• Nie Znaleziono Wyników

Był nie tylko profesorem weterynarii, lecz przede wszystkim – lekarzem. Mówił spokojnie i nigdy nie podnosił głosu, a mimo to jego wykładów słuchało się z zapartym tchem. Znał trzy ję-zyki obce, a na emeryturze napisał książkę „Sanatorium Ma-riówka i medycyna”, w której wspomina przedwojenne lata spędzone w sanatorium ojca

Profesor Aleksander Zakrzewski najpierw skończył medycy-nę na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie. Dwa lata później rozpoczął kolejne studia – tym razem weterynarię. Przed rozpoczęciem II wojny światowej pra-cował w instytutach naukowych praktycznie całej Europy – od Paryża po Związek Radziecki. Do Wrocławia przybył jako je-den z pierwszych repatriowanych naukowców i zamieszkał wraz z żoną, również lekarzem, w willi na Biskupinie.

Profesor Zbigniew Michalski, jego wieloletni współpracow-nik, doskonale pamięta moment, gdy ubiegał się o asysten-turę.

„Panie kolego, Pan powinien jeszcze skończyć medycynę” – powiedział do niego profesor Zakrzewski. I rzeczywiście, Zbi-gniew Michalski, podobnie jak wcześniej profesor Zakrzewski, skończył, już po otrzymaniu dyplomu weterynarza, studia me-dyczne.

– Potem przekonywał mnie, że powinienem kontynuować praktykę lekarską – opowiada profesor Michalski. – Więc do południa pracowałem w Katedrze Anatomii Patologicznej, a po południu byłem lekarzem medycyny – specjalistą reumatolo-giem – wyjaśnia.

Dodaje, że od początku bardzo zżył się z profesorem. Obaj mogli pochwalić się dwoma ukończonymi fakultetami, a połą-czenie obu dziedzin doprowadziło do wielu badań naukowych.

– Zajmowaliśmy się przeszczepami u zwierząt, badania mia-ły doprowadzić do przyjmowania się przeszczepów u ludzi – tłumaczy profesor Michalski. Obaj naukowcy współpracowali z Instytutem Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN – wspólnie szukali środków chemicznych, które mogłyby zablo-kować odrzucanie przeszczepów.

Aleksandra Zakrzewskiego Zbigniew Michalski poznał jesz-cze jako student – profesor wykładał bowiem na Akademii Rol-niczej anatomię patologiczną i weterynarię sądową.

– Trudne przedmioty i niezbyt fascynujące – tłumaczy Mi-chalski. I natychmiast dodaje: - Ale profesor potrafił wyłożyć je tak, że jego wykładów słuchaliśmy z otwartymi ustami. Mówił tak interesująco, że zapominaliśmy o notowaniu, a wtedy nie było przecież żadnych podręczników – opowiada.

Profesor Zakrzewski, choć mówił cicho i spokojnie, potrafił pięknie układać zdania. Z notatek z jego wykładów można było od razu stworzyć gotowy podręcznik.

Profesor był raczej cichy i skromny, nigdy nie podnosił gło-su. Budził zaufanie – do jego gabinetu można było wejść bez pukania.

– Był nie tylko naszym szefem, lecz także – przyjacielem. Za-wsze mogliśmy liczyć na jego pomoc – opowiada profesor Mi-chalski. I choć twierdzi, że nigdy nie czuł strachu przed

profeso-rem, przyznaje, że denerwował się, gdy profesor miał wizytować jego ćwiczenia.

– Bałem się, że popełnię jakiś błąd – wyjaśnia. – Na szczęście, profesor nie miał żadnych uwag.

W pamięć zapadł styl ubierania się profesora Zakrzewskiego. Do stroju nie przykładał zbyt wielkiej wagi – na uczelni poja-wiał się w charakterystycznych białych „pupkach” – krótkich spodniach do kolan na gumce; nie zwracał uwagi na niewy-prasowane koszule. Pierwsza żona profesora, lekarka, zmarła na raka wątroby. Dopiero po tym, jak ożenił się powtórnie, zaczął pojawiać się na uczelni w eleganckich garniturach i pod krawa-tem. Rzucił też palenie – wcześniej zdarzało mu się zapalić pa-pierosa w swoim gabinecie. Z willi na Biskupinie przeprowadził się do mieszkania żony, przy ul. Kościuszki.

– Okazało się, że jesteśmy sąsiadami. Ja mieszkałem wtedy bowiem przy ul. Bałuckiego, więc dzieliło nas raptem kilkaset metrów – opowiada profesor Michalski. Wtedy zaczął częściej bywać u państwa Zakrzewskich.

– Pani profesorowa świetnie gotowała. Robiła przepyszne torty – uśmiecha się Michalski.

Profesor Zakrzewski był domatorem, lubił przyjmować gości, ale za wyjazdami nie przepadał. Od czasu do czasu wyjeżdżał do stolicy, był członkiem Państwowej Rady Weterynaryjnej.

– Nie przepadał za tymi podróżami – mówi profesor Michal-ski. Mawiał zazwyczaj: Kolego, niechętnie jadę do tej Warszawy,

ale pojawię się tam, żeby wiedzieli, że jeszcze żyję – śmieje się

Mi-chalski.

Będąc na emeryturze, postanowił spisać swoje wspomnienia z młodości, co zaowocowało książką „Sanatorium Mariówka i medycyna”, w której lekko i z humorem opisał młodość spę-dzoną w sanatorium ojca i studia na Wydziale Lekarskim

Uni-wersytetu im. Cesarza Franciszka I we Lwowie. Anatomii uczył go profesor Adolf Beck, który wspólnie z Napoleonem Cybul-skim po raz pierwszy uzyskał podstawowy hormon nadnerczy – adrenalinę, dermatologię wykładał zaś słynny profesor Wło-dzimierz Łukasiewicz. Wykłady tego ostatniego były zazwyczaj ilustrowane konkretnymi przypadkami – zarówno pacjentów, jak i żaków.

„Zauważyłem przy porannym goleniu jakieś dziwne plamy na twarzy, a ponieważ jako insbruczanin mogłem liczyć na pewne względu u profesora, odważyłem się wejść do jego kan-celarii przed wykładem z prośbą o diagnozę. Ważna była przy tym okoliczność, że wydarzenie to miało miejsce w czasie sza-lejącego już u nas duru plamistego. Profesor uniósł się zza biurka, spojrzał na mnie sponad cwikiera i zawołał: – Niech on

tam stoi dalej! – Potem zbliżył się do mnie ostrożnie, a

wresz-cie uśmiechnął się z ulgą i oświadczył: – Kiedyś on przestanie

być niemowlęciem? Przecież on ma Odrę!” – wspomina

profe-sor Zakrzewski w „Sanatorium Mariówka i medycyna”. Cie-pło opowiada też o profesorze Emanuelu Macheku, okuliście z wadą wymowy, polegającą na niewymawianiu głoski „r”, i z ogromnym dystansem do samego siebie, kiedy na wykła-dach przestrzegał słuchaczy: Proszę państwa, ja nie umiem

mó-wić dobrze „ł”, to jak ja mówię, że oko krótkowidza jest głubsze niż normalnie, to nie znaczy, że ono jest głupie, tylko że ono jest głubsze15.

Jako absolwent dwóch fakultetów – medycyny i weterynarii – profesor Aleksander Zakrzewski szukał punktów wspólnych

15 Cytaty pochodzą z książki profesora Aleksandra Zakrzewskiego

Sana-torium Mariówka i medycyna. Wspomnienia z pierwsze ćwierci wieku,

w tych dwóch dziedzinach. Szczególnie interesowały go zagad-nienia roli zwierząt w powstawaniu nowotworów u ludzi. Za-chęcał swoich młodszych kolegów do nauki i ciągłego rozwija-nia się, podsuwał literaturę, pomagał w pracy naukowej. Sam ją kochał – pracował do późnej starości, wykłady z weterynarii sądowej prowadził jeszcze w wieku 80 lat.