- ■ —
Pomiędzy środkami, jakie posiadał człowiek jeszcze przed kilkunastu laty do w alki z pożarem, a środkami, jakie- m i rozporządza dzisiaj, istnieje olbrzy
m ia wprost różnica. Ale zmieniły się też i w arunki, w jakich tę walkę pro- wadzzić trzeba. Nowożytne miasto, z ol- brzymiemi, wielopiętrowemi budowla
mi, z przewodnikami prądu elek try cznego o wysokiem napięciu, z przewo
dam i gazowymi, rozrzuconym i wszędzie, n a każdym miejscu, jest zupełnie in nym terenem, aniżeli było przed laty, lub aniżeli jest jeszcze dzisiaj rozrzuco
n a na wielkiej przestrzeni wieś o p a r
terowych przeważnie domkach. Zm ie
n iły się w arunki walki, zmienić się m u
siały i środki.
W ostatnich zwłaszcza trzech — czterech latach zastosowano bardzo wiele nowych wynalazków z dziedziny pożarnictwa, zyskując w nich potężną broń w walce zi niszczącym żywiołem.
Przedewszystkiem praw ie we wszyst
kich większych m iastach samochód za
stąp ił pociągową siłę koni; wszak od szybkiego przybycia straży izależy p ra wie zawsze ratunek życia i m ienia lu dzi. Rychło zaniechano prób z samocho
dem benzynowym, — kapryśnym wsku
tek skomplikowanego mechanizmu — a natom iast wprowadzono elektro - mo
tory, gotowe zawsze do użycia i zape
wniające zupełną sprawność działania.
Stoją one w strażnicy z naładow anym i akum ulatoram i, — w ystarcza dotknię
cie, aby je puścić w ruch; zapas energii gii jest obliczany na pięciokrotne prze
bycie najdłuższej ewentualnej drogi.
Niezmiernie ważnem jest to, abyi straż natychm iast po przybyciu na miejsce m iała do rozporządzenia silny prąd wody; wiadomo przecież, że szyb
kość rozszerzania się pożaru liczy się już nieraz nie na m inuty, ale na se
kundy. Z pomocą przychodzi tu sikaw ka gazowa i parowa. Sikaw ka gazowa, w której zgęszezony silnie kwas węglo
wy w yrzuca strum ień wody aż do wy
sokości szóstego piętra, jest każdej chwili gotowa do użytku; sikaw ka p a
rowa przygotow uje w kotle ciśnietoie przez czas drogi n a miejsce pożaru. Tę ostatnią poczęła zresztą w ypierać w o- statnim roku sikawka, pracująca przy pomocy motoru benzynowego. Elektro- motorom straży ogniowej towarzyszy odtąd jeden samochód benzynowy skon
struow any w ten sposób, że wystarczy przesunięcie jednej tylko dźwigni, a- by przem ienić go na motor, porusza
jący pompy i pędzący wodę n a ogro
mna wysokość.
Lecz oto zdarzyło się, naprzy- kład, że straż przybyła za późno;
całe trzecie piętro olbrzymiego gm a
128
chu je st już zupełnie objęte po
żarem, a tymczasem n a piąteiu i szóstem piętrze są jeszcze ludzie.
Wówczas wprowadza się w ruch tak zwaną drabinę maszynową; Jeszcze nie
dawno rozsuwano ją ręcznie, co zaj- mowało zbyt wiele czasu; dzisiaj już pracę rąk ludzkich zastąpił prąd ele
ktryczny, a połączenie drabiny ze si
kaw ką gazową daje strażakow i od pierwszej chwili dostateczny zapas wo
dy. Ale użycie drabiny mechanicznej w ym aga dość dużo miejsca, a zdarzyć się może, że go brakuje. W tedy wysu
wa się na widownię t. zw. maszit F onta- ny. Je st to wielka m aszynerya, którą można wnieść wygodnie przez bramę domu na podwórze.. Dwóch ludzi kręci korbą, a z w nętrza przyrządu wysuwa się olbrzym i maszt ze stalowych wstęg, umocniony w pewnych odstępach au to matycznie zsuwającymi się pierścienia
m i stalow ym i; w ew nątrz m asztu k ry je się przewód, doprowadzający wodę, wylot ru ry nastaw ia się z dołu przy pomocy osobnego koła. Maszt można przedłużać aż do wysokości 25 me
trów ; zastępuje on wybornie używane w A m eryce w podobnych wypadkach t. zw. „W atertow ers“ (wodne wieże)
zajm ujące bardzo dużo miejsca.
W ew nątrz wozu strażackiego każdej nowożytnej straży ogniowej kryje się jakby skrzynia czarodziejska. Bo cze
góż tam niem a: Ot n. p. dziwne jakieś płyty 'kauczukowe i ogromne nożyce.
To przybory, służące do zapobieżenia wypadkom z prądem elektrycznym : strażak staje na płycie kauczukowej, i- zołującej go od ziemi, chw yta nożyce
i przecina niem i g ruby kabel tram w a
jowy, jak nitkę. — Obok, w d ru g iej skrzynce zbiór doskonałych narzędzi do w łam ywania. N iejednokrotnie uży
wa się do ich otw ierania zwykłych lu b żelaznych drzwi, bo nie m a czasu szu
kać kluczy. — Jeszcze dalej a p a ra t do ratow an ia uduszonych dymem, prócz tego hełm, zabezpieczający od dymu, i kompletny strój, k tó ryby n a
zwać można strojem n u rk a ogniowe
go. Hełm służy do krótkotrw ałych w ypraw ; przylega on ściśle do szyi,, przytrzym yw any m ałym wałkiem pneu
matycznym. Na plecach m a strażak przewieszony ap ara t, w którym wy
tw arza się Ti chemikaliów wciąż nowy tlen; zużyte powietrze wdycha do wor
ka umieszczonego na piersiach.
Do dłuższych w ypraw w głąb płoną
cych budynków używa się , jakby stroju nurkowego: strażak wdziewa u-
branie z niespalającego się m aterya- łu, więc z asbestu, n a głowę n ak ład a rodzaj hełmu, do którego wpompowu- je się powietrze za pomocą długiej r u ry. Z drugiej m alutkiej ru rk i, um ie
szczonej nad czołem w ytry sk a s tru mień wody, którą, niby w żywej fon
tannie, zlewa się po całem ciele idą
cego przez płomienie. Dzięki tem u może dość długo przebywać w sam ym środ
ku pożaru.
Praw ie wszystkie wspomniane wy
żej w ynalazki z zakresu pożarnictw a są dziełem niewielu la t ostatnich. Mi
mo to, znalazły już nader szerokie za
stosowanie, ułatw iając człowiekowi w wielkich m iastach walkę ze strasznym żywiołem. —
129
W e s e l e .
Dzień się dopalał jaskraw o i zwolna przygasał.
J a k tylko przędzwonili na nieszpo
ry, muzyka w ywaliła się od wójta na drogę.
Najpierwsze szły skrzypki w parze z fletem, a za niemi warczał bębenek z brzękadłam i i basy przystrojone we wstęgi wesoło podrygiwały.
Za m uzyką szły oba dziewosłęby i drużbowie — sześciu ich było.
A wszystko chłopaki młode, doro
dne, kiej sosny śmigłe, w pasie cien
kie, w barach rozrosłe, taneczmiki za
pam iętałe, pyskacze harde, zabijaki sielne, z drogi nieustępliwe — same rodowe, gospodarskie syny.
W alili środkiem drogi, kupą całą, ram ię przy ram ieniu — aż ziemia du
dniła pod nogami, a tak radośni, we
selni i przystrojeni pięknie, że ino w słońcu grały pasiaste portki, czerwo
ne spencerki, pęki wstęg u kapeluszów, i rozpuszczone na w iatr, kiej skrzydła, kapoty białe...
K rzykali ostro, podśpiewywali we
soło, przytupyw ali siarczyście i szli tak szumno, jakoby się młody bór zer
wał i z w ichurą leciał-..
M uzyka g rała polskiego, bo zaś ciągnęli od domu do domu zapraszać weselników — gdzie im wynosili go
rzałki, gdzie zapraszali do wnętrza, gdzie zaś śpiewaniem odpowiedzieli — a wszędzie wychodzili przystrojeni lu
dzie, przystaw ali do nich i szli dalej społem, i już wszyscy w jeden głos śpiewali pod oknami druclien:
Wychodź druchenko, wychodź K a-[sienko, Na wesele czas — Będą tam grały, będą śpiewały
Skrzypice i bas — A kto się nie naje, kto się nie napije...,
Pójdzie do domu wczas!
Oj ta dana, dana, oj ta dana, da!...
H ukali społem i z mocą taką, że się po wsi rozlegało, aż na pola szły we
selne głosy, pod boram i śpiewały, we świat leciały
szeroki-Ludzie wychodzili przed domy, do sa
dów na płoty, a jak i taki choć nie we
selny przystaw ał do nich, by się aby napatrzyć i nasłuchać, że nim doszli*
już się praw ie cała wieś stłoczyła i o- k rążała weselników ciżbą, iż coraz wol
niej szli, a dzieci chm arą nieprzeliczoną i z w rzaskiem a przyśpiew aniem przo
dem biegły. —
Doprowadzili gości do weselnego do
mu, przegrali im n a godne wejście i za
wrócili do pana młodego.
W ysypali się przed dom, ustaw ili w porządku należyt,ym i ruszyli pieszo, bo do kościoła było ze staje.
Muzyka szła przodem i rznęła iz<3 wszystkich sił.
A potem pannę młodą wiedli druż
bowie — szła bujno, uśm ięchnięta przez
130 długie wstążki we wszystkich kolorach i leciały za n ią i furkotały kieby ta tę
wonych portek, pomarańczowych weł- niaków, chustek, kapot białych — ja
Kościelny zapalił świece na ołtarzu.
O garnęli się ino w kruchcie, upo posuwistym krokiem „chodzonego“ —■
a już tam, niby ten wąż farbam i migo
niby ten rozkołysany zagon dostałego żyta, gęsto przekwieciony bławatem a makami... —
tę świętą ziemię; przyjdzie, źa łeb u ła przykazania, ten ochotniej słucha pie
kielnej muzyki! faj w Panajezusowe miłosierdzie.1^
Przyjdzie gorsze, kostucha ułapi cię za
Tak sobie pogwarzyli, gęsto przepi
jając, a każdy wypowiadał co m iał na
132
W izbie wrzało już i kotłowało się coraz bardziej, gdy dziewczęta weszły, niosąc przed sobą z wielką p aradą p rzy ostaw, dzisiaj się zabawiaj, przyjaciel
stw a używaj, duszę ciesz! Ja k o tej: skokliwemi przyśpiewkam i sadzone, ja ko te pasy nabijane, a pełne śmiechów i swawoli; pełne weselnej gędźby i bujnej, mocnej, zuchowatej młodości i wraz pełne figlów uciesznych, prze
wrotne, wściekłe, oszalałe, zawadyackie a rzewliwe, siarczyste a zadumane i
tchnień, woniejących poszumów, okwie- tnych sadów; jako te pola o wiośnie rozśpiewane, że i łza przez, śmiechy
133 płynie, i serce śpiewa radością, i dusza
tęskliw ie rwie się za te rozłogi szero
kie, za te lasy dalekie, we świat wszy
stek idzie m arząca i „oj da dana“ przy
śpiewuje-Takie to tany nieopowiedziane szły za łanami.
Bo tak ano chłopski naród się weseli w przygodny czas.
Godziny biegły za godzinami, i prze
padały niepam iętliwie we wrzawie, w krzykach, w radości szumnej, w tanecz- nem zapam iętaniu, że ani się spostrze
gli, jako się już przecierało na wscho
dzie, i przedświtowe brzaski ściekały zwolna i roz,bielały noc. Gwiazdy po
bladły, księżyc zaszedł i w iatr w staw ał od lasów i przeciągał, jakby rozdmu
chując rzednące ciemności; oknam i na- glądały kudłate poskrącane drzewa i coraz niżej chyliły oszroniałe i senne łby, a dom wciąż śpiewał i tańcował!
Jakoby łąki i żniwne pola, i sady rozkwitłe zeszły się na gody i porwane w ichurą poszły społem w długi, zawro
tny, ognisty korowód!
W yw arli drzwi na roizścież, w yw arli okna, a dom buchał wrzawą, światłami, dygotał, trząsł się, trzeszczał, pojęki
wał i coraz mocniej hulał, że się już zdawało, jako te drzewa i ludzie, zie
mia i gwiazdy, i te płoty, i ten dom zwiło w kłąb, splątało, i pijane, oślepłe, na nic. niepomne, oszalałe, taczało się od ściany do ściany, z izby do sieni, z sieni na drogę płynęło, z drogi na pola ogromne, ha bory, we św iat cały wirem tanecznym szło, toczyło się, ko
łowało i nieprzerwanym , migotliwym łańcuchem w brzaskach zórz wschodzą
cych przepadało.
Muzyka to ich więdła, to granie, te piosneczki...
... Basy pohukiwały do ta k tu i bu
czały drygający niby bąki, a flet wiódł
w tór i pogwizdywał wesoło, świego- tał, figle czynił jakby na sprzeciw bę
benkowi, któren ucieszny wyskakiwał, brzękadłam i wrzaskliwośó niecił, b a raszkował i trząsł się, jako ta żydowska broda na wietrze, a skrzypice więdły, szły na przedzie, niby ta najlepsza ta necznica, śpiewały zrazu mocno a gór
nie, jakby głosu probowały, a potem jęły zawodzić szeroko, przenikliwie, smutnie, kieby rozstajam i płacze sieroce kwiliły, aż zakręciły w miejscu i spa
dły z nagła, n u tą krótką, migotliwą, ostrą, jakby sto p a r trzasnęło hołup- cami, i sto chłopa zakrzykało z pełnej piersi, aż dech zapierało, i dreszcz szedł po skórze, i wnet jęły kołować, pośpie- wywać, zawracać, drobić, przeskakiwać a śmiać się i weselić, że ciepło do se r
ca szło i pchota do łbów b iła kiej go
rzałka-. to znowu śpiewały tą n u tą ciągliwą, żałosną i płakaniem kiej rosą osnutą; tą n u tą naszą, kochaną, serde
czną, pijan ą mocą wielką i kochaniem, i więdły w tan ostry, zapam iętały, m a
zowiecki.
* *
*
Św it już się staw ał coraz jaśniej
szy, że św iatła bladły i izbę. zalewał brudny, .zmącony mrok, a jeszcze się zabawiali ze wszystkiego serca, a komu mało było poczęstunku, do karczmy po gorzałkę słał, „kom panił się i n a u- m or pił.
K to odszedł, to odszedł, kto się zmę
czył, odpoczywał, a któren się opił, na przyzbie spał, albo i w sieniach; dru
dzy zasie, barzej z nóg ścięci, to i pod płotam i legali, i gdzie tam padło, a reszta tańcowała do upadłego...
Aż już co trzeźwiejsi zbili się w kupę przy drzwiach i do ta k tu bili w podłogę i jęli śpiewać:
134
Zbierajcie się weselnicy, już nam czas!
D aleka droga, Głęboka woda,
Ciemny la s !
Zbierajcie się weselnicy, już nam czas!
Znów się zabawimy, Ju tro powrócimy,
Na popas!
Ale n ik t ich nie słuchał!
Wesoła dwójka.
135