...wjechał do Wrocławia na wielbłądzie
Jest rok 1945. Profesor Stanisław Leon Kulczyński, absolwent Uni-wersytetu Jagiellońskiego, profesor Katedry Systematyki i Mor-fologii Roślin na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie i rektor tej uczelni, ściąga swoich byłych uczniów i współpracowni-ków ze Lwowa do Wrocławia, żeby wraz z nimi stworzyć w stolicy Dolnego Śląska nową uczelnię.
– Pierwszy rektor uczelni prezentował dość nietuzinkowy po-gląd: z jednej strony uczniów chciał mieć blisko, z drugiej – jak naj-dalej. I dlatego jak już zebrał towarzystwo, wszystkich poumiesz-czał w różnych katedrach – śmieje się prof. Jerzy Fabiszewski.
Do naukowej grupy chce dołączyć profesor Stanisław Toł-pa. Dociera do Trzebnicy, ale napotyka na szlabany i sowieckie kontrole. W końcu, na jednej z łąk zauważa wielbłąda.
– W tamtym czasie to go jakoś specjalnie nie zdziwiło, Ro-sjanie mieli różne rzeczy. Zresztą, profesor się za bardzo pocho-dzeniem zwierzęcia nie interesował. Miał przy sobie pół litra samogonu i za te pół litra kupił wielbłąda – opowiada prof. Fa-biszewski.
Po paru godzinach, w dość niespotykany sposób, dociera do Wrocławia. Na studentach robił wrażenie surowego. Wysoki, przystojny mężczyzna, szczupły, łysy jak kolano, zawsze w ele-ganckim kapeluszu. Jego postura budziła respekt – przypomi-nał rzymskiego patrycjusza.
– Gdy się stało z lewej strony, przekładał teczkę do prawej ręki, a lewą uchylał kapelusza. A jeśli ktoś był z prawej, przekła-dał teczkę do lewej, żeby tym kapeluszem nie machnąć przed nosem – wspomina profesor Wacław Leszczyński.
Profesor Stanisław Tołpa kochał swoją pracę. Przychodził na uczelnię ok. 8.00, o 14.00 jechał do domu przy ul. Rozbrat na obiad, a potem wracał i siedział w gabinecie do późnego wie-czora. Lubił pisać podręczniki.
– Nie wiem, czy lubił wykłady; nigdy nie miałem okazji go po-słuchać jako student – wspomina prof. Jerzy Fabiszewski. – Skoń-czyłem biologię na Uniwersytecie Wrocławskim, a pod skrzydła profesora dostałem się już jako magister – podkreśla. – Słucha-łem za to jego referatów – były ciekawe i nowatorskie. Świetnie się ich słuchało. Mówił, nigdy nie czytał z kartki – dodaje.
Natomiast profesorowi Leszczyńskiemu świetnie zapadł w pamięć jeden z wykładów profesora Tołpy.
– Wykładowca zawsze na początku zajęć prosił o przypo-mnienie, o czym mówił ostatnio. Mówił: Na ostatnim
wykła-dzie mieliśmy... i wskazywał... może pan powie. I akurat trafił na
kolegę Leszczyńskiego, Edzia. Więc chłopak odpowiada: – O... o... o... inwertazie.
– A co robi inwertaza? – dopytuje wykładowca. Koleżanki podpowiadają ...inwertuje.
– A co inwertuje? – drąży Tołpa. Więc Edziu odpowiada: – Sacharozę do cukrów prostych.
– To niech pan wymieni jakieś cukry proste – prosi. I w tym momencie powstaje wielki komunikacyjny szum, Edziu już się całkiem gubi. W końcu, po długim namyśle odpowiada:
– Cukier w kostkach.
– Wszyscy ryknęliśmy śmiechem, a profesor na początku miał bardzo poważną minę, ale potem usiadł i sam roześmiał – opowiada Leszczyński. – Mówi do Edzia:
– Panie, co pan za szkołę skończył? A Edziu na to: – Administracyjno-ekonomiczną.
– Ale jak pan zdał egzamin wstępny z chemii? – zastanawia się wykładowca. A Edziu na to:
– Ja nie zdawałem, bo ja byłem przodownikiem pracy i nauki8. Wacława Leszczyńskiego, wtedy jeszcze nie profesora, znał Tołpa trochę lepiej, bo był szefem jego żony.
– Była wtedy w 8. miesiącu ciąży. Dostała wypłatę na uczelni, włożyła ją do torby i wyszła do drugiego pokoju. Gdy wróciła za chwilę, torby już nie było – ani pieniędzy, ani dowodu oso-bistego, ani dokumentów. A za miesiąc miało się nam dziecko urodzić... Żona się popłakała... – opowiada profesor Leszczyń-ski. – Przyszedł prof. Tołpa.
– Czemu ona płacze? – pyta. Więc mu powiedzieli. – Jak się trochę uspokoi, niech przyjdzie do mnie. – Poszła. – Ile pani ukradli? – pyta profesor. I wypłacił jej równowar-tość pensji.
Profesor Fabiszewski najlepiej wspomina wyjazdy z prof. Toł-pą w teren.
8 Przodownik pracy – tytuł przyznawany w okresie PRL pracowni-kom, którzy znacznie przekraczali normy pracy przewidziane do wykonania. Dotyczył to zarówno pracowników fizycznych, jak i in-żynierów oraz rolników.
– Stać go było na dowcip, humor, często opowiadał aneg-doty – mówi. A wyjazdów było sporo, w różne regiony Polski. Najbardziej lubił tereny nad Biebrzą. Tam profesor był sobą. Miał swoje metody pracy na torfowiskach. Na przykład nigdy się nie zapadał w tych bagnach, bo umiał chodzić „śladami ło-sia” – mówi tajemniczo prof. Fabiszewski. – Pod tym zresztą tytułem napisał przed wojną książkę popularnonaukową. Gdy wszyscy zapadali się w grząskim terenie, profesor Tołpa dziar-sko skakał z kępy na kępę. Poza tym wszystkich uczestników wyprawy w zdumienie wprawiało to, że w ogóle się nie pocił. My byliśmy cali mokrzy i pocięci przez gzy, a profesor dziarsko szedł przodem, uśmiechnięty i rześki.
Do pracy prof. Tołpa przychodził zazwyczaj w garniturze, ale na prace terenowe zawsze ubierał kapelusik, kamizelkę i kalo-sze. Wieczorami czytał. Kochał beletrystykę, szczególnie książki wojenne i historyczne. Za poezją nie przepadał. Rano, wspól-nie z wszystkimi uczestnikami, jadł śniadawspól-nie. Potrafił żarto-wać, także z siebie.
– Raz przy śniadaniu – jak wspomina profesor Fabiszewski – profesor Tołpa mówi: Wiecie, panowie, ja coś dzisiaj kiepsko
spa-łem. Dlaczego? – pyta któryś z kolegów. No, śniło mi się, że my-szy po mnie chodzą, szczególnie jedna była bardzo napastliwa. Na
to ten kolega: I co, nie poślizgnęły się na głowie Pana Profesora? A Tołpa był przecież łysy jak kolano. Profesor na to: Nie,
zatrzy-mały się na uchu.
Gdy któryś z asystentów wychodził na dłużej niż pół go-dziny, trzeba było się zgłosić do profesora i go o tym poin-formować. Jeden z kolegów w usprawiedliwieniu nadużywał słowa „dentysta”. Więc za którymś razem profesor mówi:
Pa-nie Jurku, ale ja już się doliczyłem, że pan sobie plombuje sie-demdziesiąty czwarty ząb! To był właśnie dowcip Tołpy:
fine-zyjny, troszeczkę złośliwy, ale zawsze z uśmiechem. Palił dużo papierosów.
– Wtedy się paliło wszędzie, w gabinecie, na korytarzach. Tołpa palił czerwone Caro, powyżej paczki dziennie na pew-no. Potem nabawił się wrzodów żołądka i rzucił palenie – mówi prof. Fabiszewski.
Lubił słodycze i dobre wino. Nawet, gdy jechał na badania torfowe, do kiepskiej kolacji zamawiał dobrego gatunku wino.
– Nawet się nam zdarzyło hiszpańskie gdzieś tam na prowin-cji znaleźć – mówi prof. Fabiszewski. – I piliśmy to wino do schaboszczaka – śmieje się.
Niezapomniane były też przyjęcia imieninowe profesora, które obrosły tradycją. Rok w rok, 8 maja, Tołpa przywoził z domu tort z kwiatem magnolii w środku. Ciasto piekła jego żona, Ida. Nie wiadomo, skąd żona wzięła pomysł na prze-pis, ale miała dużo fantazji, malowała, była artystyczną du-szą. Zresztą to właśnie dla niej profesor Stanisław Tołpa rzu-cił seminarium duchowne. Był już podobno przy święceniach kapłańskich, gdy nagle zdecydował się wybrać inną życiową drogę.
...zrezygnował z kapłaństwa
Profesor Stanisław Tołpa wraz z profesorem Włodzimierzem Tymrakiewiczem byli w seminarium duchownym.
Tołpa, kiedy już zdecydował się opuścić seminarium i po kry-jomu wychodził na miasto – jak opowiada prof. Radomska – wypożyczał garnitur od swego kolegi Jana Radomskiego – ojca Marii, który w tym czasie siedział w swoim pokoju na podda-szu domu stryja w sutannie. Bowiem Tołpa dysponował tylko sutanną a Radomski jednym garniturem. Garnitur był na
Toł-pę przykrótki, a sutanna na Radomskiego przydługa. Czasem stryjek zachodził do bratanka na partyjkę kart, kiedyś zastał go siedzącego w ubraniu Tołpy. Zapytał tylko: A co ty, Jasiu, wolę
Bożą poczułeś?
Podobno w czasie święceń kapłańskich, których elementem jest to, że młodzi, leżąc na ziemi, przyrzekają wierność Bogu, Tymrakiewicz mówi do Tołpy:
– No i co, Stasiu? Zostajemy, czy wychodzimy? A na to Tołpa: – Wychodzimy.
I wyszli.
(Dr Jerzy Zabawski opowiada, że od prof. Tymrakiewicza sły-szał, że było dokładnie odwrotnie – to Tołpa zapytał pierwszy).
...opracował metodę orientacji
w zasobach boczku
Poza specjalną metodą chodzenia po torfowiskach grupa wykła-dowców z Uniwersytetu Przyrodniczego, wśród których był tak-że profesor Tołpa, opracowała własną metodę orientacji w zaso-bach boczku, który był w bazie, a który w podejrzany sposób znikał, gdy szli na badania.
– Zawsze bowiem w ośrodku zostawała jedna osoba, która gotowała kolację – wyjaśnia prof. Fabiszewski.
Profesorowie w końcu wymyślili metodę, która pozwoliła złapać rabusia. Chemicznym ołówkiem, który zostawiał fiole-towy znak, narysowali na boczku kilka kropek. Gdy wracali, sprawdzali, czy kropki są, czy ich nie ma.
– W końcu złapali gagatka. Łakomczuchem okazał się je-den z asystentów, z którego wyrósł profesor – śmieje się Fabi-szewski. Ale nie chce zdradzić personaliów złodzieja boczku. – Niech sam się przyzna.
...ekspresowo czytał prace doktorskie
Uczniowie prof. Stanisława Tołpy wspominają, że miał ogrom-ny szacunek dla ich pracy.
– Widzę ten ruch rąk profesora... Przynoszę artykuł, profesor zgarnia wszyściusieńkie papiery z biurka, a nie był pedantem, i manuskrypt kładzie na czysty blat – mówi prof. Fabiszewski.
Jego mistrz nie należał do tych, którzy prace studentów czy asystentów tygodniami przechowują w szufladach albo je gu-bią. Artykuły traktował jak prawdziwą świętość. Pokaźny ma-szynopis swojej pracy doktorskiej wręczył Fabiszewski swojemu promotorowi dwa dni przed 1 maja. Gdy zapytał, kiedy może się po nią zgłosić, profesor Tołpa odpowiedział pytaniem: A
bę-dzie pan na pochobę-dzie pierwszomajowym? Bo ja będę w pracy, to niech pan wpadnie. A profesor miał taki zwyczaj, że przychodził
na uczelnię także w niedzielę i święta.
– Gdy przyszedłem po pochodzie, manuskrypt był popra-wiony – mówi Fabiszewski. – Profesor bardzo poważnie pod-chodził do naszej pracy, uważał, że to jego misja. Wkładaliśmy w to wiele wysiłku, a on go szanował.
...egzaminował czwórkami
Profesor egzaminował z botaniki. Brał do siebie zawsze po czte-ry osoby. Zarówno prof. Maria Radomska na swoim roku stu-diów, jak i dr Jerzy Zabawski na swoim siedzieli na czwartym miejscu. Profesor pytał po kolei, zadawał to samo pytanie, a każ-da następna osoba musiała rozwinąć wypowiedź poprzednika.
– Trafiłem na słaby zestaw – wspomina Jerzy Zabawski. – Mój rok był zróżnicowany wiekowo, różnice dochodziły do 10 lat. Profesor zapytał wreszcie, jakie są elementy żeńskie w
kwie-cie. Jeden kolega tak się długo zastanawiał i wreszcie powie-dział – jajniki. Siepowie-działem taki spięty, ale jak usłyszałem o tych jajnikach, to ryknąłem histerycznym śmiechem. Co się panu profesorowi nie bardzo podobało. Wszystkich zostawił i tylko mnie pytał, odpowiadałem. Później wpisał stopnie do indek-sów – wychodzimy, zaglądamy a tam u wszystkich oceny do-stateczne.
– Profesor Tołpa znał mnie od dzieciństwa – opowiada pani Maria Radomska – co nie zmienia faktu, że zdawaliśmy u niego po cztery osoby. W naszej czwórce pierwszy był Henio Noga, Jurek Sienkiewicz, Jaś Michalski, czwarta była Radomska. Do-powiadanie po kolegach było dla mnie krępujące, ale nasza czwórka akurat zdała.