• Nie Znaleziono Wyników

W ieczór jesienny

W dokumencie Nowele (Stron 195-200)

B yć kochanym , jest to ty lk o przyjem n ość.. ale ten dopiero ma złudzenie szczęścia, k to sam k o ­ cha. N ik t nie jest bardziej przekonany o tej prawdzie, jak sły n n y m uzyk M ichał P az, jedyny kom pozytor w alców , którego można w ym ienić po Szopenie. J eżeli są wiadome ludziom , niektóre jego powodzenia m iłosne, to nie sk u tk iem jego niedyskrecyi, gdyż d elik atn y ten artysta bynaj­ mniej nie jest samochwałem; pomimo jego woli, nabrały one rozgłosu, ale najpochlebniejsze po­ zo sta ły w ukryciu. Grdy jasno w ło sy ten sło w ia ­ nin, siada przy fortepianie i pow oli zdejmuje rę­ k aw iczk i ze sw ych pięknych, bladych rąk, k ob ie­ ty patrzą nań z biciem serca i przypominają sobie historyę ślicznej rossyan k i, która d elik a tn ie prze­ zeń odepchnięta, zadała sobie śm ierć w N izzy , przyłożyw szy do u st i nosa k a w a łek w aty w ch lo ­ roformie umaczanej; ale tego n ie dom yślają się, że cyfra cienkiej chusteczki, którą artysta

obcie-ra palce przed zaczęoiem preludyj, jest w yhafto­ waną w łosam i jednej z K siążęcych W ysokości.

M ichał Paz tak samo odrzucił dwa m iliony po sagu młodej rossyanki, jak tam , na Północy, nie przyjął propozycyi m iło stek królew skich. N ie m iał w tem żadnej zasłu gi, bo nie kochał. A le ileż razy u leg ł ten czło w iek , obdarzony nam iętną wyobraźnią? Ilu ż kobietom oddał sw e życie, rzadko przez próżność, prawie zaw sze przez k a ­ prys żądzy, prawie zaw sze niespodzianie, przez m iękkość serca, niestety! nigdy z miłości!

A le nie! kochał się on na dobre, niegdyś, bardzo dSwno temu, gdy b iegał po błocie w Paryżu za lek cyam i i b ił w k otły wieczorem , w teatrze A m bigu.

Jakaż to sm utna, jak okropna b y ła miłość! D la dziew czyny d ziesiątego rzędu, dla cudzej metre- sy! Z całą hańbą i odrazą podziału, z zazdrością bezsilną i w ściek łą ubogiego kochanka, któremu ak tork a ta w chw ilach łask aw ych , jakby kość do ogryzienia, k łam liw ym sw ym głosem , rzucała te okrutne słowa:

— Co ci to może szkodzić, k iedy ciebie jedne­ go kooham?

Zerw ał ten łańcuch po k ilk u latach niew oli, w ch w ili k ied y sła w a mu się uśm iechała i kiedy jego Valse des Nixes, poryw ał odurzającym wirem k o b iety w dw orskich sukniach, na w oskow anych posadzkach w Compiógne i na podłogach pełnych k urzaw y w Elysóe-M ontm artre. Od tego to czasu

sta ł się on sław n ym M ichałem Paz, przebiegł Europę, dając koncerta i na spodzie w alizy, przy­ w ió zł, rzucone bez ładu, sło d k ie b ilecik i, pisane we w szystk ich językach i ordery w szy stk ich kra­ jów. A le karm iony w młodości gorzkiem i wzma- cniającem m lekiem przez tę dobrą mamkę, jaką jest ubóstw o, pozostał czło w iek iem prostym i rozsądnym. N igdy nie n o sił w stążeczek orde­ rowych; a gdy odczytuje stare lis t y m iłosne i uprzytom nia sobie w sz y stk ie te jednoroczne lub jednodniowe stosu n k i, w których z u ż y ł życie, często przypominają mu się, z żalem, który mu lica pokryw a rumieńcem, te w ieczory zim ow e, kiedy po teatrze, biedny wówczas m uzyk z o r k iestry , b ieg ł stanąć na u licy u w ejścia artystów , grzęznąc w błocie i czekał na tę kobietę, odcho­ dzącą najczęściej pod rękę z innym m ężczyzną, którą jedną kochał, tak dalece, że chciał umrzeć z m iłości.

— Szczęścia doznaje ten ty lk o co kocha — po­ w ied ział sobie w ted y M ichał, ulegając okrutne­ mu splinow i rozpustnika sentym entalnego i czu ł w oku łzę, co nie spływ a, łz ę rzadką i bolesną, ludzi nerw ow ych.

*

* *

W takim to stanie duszy, przeszłego roku, w y ­ gnany przez sło tę z m orskich kąpieli,. Paz, znaj­ dow ał się w Paryżu, pośród pustek sierpniowych.

Pew nego dnia, k ied y podług zwyczaju w a łęsa ł się bez celu, ścigając w ym ykającą się mu melo dyę, rozbudził go nagle bojowy akord ork iestry na dętych instrum entach i spostrzegł, że przypa­ dek zaw iódł go aż do L uksem burgskiego ogrodu, gdzie, przed w odotryskiem Medicis, m uzyka woj­ skow a w lecie około piątej, gryw a pod golem niebem.

B rutalna fanfara rozproszyła jego marzenia; po­ szedł na pobliski taras, oparł się o balustradę, po­ dziw iał stary pałac w łosk i, sadzaw kę, po której p ły w a ły dwa łabędzie, publiczność przechadzają­ cą się w zdłuż gazonów i piękne niebo w drobne chmurki i czerw one plam ki, jak zw y k le w późnej jesieni. N agle zobaczył o dwa kroki od siebie, siedzącą na w yplatanem k rześle, m łodą k ob ietę, k tóra się weń w p atryw ała z osobliw szą uwagą.

B y ła to delikatna, śliczna blondynka z cerą w łaściw ą rudym włosom; oczy m iała złote i noz­ drza namiętne. A jak pow ażnie i przyzw oioie w ygląd ała, w kapeluszu i staniku z b łęk itn ego aksam itu i spódnicy w kraty z angielskiego m a- teryału. Jakaż to gracya w ruchach jej ram ie­ nia trochę szczupłego, w rączce pod rękaw iczką szw edzką aż po ło k ie ć i opartej na porcelanowej lasce od parasolki.

"Przy pierw szym na nią rzucie oka M ichała, z a ­ rum ieniła się młoda kobieta, zawstydzona, źe sp o­ strze g ł jej ciekaw ość; ale m uzyk, zdjął przed nią kapelusz, mówiąc:

— Czy m iałem już kiedy przyjemność w idzieć panią i jestem tak n ieszczęśliw y, żem jej nie poznał?

— N ie panie, pan mię nie zna... to ja znam pana. U siad ł obok niej i zaw iązała się rozmowa. W i ­ d ziała go przed trzema la ty , raz ty lk o na koncer­ cie Colonne, w ten dzień, k ied y on sam dyrygo w ał sw ą Suitę d ’orcheetre. M ichałow i pochlebiło to, przysunął w ięc krzesło. Jakto, w idziała go raz ty lk o i nie zapomniała! K tóż ona jest? O, nic nadzwyczajnego. N a zyw a się Ł ucya, m ieszka b liziu tk o, przy u licy G ay-L ussac, ze starszą sio ­ strą, .wdową, której życie b yło zaw sze bardzo przyzw oite, dlatego p ow ierzyła jej wychow anie sw ego chłopczyka. D ziecko? więc jest zamężną? N ow y rumieniec i zw ierzenia sta ły się jeszcze po- ufniejsze. N ie, nie jest zamężną. C iągle widuje tego, którego nazywa: „ojcem sw ego chłopczyka” ale teraz rzadziej i ty lk o jako przyjaciela.

N ie zaw sze skrom nie ży ła , ale się to już nie przytrafi; niedługo skończy lat dwadzieścia czte ry, jest już starą kobietą i w oli żyć spokojnie z siostrą z m ałych procentów, jak ie posiadają, a także trochę i z pracy, bo się u czy ły kraw ie czyzny. Przyohodzi niekiedy do Luksem burga słuchać m uzyki w ojskow ej, zanim jest pora pójść po chłopca, który chodzi do sz k o ły na ulicy Royer- Collard.

M ów iła to w szystk o z naiwnem i prawie dzie- oięcem zaufaniem, głosem m iłym i przytłum ionym ,

z oczam i spuszczonem i, końcem parasolki rysując k ó łk a na piasku. M ichał słu ch ał z uśmiechem tej banalnej historyi i sm utno mu się zrobiło, gdy dostrzegł blade piegi na delikatnej i białej skroni, młodej kobiety.

D laczego człow iek ta k i jak M ichał, mający t a ­ k ie szczęście do m iłosnych stosunków , z n iż y ł się do tak powszedniej przygody? Oto, przez nie- konsekw encyę m arnotraw cy, który roztrw oni­ w szy majątek, naohyla się, by podnieść szpilkę. N azajutrz i w dzień następny chodził do L u k sem ­ burga i w id yw ał się z Ł u cyą. W y zn a ła mu, że w tedy na koncercie Colonne, podobał jej się i jak eię podobał!— i że w tenczas tak że, gd y się oparł, ta k blizko niej o balustradę, w patryw ała się weń, pomimo silnego w rażenia, w tej nadziei, że do niej przemówi.

Rom ans w ten sposób zaczęty, m usiał wprędce dojść do stronicy, na której znajdują się zw y k le trzy w iersze kropek dających do m yślenia, roz­ m arzających pensyonarki czytające podobne rze­ czy pokryjomu. A le tam, gdzie w zgardliw y i prze sycony M ichał spodziew ał się zrazu ty lk o nic nieznaczącej fan tazyi, zazn ał przyjem ności, która go zdziw iła.

T aka b y ła błoga ta m iłość, którą ty lk o p otrze­ bow ał przyjmować, m iłość bez zalotności, nie dro

ż ą c a się z sobą, tchnąca g m in em ,' prosta jak i n ­ sty n k t! Ponieważ M ichał m ieszk ał z m atką, a Lupya z siostrą, dlatego w początkach swej za

W dokumencie Nowele (Stron 195-200)

Powiązane dokumenty