• Nie Znaleziono Wyników

Temur Cchowrebow to jedna z najbardziej znanych i szanowanych osób w tzw. Osetii Południowej. Był on dowódcą polowym na początku lat 90-tych i brał aktywny udział w walkach przeciwko Gruzinom. Aktualnie zajmuje stanowisko przewodniczącego organizacji byłych kombatantów Osetii Południowej , jest redaktorem naczelnym opozycyjnej względem reżymu w Cchinwali gazety, oraz przewodniczącym republikańskiej partii „Iron” (W związku ze swoją działalnością opozycyjną, jest prześladowany przez oponentów. Za głoszenie postulatów o pokojowym współistnieniu z Gruzinami, okrzyknięto go zdrajcą interesów narodu osetyńskiego. W lipcu 2010 roku, napadniętego go i dotkliwie pobito. W napaści na Temura Cchowrebowa brało udział dziesięciu ludzi, wśród których było 3 członków tzw.

parlamentu Osetii Południowej547) Podczas rosyjsko-gruzińskiej wojny w 2008 roku, był wśród „obrońców” Cchinwali. Oto jego bardzo ciekawa opowieść548.

”...Wiedziałem, że Rosja ma swoje interesy w tym wszystkim i że do wojny przygotowujemy się dość poważnie, ale latem tego roku (2008) wydarzyła się dość ciekawa historia. Mój kolega zdołał kupić bardzo poważną broń przeciwczołgową typu „Fagot”. Takiej broni bandyci nie potrzebują, po prostu nie ma zastosowania, można ją użyć tylko przeciwko pojazdom opancerzonym. Ta broń była przechowywana przez wiele lat. Władza wiedziała o istnieniu tej broni, ale nikomu to nie przeszkadzało, niech sobie leży. Ale w maju 2008 roku, broń ta została skonfiskowana. Mój przyjaciel, który przechowywał tą broń, zdenerwowany zapytał funkcjonariusza służby bezpieczeństwa: „To skąd macie gwarancje, że w razie wojny, zdołamy się obronić?”. Ogólne rzecz biorąc, broń zabrali i zabrali ją nie tylko nam, konfiskowali nawet strzelby myśliwskie, motywując to walką z przestępczością. Przestępcy i tak mają broń a oni zabierali u ludzi, którzy liczyli na swoje siły, potrzebowali broni na czas wojny. Konfiskowanie broni u ludzi, podczas nierozstrzygniętego konfliktu, uważam za karygodne! Oznaczało to, że nasz rząd wziął na siebie oficjalną odpowiedzialność za obronę swoich obywateli. Ale ma własne oczy widziałem, jak 8 sierpnia, o drugiej w nocy, prezydent opuścił miasto i przeniósł się no Dzawy. Nie uważam, że prezydent powinien znajdować się na pierwszej linii frontu, ale struktura dowodzenia powinna być zachowana. Właśnie o brak struktury dowodzenia oskarżam władzę. Wszyscy ci, którymi on (Eduard Kokoity) nadawał

547 http://www.kavkaz-uzel.ru/articles/172076/.

548 http://grani-tv.ru/entries/523/.

stopnie generalskie; zastępca ministra obrony, wielki chłop, opuścił miasto, sam minister obrony opuścił miasto, minister spraw wewnętrznych opuścił miasto. Zostali tylko minister bezpieczeństwa i cala jego struktura- tam chyba są poważni ludzie- oraz odział OMON-u w którym większość stanowią miejscowi. Oprócz tego, powołano wszystkich weteranów.

Odział ten otrzymał nazwę „Taran”. I ja miałem swój wkład w obronie miasta.

O 7-ej 7-go sierpnia, ogień zaczął przybierać na sile. Wcześniej też była strzelanina, ale w większości używano broni strzeleckiej oraz granatników, ale 7-go ogień zaczął narastać.

Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że będzie wojna. Bardzo dużo organizacji międzynarodowych, jak OBWE czy innych, zapewniało, że nie dopuszczą do tego. Jedno jest nie wierzyć a drugie własnymi uszyma słyszeć narastającą kanonadę. Dlatego wstałem, wyciągnąłem swój karabin maszynowy i poszedłem się zapisywać w szeregi ochotników.

Wydarzyła się ciekawa rzecz; w związku z tym, że byłem w konflikcie z władzami, nie żeby coś poważnego, ale nie cieszyłem się ich zaufaniem, to powiedziano mi, że dla mnie broni już nie ma i że nie mogą mnie przyjąć. Zapytałem ich czy prosiłem obroń? Prosiłem tylko aby przyjąć mnie w szeregi ochotników. Takiego wojownika kto nie przyjmie odpowiedział dowódca i mnie oczywiście przyjęli. Znajdowaliśmy się w mieście jako siły rezerwowe.

Gdzieś o jedenastej wieczorem, miasto znalazło się pod ogniem systemów rakietowych

„Grad”. Nie wiem jak to opisać, to było coś straszliwego, miałem przeczucie, że to już koniec.

Ale mimo wszystko, koniec świata nie nadchodził. Stacjonowaliśmy w budynku przedszkola i kiedy rozpoczął się ostrzał, zrozumieliśmy, że ściany budynku mogą nie wytrzymać.

Opuściliśmy przedszkole i przebiegliśmy do piwnicy stojącej naprzeciwko biblioteki. Było nas dość dużo, może kompania, jako szeregowy żołnierz dokładnej informacji o naszej liczebności nie posiadałem. Do świtu przemieszczaliśmy się z jednej piwnicy do drugiej.

Rano zdecydowaliśmy wyjść poza granice miasta, gdzie mieliśmy czekać na atak. Po takim przygotowaniu artyleryjskim logiczne było, że Gruzini pójdą do natarcia. Poza tym, była informacja, że czołgi zbliżają się do granic republiki. Cchinwali znajduje się w dolinie i z pagórków otaczających miasto, gdzie znajdowała się nasza pozycja, nie było widać miasta, wszystko przykrywała powłoka dymu i kurzu, z którego gdzie nigdzie wybijały się płomienie.

Chyba dlatego mówiono, że zginęło 2000 mieszkańców, ponieważ zdawało się, że zginęli wszyscy. Nad ranem, natężenie ognia zmalało. W nocy wydarzyła się śmieszna rzecz, pomiędzy salwami gruzińskiej artylerii Zapadła chwila ciszy, podczas której usłyszeliśmy

serie z karabinu maszynowego. Dźwięk karabinu maszynowego w porównaniu z grzmotem armat brzmiał komicznie i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.

Rano, mniej więcej o dziesiątej, znajdowałem się w zachodniej części miasta. Do naszego stanowiska ogniowego, czołgi zaczęły się zbliżać o dziewiątej. Były dwa i mniej więcej 50 żołnierzy piechoty. Po jednym plutonie na każdy czołg. Zniszczyli oni samochód osobowy typu „Gazel” oraz kilka innych osobówek, pasażerowie których zdążyli uciec.

Nas było czterech, ale ani piechota ani czołgi nas nie widzieli, wyszło tak, że znaleźliśmy się za liniami wroga. Po prostu nas obeszli. Strachu nie czułem, jedyna myśl, która przychodziła do głowy było: Jak ich zatrzymać? Chłopakom, którzy byli razem ze mną, wydałem rozkaz: „wszystkich piechurów, którzy są obok czołgów wziąć na muszkę!” i z pięćdziesięciu metrów otworzyliśmy do nich ogień. Oczywiście wszystkich nie trafiliśmy, ale każdy z nas opróżnił pełni magazynek i szybko zmieniliśmy pozycje. Zbiegliśmy na nową pozycje ogniową, która znajdowała się mniej więcej 200 metrów niżej. Z tych czterech, którzy byli ze mną, znalem tylko jednego. Jeden z nich później okazał się siostrzeńcem mojego kolegi, z którym chodziłem do szkoły. Podczas całej tej strzelaniny i zmiany pozycji , dwóch z nich zgubiłem . Jak się później okazało, obydwaj przeżyli. Ze mną został Andrej Cchowrebow. Leżeliśmy z nim i widzimy że zbliża się do nas czołg. Stanął mniej więcej 30 metrów od nas. Piechoty z nim nie było , gdzieś zniknęli. Przed naszą pozycją rósł krzak bzu, od tamtej pory to moja ulubiona roślina, można przez nią się poruszać i świetnie kamufluje.

Kryjąc się w zaroślach, strzeliliśmy do czołgu z granatnika typu „Mucha”, ale jest on za slaby żeby zniszczyć czołg , tym bardziej że nie trafiliśmy! No, co robić, nie wyszło nam.

Ostrzelałem czołg ze swojego karabinu maszynowego , tak po prostu żeby załoga nie czuła się za bardzo komfortowo i zbiegliśmy na nowe pozycje, które znajdowali się już bezpośrednio w mieście, wzięliśmy kolejne dwa granatniki i wróciliśmy z powrotem. Czołg stal na miejscu . Sytuacja się powtórzyła, nasz pojedynek z czołgami trwał mniej więcej przez dwie godziny. Czołg nas nie widział i strzelał w to miejsce skąd strzeliliśmy do niego poprzednim razem. Ja odpowiadałem serią z karabinu maszynowego, tak po prostu żeby ich zdenerwować. Z „Much-y” w czołg trafiliśmy dopiero za trzecim razu. Oczywiście nic się nie stało, ale trafienie chyba było odczuwalne, ponieważ czołg lekko się zadymił, nie zapalił się tylko się zadymił, z silnika poszedł lekki dym i czołg zaczął się cofać. Cofnęli się mniej więcej na dwieście metrów, zmienili pozycje i poszli z powrotem w natarcie. My też zbiegliśmy na dół. Wtedy po raz pierwszy, widząc cofające się czołgi, uwierzyłem w

zwycięstwo. Dwóch ludzi zatrzymało dwa czołgi a przecież w mieście było jeszcze co najmniej 500 żołnierzy. Na dole, w budynkach miasta zebrało się dużo uzbrojonych Osetyjczyków z różnych formacji i jednostek; z ministerstwa obrony, OMON-u, ze specnazu, ale nie było centralizowanego dowództwa. Mniej więcej o dwunastej, z innej pozycji ruszyła w natarcie gruzińska piechota. Doświadczenie walki z piechotą, miałem z poprzedniej wojny i nie bardzo się przejąłem nacierającymi Gruzinami, myślałem że zaczniemy do nich strzelać i oni uciekną , ale to nie była ta sama gruzińska armia, co w latach 90-tych. Mówią, że po stronie Gruzinów walczyli najemnicy i tak dalej, ale żadnych najemników ja tam nie wydziałem. Pobiegłem w kierunku wroga, ale ogień Gruzinowi był tak intensywni i tak celny, że nie mogłem podnieść głowy. Natychmiast jak się wychyliłem dostałem postrzał w rękę.

Zmieniłem pozycje, przymierzyłem się do strzału, ale znowu zostałem trafiony, tym razem odłamkiem w nogę. Za trzecim razem coś wybuchło przede mną i kamień trafił mnie w głowę.

Nie wyobrażałem sobie, że Gruzini będą atakować w tak zorganizowany sposób. Widziałem przede mną wroga, ale nie wiedziałem z której strony strzela do mnie. Chwile później, pojawili się gruzińskie czołgi. Dwóch naszych chłopców : Amiran Bagaiew i Azamat Dzioew zdołało zniszczyć czołgi, strzelając do nich z granatników. Niestety żaden z chłopców nie przeżył. Jeden czołg był kompletnie zniszczony a drugi został unieruchomiony i załoga go opuściła. Niszcząc te dwa gruzińskie czołgi, zginęło siedmiu naszych.

Pomimo naszych starań, Gruzini wdarli się do miasta z południowej strony i posuwali się wzdłuż ulicy Bohaterów. Znowu pobiegliśmy na spotkanie wroga, ale kiedy w centrum miasta, zobaczyłem z dziesięć gruzińskich czołgów posuwających się razem z piechotą, w pięciu-sześciu metrowych odstępach, to znowu straciłem nadzieje na zwycięstwo.

Z kolegą zdążyliśmy wbiec do stojącego obok domu. Wróg był wszędzie dookoła nas, byliśmy okrążeni. Pamiętam dokładnie, że była pierwsza po południu, ponieważ leżałem w czyimś mieszkaniu na podłodze a naprzeciwko mnie, na ścianie wysiał zegarek. Dookoła domu chodzili Gruzini. Następnie, w mieszkaniu nad nami wybuchł pożar. Sytuacja nasza była krytyczna, albo mogliśmy się spalić żywcem, albo się poddać. Do niewoli nie chcieliśmy iść i dlatego leżeliśmy na podłodze i modliliśmy się aby ogień nie przerzucił się do naszego mieszkania. Leżąc na podłodze, ja i Andrei wciąż słyszeliśmy odgłosy walki, ale już nie wierzyłem w zwycięstwo, ponieważ czołgi nie powinny wedrzeć się do miasta, jeżeli jednak zdołały to zrobić, to dla mnie wszystko było już skończone.

Po dwóch godzinach, dotarł do nas odgłos straszliwego wybuchu. Nie wiem, co to było, ale przez okno zobaczyłem, że Gruzini się cofają. Nie była to paniczna ucieczka, cofali się bardzo zorganizowanie, nie zostawiali za sobą ani rannych ani poległych. Widząc cofającego się wroga, my też przyłączyliśmy się do natarcia. To nie było natarcie, po prostu wróg się cofał a my zajmowaliśmy opuszczone przez Gruzinów miejsca. Mniej więcej o czwartej, przyszła do nas grupa dwudziestu żołnierzy, uzbrojonych w granatniki oraz z dość dużym zapasem amunicji i zapytali się czy nie ma gdzieś gruzińskich czołgów? Wtedy zrozumiałem, że Gruzini nie zdołają opanować miasta …

Ponieważ byłem „wolnonajemnym”, to wydałem sobie rozkaz demobilizacji i poszedłem zobaczyć co się dzieje z moim domem. Po drodze dowiedziałem się, że zginął mój kuzyn. Zginął on podczas niszczenia gruzińskiego BRDM-u (prawdopodobnie była to

„Kobra” #307 przy. autora).Mnie tam nie było i nie wydziałem to na własne oczy i nie chce kłamać, ale było to tak, że strzelili do BRDM-u z granatnika z bardzo bliska i granat nie eksplodował. Od uderzenia granatu, BRDM się przewrócił i stanął na wieżyczce, oponami do góry. Stal tak, jak przewrócony żółw i nie mógł się ruszać. Może ktoś wewnątrz i zginął, ale człowiek piec z załogi BRDM-u zdołał się wyczołgać i to właśnie oni zabili mojego kuzyna.

Potem ich wszystkich też zastrzelili, ale od tego faktu nie jest lżej na sercu.

To wszystko działo się 8 sierpnia. Rano Gruzini znów poszli w natarcie, ale przez całą noc, w mieście nie było ani gruzińskiej piechoty ani czołgów. Wyjazd z miasta był możliwy tylko w jednym kierunku, ale znajdował się on pod ogniem Gruzinów. Zginęło wtedy dużo ludzi, którzy chcieli się wydostać z miasta. Zginęła też moja kuzynka, która jechał razem z sąsiadami. Spłonęła w samochodzie.

Ja sam nie wydziałem, ale słyszałem, że w nocy do miasta przyszedł czeczeński oddział. Przeszli oni na południową część miasta i rozłożyli miny przeciwczołgowe.

9-go sierpnia, Gruzini znów próbowali opanować miasto. Wtedy poległo ich bardzo dużo, po całym mieście leżały ich ciała. Na tamtą chwile, w całym mieście było zniszczonych 7 gruzińskich czołgów, a cztery zostały zdobyte, z których trzy były nieuszkodzonych a jeden zdobyto razem z załogą.

Rosyjskie wojska pojawiły się 10-go rano. Przez cały czas mówiono, że są niedaleko, ale w samym mieście pojawili się 10-go rano.

To wszystko co mogę opowiedzieć549.

549 http://www.kavkaz-uzel.ru/articles/172076/.