• Nie Znaleziono Wyników

Z Tomaszem Różyckim – poetą, asystentem w Katedrze Kultury i Języka Francuskiego Uniwersytetu Opolskiego, rozmawia Kinga Markowska

nie■różnią.

– I to jest kolejna pozorność, do której przywykli-śmy. Musimy jednak pamiętać, że zarówno w niektó-rych domach po stronie czeskiej, jak i polskiej, kilka-dziesiąt lat temu mieszkali zupełnie inni ludzie. Nie możemy zapomnieć o Niemcach sudeckich, którzy opuścili pasy Moraw i Śląska, a ich miejsce zajęli Cze-si z centralnej części Czech. W Polsce działo Cze-się po-dobnie. Przykład Głubczyc – Niemcy zostają przesie-dleni, w ich domach pojawiają się Polacy ze wschodu.

Oczywiście, domy w ich fizycznym kształcie po obu stronach granicy prawie się nie różnią. Ludzie, którzy w nich mieszkają, wywodzą się z kultur oddalonych od siebie nawet o kilka tysięcy kilometrów. Natomiast ciągłość tożsamości przygranicznej najlepiej widoczna jest przy granicy z Białorusią i Litwą. Z tego przykładu musimy wyłączyć jednak Ukrainę, gdzie także spełnił się scenariusz przesiedleńczy.

–■Bez■względu■na■to,■gdzie■jedziemy,■ktoś■lub■coś■

podróżuje■z■nami.■Bagaż■z■pewnością■Pan■posiada?

– Mam, pewnie. Suma doświadczeń, to, czym czło-wiek jest, skąd się wziął i na czym buduje swoją toż-samość. Wszystko to, co się napisało i co ma się jesz-cze zamiar napisać. Bardzo ważne są także książki.

Nigdzie nie ruszam się bez książek. Najgorsze są takie

nego. Wtedy zawsze powstaje problem: co włożyć do walizki? Jeśli wezmę dwie książki, to istnieje praw-dopodobieństwo, że przeczytam je dwa razy. Dlatego lepiej wziąć trzy. A jak już trzy, to dlaczego nie czte-ry albo pięć. W zależności od tego, nad czym pracuję, wiem, że będę potrzebował poezji, ale też pozycji ese-istycznych, historycznych, krytycznych. Próba takiego pakowania kończy się najczęściej frustracją, bo wiado-mo, że nie wszystko się zmieści. W takich momentach wiele osób przekonuje mnie do czytników i tabletów, sugerując, że zaoszczędzą miejsce i zmieszczą dosłow-nie wszystko. Jakoś nigdy z takiej pomocy dosłow-nie skorzy-stałem.

–■Polacy■od■pewnego■czasu■często■podróżują.■

W■2012■roku■turystycznie■za■granicę■wyjeżdżali■

około■43■miliony■razy.■Równie■często,■co■za■granicę,■

podróżujemy■także■w■przeszłość.

– Przyszłości bez przeszłości nie ma, nie ma też te-raźniejszości. Podróż w przeszłość to nie jest dobre słowo. Odwiedzając miejsca, w których spędziliśmy dzieciństwo, oglądając zdjęcia i przypominając sobie ludzi, którzy już odeszli, w pewien sposób czytamy o czymś, co już się zdarzyło. To nie jest jednak krok wstecz, ale część naszego rozwoju. Podglądanie prze-szłości w wielu przypadkach coś nam tłumaczy,

zała-Tomasz Różycki (fot. Tadeusz Parcej)

glądaniu w przeszłość możemy się upewnić, że to, co robimy teraz, jest dobre lub złe. Poemat Dwanaście stacji rzeczywiście skierowany jest w przeszłość, ale był mi bardzo potrzebny. A wracając do pytania o Pol-skę, jako terenu przejściowego, warto zaznaczyć, że tekst jest także charakterystyką tych regionów Euro-py, które żyją przeszłością za bardzo.

–■Lubimy■upiorne■podróże?

– Tak, bardzo często powołuje się do życia jakieś duchy, istoty półżywe, zjawy, które tak naprawdę po-winniśmy już dawno obejść. Wydaje mi się, że z jed-nej strony takie zachowanie jest rodzajem upewniania się tych narodów, które niepewnie czują się tu i teraz.

W takim przypadku dużo łatwiej jest wracać do prze-szłości, bo ta jest pewna z racji tego, że już się wyda-rzyła. Nigdy tego nie badałem, jednak przypuszczam, że takie narody, u których występuje pewna stałość (ekonomiczna, życia społecznego) – tak bardzo się do tej przeszłości nie odwołują. Maria Janion powiedziała kiedyś: Do Europy tak, ale razem z naszymi umarłymi.

Chyba największy problem polega na tym, że wszyscy postulują, aby jednak trupami się już nie zajmować, ale jednocześnie jeszcze raz się z tymi trupami rozprawić.

–■Która■stacja■w■podróży■definiuje■pisarza?

– Spotkania z poszczególnymi ludźmi mają olbrzy-mi wpływ na to, kim się później jest. Nawet jeśli spo-tykam jakiegoś wariata, który w pewnym sensie mi się podoba, to staram się spojrzeć na niego jak na własne odbicie. W takim momencie czuję się przy takiej oso-bie, jak okropny małomówny nudziarz i zupełny muł towarzyski. Dzięki takim osobom oraz wielu innym mogę zobaczyć swoje wady, a to już bardzo dużo. Naj-gorzej, kiedy nie wie się, że jest się mułem.

Bardzo ważne jest również uczenie się od innych i w pewnym sensie także naśladowanie. Mam przy-najmniej kilka wzorów, które chciałbym w mniejszym lub większym stopniu naśladować. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że nie uda mi się zmienić siebie zupeł-nie i zawsze gdzieś zostanę tym mułem, któremu zupeł-nie wszystko wychodzi. Trudno powiedzieć, co jest tak na-prawdę tylko moim charakterem, a co przejąłem od in-nych osób.

–■Nie■używa■Pan■tabletów,■ale■mechanizm■zapa-miętywania■szczegółów■podróży■ma■przecież■jakieś■

granice.

– Mam tendencję do zapominania. To jest przerażają-ce, ale z ogromnej liczby podróży, w pamięci zachowu-je się tylko niewielka ich część. Zawsze z tego powodu jestem bardzo rozczarowany. Dlatego zapamiętywanie staram się zastąpić zapisywaniem – w postaci wiersza lub prozy. Dzięki temu mam poczucie, że coś jednak się zachowuje. Wydaje mi się, że duża część materiału lite-rackiego składa się z tego typu prób zapamiętania kon-kretnych chwil – zarówno szczęścia, jak i przerażenia.

przypadków, polega na tym, że kiedy gdzieś przy-jeżdżam i jestem już na miejscu, to nie jestem wtedy w stanie napisać niczego sensownego. Podróży towa-rzyszy szok, a poza tym jestem także chłonny na rze-czywistość, która mnie otacza, przez co najwięcej cza-su poświęciłbym chodzeniu, oglądaniu i przeżywaniu.

–■I■Pan■się■do■■tego■oglądania■i■przeżywania■wcze-śniej■przygotowuje?■Przewodnik■na■stół■i■czytamy?

– Wydaje mi się, że zawsze coś wiedziałem wcze-śniej o miejscu, do którego jechałem, albo starałem się przez moment zobaczyć, dokąd jadę. Gdybym miał teraz liczyć, to okazałoby się, że było mnóstwo ta-kich wyjazdów, do których nie udało albo nie chcia-ło mi się przygotować i podróż zapowiadała się zupeł-nie w ciemno. Późzupeł-niej, już na miejscu, okazywało się, że jestem na przykład w kawiarni, w której wcześniej przesiadywał ktoś bardzo znany i ważny, ale ja w ogóle nie miałem informacji na ten temat i dowiadywałem się o tym już po powrocie. Nie ma jednak w tym rozcza-rowania. Wręcz odwrotnie. Okazuje się, że z jakiegoś powodu tam dotarłem i są to ciekawe doświadczenia.

Czasami bywa również tak, że przechodzimy obok bu-dynku, idziemy dalej, nie wchodzimy do środka, a póź-niej okazuje się, że coś ominęliśmy, jakieś niepraw-dopodobne cudo i o tym wszystkim dowiadujemy się, będąc już w domu. Parę razy zdarzyła mi się taka sytu-acja, kiedy rzeczywiście byłem zły, że przegapiłem coś ważnego. Złość wynika przede wszystkim z tego, że nie wiem, czy kiedykolwiek znów przyjadę w to miejsce.

–■Na■aparat■fotograficzny■nie■patrzy■Pan■kry-tycznie?

– Nie, wręcz przeciwnie, robię sporo zdjęć. Zdję-cia bardzo mi pomagają. Robienie zdjęć związane jest także z emocjami, bo dzięki nim można sobie niektó-re uczucia przypomnieć. To nie jest jednak tak, że pod-czas pisania obkładam się fotografiami, patrzę na nie i odtwarzam to, co wtedy czułem, myślałem, robiłem.

Fotografia to bardziej taka przypominajka, która ma pobudzić pamięć. Nie robię zdjęć programowo, to zna-czy bardzo zależy mi na ich wykonaniu, kiedy chcę się podzielić z innymi obrazem, który osobiście wi-działem. W takiej sytuacji najczęściej towarzyszy mi uczucie: szkoda, że nie ma tutaj kogoś ze mną. Kiedy jestem i widzę coś pięknego, niezwykłego, to jestem głęboko nieszczęśliwy, że nie wiem, jak powiedzieć in-nym o tym, co ja widzę teraz. Oczywiście bywa, że zdjęcia przywołują do porządku, bo góra, która widzia-łem, nie była górą, tylko pagórkiem, a morze miało zu-pełnie inny odcień niż ten przeze mnie opisywany.

–■Podróż■to■rytuał?■

– Bardzo nie lubię rytuałów. Nie lubię się pakować.

Nie lubię też samego momentu podróżowania, to zna-czy siedzenia przez kilka godzin w pociągu, autobu-sie lub samolocie. Taki rodzaj spędzania czasu jest dla

kilka kilometrów lub przejechać rowerem. Ważne, że-by coś się działo w tym czasie. Mam wtedy poczucie, że to ja pokonują tę przestrzeń, a nie ona mnie. Zupeł-nie inne są także te podróże, które planuję samodziel-nie, sam wyznaczam trasę i sam prowadzę samochód, bo one mają w sobie coś interesującego. To sprawia mi przyjemność.

–■Pana■Spalone mapy,■które■zostały■uznane■za■

najlepszy■post■literacki■w■USA■w■2010■roku,■to■prze- szłość■na■Ukrainie■zarośnięta■trawą.■Na■tych■tere-nach■widok■macew■ledwo■wystających■z■traw,■przy■

których■dodatkowo■pasą■się■kozy,■jest■powszechny.■

Patrzy■Pan■bez■zdenerwowania?

– Mnie to nie przeszkadza. Pojechałem na Ukra-inę w konkretnym, rodzinnym celu; przede wszystkim ze względu na swoją babcię, do miejsca, gdzie stał jej dom. Przykre było to, że nie znalazłem już tego domu, za to wszędzie rosła właśnie trawa i było mi smutno z powodu tego, że nie wiedziałem, jak mam o tym po-wiedzieć babci. Co ja jej powiem, jak ja jej to powiem?

Ten smutek wynikał tylko z tego względu, bo tak na-prawdę – to są piękne obrazy. Powiedziałbym nawet, że ten widok jest przerażająco optymistyczny. Bole-śnie piękny. Lubię, kiedy natura sama potrafi zagospo-darować swoją przestrzeń. Człowiek opuszcza jakieś miejsce, ale przecież życie tam nadal trwa. Miejsce jest wchłaniane przez naturę, zmienia się, niekiedy bardzo..

Na przykład: jak wyglądało to dzisiejsze uniwersytec-kie wzgórze tysiąc lat temu, uniwersytec-kiedy jeszcze nie było tu żadnych budowli? Mapy też wyglądają zupełnie ina-czej niż setki lat temu.

–■Pan■zbiera■mapy?

– Mam ich bardzo dużo. Kiedy gdzieś jestem, za-wsze mam potrzebę zobaczenia tego miejsca właśnie na mapie. Uwielbiam mapy, zgromadziłem ich bardzo dużo. Dawniej trudno było dostać naprawdę dobrą ma-pę, tym bardziej były one cenne. Mam mapy miejsc, w których jeszcze nie byłem. Kupowałem je, chociaż wiedziałem, że w ogóle nie wybieram się w miejsca, które mapa przedstawia – tak było na przykład z ma-pą Półwyspu Arabskiego. Inną mama-pą miejsca, które-go dotąd nie odwiedziłem, a którektóre-go mapę posiadam, jest Australia. Ta mapa jest wyjątkowa, bo dostałem ją w prezencie i potrafiłem nad nią ślęczeć godzinami. To zresztą jeden z najlepszych prezentów, jaki dostałem.

Podróżowanie palcem po mapie jest także namiastką

tworzyć nieprzeżyte historie.

–■Mapa■napędza■wyobraźnię■pisarza?

– Dostarcza tylko pewnych danych, które mogę póź-niej wyeksponować podczas pisania. Sam nie bardzo jestem zdolny do wymyślania historii zupełnie nierze-czywistych, jednak mogę później przesadzać. Być mo-że specyfika mojego pisania polega właśnie na tym, że przesadzam. Uważam, że pisanie o czymś, czego nie dotknęło się choćby w najmniejszym stopniu, jest nie fair. Tylko kilka razy zdarzyło mi się na potrze-by tekstu opisać miejsce, w którym nie potrze-byłem. Poza tym zawsze staram się dotrzeć do konkretnych punk-tów geograficznych na różne sposoby, na przykład pro-sząc przyjaciół o zdjęcia tego miejsca lub korzysta-jąc z programów internetowych, umożliwiakorzysta-jących ich podgląd. W ten sposób mogę zobaczyć fragment krajo-brazu, w którym nigdy nie byłem, a jest mi bardzo po-trzebny w książce.

–■Poeta■jako■reporter?

– Jeśli oddzielimy na chwilę specyfikę gatunkową, a zajmiemy się tylko misją, to możemy powiedzieć, że poeta jest w pewnym sensie reporterem. Naprawdę dobra poezja polega na tym, że proporcje nie są prze-sadzone w żadną stronę – ani w stronę fikcji, ani re-alności. Między reporterem a poetą może zachodzić transgresja, ale pod warunkiem, że celem reportażu jest wywołanie emocji, a nie tylko przekaz informacji czy wzbudzenie konkretnej reakcji.

–■Pana■najnowsza■książka,■zatytułowana Tomi.

Notatki z miejsca postoju,■zdradza■na■co■choruje■To-masz■Różycki.■Miłość■to■też■choroba?

– Zdaje się Awicenna powiedział, że miłość to cho-roba psychiczna, w sensie choroby duszy. A Cioran twierdził, że człowiek to chorujące zwierzę. Gdyby tak zbadać chemiczne reakcje w organizmie zakochanego, to okazuje się, że odbiegają mocno od normy. Problem z tymi metaforami, mówieniem o tym, co jest chorobą, a co nie, zaczyna się wówczas, kiedy wcale nie chce-my być normalni, nie chcechce-my być w normalnym stanie, ale chcielibyśmy zawsze być chorzy, choć odrobinę.

Wtedy to, co chore dla innych, staje się dla nas normą.

W tym sensie wolałbym powiedzieć, że miłość to nor-malny stan, brak miłości to choroba. Chory to ten, któ-ry nie kocha, albo kochany nie jest, ale czeka na lekar-stwo, na lekarza.

O nazwiskach pozornie tylko – według piszącego –

„lepszych” i godniejszych: „Z czasem nazwiska zakoń-czone na -ski, -cki przestały być wyznacznikiem szla-checkości – zaczęto je tworzyć od różnych podstaw (nie tylko od nazw miejscowych) i przybierali je lu-dzie należący do różnych warstw społecznych, por. np.

syn Jurka – Jurkowski, syn Marka – Markowski, Iwan – Iwański, Błażej – Błażejski, Bugaj – Bugajski, Kowal – Kowalski, Gromada – Gromadzki, Gęba – Gębiński itp. Stało się zatem tak, że na wzór pierwotnych szla-checkich nazwisk odmiejscowych powstało kilka grup nazwisk sztucznych i w związku z tym te pierwotne na-zwiska szlacheckie zatraciły swe hierarchiczne znacze-nie, choć do dziś w potocznym mniemaniu nazwiska z przyrostkami -ski, -cki są lepsze (godniejsze)” (S.D., Nazwisko, „Poradnik Językowy” 2013, nr 2, s. 126).

Przypominał kiedyś Poeta: Prawdziwy wróg czło-wieka jest uogólnienie. Niezbyt szczęśliwie zostały do-brane tu przykłady; wśród tych nazwisk, uznanych za sztucznie utworzone, znalazły się i takie, które pocho-dzą również od nazw miejscowych, nie tylko od imion czy zawodów; nosiła je autentyczna szlachta. Byli Jur-kowscy herbu Grzymała, ich nazwisko zostało utwo-rzone od Jurkowic w Sandomierskiem; Jurkowscy h.

Jastrzębiec wywodzili się z Jurkowic w Opatowskiem, Jurkowscy h. Leliwa z Jurkowa na Kowieńszczyź-nie, a Jurkowscy h. Półkozic z Jurkowa w Sandomier-skiem. Markowscy h. Bończa siedzieli na Podlasiu we wsi Markowo, h. Drzewica w Markowie w So-chaczewskiem, h. Grzymała w Markowicach w Iwrocławskiem. Oprócz plebejskich Kowalskich, no-szących nazwisko sztucznie utworzone przez dodanie nobilitującego przyrostku -ski, było wielu Kowalskich szlachciców; pieczętowali się Abdankiem, Gozdawą, Jasieńczykiem, Korabiem, Ostoją, Ślepowronem, Wie-ruszową i innymi herbami. Brali nazwiska od miejsco-wości Kowale w Radomskiem, Sieradzkiem, Grójec-kiem, RawsGrójec-kiem, Płońskiem i Wieluńskiem. Było też kilka rodzin szlacheckich noszących nazwisko Gro-madzki (h. Abdank, Dąbrowa, Oksza, Ostoja, Rawicz, Wieniawa), pisali się ze wsi Gromadzice w Opatow-skiem i LelowOpatow-skiem, a także z Gromadyna w Kolneń-skiem.

Różne podstawy mogą mieć tak samo brzmiące na-zwiska, żeby rozprawiać o etymologii trzeba czasem znać i genealogię. Nie bez przyczyny pytali dawni Po-lacy: z których Czartoryskich (byli wśród nich arysto-kraci z Czartoryska na Wołyniu i drobna szlachta za-gonowa w Łomżyńskiem), Bujnickich czy Zagórskich ktoś pochodzi. Wspominał August Iwański junior,

zie-mianin z guberni kijowskiej, z dawnej Bracławszczy-zny rodem: – Iwański to podejrzane nazwisko – mawiał (August Iwański junior, Wspomnienia 1881–1939, [w:]

August Iwański senior, Pamiętniki 1832–1876, Au-gust Iwański junior, Wspomnienia 1881–1939, słowo wstępne Jarosława Iwaszkiewicza, opracował Wacław Zawadzki, Warszawa 1968, s. 266).

Paradoksy historii. Wędrówki nazw własnych w czasie i przestrzeni. Z rosyjska brzmiące nazwi-sko, utworzone od nazwy miejscowej w Sieradzkiem (de Iwanie Iwański), przeniesione gdzieś między Bia-łą Cerkiew a Humań. Jedni Iwańscy to synowie Iwa-na, drudzy – ziemianie z Iwania pod Sieradzem. Jedni z Rusi, inni z Korony.

Każdemu wolno pisać, to prawda, ale przed drukiem ***

ktoś jeszcze, oprócz autora, powinien tekst uważnie przeczytać, sprawdzić to i owo, a czasem spytać o źró-dła. W dodatku historycznym do „Gazety Wyborczej”, zazwyczaj starannie redagowanym, gdzie tyle ważnych szkiców i artykułów się pojawiło, w zapowiadanym na okładce szkicu znalazły się zmyślenia statystycz-ne. Jesienią 1918 roku, kiedy Ukraińcy zaczęli zajmo-wać Lwów, stosunki narodowościowe między Sanem i Zbruczem miały się przedstawiać tak: W 200-tysięcz- nym mieście Polacy stanowią niemal 80 proc. miesz-kańców [sic!], ale w Galicji Wschodniej te proporcje są odwrotne – Ukraińców jest 71 proc., a Polaków nie-spełna 15 (Piotr Bojarski, Dzieci bronią Lwowa, „Ale Historia” 2013, nr 16, s. 7).

Za dużo Polaków naliczył autor we Lwowie, dodał aż kilkadziesiąt tysięcy, na prowincji natomiast dane zaniżył, pomniejszył liczbę Polaków o dziesięć pro-cent. We Lwowie, mieście od wieków wielojęzycznym i wielowyznaniowym, nigdy nie mieszkało tylu Pola-ków; według austriackiego spisu ludności z 1910