P rzyp atru jąc się z zewnątrz polskiej em igracji politycznej na zachodzie ma się wrażenie, że mamy do czynienia z grupą obłąkańców i maniaków, któ rzy w yrw ali się z dom-u wariatów , albo też z m akabrycznym widowis
kiem w rodzaju „Gabinetu doktora C alig h ari“ , w którym pogrobowcy Polski przedwrześniowej odpraw iają magiczne gusła i czary, wskrzeszają widma i mary, pląsają w koszmarnym rytm ie tańca szkieletów. W każ
dym razie, czytając stosy wyprodukowanej przez emigrację polską zadru- kowahej m akulatury niesposób oprzeć się wrażeniu, że razem to jakaś gigantyczna „Camera Obscura“. I w gruncie rzeczy chciałoby się wszy
stko, co piszą, mówią i robią ludzie z polskiej em igracji politycznej, potraktować raczej humorystycznie 1 na wesoło, dając czytelnikowi pol
skiemu w k ra ju chwilę godziwej rozryw ki i szczerej zabawy, gdyby nie to, że za fasadą politycznego gluptactw a n ied o b itkó w polskiej reakcji, wyrzuconych przez wielki wstrząs dziejowy na międzynarodowy śmietnik em igracyjny, k ry je się brutalna pięść 'światowego im perializmu. Bo owe śmieszne na pozór fig u ry n k i są w rzeczywistości m arionetkam i pociąga
nym i za sznurek przez doświadczonych kierowników obcego wywiadu i dywersji,, kierow anym i przez ośrodki dyspozycyjne mocarstw anglo - saskich, prowadzących „zimną wojnę" przeciwko silom postępu i pokoju.
Dlatego środowisko em igracji polskiej budzi nie tylko śmiech, ale przecie wszystkim wzgardę i obrzydzenie. Póki dziesiątkom grup i grupek emigracyjnych, rozbitkom i bankrutom minionej epoki śnił się tylko sen o dawnej świetności i snuły po głowach marzenia o cofnięciu biegu h i
sto rii o la t dziesięć — dopóty mogliśmy ich traktow ać z pobłażliwym uśmiechem. Z chwilą jednak gdy zapragnęli swe sny i m arzenia realizo
wać przy pomocy zbrojnej interw encji światowego im perializm u, sprzęgli się z obozem podżegaczy wojennych i zaczęli z jego dyspozycji spełniać najbrudniejszą rolę szpiegów, agentów i dywersantów przeciwko własnej ojczyźnie i je j sojusznikom — przestali być zabawnymi 1 stali się zgrają obcych najem ników. T a k też musimy i będziemy ich traktować.
S tefa n Arskl
Kowel D r o g i N r 1 (13). a r k u s * 7. 97
N ie pierwszy to zresztą raz w h is to rii spotykane zjawisko. Każdy w ie lk i przew rót społeczny, każda w ielka rew olucja ma ^ swoją ,-białą emigrację,, k tó ra w walce o utracone przyw ileje, w pogoni za m ajakiem restauracji obalonego u stro ju szuka sojuszników w obcych mocarstwach i m arzy o pochodzie cudzych w ojsk na swój k ra j. Piewcy obecnej em i
g racji polskiej chętnie powołują się na tradycję W ie lk ie j E m ig ra c ji po roku 1831. Fałszyw y to zgoła rodowód. W zorów i poprzedników szukać powinni wśród tych, k tó rz y uciekli przed rew olucją francuską i w przed
pokojach dworów monarszych, u carów, Habsburgów, królów pruskich i angielskich szukali opieki i łaski, by z arm iam i ko ntrrew olu cji masze
rować potem przeciwko swej własnej ojczyźnie. Albo wśród sfory byłych carskich generałów, arystokratów i dygn itarzy, k tó rz y za cudze pienią
dze, z cudzego poduszczenia i w cudzym interesie wszczynali wojnę domową przeciwko ludowi rosyjskiem u, w nadziei, że obalenie rew olucji przyniesie im pow rót do dawnej świetności. T a k i jest właśnie rodowód polityczny i historyczny polskiej em igracji po drugiej w ojnie światowej.
Obóz współczesnej em igracji polskiej na zachodzie je s t ro zb ity, skłó
cony i szarpany sprzecznościami nie do przezwyciężenia. L in ie podziału w ew nątrz tego obozu k rz y ż u ją się nawzajem i przecinają w wielu k ie ru n kach. Spory wewnętrzne, ta k charakterystyczne dla drobnych k lik i ko te rii, oderwanych od właściwego tła społecznego i rzuconych na ob
czyznę, przeżarły go na wskroś. A le do owych sporów, pochodzenia bądź co bądź autonomicznego, bo wywodzącego się z tra d y c ji dawnych podzia
łów p arty jn y c h i dawnych w alk politycznych okresu międzywojennego i powojennego — dołączył się czynnik nowy, zewnętrzny, k tó ry zupełnie przekształcił charakter całej em igracji. Tym czynnikiem jest oddziaływa
nie i nacisk ośrodków dyspozycyjnych obcych m ocarstw im perialistycz
nych, dla których em igracja polska stała się przedm iotem zainteresowa
n ia jako dogodne narzędzie w w ie lk ie j rozgrywce międzynarodowej. D la polityków , dyplomatów i generałów anglo - saskich spory wewnętrzne em igracji nie są ani zrozumiałe, ani istotne. Chyba ty lk o wtedy, gdy chodzi o w ygryw anie jednych grup przeciwko drugim p rzy współzawod
nictw ie różnych im perializm ów.
Dlatego dawne podziały wewnętrzne obozu em igracyjnego schodzą co
ra z bardziej w cień w obliczu żądań nowych mocodawców. Miejsce daw
nych w a lk i sporów zajm u je dziś przede w szystkim ścieranie się różnych orientacji, co je s t odbiciem tarć m iędzyimperialistycznych, przede wszyst
k im anglo - amerykańskich. Toczy się w alka tych, k tó rzy idą ju ż dziś bez reszty na pasku am erykańskim , z tym i, k tó rzy wolą dyspozycję b ry ty js k ą , albo ta k im i, k tó rzy m arzą wręcz o powrocie do germanofilskich założeń — bo i takich nie brak. Jeden jest jednak czynnik spajający wszystkie grupki em igracyjne i nadający im zewnętrzny pozór jednoli
tości: łączy je wszystkie śm iertelna nienawiść do Zw iązku Radzieckiego
98
1 dem okracji ludowych, nienawiść do Idei socjalistycznej 1 je j oręża >—1 m arksizm u - leninizmu i do p a rtii komunistycznych 1 robotniczych. Łączy je nienawiść do Polski Ludow ej, dźwigającej k r a j z zacofania i ruin, do N ow ej Polski, budującej podwaliny u stro ju socjalistycznego. T a nie
nawiść złączyła z sobą endeka z W R N-ow cem , sanatora z m ikołajeżyków*
cem, jaw nego faszystę z liberalnym pięknoduchem. A le w obrębie te j niesam ow itej, nienawiścią spojonej „jedności narodow ej“ trw a zajadła w alka wszystkich przeciwko wszystkim , w alka o względy możnych opie
kunów, o miejsce przy żłobie finansowym , o przyszłe nagrody i korzyści p rzy szarpaniu przysłow iowej „skóry na b aran ie“, k tó rą z żarłocznością hien chcieliby ju ż dziś dzielić między siebie.
Z n a tu ry rzeczy em igracja polska wiąże swe nadzieje z trzecią w ojną światową i w skutek tego znalazła się w pierwszym szeregu podżegaczy wojennych. Zdając sobie jednak sprawę' z własnej bezsilności stara się ju ż dziś zaskarbić sobie łaski w ielkich potencji im perialistycznych i wprząc się do rydwanu któregoś z możnych protektorów , przede wszyst
k im — Stanów Zjednoczonych.
Stare nałogi i przyzw yczajenia polityczne, tudzież chęć zjednania sobie m n iej lub więcej masowego zaplecza, skłan iają jednak wodzów em igracji ao szukania parawanów politycznych dla swej agenturow ej roboty. Stąd powszec ny pęd do układania zasadniczych program ów, posługiwania się s ta ry m i szyldami, przyoblekania się w re k w izy ty władzy i dostojeństwa państwowego, podszywania pod nazwy i symbole dawnych stronnictw politycznych. Zbankrutow ani i wyobcowani z życia politycy sądzą że uda im się w ten sposób nawiązać dawno zerwaną nić z szerszymi ’rze
szami uchodźców, wysiedleńców i dawnej em igracji zarobkowej, a n a
w et dotrzeć do społeczeństwa k ra ju . T rw a więc dziwaczna maskarada grupek em igracyjnych i szerzy się naiwna w iara, że dziecinna „zabawa w państwo", k tó rą u p ra w ia ją ju ż od la t dziesięciu, zdoła przykuć do ich igraszek czyjąkolw iek uwagę w k ra ju i obudzić sympatię opinii na zachodzie. I jednym z głównych źródeł w alk w łonie em igracji jest po hzis dzień komiczny spór o tzw. legalność i legitym izm „rząd u “ em igra
cyjnego. Spróbujm y więc zmusić się na chwilę do zachowania powagi i wgłębienia się w jego ta jn ik i.
n
Genezą owego sporu o „legalność“ reprezentacji polskiej na obczyźnie
r - : , YJ?my namaszczonego stylu bohaterów te j fa rs y ) je s t oscOliwy prze-
P ko nstytu cji z roku 1935, zezwalający prezydentowi R. P. na powolywa- -e swego następcy i przekazywanie mu w określonych okolicznościach w ła
zy. Rzecz prosta, że sama ko nstytucja z roku 1935, narzucona k ra jo w i Przez ówczesny sejm sanacyjny podstępem i gwałtem , jest nielegalna i nie
ważna. B ojkotow ała ją też i nie uznaw ała nigdy w kraju' znaczna w ięk
szość dzisiejszych działaczy em igracyjnych, zwłaszcza z kół W R N -c w - skich, PSL-owskich, chadeckich i endeckich. A le po k a ta s tro fie wrześnio
9S
w ej dawni wrogowie s a n a c y jn e j K o n s t y tu c ji z a p a ia n Ku n i e j miłością 1 na niej oparli swe „legalne“ konstrukcje. T a k narodził się „leg itym izm “ rz ą du emigracyjnego.
Jednakże u samego założenia całej tej koncepcji, gdyby nawet przyjąć legalność konstytucji kw ietniow ej, tk w ił zw ykły kant. Przysługującą mu bowiem prerogatywę powoływania następcy wyzyskał Mościcki już 1 wrze
śnia 1939 roku, m ianując na to stanowisko Rydza Śmigłego. A tymczasem po k atastro fie wrześniowej ukazał się w P aryżu numer „M o n ito ra P ol
skiego“ , zaw ierający dekret Mościckiego, datowany z K ut 17 września 1939 r., powołujący na to stanowisko W ładysław a Raczkiewicza i przeka
zujący mu władzę prezydenta. W tajem niczeni wiedzieli już wówczas, że m am y tu do czynienia z fik c ją prawniczą. Ale szerokie rzesze uchodźców polskich ani społeczeństwo w k ra ju nie znało zupełnie kulis całej sprawy.
Dziś dopiero zostały one ujawnione w pełni, dzięki niedyskrecji jednego z byłych dyplomatów polskich, hr. Rogera Raczyńskiego, ówczesnego am basadora polskiego w Bukareszcie, któ ry ogłosił na łamach paryskiego miesięcznika „ K u ltu ra “ (N r 9— 10) wszystkie szczegóły niezw ykłej bądź co bądź transakcji, w wyniku k tó re j prezydentura znalazła się w rękach Raczkiewicza.
Otóż z relacji niedyskretnego dyplom aty w ynika niezbicie, że Mościcki nie m ianował swego następcy w dniu 17 września, ani nie uczynił tego w Kutach, ani też nie powołał na to stanowisko Raczkiewicza. Dopiero 21 września, w miejscowości Bicaz w Rumunii, a więc nie na terenie polskim ani eksterytorialnym , p. Mościcki wręczył p. Raczyńskiemu „dużą zapie
czętowaną kopertę i polecił wysłać ją najpewniejszą drogą i możliwie szyb
ko do ambasadora Łukasiewicza w P aryżu “ . Raczyński przekazał tę ko pertę ambasadorowi francuskiemu Noel, udającemu się właśnie do P a ryża, i czekał na zapowiedzianą przez Mościckiego odpowiedź szyfrową od Łukasiewicza. Jakież było jego zdumienie, gdy dowiedział się potem, że ko
perta zawierała nominację generała Bolesława W ieniawy-Długoszewskie- go na prezydenta!
ówczesna em igracja polska we F ra n c ji p otraktow ała tę nominację jako niewczesny dowcip. Pocieszano ją , że W ieniawa miał więcej poczucia hu
moru niż Mościcki i nominacji nie p rzyjął, ale... zawetował ją obcy rząd!
D n ia 26 września 1939 r. p. Raczyński otrzym ał depeszę z P aryża: „P ro- szę zakomunikować natychm iast panu Mościckiemu, że rząd francuski, ma mając zaufania do wyznaczonej osoby, nie widzi możliwości uznania ja kiegokolw iek rządu powołanego przez gen. W ieniawę".
W odpowiedzi na weto francuskie .Mościcki wysyła>do P ąryża depeszę treści następującej:
„Proszę o zatelegrafowanie nazwisk ewentualnych kandydatów, których by F ra n c ja i A ng lia na pewno akceptowały“.
Odpowiedź przyszła 29 września:
„...Hlond, Raczkiewicz, August Zaleski nie spotkaliby się z opozycją F ra n c ji...“
1 0 0
Z te j tr ó jk i mfle widzianej przez pp. D alad ler ! Chamberlaina, którzy zasmakowawszy w procedurze „legalnego“ kreowania prezydentów —•
przekształcili ustrój oparty na kw ietniow ej konstytucji w tw ór zgoła oso
ła ł na stanowisko swego następcy Sosnkowskiego. Ale osoba Sosnkowskie- go spotkała się z ostrą k ry ty k ą W RN-ow ców i PSL-owców, którzy w y oczywiście w danych warunkach dogodniejszym reprezentantem pol
skiej reakcji aniżeli „zasłużony“ działacz W R N -ow ski, m niej przy
datny, ja k wydawało się wówczas mocodawcom. Zawiedziony w swej am bicji Arciszewski i jego przyjaciele polityczni nie chcieli jednak zrozumieć
„wyższej racji stanu“ i wystąpili z rządu londyńskiego. N osili się nawet z zamiarem obwołania Arciszewskiego własnym „prezydentem “ i plano
wali stworzenie jeszcze jednego legalnego rządu, opartego na „praw ow i
tym pretendencie“. Pod presją A nglików zaniechali jednak tego zamiaru.
. 1 0 1
i
Kryzys wywołany walką pretendentów trwa po dziS dzień. „Premierem"
rostał generał Bór-Kom orowski. Powołał on do życia „rząd “, k tó ry m iał pełnić swe funkcje przejściowo, do czasu odbudowania tzw. „jedności n a
rodow ej“. Bo do rządu Bora weszły tylko trz y ugrupow ania: Stronnictwo Narodowe z Tadeuszem-Bieleckim na czele, odłam Stronnictw a Pracy pod wodzą Sopiekiego, no i oczywiście sanacja w postaci „ L ig i Niepodległości P olski“, kierow anej przez Janusza Jędrzejewicza i Łukasiewicza. W R N znalazło się w „opozycji“ wraz ze Stronictwem Ludowym „Wolność"
p. Kuncewicza i „lcwicowo“ -sanacyjną grupą „Polski Ruch Wolnościowy Niepodległość i D em okracja“ ( N iD ).
Ale tęsknota do żłobu (Zaleski rozporządzał przecież funduszami rządu em igracyjnego) nie dawała spać wielu ludziom opozycji. Doszło więc do rozłam u w W R N , skąd w ystąpił Adam P ragier. Ogłosiwszy patetyczny lis t o tw arty, w któ rym sponiewierał za zdradę wszystkich swych towarzyszy,, nie szczędząc Arciszewskiego, Kwapińskiego i Ciołkosza, a siebie spre
zentował jako „ostatniego prawdziwego socjalistę niepodległościowego“-—<
P ra g ie r wszedł do rządu B ora ja k o „m inister“ inform acji.
Tymczasem nadąsana „opozycja“ postanowiła działać. Po dłuższych tar
gach doszło do porozumienia między W R N , SL „Wolność“, N iD -cm i P ol
skim Stronnictwem Dem okratycznym . Powstała Koncentracja Dem okratycz
na, siuehta W RN-ow sko-sanacyjna, usymbolizowana zresztą w zabawny sposób kom binacją nazwisk: przewodniczącym je j R ady Naczelnej został p. Jan K w apióski, sekretarzem generalnym... Rowmund Piłsudski.
Koncentracja Dem okratyczna odcinała się kategorycznie od rządu B ora uważając go za „nielegalny“ i „reakcyjny“, bo o party na endecji. N iem n iej jednak bez przerw y toczyły się rozmowy między ową „lewicą“ a „ re a k cyjnym i nielegalnym rządem“ na tem at konsolidacji. Coraz bardziej prze
cież zacierały się dawne różnice, coraz silniej występowała wspólna więź ideologiczna. A le równocześnie narastać poczęły nowe antagonizmy, zro
dzone na tle współzawodnictwa o względy m ocarstw im perialistycznych.
Współzawodnictwo to wzmogło się gwałtownie z chwilą ucieczki M ik o ła j
czyka z Polski.
m
Początkowo em igracja polska p otraktow ała M ikołajczyka jak zapowie
trzonego. W szak ciążyło na nim piętno J a łty i pobytu w Polsce. Oni zaś,
go zażywni 1 znający bîç na interesach panowie z N a tio n a l Association ot M anufacturera (N A M ), czyli z amerykańskiego „Lew iatana“. N ie udały się co prawda kombinacje z Polonią Am erykańską, bo umowa M ikołajczyka z Rozm arkiem , przewodniczącym Kongresu Polonii' A m erykańskiej, czyli tzw. K P A , ściągnęła na Rozm arka grom y oburzenia i nigdy nie weszła
Sprawdziły się co do jo ty smętne przewidywania p. Zygm unta Now a
mych. Myślą o subwencjach, pensjach, pracach zleconych, o synekurach, o podróżach, o życiu wygodnym. M yślą po prostu o bizueliu... promis powołując się na prawa legalnego pretendenta. Prezydenturę Z a
leskiego uważano tu za owoc „zamachu stanu“ i większość W R N-ow skich doprowadził do maksymalnego zaostrzenia sytuacji w ew nątrz kierow ni
czej grupy W R N -u . N a zjeździe w Pont-a-Less w Belgii, wiosną ub. roku, omal i e nie doszło do rozłam u na tle ko ntro w ersji Ciolkosz — K w apin- gki. W tedy właśnie na widownię wystąpił Zaremba proponując zwaśnionym
„kom prom is“, . .
Zaremba pozornie szukał fo rm uły kompromisowej w sprawie „legaliz
m u“ . Ciolkosz był już bowiem tak dalece rozczarowany rządem londyń
giej strony, Arciszewskiego oddzielała od M ikołajczyka niechęć z okresu
1 0 4
Jałtańskiego, kiedy M ikołajczyk wyjechał do Polski, a Arciszewski został w ydźw ignięty na cokół „bohatera narodowego“ jako „prem ier“ rządu, k tó ry w y k lą ł zwolenników Jałty. Równocześnie zaś Ciołkosz i Arciszewski czuli się mocno związani, poprzez swe stosunki z Labour P a rty , z orien
ta c ją b ry ty js k ą . Te wszystkie skrupuły Zaremba zdołał przezwyciężyć.
W ym ow a dolarów i am erykańskie perspektywy okazały się dostatecznie przekonyw ającym argumentem. W R N zdecydowało się przejść na pozy
cje amerykańskie i przystąpić do bloku z M ikołajczykiem . T a k powstało
„Porozumienie Stronnictw Dem okratycznych — P S D “.
D e k laracja PSD została ogłoszona 15 listopada 1948 ro k u ; podpisali ją przedstawiciele W R N w osobach Arciszewskiego, Białasa, Ciołkosza, O ttona Pelira, PSL (M iko łajczyk, Korboński, B agiński) i Stronnictwa P racy (Popiel, Odorkiewicz i Sieniewicz).
Podpisanie, deklaracji wywołało burzę w światku em igracyjnym . Ogło
szony został kom unikat o ficjalny .„rządu“ Bora, podkreślający jego mo- nopoliczne prawo do „reprezentowania Polski na zew nątrz“. U derzył też na PSD Cat-Mackiewicz i szereg grup emigracyjnych.
Sama deklaracja PSD jest dokumentem raczej zabawnym. A utorzy je j, pragnąc widocznie dotrzeć do opinii publicznej w k ra ju 1 zagranicą, po
stanowili wystąpić w pełnym rynsztunku szerm ierzy demokracji i postę
pu. D eklaracja ro i się też od postulatów w rodzaju reform y rolnej, „na
cjonalizacji kluczowych gałęzi przemysłu, źródeł energii, banków i środ
ków kom unikacji“, deklamuję o „zniesieniu w yzysku człowieka przez człowieka“ itp. Dokum ent jest przy ty m o tyle komiczny, że w ym ienia ja ko zadania na przyszłość to, co w Polsce zostało ju ż dawno zrealizowa
ne. Twórcy programu PSD ży ją wciąż jeszcze w epoce przedwrześniowej.
Is to tn y sens „radykalizm u“ autorów d eklaracji PSD w lo t uchwycili co sprytniejsi menerzy em igracyjnej polityki. Cat-Mackiewicz, wyśm iaw
szy program „socjalistyczny“ PSD konkluduje kró tk o :
„No, ale mniejsza z tym . I ta k wiemy, że nie m ikolajczykowcy p rzy łączyli się do socjalistów (W R N ), lecz socjaliści przyłączyli się do mi- kołajczykówców“.
N ie przejął się też zbytnio groźbą W R N -o w śkiej „nacjonalizacji“ wódz em igracyjnej endecji, p. Tadeusz Bielecki. Om awiając deklarację PSD po
błażliw ie stwierdza w swej mowie, wygłoszonej w Paryżu w dniu 7 g ru dnia 1948 r . :
„W sprawie program u społeczno - gospodarczego podkreślić należy um iarkow anie PPS (W R N ). Gdyby P SL tyle ustąpiło w innych sprawach, ile PPS w sprawacli zagadnień społeczno - gospodarczych, deklaracja może wyglądałaby lep iej“.
Wódz endecji zdaje sobie sprawę z potrzeby używania radykalnych fr a zesów, tra fn ie odkrywa m otyw y autorów : „radykalną frazeologią, zdaje się, chciano zbliżyć się do k ra ju i zyskać sobie popularność“.
Dwulicowość deklaracji PSD, podpisanej przecież przez M ikołajczyka, WyBtępuje tym jaskrawiej, gdy porównamy ją z obliczem społecznym je
1 0 5
go pam iętników ogłoszonych niedawno w Ameryce i A n g lii pod dwoma różnym i ty tu ła m i, odpowiadającymi różnym gustom publiczności. Recen
zent książki M ik o ła jc zy k a w ,,The Times, L ite r a ry Supplement“ (D odatek L ite ra c k i londyńskiego ,,Tim es‘a ) podkreśla złośliwie, że:
„K siążka b yła przeznaczona pierwotnie dla amerykańskiego czytel
nika. Jej ostatnie k a rtk i przedstaw iają Zw iązek Radziecki ja k o „gigan
tyczne niebezpieczeństwo gospodarcze, zagrażające wszędzie p ry w a tn e j in ic ja ty w ie i p ry w a tn e j przedsiębiorczości“. Tale oto nagie p. M ik o ła j
czyk w yzbył się swego europejskiego radykalizm u, by dostosować się do charakterystycznych właściwości amerykańskiego myślenia“. P. M iko
łajczyk, zdaniem przenikliwego recenzenta angielskiego, to „niezbyt moc
n y i niezbyt m ądry osobnik“.
D e k la ra c ja P SD jest dwulicowa nie tylko na odcinku społeczno-gospo
darczym, Jest równie k ła m liw a n a odcinku politycznym . W R N długo tłu m aczyła swym zwolennikom, że działa z pobudek demokratycznych i dla
tego opuściła rząd p. Zaleskiego, że nie chce się zadawać z endecją i sa
nacją. Dlatego też podpisała umowę z P SL i SP tworząc coś w rodzaju em igracyjnego „centrolewu“. Tymczasem tę „dem okratyczną“ m otywację ro zb ił w puch jeden z sygnatariuszy umowy, p. Korboński, w czasie swej w iz y ty w Stanach Zjednoczonych. W wyw iadzie udzielonym głupawemu red akto ro w i arcysanacyjnego dziennika nowojorskiego „N ow y Ś w iat“, panu Yollesowi, p. Korboński oświadczył wręcz:
„ — Z aw arte obecnie trójporozum ienie PPS, S tr. P racy i P S L jest wstę
pem do czwórporozumienia. Rozmowy ze Stronnictwem N arodów ym są w toku. Poza ty m toczą się ju ż zapewne w Londynie rozm owy ze S tro n nictw em Dem okratycznym i N iD -em . Słowem — w porozumieniu pow i
nien się znaleźć cały polski alfabet polityczny od „ A “ do „ Z “.
— B rzm i to dość dwuznacznie. Czy „ A “ to Arciszewski czy Anders?
— W pewnej sytuacji może być jeden i drugi...“
Potwierdzeniem słów p. Korbońskiego je s t depesza ,któ ra ukazała się w początkach lutego bież. roku na łamach prasy polsko-amerykańskiej, do
nosząca o przybyciu do Nowego .Y o rk u p. Bieleckiego:
„Bielecki ma pozostać w Ameryce trzy miesiące i konferować z M iko
łajczykiem , Kórbońskim i przybyłym tu z P aryża Zarembą... Tem atem konferencji ma być współpraca stronnictw demokratycznych“ .
T a k więc „d em okratyzm “ porozumienia Stronnictw D em okratycznych jest istotnie bardzo liberalny: obejm uje nawet Stronnictwo Narodowe i jaw ne
go, bez obsłonek faszystę, ja k im je s t generał Anders.
Zupełnie też inaczej przedstawia genezę PSD sanacyjne pismo „Z a W o l
ność i Niepodległość“ w numerze grudniowym . N ie o bw ijając rzeczy w ba
wełnę pisze otw arcie:
„P aktu jąc z PPS i podpisując porozumienie p. M iko łajczyk działał na podstawie ogłoszonej ju ż w prasie am erykańskiej waszyngtońskiej umo
w y, uzgodnionej w jego domu z obcą agenturą“ .
W racam y więc do punktu wyjścia. Poprzez M ik o ła jc zy k a m acki am ery
W racam y więc do punktu wyjścia. Poprzez M ik o ła jc zy k a m acki am ery