Dobra mama z Zaścianka — tak pewnego poranka Zagaduje nadobne trzy córy:
— „Jedźcie razem do Lwowa; suknia zda się wam nowa Z nudnej, błotnej w yfruńcie w św iat — dziury!
„Ty Helenko masz lata— czas ci w progi iść świata, Da wnoś przeszła podlotków już mostek;
Tobie suknia przystoi, jak nadobnej dziewoi Okazała i długa — do kostek.
„Twej M aryniu figury, mocno widne kontury, Strój dla ta k ich : to nie b ag atele!
Co się zbytnio wyłania, on przytłum ia, osłania;
S prytu w inna krawcowa mieć wiele.“
„Tobie Jadziuś kochana, długa suknia nieznana:
Żyjesz jeszcze w szczęśliwej tej erze,
Gdy nas bawi motylek, promyk, kw iatka badylek, A nie zdrożna myśl o kawalerze.
„Jedźcie lube pociechy, ja z rodzinnej tej strzechy, W ślad wasz poszlę spojrzenia stęsknione:
Ztam tąd (czasy to dawne!) m iałam suknie wyprawne,
W których stary mój wziął mię za żonę“. !
„Były drogie i liczne: m ateryalne, prześliczne!
Nigdzie takich nie dostanie ninie!
W k ąt dzisiejsze żurnale! — w yglądały wspaniale
Na „derierze“ i na „krynolinie“.
c.
Powóz wjechał do bram y, ledwie słyszą głos mamy, Każda m yślą o strojach zajęta;
148
Wojciech cmoknął n a konie i pomknęły przez błonie, W yfrunęły w św iat z gniazdka pisklęta . . .
Podróż długa, daleka, m am a czeka i czeka,
Co tam ciocia o dzieciach napisze. . j . Z jedną kłopot — a z trz e m a ? !.. . niema listu i niema, Słodzi m yślą o córkach tę ciszę .. .
— „-Jest telegram !! W ojciechu! jedź w największym pośpiechu!“
M atka rada, że córki uściska . . .
Z drugą p a rą też koni za powoizem wóz g o n i:
Na ogromne z sukniam i pudliska.
Przyjeżdżają: wóz próżny, jeden kufer podróżny, Gdzież te liczne kraw czyni roboty?!
H ela pierw sza wyskoczy i przed m atki swej oczy Śmiało staje —- stro jn a w jupe-cullot‘y.
M atka drżąca, wzburzona, w tem jej wpada w ram iona I M arynia, co kształt m a toczony . . ■
Cofa się, jak przed zm orą: o Sodomo! Gomoro!
D ruga córka wdziała pantalony!
A choć Jadzia szczęśliwa, długą suknię dobywa,
• M atka w gniewie straciła wzrok wszelki, Jeno z garścią pieniędzy, pacholika co prędzej Do sklepiku w ysyła po szelki.
K. Z.
149
W oczekiwaniu.
S ty g ar Skołuski zabawił dziś dłużej niż zazwyczaj w kopalni. Razi jeszcze obchodził wszystkie pola robocze, by się przekonać, czy w pośpiechu nie za
pom niał k tóry z górników płonącej lampki. Pośpiech ten i połączone z nim nieform alności były w dniu dzisiejszym
usprawiedliwione, bo to dzień w y jąt
kowy, dzień w igilii Bożego Narodzenia.
I Skołuskiemu było także dziś spieszno do domu; czekała go tam z n- pragnieniem żona młoda i dwoje nielel - nich dzieci: Jan ek i Anusia. Ale Skołu
ski był stygarem służbistym i wiedizial,
150
że dziś więcej i dokładniej niż w porze innej trzeba kontrolować kopalnię, bo wcześnie rano zjedżali do podziemi g ó r go w ołania dziecięcym dyszkancikiem :
— Do widzenia!
— P rzyjdź prędko — tatusiu!
— J a k nas kochasz!
O statnie te słowa wyrzeczone z bez
wiedną pieszczotą drobnemi usty, padło w głębinę szybu, (jak prom ień izłoty, napełniając m roki podziemnej nocy d la Skołuskiego jaśnieniem mocnem, a
Skołuski szedł krokiem przyspieszo
nym. Spojrzał n a zegarek — była już czw arta, więc tam już go w domu z pewnością niecierpliwie wyglądano.
Mniej od niego służbisty byłby może zaniechał dalszych oględzin kopalni, ale u niego obowiązek w yprzedzał wszy
stko. K opalnia była stara, rozległą, opustoszałych polach roboczych roznie
cić pożar.
Przechodząc wązkimi krużgankam i, w których trzeba się było miesęaini mo
cno pochylać. Skołuski zatapiał by stry wzrok w ciemną dal, skąd zdawały się biedź ku niemu, jakby światłem k a
ganka zwabione, chwiejne cienie. ^ W czerwonym odbłysiku płom ienia jego’
postać czarna m iała w sobie coś demo
nicznego. W jednej z poprzeczni, które w łaśnie m ijał, usłyszał nagle syk i skwierczenie. To dogasał knot w lam pce oliwnej przed wizerunkiem C hry
stusa wyrzeźbionym przez górnika w ociosie skały.
S ty g ar chciał w pierwszej chw ili zwyczajem górników podsycić gasnącą lampkę oliwą z swego kaganka, nam y
niewielka tylko przestrzeń dzieliła' go od szybu wyjazdowego, gdy w jednej z komór zam ajaczyło przed nim światło».
— Ot i potrzebna b y ła moja kon
trola — pomyślał.
151 wcześniej: zastanowienie ru chu windy.
W krótce przekonał się, że obawy jego
152
zu i mimo wielkiego niebezpieczeństwa, i a jak ie się narażał, tak i wyjazd d rab i i rzuciwszy sygnalizującem u w yjazd M arcinowi, n a pożeganie „Szczęść Bo
że!“ ruszył w górę rad bardzo, że na
reszcie jedzie do swoich.
Tymczasem tam w jego donm m a pierwsza gwiazdka zejdzie, a dotych
czas go nie ma, choć ty le gwiazd już świeci.
— M amusiu? kiedy przyjdzie?! — M amusiu! — może już idzie? — posłu
chaj ! — pow tarzały nieustannie ciągnąc m atkę ku drzwiom.
A nna przygotowawszy wszystko do wilii i ustawiwszy n a środku stołu o~ dzie z kopalni powiedział. Widocznie coś się stać musiało . . . W yszła przed cho śpiewanych mięszanym chórem ko
lęd .. . snać już wśzedzie było no wilii. starała się odpędzać je rozumowaniem.
153
wnie jeszcze nie
wyjechali.-— A nic się ta m nie stało? wyjechali.-— proszę Bezwiednie praw ie ubraw szy siebie i kwilące wciąż, już płaczem zmęczone dzieci, w ybiegła n a drogę i ciągnąc je za ręce, szła spiesznym krokiem do szybu. Noc była mroźna, śnieg skrzy
piał pod nogam i. Zaledwie uszli kawa
łek drogi, dały się słyszeć przyspieszone kroki, ktoś szedł bez św iatła. — Annie zaczęło serce rw ać się w piersi. W po
drażnionej okropnem przeczuciem wyo
braźni, w idziała w yraźnie w ciemności prawidłowo, bez żadnych wstrząśnień.
K latk a sunęła się cicho po listw ach przeskoku liny na wale zwiniętej
154 mocniejsze. Skołuskiem u zdawało się, że tak silne jeszcze nigdy nie były.
żego Narodzenia. Głupie tchórzostwo!
—• pom yślał — wyjadę szczęśliwie. A- le uczucie trw ogi nie zawsze da się ro zumowaniem odpędzić, zwłaszcza gdy się jest nad przepaścią w klatce pędzą
Dzwonienie bezustanne szyn k latki i ten szalony jej pęd ku górze, działał tak denerwująco, że mu zupełnie zmy
sły odbierał. Już widział tru p a swego z roztrzaskaną głową, tam w dole, w rząpiu szybowym. Czerwone, rdzawe ocieki n a ścianach szybu w ydały m u się
dnej pośmiewiska kolegów, wiedzieć nie będzie!
Skołuski wypadł z zabudowania szy
bowego i pędził jakby m iał u ram ion
155 pęd zgasił m u k a g an ek , szedł bez św ia
tła. W tem n ag le ktoś z bokn k rz y k n ą ł:
— J a n e k ! — i dwoje rą k chw yciło go kurczowo za Ł§zyję, a rów nocześnie cztery m ałe rączk i sz arp a ły m u u b r a nie.
— Anno! —
— T a tu siu ! jesteś! jesteś!!
— Anno! Co tobie się stało? — ty płaczesz — m ówił tu ląc ją mocno do piersi.
— Dlaczego tera z dopiero w racasz?!
— czekaliśm y ta k długo!
— M ówiłem przecież, że przy jdę później trochę. K tóż w idział zaraz k a żdą drobnostkę ta k sobie b rać do serca?., trz e b a um ieć panow ać n ad sw ym i n e r
wam i.
K ied y po chw ili usiedli do w ilii, Sko- łuski dostrzegł jeszcze ślad te j okropnej trw ogi, k tó ra schow ała się w k ącik ach
duszy i w y g lą d a ła ku n iem u przez zam glone oczy żony.
— Anno, ty ś się b a ła o m nie — ty ś m y ślała m o ż e . . J e ste śm y przecież zno
w u razem w szyscy m am u siu drog a ! — m ówił tu lą c i cału jąc kolejno ją i roz
prom ienione tw arzyczki dzieci.
— W iem J a n k u i B ogu dziękuję za to, ale pow iedz: dlaczego i n a jja śn ie jsz a chw ila w życiu m usi -być z a tru tą , jeśli nie sam em nieszczęściem, to bodaj jego m arą, nie m n iej okropną?
— Bo widzisz d ro g a m oja, ta k ie tło mocno czarne niebezpieczeństw a, lęk u a n aw et grozy śm ierci jest potrzebne .ko
niecznie,, by n a niem tern żyw szym b la skiem zajaśnieć m ogło — szczęście. Im s iln ie js z y im b ru ta ln ie jsz y je st te n kon
tra s t, tem więcej u ro k u m a dla nas —
życie- K azot.
— « a a
Do Ziemi.
Ziemio ty m o ja ukochana!
Z rozległych pól, szerokich łąk, Z gniazdem na chacie dla bociana, Z lotem jaskółek śm igłych w k rąg , Z skowrończą pieśnią, k tó ra z w iosną S y n fo n ją jest nieb iań skich ech,
Z lig a w k ą sm ętn ą i żałosną,
Z dym em n ad siołem z k u rn y ch strzech!
0 Ziemio! jakież ty masz wonie Miodne i chlebne plenny ch r ó l ! B rzem ienne kłosy n a zagonie 1 zawsze pełn y pszczelny ul, I n a owocne drzew a glebę, A w jej podłożu sk a rb y rud:
N a n iedostatek, n a potrzebę,
N a dosyt w szystkim —- nie na głód!
Ziemio ty droga! Ziemio św ięta!
G rom iona biczem bożym wciąż,
A ty li cię zdeptała pięta, : Lęgnie się w tobie z jadem wąż, Pokurczów cię obsiadło plem ię
I chce zniesław ić tw oją cześć, N a swoje gniazdo, w łasną ziem ię W św iat niesie obelżyw ą wieść.
O Ziemio, potem dziadów żyzna!
O Ziemio p len n a z k rw aw ych ros, K ied y w zyw ała ich O jczyzna N a b u jn e żniw;o śm ierci kos.
0 Ziemio m ogił bez nazw iska!
1 łez dla k tó ry c h nie m a kruż, Ziemio, gdzie wiecznie tlą ogniska W g łęb in ach serc i b ra tn ic h dusz.
O Ziemio!... może są n a świecie P ięk niejsze i szczęśliwsze gdzie, A le ja jed n ak p ra g n ę przecie Z m ą dolą zostać tu, gdzie źle;
Chcę z tobą cierpieć do ostatk a, P ók i m i w p iersia c h sta n ie tchu...
T y zato o tu l m ię, ja k m atk a, Pieściw ie — do cichego snu...
K azet.