• Nie Znaleziono Wyników

Stara tunika

W dokumencie Nowele (Stron 181-195)

Będąc ekspedytorem w biurach m inisteryum wojny, pracowałenj w jednym pokoju z kolegą Janem Y idal, b yłym podoficerem, któremu am pu­ towano lew e ram ię, podczas kampanii; lecz pra­ wą jako dzielny furyer, d okazyw ał cudów k a li­ graficznych w piśmie prostopadłem, zwyczajnem i greckiem . Jednym pociągiem pióra rysow ał on ptaszka w w ykrętasie swego podpisu.

Zacny to b y ł człow iek ten Yidal! ty p o w y żo ł­ nierz, prawy i czy sty . Chociaż m iał dopiero lat czterdzieści i gdzieniegdzie, u k a zy w a ły się dopie­ ro siw e w łosy w jasnej bródce tego byłego żuawa, jużeśm y go w szyscy n azyw ali w biurze: Ojcem Y idal, nie ty le przez poufałość, ile przez uszano­ wanie; w iedzieliśm y bowiem , jakie honorowe ż y ­ cie, pełne pośw ięcenia prowadzi w taniem m ie­ szk an k u , w g łęb i G-renelle, gdzie przygarnął sw o­ ją siostrę, wdowę z kilkorgiem dzieci i u trz y m y ­ w a ł całą tę rzeszę ze sw ego m ałego budżetu, to

z em erytury i z pensyi... trzy ty sią ce franków na pięć osóbl Pomimo to, tu żu rk i ojca Y idal, te t u ­ żurki, których lew y rękaw przypinał się do tr z e ­ ciego guzika, — zaw sze b y ły w yszczotkow ane, jakby na przegląd generała i inspektora. P o c zci­ w iec ten brał tak na seryo sw ą czerwoną w stą ­ żeczkę, zaw sze św ieżą, że ją w yciągał z p ętlicy, gdy mu wypadło nieść zaw in iątk o idąc ulicą, pa­ rę butów naprzykład od Latoura z u licy Mon- torvueil, lub spodnie kupione rano w La B e lle - Jardinióre.

Poniew aż m ieszkałem wówczas tak że na połu- dniowem przedmieściu Paryża, dosyć często po­ w racaliśm y do domu razem z ojcem Vidal; dla ro z­ ryw k i prosiłem, by mi opow iadał sw oje kam pa­ nie, przebywając dzielnicę S z k o ły w ojskow ej, gdzie na każdym kroku, sp otyk ało się w ted y— b y ło to w ostatnich latach cesarstw a — piękne mundury gw ardyi cesarskiej, gidów zielon e, u ła ­ nów białe i w spaniałe czarne ze złotem oficerów artyleryi, w których warto było dać się zabić.

Czasami, w gorące w ieczory, wśród lata, c z ę ­ stow ałem absentem mego tow arzysza, przysma kiem, którego sobie odm awiał biedny Y id al, przez oszczędność — i z pół godziny siedzieliśm y przed oficerską kaw iarnią, przy alei de la M othe P ivu et. W tak ie dni, b y ły podoficer, który się s ta ł naj­ przykładniejszym ojcem rodziny i od zw yczaił się od pijatyki, w staw ał od sto łu z mózgiem nastro­ jonym do bohaterstw a i byłem w tedy pew ny, iż

u słyszę, w dalszym ciągu powrotnej drogi, jaką piękną historyę wojenną.

*

* *

Pewnego wieczoru, zdaje mi się, Boże mi od­ puść, Ojoiec Y id al w y p ił dwa k ieliszk i absyntu, idąc wzdłóż szkaradnego bulw aru de G-renelle, zatrzym ał się nagle pized w ystaw ą tandeciarza w ojskow ego, których jest dużo w tej dzielnicy. B y ł to brudny i posępny sklep, w którego oknach w idniały p isto lety zardzew iałe, m iseczki dre­ w niane pełne guzików , ep olety z poczerniałego złota, przy których w isia ły , pom iędzy ohydnem i łachm anam i, stare tu n ik i oficerskie, zgn iłe od d e­ szczu i w y p ło w ia łe od słońca, ale że b y ły w cięte w pasie a szerokie w plecach, m ia ły jeszcze jak iś prawie lu d zk i pozór.

Y idal, jedyną ręką chw ytając mię za ramię i zwracając ku mnie oczy niezbyt trzeźw e, pod­ niósł część pozostałego ramienia i w sk azał jedną sztukę z pomiędzy tej odzieży, tu n ik ę oficera afrykańskiego z fałd zistą spódnicą i z potrójnym żółtym galonem na rękaw ie, który u k ła d a ł się w ósem kę w górze rękaw a jak u huzara.

— Patrz pan— rzek ł— to mundur mego daw ne­ go korpusu, kapitańska tunika.

Z b liży ł się, żeby lepiej zobaczyć ten łachman i przeczytaw szy numer w y r y ty na guzikach, za­ w o ła ł z zapałem:

— To mój pułk!... P ierw szy żuawów!

L ecz nagle, ręka ojca Y id al, która już była sch w y ciła za spódnicę starej tu n ik i, pozostała nieruchom ą, tw arz mu się zasępiła, usta drgać zaczęły i spuszczając oczy, w y b ą k n ą ł z przera żeniem:

— Boże mój! gdyby to była jego?...

Potem gw ałtow n ym ruchem obrócił tu n ik ę i m ogłem dostrzedz na środku pleców, w suknie, okrągłą dziurkę od k u li, otoczoną czarną kraw ę dzią, pew nie to b y ła stara krew .

T a złow roga dziura budziła ta k ie przerażenie i politow anie, jak b y rana.

— Oo! to brzydka jakaś rana?— odezw ałem się do ojca Y id al, który zaraz rzu cił to odzienie i szedł dalej szybkim krokiem , z gło w ą sp u ­ szczoną.

Przeczuw ając jak ąś historyę, dodałem, dla pod niecenia mego tow arzysza do opowiadania:

— Z azw yczaj, kapitanow ie żuaw ów nie dosta­ ją kul z ty łu .

Z d aw ał się nio nie sły sz e ć i mruczał ty lk o j a ­ k ie ś sło w a , przygryzając w ąsy.

— Jakim sposobem ona m ogła się tu dostać? D a lek a droga z b atalii pod M elegnano do b u lw a ­ ru de G renelle..! A a... rozem iem ... k ru k i idą w ślad za w ojskiem , obdzierają trupów... A le d la ­ czego tu w łaśnie o dwa k ro k i od S z k o ły w o jsk o ­ wej, gdzie koszary p u łk u tamtego? On m usiał

tędy przechodzić, m usiał ją poznać... A ch, to zu ­ pełnie jakby upiór.

Mocno zaciekaw iony, rzekłem , biorąc go za ramię:

— Ojcze Y idal, nie m ówże tak zagadkowo, ty lk o mi opowiedz, co ci przypomina ta przedziu­ rawiona tunika?

Przypuszczam, że gdyby nie te dwa k ie liszk i absyntu, nie byłbym się niczego dow iedział, gdyż u sły sz a w sz y tę prośbę, rzucił na mnie podejrzli­ we, praw ie lęk liw e, spojrzenie; lecz naraz, jak gdyby postanow ił coś w ielk iego, rzek ł krótko:

— Dobrze, opowiem ci to... Jesteś zresztą uczo­ nym i uczciwym młodzieńcem; budzisz we mnie zaufanie; ale gdy skończę opowiadać, powiesz mi, ty lk o szczerze, z ręką na sum ieniu, czy ci się w y ­ daję winnym , żem postąp ił tak a nie inaczej... Od czego zacząć? Uprzedzam cię jednak, że za­ taję nazw isko tamtego, bo on jeszcze żyje; będę go n azyw ał przezw iskiem , jakie n o sił w pułku....

L a Soif, ta k , n azyw aliśm y go L a -S o if i bardzo

w ła ściw ie, bo nie w ychodził praw ie z szynku i w yp ijał dwanaście k ielisz k ó w w ta k t do dwunastu uderzeń zegara... B y ł on sierżantem w czwartym drugiego, gdziem ja b y ł furyerem i m aszerow ał w szeregu obok mnie. D obry z n ie ­ go b y ł żołnierz... bardzo dobry... P ijak, aw an­ tu rn ik , jedyny do b ijatyk i, m iai w szy stk ie złe n a łogi, jakich się nabyw a w A fryce, ale odważny b y ł jak bagnet, oczy m iał n ieb iesk ie i zim ne jak

stal, rudą bródkę i sm agłą twarz, po której zaraz się poznawało, że z tym jegom ością niema żar­ tów . W c h w ili kiedy przybyłem z punktu zbor­ nego dla batalionów , skończył mu się w ła śn ie urlop; zapisał się w ięc powtórnie, w ziął w y n a ­ grodzenie, h u lał trzy dni, podozas których w łó ­ czy ł się powozem po najgorszych zakątkach A l- geru z kilkom a hulakam i, trzym ając trójkoloro wą chorągiew z napisem: „ To nie zawsze trwać bę­

dzie]'' P rzyw ieziono go do koszar z gło w ą r o z ­ płataną cięciem szabli, gdyż pobił się z pijakami u pewnej m aurytanki, która kopnięta w brzuch nogą, p rzyp łaciła bójkę tę życiem . L a S o if w y ­ le c z y ł się, ale od sied ział dwa tygod n ie aresztu i postradał galony, już po raz drugi. Grdyby nie złe prowadzenie się, L a-Soif, jako pochodzący z burżuazyi i m ający pewną edukacyę, b y łb y oddawna oficerem... Po owej spraw ie z maury- tanką, odebrano mu w ięc galon y, ale w półtora roku później, w łaśnie kiedym zaaw ansow ał na sierżanta, o d zy sk a ł je, dzięki pobłażliw ości kapi­ tana, starego afrykańczyka, który w K abylii, w id ział go w ogniu. Cóż, k ied y posunięto sta • rego na dowódcę batalionu, a nam się dostał dwu d ziestoletn i kapitan, chłopiec zim ny, am bitny, w ielk iej w artości, jak mówiono, ale bardzo w y ­ magający we w szystk iem , eo się ty c z y ło słu żb y i przykry dla ludzi. Jak nic, osadzał na tydzień aresztu, za plam kę rdzy na karabinie lub guzik oderwany od kam aszy; prócz tego, n igdy jeszoze

nie s łu ż y ł w A lg er y i i wcale, ale to wcale nie uw zględniał uchybienia przeciw karności i „la

/ antasia

K apitan G entile, korsykanin, odrazu znienawi d ził L a S oif i ten jego nawzaj‘em. N ie m ogło byd inaczej. P ierw szy raz gdy sierżant nie sta w ił się do wieczornego apelu: tydzień aresztu; pierw szy raz gdy się upił: dwa tygodnie aresztu. Gdy ka­ pitan, szty w n y , m ały brunecik, z najeżonemi wą- sam i, w y g ła sz a ł mu swój wyrok, dodając sucho: „Wiera, kto jesteś i przytrę ci rogów, mój kocha ny;” La S o if nie odpow iadał nio i spokojnym kro­ kiem udawał się w stronę sali policyjnej, ale kapitan byłby może zrobił ustępstw o, gdyby w i­ dział, jak sierżantow i czerw ien iła się tw arz ze złości, skoro ty lk o odwrócił głow ę i jaką w ście ­ kłość w yrażały jego straszne, n ieb iesk ie oczy.

*

* *

W krótce potem, cesarz w ypow iedział wojnę au- stryakom i w ypraw iono nas do W łoch.,.

A le tu nie idzie o kam panię... przystępuję do laktu... W przeddzień utarczki pod M elegnano, gdzie, jak w iesz, straciłem ramię; batalion nasz biw akow ał pośród małej w ioseczki i przed rozpu­ szczeniem kompanii na noc, kapitan m iał do nas krótką i dobrą przemowę. Przypom niał, że je­ steśm y w przyjacielskim kraju, że nam honor na­ kazuje dobrze się zachowad i że ktoby najm niej­

szą przykrość w yrząd ził któremu z m ieszkańców , odebrałby n ależytą karę. Podczas gdy m ów ił, L a-Soif, który stojąc obok mnie, ch w iał się tro cbę oparty o swój karabin, w y c h y lił bowiem od rana pół puzdra ti m arkietanki, w zru szy ł lek k o ramionam i, ale na szczęście, kapitan nie spo strzeg ł tego.

W śród nocy, budzę się nagle... Zryw am się z w iązk i sło m y , na której spałem w podwórzu folw arcznem i widzę przy blasku k siężyca gro­ madę złożoną z kolegów i w ieśniaków , w y ry w a ­ jących z objęć L a-Soif, w ściek łego jak lew , p ię k ­ ną dziew czyn ę w poszarpanem ubraniu i z roz targanym włosem , w zyw ającą pomocy M atki B o ­ skiej oraz W szy stk ich Ś w iętych . B iegn ę na ra­ tu n ek , ale mnie kapitan w yprzedził. Jednem spojrzeniem — a praw dziw ie nakazujące m iał oko, ten m ały korsykanin — odepchnął przestraszone­ go sierżanta, poczem , uspokoiw szy w k ilk u w ło ­ skich słow ach lom bardkę, stan ął przed w in o­ wajcą i grożąc mu palcem, rzekł:

— Takim nędznikom jak ty , powinno się strze lać w łeb . Skoro się ty lk o zobaczę z p u łk o w n i­ kiem , znowu stracisz galon y, ale tym razem, na dobre... Jutro będzie bitw a, staraj się, by cię zab ito.

P o ło ż y liśm y się spać na nowo, ale kapitan prawdę pow iedział; o św icie, obudziły nas strza ły

-Pobiegliśm y po broń, sform ow aliśm y kolum nę i La Soif, jego przeklęte n ieb iesk ie oczy, nigdy

mi się nie w y d a ły tak pełne złości, u m ieścił się obok mnie. B atalion pom aszerow ał. Celem n a ­ szym b yło, w yprzeć b ia łe mundury, oszańco- wane we w si M elegnano. „ Naprzód! marsz!” N ie u szliśm y dwu kilom etrów , kiedy kartacze au stryack ie przecinają nam drogę i pada z n a ­ szej kom panii o k o ło piętnastu ludzi. W ted y oficerowie nasi, czekający rozkazu do ataku, kazali nam p ok łaść się w kukurydzę, jako t y ­ ralierom, oni zaś sta li, naturalnie; możesz mi w ie ­ rzyć, że nasz kapitan nie trzy m a ł się mniej pro­ sto od innych. Na klęczkach, wśród ło d y g , strze­ laliśm y dalej na najbliższą bateryę. N agle, c z u ­ je, że mię ktoś trąca w łok ieć; obracam się, a to L a-Soif, patrzy się na mnie, z u sty w ykrzyw io- nemi szyderczym uśmiechem i nabija broń.

— W szak w idzisz k ap itan a—rzek i, w skazując nań głow ą.

— W id zę, więc cóż? — odparłem, spogląda­ jąc na oficera, stojącego o dw adzieścia kroków od nas.

— Źle zrobił, odzyw ając się do mnie w ten spo­ sób, dzisiejszej nocy — odparł.

Poczem ruchem pewnym i szybkim w ycelow ał broń i w y strzelił... K apitan nagle w yprężył kor­ pus, g ło w ę w t y ł odrzucił, sekundę trzep otał w pow ietrzu rękami, w yp u śoił z ręki szpadę i padł oiężko na grzbiet.

— Zabójco! — k rzy k n ą łem , chw ytając sierżan~ ta za ramię.

A le on mię odepchnął o trzy k rok i, uderzeniem k olhy w piersi.

— Głupcze! D ow iedź, że to ja jego zabiłem ! Podniosłem się w ściekły; lecz w szy scy ty r a lie ­ rzy tak że w łaśn ie w sta w a li z k lęczek. N asz p u łk ow n ik z gołą głow ą, na koniu buchającym parą, w sk a zy w a ł nam bateryę au stryack ą, wrze- szoząc o ile mu p łuca p ozw oliły:

— Naprzód, żuaw y... N a bagnety!

Cóżem ja m iał robić... p o w ie d z ., Nabić broń jak inni... Znakom ite b yło to natarcie żuawów pod M elegnano! Czyś k ied y w id ział wzburzone morze, uderzające o skałę? T ak. To b y ło zu ­ p ełn ie tak samo. K ażda kompania p ięła się na sk a łę, jak fala morska. T rzy razy baterya po k r y ła się blękitnem i k u rtk am i i czerwonemi spo­

dniami i trzy razy pow tórzyło się zniszczenie, a paszcze armat, tak nie wzruszone b y ły jak sk a ­ ł a po natarciu morza.

A le czw arta kom pania nasza, m iała zadać osta teczn y cios. Ja, w dw udziesta skokach stanąłem przy reducie, przy pomocy kolby od karabinu, lecz zdążyłem ty lk o spostrzedz jasne wąsy, czapkę nie­ biesk ą i lufę karabinu, który mnie prawie dotykał. Otrzym ałem ta k i str za ł przy lew ej łopatce, żem m yślał, iż tracę ramię. P uściłem broń, zakręciło mi się w g ło w ie, padłem na bok, przy k ole od jaszczyka, starając się prawą ręką podtrzymać biedne lew e rąmię zdruzgotane i przypom niałem

sobie, jak okropną zbrodnię popełnił L a-Soif, za- bijając zw ierzchnika sw ego z ty łu i to podczas batalii.

N agle w yszed ł on z szeregu i przystąpił do g e ­ nerała. Tak, on sam, L a-S oif, zabójca kapitana! W utarczce stracił nos i z czaszki p ły n ęła krew po czole i policzku. Jedną ręką opierał się na sw ym karabinie, drugą trzym ał poszarpaną i pokrwawioną chorągiew , którą zabrał a u str y - akom.

G enerał p rzygląd ał mu się z widócznem u w ie l­ bieniem , w ydaw ał mu się w spaniałym .

— Patrz no Brioourt — rzek ł do jednego ze sw ych oficerów ordynansow ych, spojrzyj... co to za ludzie!

W ted y L a S o if odezw ał się sw ym śpiew nym głosem :

— Prawda, panie generale, ale pierw szy żua­ wów, już ty lk o na raz w ystarozy!...

— U ścisk ałb ym cię za te słowa! — za w o ła ł ge n e r a ł.. — Otrzym asz k rzyż... zobaczysz...

I powtarzając ciągle: co za ludzie! co za lu ­ d z ie !— rzek ł do sw ego adjutanta frazes, którego nie zrozumiałem; bo, jak w iesz, prostak jestem , alem go dobrze zapam iętał: „Prawda Bricourt? T o z Plutaroha!”

W tej ch w ili ramię ta k mię zabolało, żem om dlał znowu i jużem nic nie w id ział, ani sły sz a ł.

W iesz resztę; nieraz ci opowiadałem , że ші od­ cięto to ram ię i że przez dwa m iesiące, w łóczy łem się po szpitalach dręczony febrą i gorączką. W bezsenne nocy, zastanaw iałem się, jak należy postąpić co do L a S oif. W ydać go? T ak, b yło to moim obow iązkiem .. ale cóż z tego? w szakże nie mogłem dostarczyć dowodów. Z resztą m ów i­ łem sobie: Ł o tr z niego, ale jest w aleczny. Zabił kapitana G entile, ale zdobył chorągiew n iep rzy­ jacielską... I nie w iedziałem co postanowić... Gdym nareszcie zaczął przychodzić do siebie, do wiedziałem się, że w nagrodę za swój chw alebny , czyn, L a S o if przeszedł ze sw ym stopniem do gwardyi żuaw ów i dostał order. Ach, zrazu obrzy­ d ziło mi to k rzy ż, który p u łk ow n ik nasz p rzy­ piął mi, w łaśnie do szpitalnej kapoty. Bądź co bądź, La S o if także na swój za słu ż y ł, ty lk o że jego znak legii honorowej pow inien b y ł słu ż y ć za cel obowiązanem u go rozstrzelać!... A le... w szyst ko to już dawno m inęło, nigdym już nie w idział sierżanta, który dziś jest w słu żb ie, a ja ją porzu­ ciłem ... Przed ch w ilą jednak, zobaczyw szy tę tu n ik ę przedziurawioną, która, Bóg w ie jakim sposobem, d ostała się tutaj i w isi u tandeciarza 0 dwa k roki od koszar, gdzie m ieszka zabójca, przypom niałem sobie tę nieukaraną zbrodnię 1 zdaw ało mi się, źe kapitan żąda spraw iedli­ wości.

Starałem się uspokoić ojca Y id ala, którego to opowiadanie w ielce rozdrażniło, zapewniając, że nie mógł lepiej postąpić i że waleczność sierżanta zrów now ażyła jego w ystęp ek .

W k ilk a dni potem, p rzybyw szy do biura, za ­ stałem już Y idala, k tóry podał mi dziennik z ł o ­ żony w ten sposób, bym przeczytał ty lk o jeden artyk u ł, przyczem szepnął z miną uroczystą:

— Czy nie mówiłem?

W zią w szy dziennik, przeczytałem co następuje: „Jeszcze jedna ofiara niew strzem ięźliw ości. W czoraj po południu, na bulw arze G-renelle, n ie ­ ja k i M allet, przezwany L a-Soif, sierżant od ż u a ­ wów gw ardyi cesarskiej, który w tow arzystw ie dwu kolegów , nadto się raczył w okolicznych szynkach, nagle u le g ł chorobie delirium tremens, w chw ili k ied y się p rzyglądał starej tunice na w y sta w ie u tandeciarza.

„W padłszy w zupełny szał, podoficer ten w y ­ ją ł z pochwy bagnet pałasz i biegał, siejąc po­ strach po drodze. Dwaj tow arzysze w ojskow i, z najw iększą biedą przytrzym ali szaleńca, który opanowany w ściek łością, wrzeszczał: „Ja nie je ­ stem zabójcą!... Zdobyłem chorągiew austryaoką pod M elegnanol

„R zeczyw iście, zapewniano nas, że M allet zo sta ł dekorow any za ten znakom ity czyn żoł nierski i że ty lk o zadaw niony nałóg do picia, przeszkadza mu zostać oficerem.

Odprowadzono M alleta do szpitala w ojsko­ w ego Gros Caillou, zkąd w krótce będzie prze­ niesiony do Charenton; jest to bowiem w ątpliw e, żeby ten nieszozęsny od zysk ał jeszcze rozum .”

Skorom oddał dziennik ojcu Y idal, spojrzaw szy na mnie znacząco, zakonkludow ał:

— K apitan G en tile b y ł korsykaninem , w ięc się zem ściłl

W dokumencie Nowele (Stron 181-195)

Powiązane dokumenty