• Nie Znaleziono Wyników

UPODMIOTOWIENIA SPOŁECZEŃSTWA

„Solidarności”, o Waszej działalności i o tym, co „Solidarność” zmieniła w kraju i w naszym regionie. Jaka była sytuacja społeczno-polityczna w województwie białostockim latem 1980 roku? Jak tę sytuację oceniali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa w Białymstoku?

Krzysztof Sychowicz: - Jeżeli ja mam ocenić tę sytuację, to właściwie musielibyśmy od razu wziąć pod uwagę dwa okresy czasowe: przełom lipca i sierpnia 1980 roku oraz prze-łom sierpnia i września. Kiedy mówimy o początku fali strajkowej w kraju, której echa do-cierały do białostockich robotników w zakładach pracy, to przede wszystkim aparat bezpie-czeństwa oceniał, że na terenie naszego województwa panował spokój. Właściwie nie było w tym momencie jakichś wystąpień czy protestów. Wszyscy czekali na dalszy rozwój sytu-acji w kraju. Z dużym niepokojem dodajmy, ponieważ także na terenie województwa biało-stockiego, nieodłącznym elementem życia codziennego były puste półki i problemy w za-opatrzeniu… Ale pojawiały się też dyskusje. Dyskusje na temat protestów w Lublinie i straj-ków, które wybuchały już na terenie kraju. Już w sierpniu zaczynano dostrzegać szczególnie jeden bardzo istotny element. Aby osiągnąć swoje cele, poprawić swoją sytuację trzeba wywierać nacisk na władze, na rząd. Wtedy uda się osiągnąć pewne sukcesy. W protesty włączyli się więc robotnicy „Fast”, „Uchwytów”, „Biazetu”. Momentem kulminacyjnym stał się oczywiście przełom sierpnia i września 1980 roku. Aparat bezpieczeństwa spodziewał się strajków. To już nie było żadne zaskoczenie, strajkowała Polska, więc i te strajki musiały pojawić się na terenie województwa białostockiego. To, co na początku września zaskoczy-ło lokalnych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa to była skala protestu, która praktycz-nie ogarnęła całe województwo białostockie.

Józef Mozolewski: - Kiedy wybuchły protesty, byłem najmłodszym członkiem zarządu Regionu białostockiego. Wówczas nie było Internetu, nie było telefonów komórkowych i naszym źródłem informacji, jeśli chodzi o Mońki, była Spółdzielnia Transportu Miejskiego, czyli kierowcy, którzy jeździli po kraju i przywozili oprócz jakichś limitowanych towarów, których nie było na terenie województwa w naszych sklepach, informacje, co się dzieje w kraju. Drugim bardzo istotnym punktem informacyjnym był „Cefarm” w Białymstoku.

Mój serdeczny kolega, później przewodniczący Terenowej Komisji Koordynacyjnej w Moń-kach, Witold Zatorski, był kierownikiem apteki w Mońkach i miał bezpośredni kontakt z „Cefarmem” w Białymstoku. Najistotniejsze źródłem, z którego praktycznie każdy z nas korzystał, było Radio Wolna Europa. Oczywiście pojawiały się jakieś zdawkowe informacje w telewizji reżimowej, ale głównie czerpaliśmy te informacje z Wolnej Europy i poczty pan-toflowej.

Marek Kietliński: - Jaka atmosfera panowała wtedy w białostockiej Fabryce Przyrzą-dów i Uchwytów, jednym z największych zakłaPrzyrzą-dów pracy na Białostocczyźnie, gdzie załoga protestowała już w 1970 i 1976 roku. Niektórzy nazywali „Uchwyty” białostocką Stocznią Gdańską.

Stanisław Marczuk: - Rzeczywiście, tak jak mówił pan Mozolewski, informacje to się czerpało z Radia Wolna Europa. Strajki, które wybuchały, były przede wszystkim strajkami robotniczymi. Ja je nazywam „strajkami kiełbasy”. Za każdym razem, kiedy władza podnosi-ła ceny, natychmiast w zakpodnosi-ładach pracy rozpoczynały się po prostu protesty i postulaty o podwyżki w zamian za podnoszenie cen. Głównym takim zakładem, który zawsze brał udział w strajkach ogólnokrajowych była moja Fabryka Przyrządów i Uchwytów w

Białymsto-ku, w której rozpocząłem pracę i zakończyłem pracę. Jest sierpień 1980 roku. Początkowo prasa milczy. Coś tam się dzieje, ale Wolna Europa przede wszystkim działa. I jak sobie przypo-minam 15 sierpnia zażądaliśmy podwyżek dla wydziałów u dyrektora. Dyrektor odmówił, w związku z tym napisaliśmy do wojewody i wojewoda udzielił w przeciągu dosłownie kilku dni odpowiedzi. Od 30 sierpnia otrzymaliśmy podwyżki. Prawdopodobnie pierwsi w kraju na naszym wydziale. „Uchwyty” były jedynym pierwszym zakładem, który zastrajkował 28 sierp-nia. Strajki trwały naprzemiennie. Zakład składający się z trzech zakładów dużych, ale jeden był poza Białymstokiem, dwa główne to były tzw. cety i dyrekcja w Białymstoku. I to na tych cetach najpierw strajk się rozpoczął i przeniósł na ul. Łąkową i potem na przemian tak przez trzy dni aż do 30 sierpnia. Oczywiście załoga strajkująca też się prawdopodobnie dowiedziała z Wolnej Europy, że w Gdańsku upadł postulat związków zawodowych.

Marek Kietliński: - Zachowały się nawet kopie postulatów z „Uchwytów” z 28 sierp-nia, bardzo ciekawych. To, co tutaj ten przewodniczący mówi, jest niezwykle istotne, biało-stockie protesty rzeczywiście były inspirowane Gdańskiem.

Krzysztof Burek: - Latem 1980 roku zajmowałem się archeologią i prowadziłem bada-nia w Drohiczynie. Takie długoterminowe - zaczęły się w lipcu, a skończyły dokładnie 9 września. Nie miałem więc kontaktu z Białymstokiem. Oczywiście była Wolna Europa, oczywiście była świadomość i zainteresowanie tym wszystkim, co się wtedy w Polsce działo, ale przede wszystkim przychodziły tu bardzo ciekawe sygnały zewnętrzne. Dla mnie takim pierwszym sygnałem zewnętrznym było to, że na początku lipca na niedzielę do domu poje-chały studentki i ku zdziwieniu kierownika nie zgłosiły się do pracy. Nie wróciły w niedzielę wieczorem. Pojawiły się dopiero gdzieś we wtorek, takie lekko spłoszone, bo nie mogły dojechać ze względu na strajk w Lublinie. To był pierwszy bezpośredni sygnał. Potem poja-wił się w Drohiczynie gazik wojskowy z podoficerem i żołnierzem z wezwaniem dla mnie, żebym się zgłosił do WKU. Jako podporucznik rezerwy byłem od czasu do czasu wzywany.

Miałem mundur w tapczanie, musiałem się przebierać, jakąś taką urzędniczą tam robotę robiłem. A tu natychmiast miałem się zgłosić do WKU. Zgłosiłem się. Pan pułkownik powie-dział - poruczniku, proszę jutro zdać mundur. Następnego dnia pojawiłem się z tym mundu-rem spakowanym. Usłyszałem: - Dziękuję bardzo, jest pan dzisiaj wolnym człowiekiem. To było zagadkowe, ale nie podjąłem dyskusji. Dopiero po latach dowiedziałem się dzięki pra-cy IPN, że znalazłem się na pierwszej liście osób przewidywanych do internowania. Może był to jakiś związek przyczynowy.

Pojawiłem się w Muzeum Okręgowym w Białymstoku, kiedy już tam wrzało, kiedy powstał komitet założycielski. Takim motorem działalności związkowej w muzeum była wtedy koleżanka Ewa Cywińska. Było to bodajże 11 czy 12 września, następnego dnia mia-łem wykupiony wyjazd do Bułgarii.

Wrócę jeszcze do tego Drohiczyna. Więc było Radio Wolna Europa. Była olimpiada w Moskwie, która fascynowała i był jedyny kolorowy telewizor w Drohiczynie, który posia-dał ówczesny ksiądz proboszcz, bodajże Grzegorz Misiejuk. On potem był proboszczem tutaj w Białymstoku w cerkwi świętego Jerzego. Myśmy do niego chodzili, bo on miał lepszy odbiór Wolnej Europy niż my na takich radyjkach…. I od niego wiadomości napływały. Raz czy dwa udało mi się pojechać na niedzielę do domu do Warszawy, więc tam już wszystkie-go było więcej i już się widziało. I chyba właśnie u księdza Misiejuka widzieliśmy Lecha

Wa-łęsę długopisem podpisującym porozumienia sierpniowe. W gruncie rzeczy pojawiłem się w tym kręgu muzealnym dopiero po powrocie, czyli w końcu października. Dwa miesiące mi mignęły, ale zastałem środowisko skonsolidowane. Już dołączyłem do tej grupy założyciel-skiej, zostałem wybrany na przewodniczącego Komisji Zakładowej i wszystkie moje kontak-ty koleżeńskie, a dodam, że ja byłem takim białostoczaninem z przypływu… Bo tutaj zaczą-łem mieszkać w 1974 roku, miazaczą-łem trochę znajomych jeszcze z Warszawy, ze studiów, mieszkańców Domu Aktora. To się wszystko zaczęło integrować. Bardzo dobrym duchem tego środowiska, tych instytucji kulturalnych był świętej pamięci Gienek Jaruzelski, już wte-dy kierownik Domu Kultury. Pamiętam jedno czy dwa spotkania w Urzędzie Wojewódzkim, było to zgłaszanie jakichś tych pierwszych postulatów stowarzyszeń kulturalnych…

W październiku spotkała mnie bardzo interesująca rzecz, nie pamiętam, kto był inicja-torem tego. Pojechałem na takie pierwsze ogólnopolskie spotkanie związków zawodowych w nowo powstających instytucjach kulturalnych, artystycznych, które się odbyło we Wro-cławiu. Zrobiło to na mnie bardzo duże wrażenie bo to był zjazd ogólnopolski. Pamiętam, że po raz pierwszy rękę podniosłem i zabrałem głos, prosząc czy postulując, żeby do uchwala-nej rezolucji było wpisane podziękowanie, dla Niezależuchwala-nej Oficyny Wydawniczej, dla Komi-tetu Obrony Robotników za taką działalność związaną z upowszechnianiem zakazanej kul-tury, wypełnianiem tych białych plam itd. I pamiętam, jak jeden z prowadzących zebranie aktorów w kuluarach mnie prosił: Proszę pana, niech pan może się wycofa z tego wniosku, bo my jesteśmy organizacją związkową. To są sprawy polityczne. My nie powinniśmy tego ruszać, jeszcze.

Także taki to był początek.

Marek Kietliński: - Dlaczego w strajki w Białymstoku i w województwie białostockim roz-poczęły się dopiero w początkach września, po podpisaniu porozumień przedstawicieli strajkują-cych robotników z przedstawicielami strony rządowej w Szczecinie, Gdańsku i Jastrzębiu? Jakie były postulaty strajkujących załóg? Czy były postulaty, które dotyczyły tylko regionu?

Krzysztof Sychowicz: - Przede wszystkim pamiętajmy, że strajk w „Uchwytach” trwał od 28 sierpnia. Początek września to już potężna fala strajkowa, która w województwie białostockim istnieje i obejmuje coraz to nowe zakłady.

Nie tylko województwo białostockie, ale cały tutaj region z dużym dystansem i rozwa-gą przyglądał się temu, co będzie działo się w kraju. Pamiętajmy, że rok 1976, pokazał jak władza traktuje strajkujących. Strajk, pałowanie, aresztowania i koniec protestów. Nato-miast tutaj akcja strajkowa rozwijała się w kraju dosyć prężnie. Pamiętajmy, że cały nasz region był to region typowo rolniczy. Zakłady przemysłowe, które tutaj powstawały w dużej mierze nie miały zbyt długiej swojej historii. Większość tych największych powstała w ciągu ostatnich 10 lat i to też jeden z elementów, który tutaj odgrywał dużą rolę. Ktoś mógłby wskazać dużą migrację ludności wiejskiej do miast, jak również mniejsze przez to uświado-mienie polityczne, jak i w kwestiach społecznych, które odgrywały w sierpniu 1980 roku istotną rolę. Ktoś mógłby wskazać na kwestie narodowościowe. Skoro jednak taka sama sytuacja była w województwie łomżyńskim i województwie białostockim, to czy te kwestie narodowościowe faktycznie odgrywały tak dużą rolę? Pamiętajmy, że przy zgłaszaniu po-stulatów, załogi kierowały się dwoma elementami. Po pierwsze, potrzebami i sytuacją w zakładzie pracy, po drugie sytuacją w kraju. Istotne jest, że od sierpnia do listopada 1980 roku na terenie województwa białostockiego w zakładach pracy zgłoszono około 5000

wniosków i postulatów. To jest potężna liczba. Zazwyczaj postulaty kierowano do dyrekcji, część do władz centralnych. To nie tylko postulaty o podwyżki, ale m.in. w „Uchwytach”

mamy 42 postulaty, później w białostockiej Hucie Szkła mamy 43 postulaty. Jeden z najważ-niejszych to jest oczywiście podwyżka, wynagrodzenia… Ale nie tylko, bo i w „Uchwytach”, i w Hucie Szkła mamy odniesienie się do funkcjonowania wolnych związków zawodowych.

I w Hucie Szkła mamy poparcie dla postulatów zgłoszonych przez robotników z Wybrzeża.

Poparcie dla 21 postulatów. Więc tutaj jest to bardzo istotne. Ukierunkowanie na tę pro-blematykę wewnętrzną i postulaty lokalne to m.in. postulat zrównania wynagrodzeń na terenie województwa białostockiego i zaopatrzenia do tego, co miało miejsce w Polsce centralnej. Zawsze byliśmy Polską B. I w tej kwestii to dawało się odczuć, więc akurat ten postulat pojawiał się w Fabryce Uchwytów…

Marek Kietliński: - Były jeszcze postulaty, żeby można było transmitować mszę w telewizji, ten postulat przewijał się w wielu regionach w kraju.

Stanisław Marczuk: - Prawie we wszystkich zakładach żądania płacowe zostały przez dyrekcje spełnione.

Marek Kietliński: - Dyrektora w „Uchwytach” też błyskawicznie odwołali, przyszedł zupełnie nowy człowiek. Ten, którego chciała załoga…

Stanisław Marczuk: - Zaraz oczywiście po spełnionych postulatach rozpoczęła się w zakładach pracy walka o „Solidarność”.

Marek Kietliński: - Rozpoczynając drugą rundę pytań, zadam osobiste pytanie Panu przewodniczącemu Zarządu Podlaskiej „Solidarności”. Dlaczego włączył się Pan do działal-ności „Solidardziałal-ności”? Zawsze mnie zastanawiało, jakie były motywy zaangażowania, bo przecież ludzie musieli kierować się jakąś wewnętrzną potrzebą.

Józef Mozolewski: - Trzeba było się włączyć. W moim przypadku wynikało to z trady-cji rodzinnych. Tato był żołnierzem Armii Krajowej. Za wiele nie mówił, ale coś tam nam dzieciom przekazywał. I była ta chęć kontynuowania pewnego zadania. Pamiętam, kiedy założyłem organizację związkową w Monikach, spotkałem się ze swoim tatą i poinformowa-łem go o tym. Powiedział: Nam nie pozwolono, wam też nie pozwolą, pewnie na białych niedźwiedziach wylądujecie. I pewnie te jego słowa wynikają z tej ostrożności w wojewódz-twie podlaskim. Bo historycznie patrząc, to nasze województwo, czy szerzej, Polska Wschodnia, najbardziej ucierpiała podczas drugiej wojny światowej. Ze względu na 17 września i późniejsze represje stalinowskie. Stąd ten sceptycyzm w przypadku funkcjo-nowania „Solidarności”. Druga kwestia. Moje miasteczko ściśle powiązane jest z rolnic-twem. W Mońkach zakładów pracy jako takich nie było, więc trzeba było z siebie dać upust tej działalności. Tutaj równolegle działaliśmy na rzecz Solidarności Rolników Indywidual-nych. W wielu miejscowościach zakładano struktury rolników indywidualIndywidual-nych. Nawet kie-dyś ksiądz arcybiskup Leszek Sławoj Głódź powiedział, że bardziej kojarzy mnie z rolnikami indywidualnymi niż z „Solidarnością” pracowniczą. Duże znaczenie miała tutaj kwestia reli-gijna. To nie ulega żadnej wątpliwości, że pierwsze nasze kroki, zresztą tak jak w wielu in-nych przypadkach, pewnie też tak było w Białymstoku, pierwsze kroki były kierowane do

proboszczów, do księży. W naszym przypadku świętej pamięci ksiądz Franciszek Wilczewski był tym kapłanem, który wspierał „Solidarność” na każdym polu.

Marek Kietliński: - Jak widzie te wydarzenia z perspektywy czasu. I chodzi mi o punkt widzenia ludzi, którzy czynnie brali w tym udział a nie historyków.

Józef Mozolewski: - Już dosyć prężnie działaliśmy w Mońkach. Liczna reprezentacja

„Solidarności”, praktycznie we wszystkich zakładach pracy. Wspomniany przeze mnie świę-tej pamięci ksiądz Wilczewski mówi do mnie: Trzeba by nasze znaki wiary w jakiś sposób umieścić na terenie zakładów pracy.

Spółdzielnia wielobranżowa wykonała nam krzyże. I my zawieszaliśmy je w różnych instytucjach m.in. w szpitalu w Mońkach. Nigdy nie zapomnę do końca swoich dni takiej sceny, kiedy na jednym z oddziałów wziąłem krzesło i zawieszałem krzyż. I to była sala ko-bieca. I te panie uklękły momencie, kiedy zawieszaliśmy krzyże. Kiedy zszedłem z tego krze-sła po zawieszeniu, jedna z kobiet wstała, wzięła mnie za rękę, bardzo młodego człowieka - dwadzieścia pięć lat miałem wówczas, pocałowała w rękę i powiedziała: Ja w tej chwili mogę umierać, bo widzę, że wkracza wolna i niepodległa ojczyzna.

I to jest takie piękne świadectwo, które ja będę do końca swojego życia pamiętać. I jeszcze jedna kwestia związana z postulatami, o których tutaj mówiliśmy. Proszę wyobrazić sobie małe zakłady pracy. Wiem, że to wszystko kręciło się w przypadku na przykład regio-nu białostockiego wokół „Uchwytów”, „Fast”. Jakie my postulaty, powiedzmy w zakładzie 30-osobowym mogliśmy przedstawić? My stanowiliśmy w pewnym sensie zaplecze, czyli taką „Solidarność” dla całej Solidarności czy to w regionie czy w całym kraju.

Marek Kietliński: - Ma pan przewodniczący rację, ale z drugiej strony przy tych działa-niach wielkie zakłady pracy, które pan wymieniał, ale też i „Biazet” czy „Eltor” - one gwa-rantowały bezpieczeństwo i zawsze mogły zorganizować strajk solidarnościowy z takim małym zakładem czy z muzeum, żeby razem przepychać te postulaty.

Na tym polegała siła związku zawodowego. „Solidarność” szczęśliwie podjęła decyzję 17 września 1980 roku, że będzie to jednolity związek zawodowy. Że wszyscy będą się wspierać.

Stanisław Marczuk: - Mam 85 lat, więc jestem świadkiem historii. Pamiętam wojnę, czterdziesty pierwszy rok, kiedy Niemcy zaatakowały Związek Radziecki, i te fronty. Naj-pierw jedni nacierali pod Stalingradem, potem się wycofywali. Zawsze te fronty trwały bar-dzo długo, do dwóch tygodni. Pamiętam, jak sąsiada naszego Białowąsa, który był gajowym i jego pięcioro dzieci NKWD zabrało na Syberię. W tym jego pustym mieszkanku zamieszkał jakiś kamandir wojskowy.

Krzysztof Burek: - Ja urodziłem się i wychowałem w Sandomierzu. Miasteczku, w którym Polska trwa do dzisiaj, pełnym ducha polskiego. Miasteczko było nieduże. W la-tach mojej młodości liczyło do dziesięciu tysięcy osób. Pamięć tej wspólnoty była żywa, nie dała się tak szybko zaklajstrować tym, co przyszło z zewnątrz. Aż przyszedł 18 sierpnia 1944 roku, pojawiła się Armia Czerwona i zaczęła swoje porządki. Dziś pamięta się dobrze wszystkie lata pracy stalinowskiej, o chłopakach z AK wywiezionych, którzy nie wrócili do domów. Pamiętamy o tej sporej liczbie osób, które zginęły na Wschodzie. W tej chwili uda-ło się wreszcie zrobić pełne zestawienie Katyńczyków z tamtego rejonu. 78 nazwisk,

nazwi-ska oficerów miejscowego pułku, policjantów. Żyła więc tam negatywnie nastawiona do nowych porządków pamięć. Ojciec był pisarzem przedwojennym, był związany z ruchem ludowym, ale pomimo rozmaitych zachęt nie opowiedział się za nową władzą, był areszto-wany. Przed wyborami do Sejmu wrócił z taką piękną brodą z więzienia. I jeszcze mój wuj, taka mityczna postać naszej rodziny, poeta Stanisław Młodożeniec, twórca polskiego futu-ryzmu, a przed wojną nauczyciel polskiego w Liceum Batorego w Warszawie m.in. nauczy-ciel Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w czasie drugiej wojny światowej. Udało mu się prze-dostać przez Węgry do Brygady Karpackiej, potem pracował w strukturach rządu emigracyj-nego, wydawał pisma. Wrócił do Polski w 1957 roku. Wszyscy byli zdziwieni, że wrócił, a wrócił, żeby umrzeć w Polsce, bo był śmiertelnie chory. Rok później zmarł.

Były więc jakby dwa filary tej tradycji domowej, tradycji rodzinnej, która była tradycją z natury. Zdawałem więc sobie sprawę, jakie to porządki są w Polsce i że trzeba mieć do tego dystans. A potem przyszły lata studiów. Należę do tego pokolenia, które przeżyło Ma-rzec 68 roku. Byłem wtedy na studiach. Było to wtedy doświadczenie: po pierwsze tej wspólnoty, po drugie represji i kłamstwa w różnych wymiarach, jakie nas zalewało. Pierw-sze strajki na uniwersytecie z naszymi profesorami. Było to takie bardzo mocne doświad-czenie, które nas uformowało. Ja studiowałem archeologię, więc teoretycznie powinienem być dosyć daleko od zagadnień bieżących. Ale one wciągały i potem cały czas żyłem w po-koleniu postmarcowym, kontestującym rzeczywistość peerelowską. Był silny nurt reforma-torski, ale i silny nurt narodowy, który uważał, że trzeba walczyć o Polskę niepodległą, a nie o Polskę w jakichś ideologicznych socjalistycznych przebraniach. Mój brat był bardzo moc-no zaangażowany w opozycję demokratyczną, był pisarzem, krytykiem literackim, redakto-rem pism literackich. Uczestnikiem tej słynnej głodówki w Podkowie Leśnej. Udzielał się w Uniwersytecie Latającym, a potem był źródłem dostarczanej mi dużej ilości literatury.

Zacząłem ją do Białegostoku przywozić w ilościach nie imponujących, po te kilka czy kilka-naście egzemplarzy, ale jakoś to zaczęło to funkcjonować. Zainspirowałem kilku kolegów, którzy byli temu świadomi. Oni nadawali bieg w środowisku białostockim. Jak „Solidarność”

wybuchła, to była taka patriotyczna radość z serca, że wreszcie coś się dzieje, coś się ruszy, że otwiera się jakaś niesłychana szansa. Przede wszystkim była jeszcze wizyta Jana Pawła II.

wybuchła, to była taka patriotyczna radość z serca, że wreszcie coś się dzieje, coś się ruszy, że otwiera się jakaś niesłychana szansa. Przede wszystkim była jeszcze wizyta Jana Pawła II.