• Nie Znaleziono Wyników

Dwie powieści Teodora Jeske-Choińskiego, czyli demistyfikacja mediumizmu

Przeciwwagę dla „opowieści z dreszczykiem” stanowią natomiast dwie powieści Teo-dora Jeske-Choińskiego: Majaki oraz W pętach. Obydwa utwory rejestrują charakte-rystyczne detale otaczającej pisarza rzeczywistości, stanowiąc jednocześnie swoisty przegląd nurtów estetycznych i filozoficznych koncepcji przełomu epok.

Istotnym elementem nadbudowy zapatrywań Choińskiego jest negacja zjawisk mediumicznych manifestujących się jako przekorna odpowiedź na założenia pozy-tywizmu, sytuująca się wszakże w kategorii dyscyplin pozbawionych zasadności, wy-odrębnionych od naturalnego porządku świata. Sprzeciw pisarza wynika tutaj z prze-konania o niewłaściwym kierunku zainteresowań, o drastycznym przewartościowa-nia światopoglądu. Jeske-Choiński stwierdza zatem:

Świat cywilizowany zbliżył się znów do dróg rozstajnych, które straszą zagadką nieznanych kierunków.

Wszystko, co było, co przyświecało dojrzałemu dziś pokoleniu, zaczyna gasnąć, rozpływa się w błękit-nej mgle przeszłości, co zaś będzie, tego jeszcze nikt wyraźnie nie widzi, określić nie może51.

51 T. Jeske-Choiński, Pozytywizm w nauce i literaturze, Warszawa 1908, s. 5.

Ta konstatacja stanowi wykładnię stanowiska Choińskiego, który – obserwując ówcześnie zachodzące przemiany – wygłosił szczególną refleksję dotyczącą kształtu rzeczywistości. Niewystarczalność konceptów pozytywistycznych skierowała umysł ludzki na biegun przeciwny, dotąd pomijany czy nawet lekceważony. Obszarem tym był między innymi mediumizm/spirytyzm postrzegany i określany przez pisarza ja-ko „nowoczesny mistycyzm”52, nieposiadający żadnej wartości poznawczej czy ideo-logicznej. Nurt ów powstał w opozycji do dotychczasowych metod eksploracji rze-czywistości, odwołując się do zapomnianej czy negatywnie ocenianej metafizyki. Abs-trakcyjna formuła nowej dziedziny zjawisk czyniła ją tym mniej zrozumiałą, zaś chęć poszukiwania duszy postrzegana była w kategoriach absurdu, zaprzeczenia empirii.

Choiński dopatrywał się przyczyn tej fascynacji w tendencji do poszerzenia percepcji o elementy pozostające dotychczas poza obszarem poznawczym, uznał ją za wyraz dążenia do wyzwolenia z pęt logiki i rozumowego dociekania. Pisał zatem, iż:

Szukając źródła mistycyzmu chwili obecnej, należy nieco rozszerzyć definicję człowieka, daną przez naukę pozytywną. […] Począwszy od Comte’a, okuli […] człowieka w kajdany rozumu […]. Prawdą nie jest, aby rozum zadowalał wszystkie potrzeby człowieka53.

Schematyzacja człowieczeństwa, sprowadzonego do poziomu cerebralności, oka-zała się ostatecznie nieprzystawalna do rzeczywistości psychologicznej i faktycznych potrzeb jednostki. Bunt, który wywołało poczucie „niedopasowania” do filozoficznych reguł epoki, przekształcił się w zainteresowanie okultyzmem i sprawami duszy. Me-tafizyka czy ezoteryka, będące dyscyplinami opartymi na czynnikach pozarozumo-wych, intuicyjnych stanowiły doskonałą przeciwwagę. Postulat empirycznego bada-nia zagadnień związanych z duchem realizował się zresztą również w sferze przeni-kania się obszarów nauki i „wiedzy tajemnej”. Tego typu działalność określał Choiński mianem „fachowego spirytyzmu”, który nie tylko abstrahował od metod badawczych pozytywizmu, lecz także przekraczał granice doświadczenia. Czynnik ów determi-nował przekonanie pisarza o groteskowości eksperymentów, które miały prowadzić do rozpoznania pierwiastka duchowego, a stały się „zabawką dla dyletantów” i pseu-donaukowym badaniem „zabobonów”.

52 Zob.: Rozdział I.

53 T. Jeske-Choiński, Nowoczesny mistycyzm, „Słowo” 1893, nr 275, s. 2.

Obcość poglądów ezoterycznych wynikała – jak się zdaje – również z przeświad-czenia o nadrzędnym znaczeniu religii, pełniącej rolę azylu w świecie chaosu poję-ciowego.

Gdyby nowocześni mistycy pragnęli tylko łącznika między światem zmysłowym a nadzmysłowym, gdyby im obrzydła jedynie oschłość pozytywizmu, nie potrzebowaliby sięgać do „komunikacji” i do hi-potez o ciałach „astralnych” […]. Religia pamięta wybornie o tęsknotach człowieka, modlitwa uspokaja, utula […], sztuka w końcu karmi obficie wyobraźnię. O wszystkim pomyślała przeszłość. Ale „alchemicy”

naszych czasów nie przestali być, mimo swojego mistycyzmu, wychowańcami pozytywizmu. Mało im szczerej, prostej wiary w Boga […]. Oni chcą wiedzieć, koniecznie wiedzieć i dlatego mienią się być uczo-nymi w chwili, kiedy dają się oszukiwać najprostszym kuglarzom, wyłudzającym pieniądze jako media.

W ten sposób mści się wzgardzona dusza na sceptykach. Z człowieka rozumnego robi głupca, nie wierzą-cego w Boga, przesądnego mistyka, który wsłuchuje się uważnie w stukania, w szmery54.

Moralna i ideologiczna degrengolada człowieka poszukującego prawdy o świe-cie dokonuje się właśnie jako kara za lekceważący stosunek do spraw ducha, zagłu-szanie spirytualnych potrzeb jednostki. Degeneracja postaw filozoficznych oraz po-szukiwań naukowych czy konceptualnych jawi się Jeske-Choińskiemu jako odwró-cenie się człowieka od Boga, zaniechanie wypełniania obowiązku religijnego. Ducho-wość ludzka, dążąca do zaspokojenia potrzeb metafizycznych poprzez wiarę, ulega wynaturzeniu. Pozytywizm czyni z człowieka byt nadrzędny, nadając mu prawo pa-nowania nad światem dzięki nauce. Jeske-Choiński stwierdzał wszak z przekąsem, iż:

[…] znaleźli się […] nawet pozytywiści, którzy pozazdrościli prorokom daru jasnowidzenia. Słynny che-mik francuski Berthelot, dotarłszy do istoty jakichś tłuszczów, tak się sobą sam zachwycał, że zawołał, jak żaczek szkolny: Nie ma już tajemnic na świecie. Ale i Zola zapewniał w swoim Le roman expérimental niejednokrotnie, że czego wiedza dotąd nie odkryła, to wydobędzie kiedyś z pewnością na światło dzienne. [Dlatego też] wzgardzona metafizyka zemściła się na mędrcach, którym się zdawało, że wy-starczy: patrzeć, opukiwać, obwąchiwać i zapisywać rezultaty tych oględzin zewnętrznych, aby wniknąć w samą istotę rzeczy. Ilekroć sobie pozytywiści i ewolucjoniści nie umieli poradzić, ilekroć stanęli wo-bec zjawisk, niedostępnych dla obserwacji i doświadczenia, tylekroć uciekali się do niej, do owej spo-niewieranej marzycielki55.

Wszechmoc poznania empirycznego została zakłócona zarówno przez niedostat-ki aparatu poznawczego, jak i narzucenie ludzkości jednostronnej wizji sposobu

ist-54 Ibid., s. 2–3.

55 Idem, Pozytywizm…, s. 47–48.

nienia, wyrażania człowieczeństwa wyłącznie za pomocą rozumu. Logicznym na-stępstwem załamania się systemu pozytywistycznego stała się fascynacja elementem nadzmysłowym.

Wszystkie te poglądy oraz krytyczna ocena otaczającej rzeczywistości, jak rów-nież sfabularyzowana deskrypcja aktualnie zachodzących przemian i znalazły reali-zację właśnie w Majakach i W pętach Jeske-Choińskiego. Pierwsza z wymienionych po-wieści jest zresztą właściwie głosem w dyskusji o mediumizmie, zasadności jego ist-nienia i absurdalności postulatów spirytyzmu. Majaki rejestrują bowiem cały szereg zachowań związanych ze światopoglądem spirytystycznym. Podtytuł utworu – Nie-dokończona kartka z chwili bieżącej – sugeruje zresztą jego funkcję poznawczą, wskazu-jąc na tekst jako na relację z aktualnych, wciąż jeszcze toczących się zdarzeń. Okre-ślenie „majaki” odnosi się w tym przypadku do koncepcji spirytystyczno-mediu-micznych, a także do związanej z nimi filozofii i praktyk przywoływania zjaw.

Na przykładzie losów poszczególnych bohaterów pokazuje autor schematyczne transformacje zachodzące w rezultacie kryzysu światopoglądowego, dewaluacji do-tychczasowych wartości ideowych. Proces przeobrażania jest dla wielu niezwykle bo-lesny, wybierają zatem niewłaściwą, błędną drogę. Oto przeciw teoriom pozytyw-nym stanęła paranauka, dyscyplina z pogranicza magii, rodem ze średniowiecza, jak konstatuje jeden z bohaterów (Żagliński). W celu uwypuklenia fałszu i absurdalności nowych nurtów umysłowych, wyeksponowany zostaje w powieści motyw demaska-cji mediumizmu jako dziedziny pozbawionej podstaw naukowych, oderwanej od rzeczywistości. Jeske-Choiński zdecydowanie demistyfikuje koncepcje spirytystycz-ne, obnażając mechanizmy oszustwa i pokazując, jak łatwo można omamić naiwnych ludzi serwując im odpowiednio spreparowaną dawkę frazesów.

Jak wspomniano, powieść Majaki z drobiazgową wnikliwością kopiuje rozmaite modele zachowań obyczajowych, prezentowanych przez poszczególnych bohaterów utworu. Zainteresowanie pisarza ogniskuje się przede wszystkim na dwóch posta-ciach męskich. Pierwszą z nich jest Stefan Słotnicki – dawniej dziennikarz, obecnie właściciel ziemski, niegdyś pozytywista, aktualnie „poszukujący”. Modyfikacja świa-topoglądowa bohatera odbywa się tutaj na zasadzie rozpadu czy eliminacji poszcze-gólnych elementów ideologii pozytywistycznej:

Z rosnącą świadomością życia przychodziły na niego chwile zwątpienia natury wytworniejszej. Nao-koło niego waliły się kolejno tak zwane prawdy naukowe, które miały przetrwać aż do skończenia rodu ludzkiego. Hipotezy pozytywizmu i ewolucjonizmu padały w proch pod obuchem nowych badań.

Lu-dzie przestali się modlić do Comte’ów, Darwinów i Spencerów, a zaczęli się oglądać za innymi proro-kami. Z Zachodu dochodziły dziwne wieści. We Francji, w Anglii i w Niemczech zmartwychpowstawały wydrwione przesądy, zabobony średniowieczne, tajemne sztuki magów, kabalistów i alchemików. Słot-nicki wiedział, że zwolennicy pragmatu, któremu służył, odwracali się od jego doktryn, przenosząc się cichaczem wstydliwie pod inne znaki. I on sam doświadczał na sobie jednostronności teorii materiali-stycznych. Zaczął się męczyć w ciasnym kółku wiedzy niezawisłej. W miarę, jak dojrzewała jego świa-domość, rozumiał coraz lepiej nicość człowieka w stosunku do ogromu wszechświata i dostrzegł mnó-stwo zapytań, na które mu nauka nie dawała odpowiedzi56.

Wyraźnie zaznaczony kryzys materialistyczno-pozytywistycznego światopo-glądu, ogrom wątpliwości, jakie rodzi struktura świata i ludzkiego trwania, powodują, że Słotnicki – dawniej orędownik pozytywizmu – poszukuje własnego azylu filozo-ficznego. Rozbudzona wyobraźnia kieruje bohatera ku poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o to, dokąd zmierza człowiek, czy jest cośkolwiek poza światem material-nym, kim tak naprawdę jest jednostka ludzka oraz jaki cel ma wszelkie istnienie. Po-nieważ nauka nie jest władna rozwikłać wszystkich zagadek bytu, jej pozorna potęga ulega deprecjacji. Rozczarowanie, które ogarnia Słotnickiego, wyraża się poprzez alie-nację, wycofanie z życia towarzyskiego. Bohater rozsmakowuje się w samotności i spo-koju, dociekając sensu oraz „prawdy, tajemnicy życia”57. Będąc świadkiem „śmierci pozytywizmu”, odwrócił się od wartości przezeń głoszonych. Jego fascynacja kon-cepcjami spirytystycznymi będzie zatem logiczną konsekwencją dotychczasowych dociekań i zniechęcenia materializmem.

Na przeciwległym krańcu usytuowany został natomiast dziennikarz, Żagliński.

Nie ma on takich dylematów, jest hedonistą, wyrachowanym łowcą dóbr material-nych, który nowe trendy postrzega wyłącznie w perspektywie zawodowych ciekawo-stek, przynoszących zysk sensacji. Rozziew pomiędzy etyką i filozofią obu bohaterów zaznacza się zwłaszcza w dwóch rozmowach:

I.

— Więc nie zapowiada się żaden nowy ruch? — spytał Słotnicki — jak dotąd nie widzę świeżego materiału. — Czytam ciągle o magnetyzmie, hipnotyzmie i różnych innych izmach.

— Tu i ówdzie przebąkują coś i o spirytyzmie, ale nie sądzę, aby te bzdurstwa mogły odegrać jakąś rolę.

— A jednak zajmują się ludzie w Europie obecnie dużo okultyzmem. Podobno liczą teozofowie i spi-rytyści miliony zwolenników…

56 Idem, Majaki, Warszawa 1895, s. 46.

57 Ibid.

— Któż tam zresztą wie! Publiczność, to pan kapryśny. Gdy się jej zachce okultyzmu, damy jej, czego zażąda58.

II.

— Człowiek powinien wiedzieć, skąd przyszedł i dokąd idzie…

— […] Dokąd idę? Do prababci ziemi wrócę kiedyś, […] co tu długo medytować!

— A gdybyś nie wrócił cały do ziemi? — zapytał Słotnicki.

— A cóż miałoby się ostać […]? Dusza? […] Gdyby istniała, to by ją te nudne facety, co sobie mikro-skopami i telemikro-skopami psują oczy […] już gdzie wytropili. Nic nie wierzę, aby była jaka dusza […]. Dok-tryna materialistyczna jest dla mnie prawdą absolutną […]. Zresztą, choćbym miał i dalej istnieć […], to nie moją rzeczą troszczyć się o przyszłą formę mojego tak zwanego ja […]. Ale, jak widzę, zaczynasz coś nawracać. Może cię ta cisza wsi przekona w końcu do wiary naszych nianiek.

— Tak daleko jeszcze nie doszedłem — odpowiedział Słotnicki — ale rozumiem już dziś przyczynę bankructwa metody naukowej, która nas wychowała. […] Gdy tak siedzę i wsłuchuję się w ciszę przyrody […] doznaję wrażenia, jak gdyby do mnie tysiące głosów mówiło. […] Istnieje obok nas jeszcze coś, co nie da się ująć […] za pomocą środków ludzkich, a co mimo to nie przestaje być prawdą.

— Zdaje się, że pójdziesz między okultysty […], bo rezonujesz tak samo jak oni59.

Dyskusja toczona przez obu bohaterów dobitnie pokazuje różnice ideologiczne.

W przypadku Żaglińskiego będzie to pogląd skrajnie materialistyczny, charakterysty-czny dla osoby niewierzącej, z dystansem traktującej wszelkie „izmy”. Bohater jedno-znacznie ujawnia swój sceptycyzm wobec problematyki duchowej, sytuując ją w krę-gu zainteresowań czysto metafizycznych, sprowadzając do wymiaru zabobonu czy przesądu. Tymczasem Słotnicki, wątpiący już w siłę rozumowego poznania, dopusz-cza możliwość istnienia spraw spoza oglądu materialnego, fizycznego. Jego percepcja świata przybiera formę intuicyjnego odczytywania przestrzeni. Słotnicki przeczuwa, że poza doświadczeniem materialnym istnieje także inna forma poznania, której na razie nie potrafi zidentyfikować. Pytanie, które stawia Żaglińskiemu, wynika z drę-czących go wątpliwości, dojmującego poczucia kryzysu dotychczas wyznawanych wartości. Trafnie przewidziane przez Żaglińskiego „pójście w okultysty” staje się na-turalną konsekwencją niepewności co do uwarunkowań rzeczywistości.

Światopoglądowe poszukiwania Słotnickiego przynoszą przewrotny rezultat w po-staci demistyfikacji mechanizmów kontaktu pozazmysłowego, która następuje na sku-tek oszukańczego seansu w domu pań Ostrobudzkich. Powodzenie ezoterycznych eks-perymentów skłania Słotnickiego do rozpoczęcia podobnych doświadczeń. Bohater

58 Ibid., s. 51.

59 Ibid., s. 55–56.

pogrąża się w lekturze okultystycznych dzieł, a poszukując źródeł wiedzy tajemnej, wycofuje się coraz bardziej poza obręb życia. Żagliński ironicznie komentuje fascy-nację przyjaciela, stwierdzając pogardliwie: „Crookes? […] Informujesz się? Widzę masz i Wallace’a, Gibiera, Jacolliota, Haidehaina, Cullere’a, całą biblioteczkę okulty-styczną […]. Szczególny gust, czytać takie bzdurstwa!”60.

Tymczasem w światopoglądzie Słotnickiego zachodzą dynamiczne przemiany.

Dotychczasowe zainteresowania zostają odrzucone na korzyść nowych, bardziej atrak-cyjnych koncepcji. Bohater poddaje się swoistej obsesji mediumicznej, jego poszuki-wania są gorączkowe, ponieważ:

[…] czytał, łykał, pochłaniał dzieła spirytystów, okultystów, teozofów. Szczególne towarzystwo i szcze-gólne marzenia!… O duszy i duchach tak sobie rozprawiają, jak gdyby nie było nigdy pozytywizmu, ewolucjonizmu i materializmu. […] I to kto? […] Nauki niezawisłej […] słynni przedstawiciele. […]. Ten Wallace! razem z Darwinem wynalazł teorię o pochodzeniu gatunków, a teraz… To ten sam Wallace?

[…] A jak on zabawnie rozprawia o rzeczach nadprzyrodzonych! Powiada, że nauka zerwie zasłonę z ta-jemnic zagrobowych. Argumentuje, polemizuje, wnioskuje, przytacza dokumenty, zupełnie jak gdyby poddawał oględzinom przedmiot, podlegający bezpośredniej obserwacji. I nawet twierdzi wręcz, że zastosowuje do zjawisk nadprzyrodzonych metodę pozytywną. […] A temu lat kilkanaście byłby parsk-nął śmiechem, gdyby ktoś zapytał, czy wierzy w duszę? Teraz […] wstecznikami, zacofańcami nazywa wiernych uczniów swoich doktryn dawniejszych. Bo nauka powinna granice rozszerzyć, […] wciągnąć w swój zakres i te zjawiska, które rozmyślnie wykluczała. Słotnicki odłożył książkę. […] Dzieło Wallace’a zajęło go, jak awanturnicza powieść starego Dumasa […] – W istocie! Nauka powinna rozszerzyć granice swoje – mówił do siebie – Obracała się ona dotąd w kółku zbyt ciasnym i dlatego dała nam gorycz zwątpienia […]. Lecz da li ona radę zjawiskom, o które ludzkość rozbija daremnie niespokojną głowę od lat tysięcy? […] Może… może 61.

Wyraźnie zarysowane kontury psychologicznej transformacji bohatera jawią się jako szczególnego rodzaju poszukiwanie naukowego potwierdzenia słuszności me-diumicznych hipotez. Czynnikiem utwierdzającym Słotnickiego w przekonaniu o za-sadności jego eksploracji staje się odwołanie do autorytetów naukowych epoki. Re-noma oraz talent wzmiankowanych sław przyrodoznawstwa pozwalają wyzbyć się wątpliwości, sytuują fascynacje metafizyczne w obszarze spełnienia, logicznego na-stępstwa, nie zaś zakłócenia czy dysonansu. Przywołane w tekście rozważania Wal-lace’a służą egzemplifikacji przemian zachodzących już nie tylko w umyśle bohatera literackiego, lecz także konwersji rzeczywistych, odbywających się w płaszczyźnie

60 Ibid., s. 95.

61 Ibid., s. 102–104.

realnej, historycznej. Wrażenia, których doznaje Słotnicki czytający wywody mediu-mistów, są równocześnie odczuciami autora. Świadczy o tym niezrozumiała ironia, a nawet sceptycyzm rzekomo przekonanego, „wierzącego” bohatera, a także fragment studium Pozytywizm w nauce i literaturze. Tam bowiem Jeske-Choiński podobnie kon-statuje, że:

Nie tylko fantaści w rodzaju Kardeca zajmują się obecnie spirytyzmem, lecz także mężowie nauki […].

Wiadomo, że w „komunikacje duchów” uwierzyli między innymi znany astronom niemiecki, Fryderyk Zöllner, profesor uniwersytetu lipskiego – przyrodnik angielski, Alfred Russel Wallace, niegdyś współ-zawodnik Darwina – rozgłośny chemik londyński, William Crookes i zdolny lekarz paryski, Paweł Gi-bier. […] Sprawa, której tacy Wallace’owie, Crookes’owie i Zöllnerowie poświęcają czas drogocenny, nie może być tylko urojeniem lub kłamstwem oszustów – wnioskowano. Alfred Wallace […] był […] do nie-dawna „materialistą tak przekonanym, iż nie znalazłby w swoim umyśle miejsca na koncepcję istności duchowej […]”. Ten sam ewolucjonista oświadcza dziś, że doszedł na „drodze ścisłej indukcji” do wiary w istnienie pewnej liczby umysłowości nadludzkich rozmaitych stopni i w możność oddziaływania tych istot niewidzialnych na materię i na umysły. […] Zbuntowawszy się przeciwko nauce niezawisłej, wrogiej wszelkim nadprzyrodzonościom, zamkniętej w ciasnym kółeczku bezpośrednich obserwacji, spirytyści usiłują rozszerzyć granice wiedzy ludzkiej, włączając do niej zjawiska uważane dotąd za nie-pochwytne62.

Wyraźnie zaznaczony ogrom i złożoność przemiany zachodzącej w umyśle Słot-nickiego odpowiada jednocześnie przekształceniu światopoglądu Wallace’a i jemu podobnych. Początkowa wątpliwość bohatera w rzetelność propozycji Anglika, w za-sadność jego koncepcji, ustępuje miejsca zaintrygowaniu, nadziei na naukowe roz-wikłanie zagadki duchowości ludzkiej. Analityczna struktura publikacji badacza oraz posługiwanie się argumentacją opartą na weryfikowalnych podstawach stają się atrak-cyjną odpowiedzią na poszukiwania bohatera. Obietnice i rezultaty eksperymentów Wallace’a jawią się tutaj jako nadzieja na ustalenie miejsca człowieka we wszechświe-cie, na identyfikację cząstek składających się na istnienie.

Jednakże rozczarowanie, które przyniosła bohaterowi współczesna nauka po-woduje, że musi on także sięgnąć do źródeł quasi-badawczych. Nadmienić trzeba, iż publikacje, o których pisze autor, są dziełami autentycznymi, popularyzowanymi właśnie w tamtym okresie. Tak więc bohater:

[…] dowiadywał się od Jacolliota tajemnic pagod indyjskich. Jakże to wszystko było dziwne, nowe dla człowieka wychowanego przez uczonych pozytywnych. […]. Cały ten świat nadgangesowy […] przema-wiał do jego wyobraźni […]. I oni, ci prawodawcy kołyski szczepu aryjskiego, […] kapłani Indii – i oni

62 Idem., Pozytywizm…,s. 245–246.

mówili, jak Wallace, o nieznanych jeszcze dostatecznie siłach, z tą tylko różnicą, że wiedzieli prawdo-podobnie znacznie więcej od uczonych europejskich. Wszakże sztuki fakirów, tak niezrozumiałe, nie-pojęte dla naszych mechaników, chemików i fizyków, są rzeczywistością, bo potwierdza je świadectwo wiarygodnych obserwatorów63.

Słotnicki nie potrafi wyzbyć się pozytywistycznego sposobu rozumowania, na-dal potrzebuje dowodu, dokumentującego prawdziwość poszczególnych teorii. Po-twierdzeniem tym stają się właśnie relacje świadków, przyjmowane jako „świadectwo wiarygodnych obserwatorów”.

Tymczasem przybyły na wieś Żagliński opisuje Słotnickiemu nowe szaleństwo stolicy w następujący sposób:

Warszawa głupieje naprawdę na punkcie wirujących stolików i gadających ekierek […]. Załatwiwszy się ze sprawunkami, jadę do Olki […]. Wchodzę […] i zastaję – kogo? Istny sejm histrionów. […] I co robią?

Gruby Władek, ten zaciekły materialista, […] stoi nad stolikiem z miną uroczystą, trzyma ogromne łapy na pierścieniu, prowadzi go po dużym arkuszu, zasmarowanym wszystkimi literami alfabetu i rozma-wia w najlepsze, […] z duchem jakiegoś księcia, o którym nawet nikt nie słyszał. A galeria stoi wokoło i gapi się i kiwa głowami i odzywa się szeptem. Trzeba było widzieć minę Władka, jak celebrował! […]

Powariowali […]! Mówię tedy do owego histriona: zapytaj się o mnie swojego księcia. On kładzie paluch na sygnecie i woła głosem grobowym: „Mamy nowego gościa; co nam powiesz, duchu z dalekich za-światów?” Sygnet rusza się, palec jedzie za nim po literach, i wiesz, co mi książę zagrobowy powiedział?

[…] „Dureń jesteś – wypisał – idź do diabła!” […]. Prawda, że powariowali? Już widzę, że trzeba będzie pójść między okultysty. Nie będzie innej rady64.

Owo wstąpienie w szeregi okultystów jest dla dziennikarza koniecznym aktem afirmacji nowego prądu umysłowego. Przełom duchowy Słotnickiego jest wobec tej deklaracji dysonansem, wyrazem nieukojenia, mentalnego poszukiwania. Kontrast pomiędzy kolegami zaznacza się właśnie poprzez opozycję pustego gestu Żaglińskiego i pełnego ekspresji działania Słotnickiego. Przeciwstawność charakterów i dążeń haterów pogłębiają dodatkowo wybory, których dokonują. Żagliński postanawia bo-wiem wykorzystać sprzyjającą koniunkturę na tematy ezoteryczne i otworzyć nowy dział zjawisk w jednym z czasopism, Słotnicki natomiast udaje się do Niemiec, aby zgłębiać tajniki mediumizmu.

Warto dodać, że poprzez kreację negatywnej postać dziennikarza-materialisty ukonkretnia Jeske-Choiński zarzuty kierowane pod adresem tego środowiska. Jak kon-statuje Zofia Mocarska-Tycowa:

63 Idem, Majaki…, s. 110–111.

64 Ibid., s. 111–112.

[…] środowisko dziennikarskie przedstawia pisarz zazwyczaj w świetle bardzo niekorzystnym: z reguły bywa ono dotknięte procesem degeneracji moralnej – bezideowością; stąd zalew banału i sensacji w prasie codziennej, brak w niej jakiegokolwiek ideowego ukierunkowania. Prasa, wywodził, miast być czynni-kiem integrującym i kształtującym postawy społeczne, przykłada się do obniżenia poziomu umysło-wego masowych czytelników, trywializuje wzorce życiowe oraz jednostkowe i społeczne cele. Choiński trafnie dostrzegł, że stoi za tym procesem kapitalistyczne prawo zysku i konkurencji. Prasa, a ściślej mó-wiąc podawane w niej informacje oraz stanowisko piszących stały się, jego zdaniem, w

[…] środowisko dziennikarskie przedstawia pisarz zazwyczaj w świetle bardzo niekorzystnym: z reguły bywa ono dotknięte procesem degeneracji moralnej – bezideowością; stąd zalew banału i sensacji w prasie codziennej, brak w niej jakiegokolwiek ideowego ukierunkowania. Prasa, wywodził, miast być czynni-kiem integrującym i kształtującym postawy społeczne, przykłada się do obniżenia poziomu umysło-wego masowych czytelników, trywializuje wzorce życiowe oraz jednostkowe i społeczne cele. Choiński trafnie dostrzegł, że stoi za tym procesem kapitalistyczne prawo zysku i konkurencji. Prasa, a ściślej mó-wiąc podawane w niej informacje oraz stanowisko piszących stały się, jego zdaniem, w