• Nie Znaleziono Wyników

170o przedwojennym rodowodzie była wówczas sceptyczna co do możliwości

W dokumencie Spojrzenie w przeszłość (Stron 170-174)

rozwoju historii najnowszej, uważając że na badania dziejów XX w. jest jesz-cze za wjesz-cześnie. Niemniej takie badania podjęto, na dość jednak specyficznej zasadzie. Dzieje ruchu komunistycznego mogły być odtwarzane przez wąską grupę zaufanych historyków partyjnych, którzy pisząc swoje książki podpo-rządkowywali się dezyderatom przywódców i działaczy tego ruchu.

Zaczęto też pisać o II Rzeczypospolitej, ale racje bohaterów tamtej epoki nie były brane pod uwagę – bohaterowie ci nie żyli, znajdowali się na emigracji albo mieszkali w kraju, ale byli całkowicie zmarginalizowani, bez prawa do zabierania głosu. Dla ówczesnych obyczajów charakterystyczny jest incydent z 193 r., kiedy to dwaj pracownicy Zakładu Historii Partii, Władysław Mroczkowski i Tadeusz Sierocki, opublikowali zapiski generała Józefa Kordiana Zamorskiego, pełne drastycznych opinii o przywódcach obozu sanacyjnego. Autor tych zapisków żył w Londynie, ale nie zapytano go o zgodę, a jego protesty post factum zostały zignorowane. Nie pamię-tam, aby którykolwiek z ówczesnych luminarzy środowiska historycznego wyraził dezaprobatę dla takiej praktyki, o tyle znamiennej, że zapiski po-chodziły z prywatnego notesu generała i nie były przeznaczone do druku. Gdyby dziś historyk (zwłaszcza z IPN) uczynił coś podobnego, luminarze ci (a czasem są to te same osoby) podniosłyby wielkie larum.

Po 1989 r. nie myślano początkowo o tym aspekcie sprawy. Dawni opozycjoniści, którzy przejęli władzę, nie przypuszczali, że skończy się czas okolicznościowych akademii, a oni sami staną się obiektem dociekliwo-ści historyków. Czas biegł jednak nieustępliwie, toteż „pokolenie 198 r.”, do którego sam się zaliczam, niepostrzeżenie znalazło się 40 lat od tam-tych wydarzeń. W większości krajów demokratycznych zasady karencji pozwalają po 40 latach badaczom na wgląd w archiwa, gdzie znajdują się przecież nie same tylko dowody bohaterstwa i wielkości. Antylustra-cyjny bunt, jakiego byliśmy świadkami parę miesięcy temu, wynikał m.in. z szoku i oburzenia opiniotwórczych elit, które w swym życiu z niejedne-go pieca polityczneniejedne-go chleb jadły, że oto ktoś ośmiela się grzebać w tych życiorysach. A ponieważ najbardziej energicznie grzebie Instytut Pamięci Narodowej, który działa dynamicznie, dysponuje dużym budżetem, niena-wiść ta skierowała się głównie przeciwko tej instytucji, co ma tylko częś-ciowy związek z mankamentami niektórych prac, sygnowanych przez IPN. A przecież jeszcze parę lat temu, gdy wybuchła sprawa Jedwabnego czy In-stytutu Niemieckiej Pracy Wschodniej, nawet autorytety z „Tygodnika Po-wszechnego” nawoływały, by oddać te kwestie do zbadania w IPN, a sam Krzysztof Kozłowski oznajmiał, że tylko historycy IPN powinni mieć prawo wglądu w esbeckie teczki.

171

HIST ORIa 18 l aT nIepODl eG Ł eJ

Oczywiście IPN przeszedł potem ewolucję, zwłaszcza personalną, czy jednak zmienił się na tyle, by przylepiać mu etykietę „czarnego luda”, zgromadzenia oszalałych z nienawiści lustratorów? Myślę raczej, że hi-steria ta jest pochodną strachu elit, że historycy napiszą inną wersję wy-darzeń, niż owe elity chciałyby widzieć.

Historycy ze swej strony również przeżywają konsternację. Nie prze-widzieli, że po upadku komunizmu, już w porządku demokratycznym, staną się obiektem agresywnej presji ze strony elit, które posiadają władzę polityczną i wszechmogące media. Takiej presji trudno się przeciwstawić, toteż nie znalazł się nikt, kto zaryzykowałby napisanie biografii Adama Michnika – co w krajach anglosaskich byłoby rzeczą normalną. IPN, oplu-wany niemal co tydzień przez weteranów komunistycznej publicystyki i nie tylko, działa jak całkiem dobrze uzbrojona, ale samotna dywizja, bez szerszego wsparcia. W Polsce istnieje kilkadziesiąt uniwersyteckich i poza-uniwersyteckich instytutów historycznych, ale na palcach jednej ręki moż-na policzyć te, które prowadzą badania moż-nad historią PRL. Do swego rodzaju snobizmu części tych środowisk należy teatralne „odcinanie się” od metod IPN. Chociaż nikt nie zabrania tym środowiskom prezentowania własnej interpretacji minionej epoki, niewiele czynią w tym kierunku.

Co jeszcze charakteryzuje stan ducha historiografii uniwersyteckiej? Z panem dr. Pawłem Skibińskim już parę razy spieraliśmy się co do tego, w jakim stopniu doszło w naszej profesji do przełomu pokoleniowego. Zmia-ny generacyjne, w sensie dosłowZmia-nym, oczywiście nastąpiły, toteż na tej sali jestem jednym z najstarszych. Ale pokolenie w sensie głębszym pojawia się wtedy, gdy ma coś nowego do powiedzenia. Cieszyłbym się, gdyby nowe roczniki badaczy zaprezentowały własną wizję przeszłości, konkludując pośrednio, że to, co my zdziałaliśmy, jest już dziś niewiele warte.

Ale takiego zjawiska nie dostrzegam. Kiedy czytam książki history-ków o nieznanych mi nazwiskach, trudno mi odgadnąć wiek autorów. Ow-szem, wielu młodych jak na historyków badaczy prezentuje postawę więk-szej skrupulatności, dokładności, krytykuje nas za pominięcie różnych źródeł. Czasem padają ostre słowa pod adresem co bardziej skompromi-towanych propagandzistów historycznych z czasów PRL, ale buntu poko-leniowego to nie zwiastuje. Nie nawołuję do rewolucji czy czystek, ale nie-zgoda na zastany stan rzeczy jest przecież motorem rozwoju nauki. Trudno wszakże spodziewać się cudów po systemie, który funkcjonuje na zasadzie prostej reprodukcji: mistrzowie płodzą uczniów, którzy są klonami swoich nauczycieli. Może czasami gdzieś przy piwie owi uczniowie coś tam bąk-ną krytycznego o profesurze, ale generalnie wiedzą dobrze, że bunt się nie opłaca, a karierę robią głównie ci grzeczni. To wszystko prowadzi do

wynaturzeń, ilustracją których są działy recenzji w czasopismach nauko-wych. Przeważają tam recenzje sprawozdawcze albo kumoterskie opinie kolegów o kolegach. Jeśli czasem ktoś napisze ostry tekst polemiczny, auto-rzy krytykowanych książek reagują ze zrozumiałym oburzeniem, dlaczego to właśnie ich potraktowano tak surowo.

O stanie swoistej stagnacji świadczy również brak dyskusji na temat sposobu uprawiania historii najnowszej. Prace z zakresu historii politycz-nej powstają w konwencji niezmieniopolitycz-nej od lat. Szczególnie dotyczy to bio-grafii, które nie wykraczają poza formułę życiorysu obejmującego publicz-ną aktywność bohatera. Dowiadujemy się co najwyżej, że ten i ów pan się ożenił i miał dzieci, ale są to parozdaniowe informacje.

Pytanie, czy ta konwencja jest na dłuższą metę do utrzymania? Myślę, że nie, i to z co najmniej kilku powodów. Żyjemy w czasach ekspansji kul-tury masowej, z jej intensywną dociekliwością, graniczącą ze wścibstwem. Toteż z jednej strony mnożą się ograniczenia w postaci różnych ustaw o ochronie danych osobowych, ale z drugiej bohaterowie sceny publicznej sami wybiegają przed kamery i ekshibicjonistycznie dzielą się z publicz-nością szczegółami swych intymnych przygód. Nie może to nie wpływać na oczekiwania czytelników książek historycznych i, jak widać to na przy-kładzie historiografii państw zachodnich, coraz więcej autorów stara się te oczekiwania spełnić. Coraz bardziej oczywiste jest też, że historyk, który będzie się trzymał konwencji wąsko pojętego życiorysu politycznego, nie zdoła wniknąć w mentalność szpiegowskiej „piątki z Cambridge”, nie odda fenomenu księżnej Diany, nie opisze przekonywająco prezydentury Billa Clintona i tym podobnych zjawisk.

Do obiegu naukowego wchodzą wreszcie masowo gatunki źródeł, które pozwalają historykowi znacznie poszerzyć pole widzenia. Do takich należą zwłaszcza materiały wytworzone przez komunistyczną policję po-lityczną. Z ich wykorzystywaniem wiąże się oczywiście wiele kontrowersji i dylematów moralnych. Oburzamy się, i słusznie, na ujawniane dziś prak-tyki zakładania przez SB podsłuchów i otwierania listów, które to zabiegi oznaczały wdzieranie się w intymność obywateli. Ale jest w tym też tro-chę hipokryzji, bo przecież obecnie nikt przytomny nie będzie udawał, że administratorzy serwerów, operatorzy sieci komórkowych czy niektórzy pracodawcy nie kontrolują naszej korespondencji, nie śledzą trasy naszego przemieszczania się itp.

Źródła wytworzone przez policję mogą czasami zawierać informacje drażliwe. Ale na ich podstawie da się też odtworzyć zainteresowania intere-sujących historyków postaci – jakie książki czytali, na jakie filmy chodzili, czy ustalić, z kim utrzymywali kontakty, skąd czerpali informacje itp. Na

podsta-wIe k x x - pa n e l I

wie podsłuchów i doniesień tajnych współpracowników można poznać prze-bieg wieczorów autorskich pisarzy i poetów, co prowadzi do wzbogacenia obrazu funkcjonowania środowiska literackiego. Nie mam wątpliwości, że gdyby mediewiści otrzymali takie szczegółowe dane o funkcjonowaniu po-staci z badanej przez nich epoki, nie wahaliby się ich wykorzystać.

Wszystkie te kwestie wymagają oczywiście wszechstronnej dyskusji, toteż mam nadzieję, że nasze dzisiejsze spotkanie okaże się dla takiej deba-ty dogodną okazją.

DR

bŁAz˙eJ bRzOSTek

UNiweRSyTeT wARSzAwSki

W dokumencie Spojrzenie w przeszłość (Stron 170-174)