• Nie Znaleziono Wyników

Szczotka do zmiatania okruchów

W dokumencie Nowele (Stron 107-118)

Szczotka b yła powodem całego nieszczęścia. W iecie... tak a szczotka z białego w łosienia, z grzbietem i rączką z kości słoniow ej, w k s z ta ł­ cie sierpa lub szabli tureckiej, jaką zw y k le przy końcu obiadu u m ieszczan, przed wetam i, bona a czasami „pani” lub „panna,” zm iata okruchy z obrusa, z przed każdego gościa, obchodząc stół do koła.

Otóż taka to szczotk a mig zgu b iła.

Anim się m yślał żenić, bo mając lat d w ad zie­ ścia ośm, dosyć jeszcze miałem czasu przed sobą. N aczeln ik mego biura, nieoceniony człow iek, któ ry naśladow ał mój podpis na liście p rzybyw ają­ cych, gdym się spóźnił, często powtarzał:

— N a pańskiem miejscu, jabym się nigdy nie o żen ił... W cale nie dlatego to mówię, że sam nie żyję z żoną od la t dziesięciu i żem m iał już tr z y procesa o zaprzeczenie ojcostwa... ale na pańskiem miejscu nie żen iłb ym się.

Prócz tego, czytałem b ył już u L a Rochefou eauldt m yśl, w której zaw arty sens dopiero dziś pojmuję do głęb i i którą dawniej in styn k tow o już podzielałem : „Byw ają dobre m ałżeństw a; ale roz koszne nigdy.”

Z resztą, b yłem zupełnie szczęśliw y i doskonale urządziłem sobie kaw alerskie życie.

B yłem wówczas urzędnikiem jak i dotąd je sz ­ cze jestem w adm inistracyi publicznej. D w a ty sią ce siedm set franków i gratyfikacya, to bardzo pięk ne stanow isko, jak na dw udziesto ośm io-letniego chłopca. Biuro, w którem pracuję: Biuro T ru ­ piarń i A m fiteatrów, a w ydział: rozkładanie o so ­ bników w sali dysekcyjnej. Co prawda nie b ył on, z najprzyjem niejszych, ca ły dzień m iałem bowiem, przed oczami zielone pudła, na których grzbiecie w ypisałem : „U rząd Trupów." A lem znał do grun tu moją specyalnośd, załatw iałem jako tako moje zajęcie w godzinę lub dwie, a resztę czasu ś lę c z a ­ łem nad odgadywaniem rebusów w Monde Ulu-

stró. N abraw szy w tem w ielkiej w praw y, p o sy ­ łałem odgadnienia, sk u tk iem czego, dobiłem się honoru, że imę moje w idniało w dzienniku pom ię­ dzy rubrykam i: Je Cercie militaire de Sunegnemine" i „les habituis du cafó de Г Europę, a Pithiviers.

Z resztą czas spędzany w m inisteryum , b y ła to ty lk o ofiara czyniona dla chleba powszedniego. P raw dziw e moje życie rozpoczynało się od g o ­ dziny czwartej, k ied y , u m yw szy ręce, za w ie ­ siw sz y na haku stare biurow e ubranie, szed łem .

postukując m iarowo la sk ą , przez bulw ar des In- yalides, do mojej oddalonej dzielnicy.

*

* *

W letn ie w ieczory szczególniej, była to p rze­ śliczna przechadzka: ukośne słońce w yw ołujące „ efek t,” jak powiadają m alarze, ozłacało ow e s t a ­ re drzewa, które ścięto potem, w czasie okropne­ go oblężenia. Zastąpiono je niedorzecznem i ja­ worami, co z ogrodzeniem Żelaznem u spodu w y ­ g lą d a ły na w ycieraczk i do nóg. D aw niejsze drzewa b y ły to poczciwe stare w iązy, lip y i k a ­ sztan y pow oli w yrastające z ziem i od czasów L u d w ik a X IV -g o ; sięgając epoki, k ied y w eF ra n - cy i b yli cierpliw i i lu b ili to, co mocne; nie o g lą ­ dali się więc na to, że trzeba długo oczekiw ać, zanim dojrzeje drzewo lub in stytu cya. M iło b y ło chodzić pod ich krzepkiem i gałęziam i, pod ich gęstym liściem , pełnym ciep łych isk ier padające­ go nań słońca.

Z atrzym yw ałem się przed dworcem kolei wschodniej. Grarson pilnow ał mi stołu przy oknie antresoli małej restauracyi. Jadłem obiad powo li, przyglądająo się, dla rozryw ki, tłumom w y s ia ­ dającym z wagonów pociągu w ersalskiego: b yli tam dwaj artylerzyśei, podobniuteńcy do siebie, z kitam i czerwonem i przy czako, w ciężkich pan talonach z baraniej skóry, z ręką na pochwie od szabli; b y ły pary kochanków okrutnie zmęczo

nyoh, powracające z snopami k w iatów polnych; b y ł stary b o ta n ik ze śpiczastą bródką, w zapy­ lon ych kamaszach i w słom ianym kapeluszu, z zieloną puszką, k o ły szą cą mu się na plecach. 0 zmierzchu, szedłem do kaw iarni na wolnem po­ w ietrzu, w ypijałem filiżankę k aw y, poczem naj­ częściej wracałem do domu.

K to też zajmuje teraz mój pokój, tam w ysoko, przy u licy d’A ssas? M oże jak i filistyn , który z n iew a ży ł ściany, rozw ieszając chrom olitogra- fow ane portrety lu d zi politycznych. Za moich czasów, b y ł to ubogi pokój, to prawda; ale u m e­ blow an y w edług mego upodobania. B y ł to pokój domatora, c z ło w iek a ceniącego sw e ognisko do­ m ow e, dla którego, każdy k w iatek obicia sta n o ­ w ił pam iątkę jak iego marzenia. M iałem tam mój flet, fajkę, porządny dyw an, w ie lk i fotel z w ygiętym grzbietem , w ygodny do rozm yślań 1 czytania przy kom inku; na półce le ż a ły k sią żk i, które umiem na pamięć, scep tyk ów bez drapież­ ności, jako to: Montaignfa’a i L afon tain e’a a na ch w ile rozrzew nienia, kochanego D ickensa. Na prawo zaś i na lew o od lustra, w isia ły moje pięk­ ne próby: Coucher de la Maride i H asards heureux

de ГEscarpolette.

L atem przebudzenie się b yło rozkoszne; p rze­ chadzałem się po pokoju, bez surduta, paląc pierw szą fajkę, z której ulatający dym zle w a ł się z biaław em i promieńmi słońca, a przez okno otw arte na oścież, widziałem masę zielonośoi

Luksem burga, kopuły Panteonu oraz Y a ld e G ra­ ce i niebo, dużo nieba... Z w inne jask ółk i, bez ustannie p rzelatyw ały tuż kolo mnie, piszcząc, jak b y na dzień dobry. A le wieczory, zw łaszcza też gw iazdziste, b y ły jeszcze przyjem niejsze, kie dy po przeczytaniu k ilk u zajmujących stronic i po odegraniu na flecie jakiego k aw ałk a z Mo zarta, opierałem się na ok n ie wobec rozprom ie­ nionego zodyaku, przysłuchując się uryw anym dźwiękom walca, które w iatr nocny przynosił mi od B ulliera.

Prawda, że brakow ało w tem w szystk iem k o ­ b iety. Spódniczka odegryw ała małą rolę w mem życiu; nie przeczę, sp rzy k rzy ły mi się szw aczki z m agazynów, na które się czatuje wieczorem i odprowadza, słuchając ich opowiadań, naszpi kow anych w ykrzykam i: „Z pewnością,” „dopraw dy?” które odchodząc, zapinają sobie buciki sz p il­ ką od w łosów . W ła śn ie z tą tęsknotą, z w ierzy ­ łem się niebacznie przed kolegą; powinienem się go b y ł w ystrzegać, jako czło w iek a praktycznego, k tóry się w y u c z y ł szew ctw a dla przyjemności i przez oszczędność, w chwilach w olnych od z a ­ jęć, sam w yrab iał sobie trzew iki w biurze. Zaraz mi powiedział:

— Mam, czego ci potrzeba... trzydzieści t y s ię ­ cy franków i nadzieje... M atka ma usta sine... umrze na serce...

N ie będąc jeszcze zdecydowanym na ożenienie się, zacząłem się wzbraniać, ale... przy końcu dru­

giego tygodnia, już było po mnie... przyjąłem zaprosiny na obiad...

*

* *

S zczotka do okruchów dokonała reszty. B y ło to przy wetach. Obiad odbył się w bardzo m iły i serdeczny sposób. M atka zd aw ała się sym pa­ tyczn ą k ob ietą, chooiaż m iała broszę z fotografią sw ego męża, on zaś był trochę za uroczysty i za­ raz przy zupie zaczął rozprawiać, jak się Francya powinna zachować względem R óssyi; ale tak że mi się dość podobał, w swej greckiej czapeczce na g ło w ie z białą brodą, która by m ogła słu ż y ć za model do M ojżesza. P ieczyste widocznie upie czone przy ogniu z drzewa, burgundzkie b yło d osk on ałe i m iało zapach fiołków . R ozprom ie­ niałem przy wetach, przy tym deserze zim owym , m ałom ieszczańskim , składającym się z legum iny z makaronu, z jabłek, z pomarańcz i gorących kasztanów w serw ecie. W ów czas to panna, na znak dany przez m atkę, w zięła k oszyk i szczotkę w k szta łcie jatagana perskiego, żeby przy każdem nakryciu zebrać okruchy. N ie jesteś kam ienny, czy teln ik u , nieprawda? Ja ta k że— więc kiedy ta w ysok a brunetka, z policzkam i jak leśne ja b łu ­ szko, sch y liw szy się, by zmieć z obrusa, d otk n ęła mego ram ienia k ibicią i upajała mnie delikatnym zapachem upom adow anych w łosów , p ow ied zia­ łem sobie „oświadczę się” (było w tera trochę w i­ ny — burgundzkiego).

Takiem te ż u czyn ił, jest tem u lat dziesięć; nie odrzucono mej prośby i jestem n ajn ieszczęśli- w szym z ludzi!

P rzed ew szystk iem ozłow iek żonaty i ojoieo ro­ dziny, musi być urzędnikiem nie na żarty.

Żegnam w as, rebusy z Monde IllustrS-, teraz po u szy zakurzam się w moich w strętnych papierach; badam k w esty ę „Trupiarń,” zgłębiam „Amfitea tr y .” Budzi to w e mnie wstręt, obrzydzenie, ale mam już troje dzieci, a jestem ty lk o pomocnikiem naczelnika, z pensyą pięciu ty sięcy franków . Ażeby m ię zw ierzchnicy m ieli za św ia tłeg o sp eoyalistę, w ydałem k ilk a d ziełek , których same ty tu ły mię przerażają: Czem były trupiarnie, czem są dzisiaj

i czem być powinny. O niebezpieczeństwie spiesznego grzebania ciał. T eraz zaś przygotow uję grube sprawozdanie: O cmentarzach podmiejskich i prze­

wożeniu ciał drogą żelazną, z punktu przyzwoitości jakoteż i hygieny publicznej.

Ja! niegdyś flecista! Ja, com rym ow ał sonety! N ieraz marzę o moim biednym pięknym flecie, jużem go dawno nie w yjm ow ał z futerału, również jak i mojej fajki piankow ej z pokryw ką, w k szta ł cie orlej łap y. M uzyka, mareenia, to dobre dla poetów i ludzi nieżonatych!

M inęły ta k ż e niepowrotnie przechadzki po pra­ cy biurowej; obecnie wsiadam szybko do tram waju, chcąo jak najprędzej wrócić do szkaradnej dzieln icy, gdzie mojej żonie podobało się zam ie­ szkać, ażeby być bliżej rodziców. Zajmuję tam

sm utną antresolę z bardzo nizkiem i sufitam i, zkąd widzę z rana, goląo się przy oknie, profil domu o sześciu piętrach, z nam alowanym zielonym dya- błem , który w ytrząsa z rogu obfitości k a m iz e l­ kę, pantalony i k u rtk ę za siedm naście franków. Co prawda, nie mogę uskarżać się na żonę; jest to bardzo dobra istota; ty lk o , że dzieci sw e k o ­ cha nie jak m atka, ale jak kura i okropnie je psuje; prócz tego, jest nieporządna. Jest że to znośne dla nerwowego człow iek a, znajdować, jak mi się to każdodziennie trafia, przem okłe trze w iczki dziecinne na ruszcie, lub powijak schnący na kracie kominka? R ów nież nie mogę pojąć, dlaczego obstaje za tem , by trzym ać tę bonę z plamą na tw a rzy , której w idok ap etyt mi odbiera.

Moja św iek ra m ogłaby być znośną. To n ie ­ szczęśliw a niew olnica, ciągle teroryzowana w iel- kiem i czarnemi brw iam i i b iałą brodą starego męża. Przem aw ia doń zazw yczaj w następujący sposób, łączący szacunek z czułością:

—•' Panie Dubu, podaj mi musztardę... Panie Dubu, czy chcesz jeszcze trochę zupy?

On to, on, D ubu, mój teść, zatru ł mi życie! To obrzydliw y mieszczuch, tyran dom owy. Będąc ograniczonym i zarozum iałym , nadużyw a su ro­ wej i poważnej fizyonom ii swojej, ażeby nadawać w szystk im słowom , gorzkie znaczenie lek cy i i na rzuca mi głu p ie sw e teorye o postępie, o sztuce utylitarnej, o dobrodziejstwach ośw iaty i o w sz y ­

stk ich gazeciarkioh bzdurstwach. Ta g ło w a pa- tryarchy, podobna do popiersia z m ydła, drażni mię do tego stopnia, źe k ied y teść mój m ówi 0 wdzieraniu się klerykalizm u w obce spraw y, bierze mnie chęć przedsięw ziąść pielgrzym kę do Lourdes; a jeżeli w ysław ia prawne zabory m ie­ szczaństw a, które z w y k le nazyw a arystokracyą pracy, uczuwam w ielką ochotę przywdziać czer­ wony pas i kepi z dziesięciu galonam i i stanąć na czele nafciarzy. Chociaż szkaradnie skąpy 1 nieludzki w prowadzeniu interesów , śmie w ołać o rozw iązanie k w estyj społecznych. M iłosier­ dzie publiczne nazyw a rzeczą upokorzającą dla narodu i nie da nigdy dwu sous ubogiem u, pcd pozorem, że żebracy w ytw arzają sztuczne k a ­ lectw a i że pewnego wieczora, zaczepiła go k o b ie­ ta w łachmanach, mająca na ręku dziecko zro­ bione z gałganów .

Ponieważ byłem tak uiadorzeczny, żem pow ie­ rzy ł urządzenie domu tem u okropnemu c z ło w ie ­ kow i, który upew niał, że dostarczy w szy stk ieg o za tańsze pieniądze i w lepszym gatunku aniże- liby mnie się udało, m uszę w ięc m ieszkać pośród w strętnych m ebli m ahoniow ych, krytych czerw o­ nym aksam item . Z am iast k u k u łk i mojej z C zar­ nego Lasu, która tak m ile w ydzw aniała godziny wolności, w moim pokoju, przy u licy d’A ssas, mam w salonie szkaradny zegar z marmuru k o lo ­ ru sera w ło sk ieg o . Moje piękne sztych y w edług Boudonin’a i Fragonard’a, jako nieprzyzw oite,

oddawna usunięte z o sta ły do ciem nego k o ry ta ­ rza, a ich miejsce zajęły grobow e obrazy Dela- roche’a, dar'm ego teścia: Joanna Grey przed f a ­ talnym pieńkiem, obok płaczącego kata; Lord Strafford, w suw ający rękę przez kratę w ięzien­ ną, — w jaskraw ych ramach, zasmucają ściany mego m ieszkania.

P rzeszłego roku, na im ieniny żony, musiałem unieść się gniew em na p. D ubu, który g ro ził, że mi ozdobi lokal okropną sceną z in k w izy cy i, z całym trybunałem mnichów, z katam i, z obna­ żonym m ęczennikiem , wijącym w konw ulsyach, na żarzących się węglach. N aw et nocy nie mam już tak spokojnych; gdy zjem na obiad coś nie­ straw nego, Joanna G rey i lord Strafford, prześla­ dują mię; śni mi się, że muszę ściąć głow ę mojej żonie lub że klękam przed okienkiem w ięziennem , przez które teść mój w yciąga mi sw ą rękę, do ucałow ania.

N ędznik ten strasznie się zem ścił za mój opór, zawieszając w pokoju córki, w naszym sypialnym pokoju, swoją fotografię w pow iększonym form a­ c i e — jego Dubu, w m asońskich insygniaoh.

*

* *

Oto moje życie! A to w szystk o sta ło się dla­ tego, że mi krew uderzyła do g ło w y , w chw ili kiedy A delaida, moja żona, zm iatała okruchy, po­ zostałe na obrusie. Jak b y dla odnaw iania mych

żalów , co niedzielę wieczorem , po obiedzie, u m o­ ich teściów , zanim podadzą w ety, podczas kiedy m agnetyzow any m im owoli, m odelową brodą mego teścia, rozmyślam o k łop otliw ym powrocie do do­ mu w noc d żdżystą, o dzieciach zb yt ciężkich do dźw igania, o w yczekiw aniu bez końca w biurze omnibusów; moja żona, po dawnemu, zm iata ze sto łu , sądząc, że to jest dla mnie m iłą pamiątką, porusza z uśmiechem szczotkę, której za k rzy w io ­ ny k szta łt, nasuw a mi m yśl ѳ ostatnim nowiu naszego miodowego m iesiąca, który już tak dawno przeminął!

W dokumencie Nowele (Stron 107-118)

Powiązane dokumenty