• Nie Znaleziono Wyników

160W wypadku II Rzeczypospolitej skutki przeobrażeń systemowych

W dokumencie Spojrzenie w przeszłość (Stron 160-164)

wyraziły się – mówiąc obrazowo – raczej w zagospodarowywaniu pól o różnej powierzchni (wcześniej stojących odłogiem lub źle uprawianych) niż rewolucji w stanie wiedzy. W końcu lat 80. system kontroli publikacji naukowych nie był już, jeśli idzie o okres przed 1939 r., szczególnie re-strykcyjny. Zakazy oraz ograniczenia dostępu do źródeł miały charakter raczej punktowy niż paraliżujący możliwości badawcze. W tym kontek-ście można wskazać na praktyczne wyłączenie z obiegu ważnego zespołu Komunikatów Informacyjnych Komisariatu Rządu na m.st. Warszawa1, a także utrudnienia dostępu do dokumentacji przechowywanej w placów-kach pozostających poza granicą wschodnią. Stąd też także w wypadku badań nad latami 1918–1939 nie można lekceważyć znaczenia zmian, jakie zaszły pomiędzy 1989 a 1991 r. – jakkolwiek wydaje się, że więk-sze znaczenie od powięk-szerzenia swobody wypowiedzi miały dokonujące się zmiany w optyce ocen różnych zjawisk, po części związane ze zmiana-mi systemu finansowania badań naukowych, jednak przede wszystkim będące pochodną przeobrażeń szerszej natury, związanych z dokonującą się transformacją. W ciągu 18 lat zmieniło się bardzo wiele: w jakiejś mie-rze odbiciem tej sytuacji jest silnie się zaznaczająca nieufność w obrębie najmłodszego pokolenia badaczy wobec prac powstałych przed 1989 r. jako zdeformowanych, bądź za sprawą obciążeń cenzuralnych, bądź pragnienia pisania ku pokrzepieniu serc. Jest to zrozumiałe nie tylko w kontekście zmian pokoleniowych, ale i skali zmian dokonujących się w społeczeństwie – przede wszystkim pogłębiającego się jego zróżnico-wania oraz otwarcia na zewnątrz. W nowej sytuacji odszedł w niebyt nie tylko – przezwyciężony wcześniej – materializm historyczny, ale tak-że pojawiły się wątpliwości co do innych kryteriów, przywoływanych wcześniej jako oczywiste punkty odniesienia przy podejmowaniu prób refleksji o przeszłości: instytucji państwa czy narodu.

Odbiciem tych wątpliwości były rozważania Marcina Króla o patrio-tyzmie przyszłości3 i jakkolwiek trudno je traktować jako wyraz szersze-go stanowiska, a tym bardziej widzieć w nich zbiór dyrektyw

metodolo-1 Dostępne obecnie w AAN. Między metodolo-199metodolo-1 a metodolo-1997 r., nakładem MSW (MSWiA) ukazały się cztery tomy „Komunikatów”, obejmujące okres do końca lat dwudziestych (Komunikaty

Informacyjne Komisariatu Rządu na m.st. Warszawę, tom 1–4, Warszawa 1991–1997).

 Nie wdając się w bardziej szczegółowe rozważania wokół definicji pojęcia skutecznie wy-mykającego się próbom ścisłego opisu założę, że chodzi tu o historycznie ukształtowaną wspólnotę, organizującą się wokół wspólnych celów politycznych. Przyjmując nawet, zgodnie z sugestią Benedicta Andersona, że jest to jedynie „wspólnota wyobrażona”, war-to tu zaznaczyć, że żywotność i trwałość takiej wspólnoty w znacznej mierze zależy od przekonania o wartości historycznego dziedzictwa oraz walorach wspólnego działania. 3 M. Król, Patriotyzm przyszłości, Warszawa 004.

161

HIST ORIa 18 l aT nIepODl eG Ł eJ

gicznych dla historyków, stanowiły one znak czasu, symptom tendencji uwidaczniających się w szerszej skali, tyle że ściślej sprecyzowanych, jeśli idzie o klarowność przekazu oraz świadomość konsekwencji. Podobnych symptomów było jednak więcej i wydaje się także – obserwując relacje mediów – że można mówić o przychylnym dla nich klimacie. Powszechny zjazd historyków w 1999 r. – szczególny, gdyż kończący XX stulecie – został przez jednego z czołowych publicystów „Rzeczypospolitej” skomentowany artykułem, którego zasadnicze przesłanie sprowadzało się do pretensji pod adresem historycznego cechu, że jego twórczość nie przystaje do potrzeb społeczeństwa przełomu stuleci, sprowadzając się do kultywowania ana-chronicznych, dyktowanych megalomanią mitów. Tymczasem dzieje Pol-ski były w gruncie rzeczy pomyłką: zbiorowość średnio mniej uzdolniona niż sąsiednie – statystyka wykazuje, że najwięksi w jej obrębie twórcy byli obcego pochodzenia – stworzyła państwo, którego sens istnienia w dłuż-szej perspektywie czasowej sprowadzał się do stawiania oporu impulsom modernizacyjnym płynącym z różnych stron. Upadek tego państwa wią-zał się z podjętymi w niefortunnym czasie prześladowaniami mniejszości wyznaniowych i etnicznych, późniejsze zaś odzyskanie niepodległości miało taki skutek, że do rachunku dawnych krzywd i problemów dopisały się kolejne pozycje. Artykuł najwyraźniej wyrażał poglądy redakcji, gdyż okazał się immunizowany na próby polemik: przesłany przez organizato-rów zjazdu obszerny artykuł polemiczny nie ukazał się, natomiast sądząc z zamieszczonych listów do redakcji, skrajnie pesymistyczna wizja dziejów Polski znalazła zwolenników także i wśród utytułowanych badaczy4.

Tak skrajny pesymizm z pewnością nie jest reprezentatywny dla szerszej opinii, ale inne niż wcześniej postrzeganie treści, tworzących kanon powszechnie akceptowanej tradycji, wydaje się faktem. I jest to zjawisko, które narasta, przejawiając się w różnych formach, także w co-raz dalej idącemu kwestionowaniu krzepiących serce mitów. W wypadku II Rzeczypospolitej zaznacza się ono relatywnie słabo, bodaj najwyraźniej przejawiając się w rosnącej krytyce jej polityki narodowościowej. Zna-mienne, że krytycyzm ów – skądinąd aż nadto uzasadniony – nie przenosi się w porównywalnym stopniu na oceny ewolucji jej struktur politycznych. Jeśli szukać tu prawidłowości – bo równie dobrze decydować może przy-padek i relatywna trwałość najważniejszej z legend dwudziestolecia, mar-szałka Piłsudskiego – to pesymistyczny ogląd społeczności polskiej może

4 Bywało, że głos ludu brzmiał podobnie. Z samego zjazdu, odbywającego się we Wrocławiu, zapamiętałem charakterystyczny głos w dyskusji. Pewien pan, który przedstawił się jako tłumacz zatrudniony na stałe w zagranicznej firmie, skarżył się, że historycy tworzą wciąż ku pokrzepieniu serc. Przedstawiają budujące obrazki zamiast opisu bałaganu, lenistwa i snucia nierealnych planów. Takiej Polski nigdy nie było.

wIe k x x - pa n e l I

162

tutaj w sposób znaczący ważyć. Czy „zła” społeczność zasługuje na to, by samodzielnie rządzić? Czy oddanie jej steru nie powiększyłoby skali prob-lemów i tak w gruncie rzeczy nierozwiązywalnych?

W wypadku drugiej wojny światowej zmiana optyki jest wyraźniej-sza. Jeśli antycypować trendy, widoczne dotąd w postaci zalążkowej, ale narastające, to za kilkanaście lat młodzi ludzie będą mieli o wojnie pogląd mniej więcej taki, że jej przyczyną były konflikty państw utworzonych w Wersalu, agresywność stalinowskiej Rosji oraz nazistów (bliżej narodo-wo nieokreślonych), spośród zaś największych zbrodni przeciwko ludz-kości dwie – zagłada ludności żydowskiej oraz wypędzenie ludności nie-mieckiej – zostały współzawinione przez Polaków. Heroiczny mit czasów okupacji zastąpią obrazy kolaboracji i szmalcownictwa; pamięć wojennej determinacji i wytrwałości zostanie zatarta licznymi przykładami tchórzo-stwa, bałaganu, niekompetencji. Przesada? Na razie z pewnością tak, i to duża – zarówno uważna lektura nowych publikacji, jak i towarzyszących im enuncjacji medialnych nie uprawnia jednak do optymizmu. Znaczna zaś część młodej inteligencji kształtuje swoją optykę w wyraźnej opozycji do heroicznej legendy, niekiedy okazując wręcz uczulenie na patriotyczną retorykę. Dotyczy to przede wszystkim tej jej części, która przyznaje się do poglądów liberalno-lewicowych, ale zjawisko jest szersze, nie oszczędza-jąc i prawicy; tutaj znakiem czasu jest dokonana już faktyczna rehabilitacja Józefa Mackiewicza, podczas wojny skazanego na śmierć prawomocnym wyrokiem Armii Krajowej, w kolejce oczekuje już Jan Emil Skiwski.

Kamieniem milowym w dziele destrukcji heroicznej legendy wojny była naturalnie sprawa Jedwabnego – w jej cieniu toczył się spór o kola-borację i spory pomniejsze, na przykład wokół prób „nowego” (w istocie niepokojąco zbieżnego z oskarżeniami propagandy hitlerowskiej z czasów wojny) spojrzenia na sprawę bydgoskiej „krwawej niedzieli”, a także wcześ-niejszej publikacji Michała Cichego na temat powstania warszawskiego. Te spory o przeszłość środowisko historyków traktować może jako swoistą lekcję pokory. O ich wyniku, przebiegu oraz dynamice decydowali nie oni, ale media oraz politycy – to zaś, jak było naprawdę, w pewnym momencie przestawało być ważne. Odnosi się to także w pełni do najważniejszego sporu o wykładnię przeszłości w odniesieniu do czasów PRL, uwikłanego w rozgrywającą się obok sprawę lustracji.

Podobnie jak w wypadku sporów wokół Jedwabnego, z wielką siłą ujawnił się tu zabójczy dla historii jako dyscypliny naukowej problem

róż- W tym także treści ukazujących się w Internecie. Nie można ich lekceważyć. Mówią one wiele o zainteresowaniach i preferencjach odbiorców książek historycznych, ich kulturze historycznej, krytycyzmie oraz oczekiwaniach.

163

HIST ORIa 18 l aT nIepODl eG Ł eJ

nych miar w traktowaniu podobnych lub porównywalnych zjawisk. Czy można burzyć obraz heroicznej legendy przez przypominanie, że miała ona także swoją ciemną stronę? Jak mierzyć i oceniać znaczenie owego wstydliwego marginesu? Czy warto o nim przypominać, ryzykując de-strukcje heroicznego mitu? Nie tak łatwo zrozumieć, dlaczego odpowiedzi na tak zadane pytania miałyby wypadać zupełnie inaczej dla okresu wojny, inaczej zaś dla czasów PRL. Trudno przecież zaakceptować nasuwające się najprostsze wytłumaczenie: ponieważ ludzie, którzy byli aktywni w czasie wojny bądź nie żyją, bądź nie są już w stanie bronić swojej wizji przeszłości, natomiast osoby młodsze o co najmniej pokolenie są ciągle aktywne i nie pozbawione wpływów.

To nie jedyny przykład stosowania wielu miar (oraz innych przeja-wów psucia warsztatu), a także uwikłania sporów o przeszłość w polity-kę, a także destrukcyjnego wpływu mediów. W sporze o ocenę wydarzeń w Jedwabnem o ileż większą rolę odegrała książka Jana Tomasza Grossa od opasłych, wszechstronnie udokumentowanych tomów wydanych później przez IPN! A wcale nie można powiedzieć, by zawarte w niej propozycje narzuciły klarowne standardy ocen. Może to i dobrze: czym groziłoby to, gdyby je przyjąć i konsekwentnie stosować, np. przy interpretacji rzezi na Wołyniu? Jeśli partner dialogu nie uderzy się w piersi – a nie wygląda, by chciał to czynić – pozornie zamknięta przeszłość może stać się zarzewiem nowych konfliktów. Kwestia, w jakiej mierze debata wokół Jedwabnego była potrzebna, podzieliła środowisko badaczy. Można mieć różne opinie co do tego, czy dzięki niej zwiększy się, czy zmniejszy swoboda pisania o sprawach trudnych. Jej koszt był bardzo wysoki, wyrażając się i w oży-wieniu resentymentów, i zgodzie na jednostronność ujęcia, byle uspra-wiedliwionego moralistyczną pasją.

Na dłuższą metę o wiele bardziej niebezpieczne może być rozpo-wszechnienie się praktyki patrzenia na przeszłość jako pola dla negocja-cji, w znacznym stopniu w oderwaniu od konstytuujących tradycyjną narrację historyczną związków przyczynowo-skutkowych. Otwiera się tutaj wdzięczne pole działania dla polityków: to, że interesują się oni co-raz bardziej energicznie forsowaniem własnej wizji przeszłości, nie powin-no w tej sytuacji dziwić. Wpływ lekcji Jedwabnego nałożył się na obawy

 Jest to trudna sprawa. Podejmując działania nacechowane dobrą wolą i chęcią dialogu nie-stety nie zawsze możemy zakładać, że partner uczyni to samo. W wypadku prób uzgodnie-nia wizji przeszłości prowadzić to może do sytuacji kłopotliwych: jeżeli się zestawia trau-matyczne zdarzenia, gdzie giną ludzie, to w skrajnym wypadku ustępliwość doprowadzić nas może do zagubienia proporcji i wytworzenia się sytuacji, w której ofiary – w zależności od tego, czy możemy zaliczyć ich do społeczności własnej, czy cudzej – rozmaicie ważą w sporządzonym ogólnym bilansie. A to byli przecież w końcu tacy sami ludzie.

wIe k x x - pa n e l I

164

W dokumencie Spojrzenie w przeszłość (Stron 160-164)