s ią te u ro d z in y .

O pr. Saw

(10)

[ 8 ] fo t. F RA N C ISZE K B A L O N

(11)

KORZENIE

OPORU I WALKI

Niedawno wyczytałem w jednej z publi­

kacji obcojęzycznej, choć zrozumiałej, że ruch oporu na Zaolziu został przyw le­

czony na tę ziemię gdzieś w latach 1940—1941 z pow iatu rybnickiego. Je st to taka sam a praw da, ja k ta głoszona przez innego autora, że Polacy przybyli na tę ziemię gdzieś w XIX wieku.

Ruch oporu pow stał tutaj sam orzutnie a nie został przywleczony na tę ziemię skądinąd. Na ogól przyjęli historycy pol­

scy, jak i czescy d atę 11 listopada 1939 jako początek konspiracji n a tym te re ­

nie. W tym dniu bowiem d r Paweł Musioł z Wędryni założył w Cieszynie Tajną Or­

ganizację Wojskową. Ale to w cale nie był początek. Jak pisałem w artykule „Lido zBogum ina" (Kalendarz Śląski 1990), już w październiku 1939 r. pow stała w rejo­

nie Bogumina Tajna Organizacja Bojowa

„Kościuszko“, której trzon stanow iła

„starszyzna“ harcerska.

Ale październik 1939 r. to też jeszcze nie była najwcześniejsza d ata pow stania zaolziańskiej organizacji. O tym chciał­

bym napisać parę słów, gdyż żadna pub­

likacja o tym nie wspom ina. Zaolziański ruch oporu pow stał ju ż około 10 września 1939 r., choć nie było to na Za­

olziu, lecz w . . . Lublinie. Została założo­

na pod nazwą „Związek Odwetu" przez grupę szesnastu pracow ników Spółki Górniczo-Hutniczej Karwina-Trzyniec S.A.

ew akuowanych przed dniem 1 w rześnia

1939 r. do filii bogumińskiej Walcowni D rutu, mieszczącej się w Lublinie przy ul. Łęczyńskiej, gdzie zam ierzano ewent.

uruchom ić w czasie w ojny analogiczną produkcję. W arto chyba upam iętnić ich nazw iska: inż. Feliks Olszak (syn lekarza d r Wacława Olszaka, burm istrza Karwi­

ny, budow niczy Huty Stalowa Wola, po­

w ojenny d y rektor naczelny Zjednoczenia Żelaza i Stali w Katowicach, rek to r Aka­

dem ii Górniczo-Hutniczej w Krakowie), inż. Franciszek Kwaśnicki z Cieszyna (późniejszy dow ódca Związku Odwetu n a Okręg Śląski), inż. Józef Farny (późniejszy dyrektor naczelny Rybnic­

kiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowe­

go, poseł n a Sejm), Henryk i Józef Jonsz- towie z Suchej Górnej, Józef Bajtek z Nydku (późniejszy p artyzant z grupy

„C zantoria“), Józef Mikuła, Tadeusz Po­

piołek, mgr Ja n Góra z h uty trzynieckiej, A rtur Smółka (absolw ent gimnazjum cieszyńskiego), Józef Kupczyk, d r Main- ka (adw okat), Franciszek Balcarek, Ku- biriski z Trzyrica oraz Krzemień i Cie- płow ski z Bogumina.

W związku z rozwojem sytuacji w ojen­

nej grupa ta około 10 września, a więc jeszcze przed wkroczeniem wojsk nie­

m ieckich do Lublina, utw orzyła organi­

zację pod nazw ą „Związek O dw etu“

z inż. Olszakiem na czele, przysięgając, gdziekolwiek by ich losy rzuciły, wal­

czyć z okupantem . Wobec zbliżającego [ 9 ]

(12)

się frontu grupa ta, ulokow ana w po­

mieszczeniach wspom nianej filii Wal­

cowni D rutu, zabezpieczyła będącą w dyspozycji firmy broń krótką, maszy­

ny do pisania i powielacz oraz ap a rat ra ­ diowy, co pozwoliło później na cotygod­

niowe w ydaw anie biuletynów inform a­

cyjnych. Zakopano również n a terenie fi­

lii wiele ton m etali kolorow ych oraz za­

pasy proszków m olibdenow ych i w olfra­

mowych produkcji firm y Murex, im portow ane z Anglii.

Około 15 w rześnia w ąska grupa spe­

cjalistów z inż. Olszakiem na czele otrzy­

mała rozkaz dalszego ew akuow ania się w kierunku granicy rum uńskiej. Olszak przedostał się do Francji a później do Anglii, gdzie jako specjalista pracow ał początkowo w przem yśle hutniczym i z czasem został m ianow any przez gen.

W ładysława Sikorskiego zastępcą szefa uzbrojenia Polskich Sił Zbrojnych na Za­

chodzie, aw ansując z tej okazji do stop­

nia podpułkow nika. Przez cały czas po­

bytu w Londynie inż. Olszak pełnił funkcję prezesa Koła Ślązaków Cie­

szyńskich.

Z początkiem listopada 1939 r.

Kwaśnicki wrócił na Zaolzie celem zor­

ganizowania ru ch u oporu. Uradzono jeszcze w Lublinie z braćm i Henrykiem i Józefem Jonsztą, że na początek Kwaśnicki uda się do Suchej Górnej do domu Ja n a Rzymana, którego żona A nna była siostrą tych braci, i z tej bazy roz­

pocznie działalność. Aby uw iarygodnić osobę Kwaśnickiego wobec ludzi, którzy go mieli przyjąć, w ykonano tuż przed je ­ go wyjazdem n a Śląsk w spólne zdjęcie, na którym obok Kwaśnickiego byli m. in.

bracia Anny Rzymanowej. Po przybyciu na Zaolzie Kwaśnicki skierow ał swoje pierwsze kroki pod w skazany adres, gdzie został przyjęty z zaufaniem. Tutaj też Kwaśnicki znalazł pierw szych członków swej organizacji, a m ianowice W ładysława i Leopolda, synów sw oich gospodarzy. W ten sposób dom n r 322, leżący w Suchej Górnej, tuż n a styku z Suchą Średnią, stał się pierwszym ośrodkiem konspiracyjnym licznej grupy inż. Kwaśnickiego, k tó ra swoim zasię­

giem objęła cały obszar od Przełęczy Jabłonkowskiej po Bogumin.

Nie je s t moim zam iarem opisywanie działalności tej grupy, gdyż je s t ona przedstaw iona w kilku publikacjach. Nie sposób jed n ak pom inąć pewnej spraw y związanej ze w spom nianym domem nr 322 i jego mieszkańcami. Kwaśnicki za­

czął energicznie starać się o broń po­

trzebną do działalności dyw ersyjno-sa­

botażowej i szukać dla niej

odpow iednich kryjówek. Wiem od niego (ro k 1940), że robił w ypady do Frydku, nawiązywał w tej spraw ie kontakty z b.

członkami organizacji sokolskiej, ale nic z tego nie wychodziło: cena 200 RM za pistolet była zbyt w ygórowana. Dobre wyniki daw ały n atom iast kontakty ze Słowacji, gdzie od żołnierzy, przeciwni­

ków nazizmu i tego rodzaju służby woj­

skowej, można było dostać te przedmio­

ty pożądania za bezcen lub zgoła za darm o. Broń tę było trzeba gdzieś prze­

chowywać. Wiem o tym (a lepiej wie Jó­

zef W antuła z Bystrzycy), że np. przecho­

wywano ją początkowo w stodole w Nydku, później, ze względu na zwięk­

szające się ryzyko, przedm ioty te, odpo­

wiednio zabezpieczone przed wnikaniem wody, zatopiono w stawie.

Było to rozwiązanie doraźne i nieprak­

tyczne. Postanow iono zbudować schron, odpow iednio pojemny, w miarę dostęp­

ny dla w tajem niczonych i tru d n y do wy­

krycia. W ybór padł na studnię u Rzyma- nów w Suchej. W tym celu postanowiono na głębokości około 12 m etrów wykonać odpow iednią jam ę przeznaczoną na ma­

gazyn broni i amunicji. W ykonania takiej roboty oczywiście nie m ożna było ukryć.

Szczęśliwie okazało się, że na głębokości projektow anego magazynu je s t warstwa bardzo dobrego żwiru. Rozpuszczono więc wiadom ość, że Rzymanowie zamie­

rzają rozbudow ać swój budynek gospo­

darczy, a że żwiru brak i dodatkowo są kłopoty transportow e, przeto Rzymano­

wie będą budow ać z w łasnego żwiru, który je s t na miejscu. Tak więc rosła już zupełnie śmiało kupa żwiru na podwór­

ku, w yciąganń mozolnie w w iadrach na górę. W pracy tej uczestniczyli oprócz młodych Rzymanów również ukrywają­

cy się u nich Franciszek Trela z Cierlic- ka, aresztow any później i powieszony w publicznej egzekucji, o której czescy

(13)

Zdjęcie wykonane w L ublinie 1939 r. Siedzą od praw ej: inż. Fr. Kwaśniewski, Jó zef Jonszta, stoją od praw ej: por. Michał Brzoza, H enryk Jonszta, Jó ze f K upczyk

fot. ARCH IW U M [ U ]

(14)

historycy piszą, że była to pierw sza pu b ­ liczna egzekucja n a terenie Cze­

chosłowacji.

W owym czasie zachodził do Rzyma- nów niejaki Tacina ze Suchej Średniej, zwany popularnie „Buba“, starając się 0 względy przystojnej Lilki Jonsztów ny z Bytomia, bliskiej krewnej Rzymanów.

Przychodził um undurow any w pełnej ga­

li, z hackenkreuzem na ram ieniu. Widząc na podw órku ciężko pracujących ludzi 1 „zrozumiawszy" intencję tej pracy, chcąc sobie pozyskać względy Lilki, zrzucał bluzę (bo było gorąco), czapę partyjną i żwawo zabierał się do kręce­

nia korbą, ciągnąc w iadro za wiadrem . Tak było przez niejeden dzień, gdyż żwi­

ru było kilka m etrów sześciennych. Był to chyba rzadki przypadek intensyw nej w spółpracy hitleryzm u z polskim pod­

ziemiem.

Po tej dygresji w róćm y do Lublina i naszych rodaków z Zaolzia. W związku z wyjazdem grupy inż. Olszaka do Rumu­

nii i inż. Kwaśnickiego na Zaolzie, w Lub­

linie pozostała uszczuplona g rupa zaol- ziariskich konspiratorów , k tó ra nadal działała pod kierow nictw em H enryka Jonszty. Jednak w dniu 5 VI 1940 r. sp o t­

kał tę organizację dotkliw y cios. Wiado­

mość o zakopaniu na terenie Filii Wal­

cowni D rutu znacznej ilości metali kolorowych d o tarła do gestapo i w zwią­

zku z tym zostali aresztow ani F ranciszek Balcarek i Kubiriski z Trzyrica oraz Krze­

mień i Ciepłowksi z Bogumina. Zostali oni skazani na śm ierć. Wyrok wykonano.

Bazą dalszej działalności tak uszczu­

plonej grupy było m ieszkanie H enryka Jonszty w Lublinie przy ul. Szopena 5, później w Nałęczowie, pobliskim uzdro­

wisku, gdzie Jonszta rów nież dyspono­

wał mieszkaniem. G rupa ta organizow ała pomoc dla Polaków w ysiedlonych ze Śląska i Poznańskiego oraz d ostarczała ukrywającym się oficerom polskim lewe dokum enty. Pod koniec r. 1940 grupa ta zaczęła w ydaw ać ulotki skierow ane do żołnierzy niem ieckich w racających z Za­

chodu, szykujących się do n apaści na związek Radziecki. Na wiosnę 1941 r.

grupa lubelska „Związku O dw etu“ zorga­

nizowała akcję w ysyłania baloników n a­

pełnianych wodorem , które przy sprzy­

jającym w ietrze miały przekazyw ać na w schód inform acje o koncentracji w ojsk niem ieckich nad granicą radziecką. Pro­

wadziła też akcję n asłuchu rad ia lon­

dyńskiego, korzystając z doskonałego a p a ratu radiowego, odziedziczonego po W alcowni D rutu, co pozwoliło na red a­

gowanie i w ydaw anie cotygodniow ych biuletynów inform acyjnych.

Działalność tej organizacji na terenie Lublina u sta ła z chwilą, gdy w m aju 1941 r. Henryk Jonszta, czując się zagrożony, przeniósł się do W arszawy. Ale i tutaj p raca konspiracyjna nie ustała. Jego mieszkanie przy ul. Lekarskiej 13 stało się m iejscem spotkań ludzi ze Śląska i często daw ało im schronienie. Tutaj za­

trzym ywał się d r Alojzy Targ (absolw ent gimnazjum cieszyńskiego), zastępca de­

legata rządu londyńskiego na Śląsk Gór­

ny i Cieszyński, tutaj ukryw ał się Teofil Kocur, bliski w spółpracow nik Kwaśnic­

kiego ze Związku Odwetu, który przed­

tem w spółpracow ał przy budow ie w spo­

mnianego schronu u Rzymanów

w Suchej Górnej i którem u udało się uniknąć aresztow ania, oraz wielu in ­ nych, a w śród nich inż. chem ik Karol Ki­

szą (bodajże — o ile pam iętam — z Ropi- cy), absolw ent Politechniki Lwowskiej, który zajmował się preparow aniem ładunków (bom b) w ybuchow ych i został później stracony.

Teodor Kocur, jako W ładysław Ka- tański, został przez Jonsztę wciągnięty do akcji ratow ania Żydów z getta w ar­

szawskiego. W pewnym okresie przeby­

wało w m ieszkaniu Jonszty dziesięcioro dzieci żydowskich, co oczywiście było połączone z ryzykiem śmierci.

Nie sposób tutaj opisyw ać bardziej szczegółowo działalności tej rozproszo­

nej po świecie grupy lubelsko-zaol- ziariskiego Związku Odwetu. Ludzie ci, w ierni złożonej we w rześniu przysiędze, walczyli z okupantem tam, gdzie ich losy rzuciły. Przypom nienie ich walki niech będzie jeszcze jednym z dow odów na to, że ludzie tej Ziemi należeli do najpierw - szych w ów czesnych granicach Polski, którzy podjęli konspiracyjną walkę z okupantem .

OSWALD GUZ1UR

(15)

WRACA WIELKOŚĆ

»ŚLĄSKA«

Wychowywałem się i w yrastałem w atm osferze szczególnej. B yła n a w skroś p rze­

pełniona cieszyńskością, szacunkiem dla religii, która p rzecież w w ielkiej m ierze de­

cydowała o polskości tej zie m i (co odbiło się naw et w p rzysło w iu „twardy jako Luter spod C ieszyna“), dla h istorii rodzinnej, karpęckiej i tej nadolziariskiej w sensie po­

wszechnym, a przede w szystkim dla języka, odwiecznej i prapolskiej gwary, kultury ludowej, bo na Karpętnej nig d y n ie było a n i jednego szlachcica, za to sa m i chłopi, ewangelicy, wśród nich tacy, którzy co n a jm n ie j cztery lata uczęszczali do g im n a zju m cieszyńskiego. B yli śuńatli, m ądrzy, postępowi, w alczyli o kościół bystrzycki, o szkoły, książki, po prostu o ducha. Jeden z nich, m ój pradziadek ze strony Matki, Jan Kaleta, także karpęcki wójt, pojechał z delegacją do samego cesarza Franciszka Józefa I, by wyrwać z pruskiego zaboru naszego pastora, Jerzego Badurę, i p rze ka za ć m u rząd dusz nad bystrzyckim i zborow nikam i. B ył zb y t w ielkim Polakiem, by mogło się to udać. Czuwał nad ty m superintendent z potężnyrni w pływ am i w kręgach austriackich i niemieckich, dr Teodor Haase. N asi chłopi stanęli przed m u rem n ie do sforsowania, ale p rzynajm niej cesarz się dowiedział, co m y śli i czego chce lud cieszyński. Starka, Zuzanna Chodurowa z Kaletów, córka owego Jana, była kopalnią w iedzy cieszyńskiej, tej wziętej z życia i z tej ziem i. Jej mowa, sposób bycia były tak praw dziw e, że nie mogły nie pozostać bez echa. A je j m ąż, o m ój starzyk, Je rzy Chodura z Pasiek nad Ko- petną, gazda roztropny, także św iatły, także wójt, który do ostatnich d n i życia in te ­ resował się całym św iatem . Pogodny, z hum orem i czarnym kłobukiem, z którym nie rozstawał się ani na wozie, ani p r z y pługu. B ył to w y ra z dostojeństwa, powagi cie­

szyńskiego chłopa. Jego zw iązek z z ie m ią był tak wielki, że w czasach kolektyw izacji o mało nie przypłaciłem to przedw szesnym ukończeniem studiów. No i Matka, dobry duch rodziny, i Ojciec — nauczyciel, społecznik, zbieracz ludowości nadolziańskiej, którą starał się w szczepiać we w szystkich, w szędzie i zawsze. W dodatku ten dom na Fojstwiu, dw ustuletni i je d y n y na ś m e c ie ! Dlaczego o tym piszę? Otóż po to, żeby po­

wiedzieć, iż dla człowieka, najw ażniejszy je s t dom rodzinny, te lata najpierw sze i to, co się w nich dzieje, ja k a atmosfera je wypełnia. I tą drogą, tutaj określoną i wytyczoną, idzie się ju ż przez cale życie.

Ten cudowny, arkadyjski św iat karpęcki kształtowało także to, co działo się za poto­

kiem Liderowem, za Olzą, za R ów nym Lasem, które w yznaczały jego granice. Przekra­

czałem, je ze starką w drodze do bystrzyckiego kościoła, z Ojcem do tutejszej szkoły w y­

działowej, a potem dalej, do Jabłonkowa, na Gorolski Święto. Ju ra spod Grónia był j u ż wtedy równie w ielki ja k dzisiaj. J u ż w tedy był symbolem, świętością i n iezn iszcza l­

nym dowodem naszej autentyczności. Takim samym, sym bolem był o wiele odleglejszy

„Śląsk“, zespól niezw ykły, nieuchw ytny, bo światowy. Ojciec, Bóg m u za to zapłać, a Matce także (bo kiedy nikogo n ie było, ona czuwała nad domem), zabrał m n ie do Karwiny, która była jeszcze cala, z d u ży m parkiem . Tam działy się w tedy rzeczy n ie­

zwykłe. śpiew ał tu boskim i głosam i zespół A r m ii Czerwonej im . Aleksandrowa, wzru

(16)

szał i zachwycał wyjątkowością nasz, rów nież cieszyński „Śląsk“. Wtedy zaczęło się m ów ić w domu, że ten człowiek, który pozbierał tych ludzi, nauczył ich wszystkiego, Stanisław Hadyna, je st od nas, nawet z rodziny. Urodził się u Pilcha, który był i kie­

row nikiem karpęckiej szkoły, i m ia ł tu gospodę. Potem w idziałem „Śląsk“ jeszcze trzy­

krotnie — w Ostrawie, Trzyńcu i w Jabłonkowie n a n a szy m najw iększym Święcie, Gó­

ralskim. To był jed en z ostatnich w ielkich popisów Zespołu, którym dowodził jego duch i twórca, dyr. Hadyna. Sceneria L asku Miejskiego i ten cud, gdy po całodziennej ule­

wie wieczór stał się pogodny. Ju ra spod Grónia podszedł do m ikrofonu, pod n im p r z y ­ gotowana j u ż orkiestra, a za p u lp item dyrygenckim sa m Stanisław Hadyna. Popatrzył na swego kam rata i w ielkim głosem zawołał: „Ludkowie, pogoda je st? “ A echo groni od Girowej huklo: „ Jest!“ — „A Śląsk je st? " — „ Jest!“ — zagrzm iało. — „Stasiek, z a ­ czyn a m y!“ Zabłysły reflektory, zbójnicy, ukryci na stoku Lasku, spadli na scenę ja kb y z nieba. I stal się kolejny cud — aż ludzie oniem ieli. Zrobiło się cicho ja k w kościele.

Zawsze je s t tak, gdy dzieje się coś wielkiego. Wielka, potężna kultura n aszej ziem i, n a ­ szych przodków, historia ich zm ag a n ia o bycie i p rzeżycie za pomocą śpiewu, tańca, słowa w yrosła nad Olzą do rozm iarów herosa, siłacza starożytnego, Anteusza, który silę czerpał ze swojej ziem i. Ta siła n aszej ku ltu ry została spotęgowana, podwojona i potrojona p rzez nie zw ykły talent Stanisław a H adyny, który to w szystko doskonale czuje, bo je st cząstką tej ziem i, a ponadto wie, ja k estetycznie tę kulturę wzbogacić, co zrobić, by przem aw iała jeszcze sugestyw niej, a p rzy ty m n ie zatraciła korzeni, zapa­

chu, kolorytu ziem i, na której wyrosła.

Po roku 1968 H adynę wypędzono z Jego Zespołu, który stawał się coraz m n ie j w ia­

rygodny, coraz m n ie j autentyczny, a coraz bardziej nijaki. Ulegał namowom, że św iat m ożna podbić kosmopolityzmem , łatw izną, stosowaniem kom ercyjnych kryteriów, cyr- kowością. H adyna p a trzył na to z bólem i rozrzew nieniem . W iem to, bo wiele ra zy mó-

[ 1 4 ] fo t. ARCH IW U M

(17)

m liś m y o ty m w Wiśle pod B ukow ym Gróniem. Ale karpęcki gorol nie poddał się. Jego wielki, w szechstronny twórczy tem peram ent kazał m u się za ją ć czym innym . Kojnpo- nował, p isa ł ksią żki i dramaty, zdobywał najw yższe nagrody. Powtaj'zal p rzy tym u lu­

bione czeskie pow iedzienie: „My se n eddm e“. I n ie dał za wygraną silom, które chciały Go zniechęcić i pognębić. H art i hyra były silniejsze. P rzetrzym ał ten ponad 20-letni okres banicji, ku końcu którego rozgorzała walka o Hadynę. Rozpoczął ją nasz synek, d zien n ika rz A n d rzej Niedoba, sy n brata naszego Jury, który w „Panoramie“

katowickiej puścił artykuł „Profesorze, ka n y sie podziyw osz?“ Wywołał lawinę, która zasypała wiele pism , najgrubszą w arstwą za ś „Życie L iterackie“. Domagali się powro­

tu swego Dyrektora sa m i członkowie Zespołu (co za odwaga!), interw eniow ał m in ister kultury, a tu ciągle m ilczenie. I nic. A Profesor H adyna tylko kiw ał głową: „Jakosi to bedzie“. Zapewne chodziła Mu po głowie m ądrość cieszyńska, głosząca, że „wszystko do czasu, a Pón Bóg na w ie k i“. I stało się — w roku 1990 wraca do Zespołu i do nas.

Jest j u ż w K arw inie n a n a szy m Festiwalu, j u ż czuć, że Zespół nawraca na drogę w iel­

kości.

Warszawa je s t w yczulona n a krzyw dy. Zbyt w iele ich doświadczyła, by mogła być obojętna. W d n iu 12 p a źd ziern ik a 1990 roku olbrzym ia Sala Kongresowa w ypełnia się do granic w ytrzym ałości i p rze z ćw ierć godziny w ita owacyjnie powracającego twórcę

„Śląska“ i Jego Zespół. Zresztą w tej Sali i w takiej atm osferze rozpoczynał swoją ka­

rierę w roku 1953. A za tem powrót sym boliczny i praw ie sakralny. Powrót do początku oznacza, że coś je st wieczne, trwale, ponadczasowe. Taka je st sztuka ludowa, taki jest

„Śląsk“, który je j słu ży i rozw ija ją , taki je s t talent D yrektora H adyny.

Kiedyś, gdy m iałem chyba p ię ć czy sze ść lat, p rze żyłem w Teatrze C ieszyńskim chwile, których się n ie zapom ina. N ic n ie rozum iałem po niem iecku, ale w idziałem Królewnę Śnieżkę wśród krasnoludków, potem w szklanej trum nie, następnie zm a rt­

wychwstałą d zięki m iłości królewicza, który przyjechał na p ra w d ziw ym koniu. W tym sa m ym Teatrze w idziałem w ostatnim tygodniu p a źd ziern ik a 1990 zm artw ychw stały

„Śląsk“ d zięki m iłości swego Mistrza. Gdy wszedł z „Trojakiem “, gdy urocza Renata Pludra zaśpiewała naszą pieśniczkę o tym, że j u ż ją w ty m C ieszynie n ic n ie cieszy, gdy zabrzm iał chór praw ie daw nym brzm ieniem , gdy usłyszeliśm y Ondraszka, usłyszeli i zobaczyli Czary i Balladę zbójnicką, stało się jasne, że je steśm y św iadkam i powrotu „Śląska“ do światowości p rze z w ielką sztukę, p rze z podnoszenie ludowości do ludzkości. I znów sobie mógł człowiek uświadom ić, ja k uńelkim artystą je st Stanisław H adyna i ja k olbrzym i je st Jego talent. To wszystko było tak św ieże i żywe, ja kb y uro­

dziło się dopiero wczoraj. Jest tak dlatego, że stało się to cząstką naszego życia, naszej tożsamości, tak samo ja k „Płyniesz Olzo“ czy d ziesiątki in n ych pieśni. Ich twórca jest j u ż nieznany, bo z n a m i spłynął. Stanisław H adyna doskonale w yczuł brzm ienie d u ­ szy ludu i ona Jego twórczość wchłonęła. Jest to najw iększe i najw ażniejsze u znanie dla artysty, który został w absolutnym stopniu zaakceptowany. Tak je st właśnie ze

„ Starzykiem “, „K arolinką“, „H elokaniem “ i w ielu in n y m i p ie śn ia m i autorskim i lub w ystylizow anym i. O trzym ały krystaliczny kształt skarbu ku ltu ry ludowej, a zatem i narodowej. „Śląsk“ H adyny staje się znow u w ielkim zespołem narodowym, głoszącym praw dę o swojej ziem i, praw dę artystyczną, tak sugestyumą, że praw ­ dziw szą od rzeczyuństości. Sięga bowiem tak głęboko, do takich podkładów ludzkiej i ziem skiej duszy, że praw ie niew idzialnych, a przecież istniejących. To j u ż archetypy, sfera w ielkiej m etafizyki, dostępna tylko dla wtajemniczonych.

Dyrektor H adyna wraca ze sw oim Zespołem do jedynego i nigdy nie wysychającego źródła — do Ziem i, która dala w ielkość Jem u i Zespołowi. I tylko stąd prow adzą praw ­ dziw e drogi w świat, który znow u będzie za d ziw io n y niezw ykłością ludowej kultury, będzie się dowiadywał praw dy o malerikim, ale ja k że p o tężn ym kraju nad Olzą. Dyrek­

torze i Zespole — szczęść Boże! DANIEL KADLUBIEC

(18)

WILHELM SZEWCZYK

W ilhelm S zew czyk, je d e n z n a jw y b it­

n iejszy ch in te le k tu a lis tó w ś lą sk ic h , o b ­ chodzi 75. u ro d zin y . J e g o m a s y w n ą s y l­

w e tk ę p rz y p o m in a m so b ie zaw sze, k ie d y s ię d e n e rw u ję n a ta k z w a n ą ty ­ tu ło m a n ię — p rz y p is y w a n ie lu d zio m sp le n d o ru p o p rz e z c e le b ro w a n e p o d ­ k re ś la n ie ic h ty tu łó w n a u k o w y c h czy zaw odow ych. M a n ie ra t a d ra ż n i m n ie szczeg ó ln ie od czasu , k ie d y z n a la z łe m się w c z e sk o cieszy ń sk im ś ro d o w isk u po lo n ijn y m .

W łaśn ie u S zew czyka, je d n e g o z n ąjle- piej w y k sz ta łc o n y c h lu d z i (ch o ć m a ty l­

ko m a tu rę ) , c z ło w ie k a o g ro m n ej, w sz e c h stro n n ą ) w ied zy , o b d a rz o n e g o w s p a n ia łą p a le tą ta le n tó w lite ra c k ic h , lin g w isty czn y ch , n a u k o w y c h , p u b lic y ­ sty czn y ch , a u to r a p o n a d p ó ł s e tk i k s ią ­ żek, w ty m n a u k o w y ch , r e d a k t o r a ( n a ­ c z e ln eg o ) w ie lu p ism , a ta k ż e d z ia ła c z a

— w ie lo k ro tn e g o p o s ła n a se jm itd ., w i­

d ać n ą jle p ie j, że ż a d n e ty tu ły i o rd e r y n ie z a s tą p ią n a z w isk a . A le po k o lei.

N ą jp ie rw n a jw a ż n ie jsz e d a n e z b io g r a ­ fii.

U ro d ził się 5. 1. 1916 w C zuchow ie, w R y b n ick iem . S yn g ó rn ik a . W r. 1935 u zy sk ał m a tu r ę w g im n a z ju m ry b n ic ­ kim , a le n a s tu d ia n ie by ło go s ta ć . N ie zn a la z ł ta k ż e p ra c y . D o p iero w r. 1939 zo sta ł p ra c o w n ik ie m r a d i a K ato w ice.

O k re s b e z ro b o c ia w y k o rz y sta ł r z e te ln ie do p ra c y lite r a c k ią j. O p u b lik o w a ł w ów ­ czas w ie le w ierszy , o p o w ia d a ń i a r t y ­ kułów p u b licy sty czn y ch , w ty m k s ią ż k o ­ w o p o e m a t „ H a n y s“ i „ L ist do Ł użyczan“, z a w ie ra ją c y re f le k s je n a t e ­ m a t n ą jm n ie jsz ą j sp o łeczn o ści s ło w ia ń ­ sk iej, d o tk n ię te j e k s te rm in a c y jn ą p o l­

ity k ą h itle ro w c ó w . Z a in te re so w a n io m łu ż y c k im p o z o s ta ł w ie rn y d o dziś. P o ­ d o b n ie, j a k z a w a rty m w p o e m a c ie „ H a ­ n y s “ a k c e n to m spo łeczn y m .

W c z a sie o k u p a c ji b y ł w ięzio n y w K a­

to w ic a c h i H o y e rsw e rd e n a Ł użycach.

D zięk i po m o cy w ła ś n ie p rz y ja c ió ł Ł u­

ży czan u d a ło m u się w y d o sta ć z w ię z ie ­ n ia i zbiec do G e n e ra ln e j G u b e rn ii, g d zie ząjm o w a ł się ta jn y m n a u c z a n ie m w O p ato w cu , M iech o w ie i R ęd zin ach .

P o w o jn ie z o sta ł je d n y m z głó w n y ch o rg a n iz a to ró w ży cia k u ltu ra ln e g o , z w łaszcza p ra c y tw ó rc z e j i d z ie n n ik a r- sk ią j n a Ś ląsk u , w K ato w icach . W raz ze Z d zisław em H ie ro w sk im zo rg a n iz o w a li k a to w ic k i o d d z ia ł Z w iązk u L ite ro tó w P o lsk ich , k tó r e m u S zew czyk w ie lo k r o t­

n ie i d łu g o p rz e w o d n ic z y ł. W r. 1945 zało ży ł ty g o d n ik sp o łeczn o lite r a c k i

„ O d ra “ , w r. 1962 d w u ty g o d n ik „P o ­ g lą d y “ . W o b u b y ł r e d a k to re m n a c z e l­

nym . W sp ó ło rg a n iz o w a ł z a ra z po w o jn ie ró w n ie ż k a to w ic k ą ro z g ło śn ię ra d io w ą . B ył k ie ro w n ik ie m lite r a c k im t e a t r u k a ­ to w ick ieg o , k a to w ic k ie j w y tw ó rn i f i l­

m ow ej . . . W ykonyw ał p rz y ty m w ię k ­ szość ty c h p ra c ró w n o c z e śn ie i ró w n o le g le .

P rz e d e w sz y stk im j e s t je d n a k z n a k o ­ m ity m p is a rz e m . A u to re m in te r e s u ją ­ cych w ierszy , p o e m a tó w , po w ieści, k s ią ­ żek n a u k o w y c h i p o p u la rn o n a u k o w y c h , z w ła sz c z a n a te m a ty n ie m ie c k ie i skan- d y n aw io lo g iczn e, zb io ró w o p o w iad ań , z b io ró w ese jó w w ty m ś w ie tn e g o

„S y n d ro m u ślą sk ie g o “ , w k tó re j to k sią ż c e o p is ty e m . on, j a k to w r. 1939 p rz y jm o w a ł w ra z ze Z dzisław e m H ie ­ ro w sk im i a n g a ż o w a ł d o p ro p a g a n d y

[

1 6

]

(19)

Wilhelm Szew czyk w tow arzystw ie Henr-yka Jasiczka (z prawej), Stanisława Wilczka i Jana Rusnoka (z lewej) w r. 1967 w Katowicach n a „ uroczystym otw arciu“ atelier-

yrafika „Poglądów“ Jerzego Moskala a n ty h itle ro w s k ie j w k a to w ic k im r a d iu

in te re s u ją c y c h e m ig ra n tó w czesk ich i sło w ack ich . W śród n ic h J e r z e g o T au fe- r a i O n d rę Ł y so h o rsk ieg o , k tó ry za sły n ą ł ja k o tw ó rc a n o w eg o ję z y k a ła s k ie g o (p rz e w id z ia n e g o ta k ż e n a n a sz te r e n ) .

O prócz k s ią ż e k o p u b lik o w a ł i cią g le d ru k u je ty s ią c e fe lie to n ó w , ese jó w i in ­ n y ch te k s tó w . W ty m z n a k o m ite f e lie to ­ n y p t. „Co r o b ią N iem cy “ w „Ż yciu L ite ­ ra c k im “ o raz, a k tu a ln ie , in te re s u ją c e ro z w a ż a n ia p o d w in ie tą „Z m o jeg o r a p ­ tu la r z a “ w „ D z ie n n ik u Z a c h o d n im “ . S w o ją w s z e c h s tro n n ą w ie d z ą o Ś ląsk u w zb o g aca ta k ż e p ro g ra m y r a d i a i te le - w isji. P a m ię ta m y je g o jo w ia ln ą p o sta ć , z n ie o d łą c z n y m c y g arem , z p ro g ra m u te le w iz y jn e g o p t. „Z d y m em c y g a ra “ .

O g ro m n e z n a c z e n ie m ą ją je g o z a in te ­ re s o w a n ia k u lt u r ą n ie m ie c k ą i r z e te l­

ny, m ą d ry , s to s u n e k d o s p ra w polsko- n ie m ie c k ic h , zw ła sz c z a w z a k re s ie n a jo ­ g ó ln ie j p o ję te j k u ltu ry . J e g o z n a jo ­ m ości, k o n ta k ty o so b iste z lu m in a rz a m i n ie m ie c k ic h śro d o w isk o p in io tw ó rc z y c h m ą ją o g ro m n e z n a c z e n ie d la p ro s to w a ­ n ia śc ie ż e k s to su n k ó w p o ls k o -n ie m ie c ­ k ic h w n o w y ch u k ła d a c h , po ro z p a d z ie o b o zu so c ja listy c z n e g o .

W ilh elm S zew czyk b y w a ł ta k ż e u n a s. N a s p o tk a n ia c h SLA, n a p re m ie ­ r a c h SP, a le z a b a rd z o n a s sw o im i o d ­ w ie d z in a m i n ie ro zp ieszczał. N ależy żyw ić n a d z ie ję , że m oże te ra z , w c z w a r­

ty m ć w ie rć w ie c z u sw eg o p ra c o w ite g o ży w o ta, n a d ro b i zale g ło ści n a ty m , ta k d la n a s w ażn y m , p o lu . K ondycji i w igo­

r u m u d o te g o n ie p o w in n o z a b ra k n ą ć . J e s t b o w iem , j a k m ó w ią p rz y ja c ie le , n ie z n isz c z a ln y . O by ta k im p o zo stał.

JA N RUSNOK fot. ARCHIWUM

(20)

WOJENNY PROLOG JÓZEFA ŁUPIŃSKIEGO

W b u d y n k u , g d zie d z iś m ie śc i się p o ls k a k s ię g a rn ia , b y l p rz e d w o jn ą s k le p z k o n ­ fe k c ją . J ó z e f Ł u p iń sk i p ro w a d z ił w n im ra c h u n k o w o ść , b y ł ta k ż e sp rz e d a w c ą , a k ie d y z a sz ła p o trz e b a , to i a ra n ż e r e m o k ie n w y staw o w y ch . T e ra z je c h a ł p o c ią ­ giem n a p ie r w s z ą po k ilk u n a s to m ie - sięczn cj p rz e r w ie z m ia n ę . B ył p a ź d z ie r­

n ik 1938 r o k u . . . słu ż b ę w o jsk o w ą w c zesk im w o jsk u s k ró c iły m u n a jn o w ­ sze w y p a d k i n a a r e n ie m ię d z y n a ro d o ­ wą), j u ż z a c h w ilę z m ie n ić m ia ły d a lsz e je g o życie. Z anim d o je c h a ł d o s ta c ji w C zesk im C ieszy n ie, b y ł ju ż p o ro z m o ­ w ie z k o le g a m i zd ecy d o w an y . O ni p o szli n a e g zam in y d o p o lic ji p o ls k ię j o d ra z u , on n a to m ia s t w s tą p ił je s z c z e d o k s ię g a r ­ n i M acierzy S zk o ln ęj, b y n a p is a ć p o d a ­ n ie i z a n ie ść n a s ta ro s tw o k o m isji e g z a ­ m in acy jn ą). K o m isarz P ie c h a c z e k w z ią ł p o d a n ie i p o w ie d z ia ł: „O czyw iście, że p o lic ja n c i s ą p o tr z e b n i“ .

E gzam in w s tę p n y J ó z e f Ł u p iń sk i zd a ł bez tr u d u i w d ru g im d n iu lis to p a d a z n a la z ł się n a p ie rw s z y m k u r s ie Z aolzia- k ó w w szk o le p o licy jn ą) w K ato w icach . Po c z te r n a s tu d n ia c h z w o łan o ic h d o e g ­ z am in u z k o d e k só w k a rn y c h , b y ły j e s z ­ cze ć w ic z e n ia m u s z try i p ię ć d z ie się c iu p ie rw s z y c h no w o w y szk o lo n y ch p o ­ lic ja n tó w m ogło u b ra ć g ra n a to w e m u n ­ d u ry i ro zp o cząć słu ż b ę p a ń stw o w ą .

D o sta ł p rz y d z ia ł n a p o s te r u n k u k a r- w iriskiej k o p a ln i H o h e n e g e r w e k sp o z y ­

tu r z e k o m is a ria tu , g d z ie sz e fo w a ł s t a r ­ szy p rz o d o w n ik G ału szk a.

„Tu d o sta łe m p e w n e g o d n ia r o z k a z p ó jś c ia d o d o m u tr ze c h c ze s k ic h s z ty g a ­ r ó w i w y p o w ie d z e n ia im m ie sz k a n ia . W ch o d zę d o je d n e g o , b yło to a k u r a t w w ig ilię B o żeg o N a ro d zen ia . K o b ie ta k r z ą ta s ię k o ło p ieca , d z ie c i zd o b ią c h o ­ i n k ę . . . N ie, to n ie b yła ro b o ta dla m n ie . P o w ie d zia łe m im , p o com p r z y ­ sze d ł, a le n ie c h ro b ią ta k, j a k b y m n ie tu n ie było. P o te m w sia d łe m w tr a m w a j i p o je c h a łe m z p o w r o te m n a k o m isa r ia t.

P a n ie k o m is a r z u m ów ię do G ału szk i — j a te g o n ie p o tr a fię robić.

A o n m i ty lk o p o w ie d z ia ł: — Ż al m i p a ­ n a .“

I t a k p o c z te r n a s tu d n ia c h J ó z e f Ł u­

p iń s k i z n a la z ł się w Ś w ięto ch ło w icach , a ra z e m z n im k o led zy Z aolziacy G u s­

ta w K u b iczek z G u tó w i K aro l H eczko z N y d k u . O d m e ld o w ą ją c się z m a c ie ­ rz y s te g o p o s te ru n k u p o ls k ią j p o lic ji w B ystrzycy, w y słu c h a ł je s z c z e ra d y sta rs z e g o p rz o d o w n ik a S k o w ro n k a :

— G dzie p a n a p rz eło żo n o ?

— Do Ś w ięto ch ło w ic.

— M a p a n re w o lw e r?

— M am .

— To n ie c h p a n p rzy ło ży so b ie do s k ro n i i n a c iś n ie . Bo je ż e li p a n sam się n ie zab ije, to i ta k te c h a c h a ry ta m p a n a z a k a tru p ią .

„ P rzyjech a łem do Ś w ię to c h ło w ic

Cytaty

Powiązane dokumenty

Od tego czasu wzrósł znacznie autorytet matki w oczach dziecka (,,moja mama umie coś, czego inni nie umieją, i ja się tego teraz też uczę!“) Chłopiec uczy

— Takich wypadków jest mało, ale jest taka możliwość. Najczęściej jednak dajemy szansę tym, którzy już uczą, na przykład bez aprobacji na dany przedmiot,

— Trudno mi na ten temat dyskutować. Wiem, że wśród członkiń naszego grona była opozycja, ale trudno, tak być musi. Uważam, że jedynki może im mocniej przemawiały do

sie ostatnich kilku lat państw a te starały się wprowadzić określone regulacje ochrony praw mniejszo­.. ści w postaci przyjmowania

siącu ktoś się zgłosi - tw ierdzi Pieczonka. Często zwracają się do mnie muzea o przeprow adzenie napraw i uzupełnień. Wtedy mam okazję do kontaktu z pracą

kańskich, niemożność dorównania tym wzorom itd. To wszystko nie przekreśla faktu, że METRO stało się bezpornie wydarzeniem kulturalnym, odbieranym przez widownię

Lecian przyznał się do wszystkich włamań do kas pancernych, nie przyznał się jednak do żadnego z popełnionych zabójstw.. Po przesłuchaniach Lecian przy zapew nieniu

rocznicy zakończenia II wojny światowej 6 maja odbyło się w Klubie PZKO przy ul.. Bożka