• Nie Znaleziono Wyników

W walce z pożarem

W dokumencie Kalendarz Podhalański Na Rok 1914 (Stron 141-149)

- ■ —

Pomiędzy środkami, jakie posiadał człowiek jeszcze przed kilkunastu laty do w alki z pożarem, a środkami, jakie- m i rozporządza dzisiaj, istnieje olbrzy­

m ia wprost różnica. Ale zmieniły się też i w arunki, w jakich tę walkę pro- wadzzić trzeba. Nowożytne miasto, z ol- brzymiemi, wielopiętrowemi budowla­

mi, z przewodnikami prądu elek try ­ cznego o wysokiem napięciu, z przewo­

dam i gazowymi, rozrzuconym i wszędzie, n a każdym miejscu, jest zupełnie in ­ nym terenem, aniżeli było przed laty, lub aniżeli jest jeszcze dzisiaj rozrzuco­

n a na wielkiej przestrzeni wieś o p a r­

terowych przeważnie domkach. Zm ie­

n iły się w arunki walki, zmienić się m u­

siały i środki.

W ostatnich zwłaszcza trzech — czterech latach zastosowano bardzo wiele nowych wynalazków z dziedziny pożarnictwa, zyskując w nich potężną broń w walce zi niszczącym żywiołem.

Przedewszystkiem praw ie we wszyst­

kich większych m iastach samochód za­

stąp ił pociągową siłę koni; wszak od szybkiego przybycia straży izależy p ra ­ wie zawsze ratunek życia i m ienia lu ­ dzi. Rychło zaniechano prób z samocho­

dem benzynowym, — kapryśnym wsku­

tek skomplikowanego mechanizmu — a natom iast wprowadzono elektro - mo­

tory, gotowe zawsze do użycia i zape­

wniające zupełną sprawność działania.

Stoją one w strażnicy z naładow anym i akum ulatoram i, — w ystarcza dotknię­

cie, aby je puścić w ruch; zapas energii gii jest obliczany na pięciokrotne prze­

bycie najdłuższej ewentualnej drogi.

Niezmiernie ważnem jest to, abyi straż natychm iast po przybyciu na miejsce m iała do rozporządzenia silny prąd wody; wiadomo przecież, że szyb­

kość rozszerzania się pożaru liczy się już nieraz nie na m inuty, ale na se­

kundy. Z pomocą przychodzi tu sikaw ­ ka gazowa i parowa. Sikaw ka gazowa, w której zgęszezony silnie kwas węglo­

wy w yrzuca strum ień wody aż do wy­

sokości szóstego piętra, jest każdej chwili gotowa do użytku; sikaw ka p a­

rowa przygotow uje w kotle ciśnietoie przez czas drogi n a miejsce pożaru. Tę ostatnią poczęła zresztą w ypierać w o- statnim roku sikawka, pracująca przy pomocy motoru benzynowego. Elektro- motorom straży ogniowej towarzyszy odtąd jeden samochód benzynowy skon­

struow any w ten sposób, że wystarczy przesunięcie jednej tylko dźwigni, a- by przem ienić go na motor, porusza­

jący pompy i pędzący wodę n a ogro­

mna wysokość.

Lecz oto zdarzyło się, naprzy- kład, że straż przybyła za późno;

całe trzecie piętro olbrzymiego gm a­

128

chu je st już zupełnie objęte po­

żarem, a tymczasem n a piąteiu i szóstem piętrze są jeszcze ludzie.

Wówczas wprowadza się w ruch tak zwaną drabinę maszynową; Jeszcze nie­

dawno rozsuwano ją ręcznie, co zaj- mowało zbyt wiele czasu; dzisiaj już pracę rąk ludzkich zastąpił prąd ele­

ktryczny, a połączenie drabiny ze si­

kaw ką gazową daje strażakow i od pierwszej chwili dostateczny zapas wo­

dy. Ale użycie drabiny mechanicznej w ym aga dość dużo miejsca, a zdarzyć się może, że go brakuje. W tedy wysu­

wa się na widownię t. zw. maszit F onta- ny. Je st to wielka m aszynerya, którą można wnieść wygodnie przez bramę domu na podwórze.. Dwóch ludzi kręci korbą, a z w nętrza przyrządu wysuwa się olbrzym i maszt ze stalowych wstęg, umocniony w pewnych odstępach au to ­ matycznie zsuwającymi się pierścienia­

m i stalow ym i; w ew nątrz m asztu k ry ­ je się przewód, doprowadzający wodę, wylot ru ry nastaw ia się z dołu przy pomocy osobnego koła. Maszt można przedłużać aż do wysokości 25 me­

trów ; zastępuje on wybornie używane w A m eryce w podobnych wypadkach t. zw. „W atertow ers“ (wodne wieże)

zajm ujące bardzo dużo miejsca.

W ew nątrz wozu strażackiego każdej nowożytnej straży ogniowej kryje się jakby skrzynia czarodziejska. Bo cze­

góż tam niem a: Ot n. p. dziwne jakieś płyty 'kauczukowe i ogromne nożyce.

To przybory, służące do zapobieżenia wypadkom z prądem elektrycznym : strażak staje na płycie kauczukowej, i- zołującej go od ziemi, chw yta nożyce

i przecina niem i g ruby kabel tram w a­

jowy, jak nitkę. — Obok, w d ru g iej skrzynce zbiór doskonałych narzędzi do w łam ywania. N iejednokrotnie uży­

wa się do ich otw ierania zwykłych lu b żelaznych drzwi, bo nie m a czasu szu­

kać kluczy. — Jeszcze dalej a p a ra t do ratow an ia uduszonych dymem, prócz tego hełm, zabezpieczający od dymu, i kompletny strój, k tó ryby n a­

zwać można strojem n u rk a ogniowe­

go. Hełm służy do krótkotrw ałych w ypraw ; przylega on ściśle do szyi,, przytrzym yw any m ałym wałkiem pneu­

matycznym. Na plecach m a strażak przewieszony ap ara t, w którym wy­

tw arza się Ti chemikaliów wciąż nowy tlen; zużyte powietrze wdycha do wor­

ka umieszczonego na piersiach.

Do dłuższych w ypraw w głąb płoną­

cych budynków używa się , jakby stroju nurkowego: strażak wdziewa u-

branie z niespalającego się m aterya- łu, więc z asbestu, n a głowę n ak ład a rodzaj hełmu, do którego wpompowu- je się powietrze za pomocą długiej r u ­ ry. Z drugiej m alutkiej ru rk i, um ie­

szczonej nad czołem w ytry sk a s tru ­ mień wody, którą, niby w żywej fon­

tannie, zlewa się po całem ciele idą­

cego przez płomienie. Dzięki tem u może dość długo przebywać w sam ym środ­

ku pożaru.

Praw ie wszystkie wspomniane wy­

żej w ynalazki z zakresu pożarnictw a są dziełem niewielu la t ostatnich. Mi­

mo to, znalazły już nader szerokie za­

stosowanie, ułatw iając człowiekowi w wielkich m iastach walkę ze strasznym żywiołem. —

129

W e s e l e .

Dzień się dopalał jaskraw o i zwolna przygasał.

J a k tylko przędzwonili na nieszpo­

ry, muzyka w ywaliła się od wójta na drogę.

Najpierwsze szły skrzypki w parze z fletem, a za niemi warczał bębenek z brzękadłam i i basy przystrojone we wstęgi wesoło podrygiwały.

Za m uzyką szły oba dziewosłęby i drużbowie — sześciu ich było.

A wszystko chłopaki młode, doro­

dne, kiej sosny śmigłe, w pasie cien­

kie, w barach rozrosłe, taneczmiki za­

pam iętałe, pyskacze harde, zabijaki sielne, z drogi nieustępliwe — same rodowe, gospodarskie syny.

W alili środkiem drogi, kupą całą, ram ię przy ram ieniu — aż ziemia du­

dniła pod nogami, a tak radośni, we­

selni i przystrojeni pięknie, że ino w słońcu grały pasiaste portki, czerwo­

ne spencerki, pęki wstęg u kapeluszów, i rozpuszczone na w iatr, kiej skrzydła, kapoty białe...

K rzykali ostro, podśpiewywali we­

soło, przytupyw ali siarczyście i szli tak szumno, jakoby się młody bór zer­

wał i z w ichurą leciał-..

M uzyka g rała polskiego, bo zaś ciągnęli od domu do domu zapraszać weselników — gdzie im wynosili go­

rzałki, gdzie zapraszali do wnętrza, gdzie zaś śpiewaniem odpowiedzieli — a wszędzie wychodzili przystrojeni lu ­

dzie, przystaw ali do nich i szli dalej społem, i już wszyscy w jeden głos śpiewali pod oknami druclien:

Wychodź druchenko, wychodź K a-[sienko, Na wesele czas — Będą tam grały, będą śpiewały

Skrzypice i bas — A kto się nie naje, kto się nie napije...,

Pójdzie do domu wczas!

Oj ta dana, dana, oj ta dana, da!...

H ukali społem i z mocą taką, że się po wsi rozlegało, aż na pola szły we­

selne głosy, pod boram i śpiewały, we świat leciały

szeroki-Ludzie wychodzili przed domy, do sa­

dów na płoty, a jak i taki choć nie we­

selny przystaw ał do nich, by się aby napatrzyć i nasłuchać, że nim doszli*

już się praw ie cała wieś stłoczyła i o- k rążała weselników ciżbą, iż coraz wol­

niej szli, a dzieci chm arą nieprzeliczoną i z w rzaskiem a przyśpiew aniem przo­

dem biegły. —

Doprowadzili gości do weselnego do­

mu, przegrali im n a godne wejście i za­

wrócili do pana młodego.

W ysypali się przed dom, ustaw ili w porządku należyt,ym i ruszyli pieszo, bo do kościoła było ze staje.

Muzyka szła przodem i rznęła iz<3 wszystkich sił.

A potem pannę młodą wiedli druż­

bowie — szła bujno, uśm ięchnięta przez

130 długie wstążki we wszystkich kolorach i leciały za n ią i furkotały kieby ta tę­

wonych portek, pomarańczowych weł- niaków, chustek, kapot białych — ja ­

Kościelny zapalił świece na ołtarzu.

O garnęli się ino w kruchcie, upo­ posuwistym krokiem „chodzonego“ —■

a już tam, niby ten wąż farbam i migo­

niby ten rozkołysany zagon dostałego żyta, gęsto przekwieciony bławatem a makami... —

tę świętą ziemię; przyjdzie, źa łeb u ła­ przykazania, ten ochotniej słucha pie­

kielnej muzyki! faj w Panajezusowe miłosierdzie.1^

Przyjdzie gorsze, kostucha ułapi cię za

Tak sobie pogwarzyli, gęsto przepi­

jając, a każdy wypowiadał co m iał na

132

W izbie wrzało już i kotłowało się coraz bardziej, gdy dziewczęta weszły, niosąc przed sobą z wielką p aradą p rzy ­ ostaw, dzisiaj się zabawiaj, przyjaciel­

stw a używaj, duszę ciesz! Ja k o tej: skokliwemi przyśpiewkam i sadzone, ja ­ ko te pasy nabijane, a pełne śmiechów i swawoli; pełne weselnej gędźby i bujnej, mocnej, zuchowatej młodości i wraz pełne figlów uciesznych, prze­

wrotne, wściekłe, oszalałe, zawadyackie a rzewliwe, siarczyste a zadumane i

tchnień, woniejących poszumów, okwie- tnych sadów; jako te pola o wiośnie rozśpiewane, że i łza przez, śmiechy

133 płynie, i serce śpiewa radością, i dusza

tęskliw ie rwie się za te rozłogi szero­

kie, za te lasy dalekie, we świat wszy­

stek idzie m arząca i „oj da dana“ przy­

śpiewuje-Takie to tany nieopowiedziane szły za łanami.

Bo tak ano chłopski naród się weseli w przygodny czas.

Godziny biegły za godzinami, i prze­

padały niepam iętliwie we wrzawie, w krzykach, w radości szumnej, w tanecz- nem zapam iętaniu, że ani się spostrze­

gli, jako się już przecierało na wscho­

dzie, i przedświtowe brzaski ściekały zwolna i roz,bielały noc. Gwiazdy po­

bladły, księżyc zaszedł i w iatr w staw ał od lasów i przeciągał, jakby rozdmu­

chując rzednące ciemności; oknam i na- glądały kudłate poskrącane drzewa i coraz niżej chyliły oszroniałe i senne łby, a dom wciąż śpiewał i tańcował!

Jakoby łąki i żniwne pola, i sady rozkwitłe zeszły się na gody i porwane w ichurą poszły społem w długi, zawro­

tny, ognisty korowód!

W yw arli drzwi na roizścież, w yw arli okna, a dom buchał wrzawą, światłami, dygotał, trząsł się, trzeszczał, pojęki­

wał i coraz mocniej hulał, że się już zdawało, jako te drzewa i ludzie, zie­

mia i gwiazdy, i te płoty, i ten dom zwiło w kłąb, splątało, i pijane, oślepłe, na nic. niepomne, oszalałe, taczało się od ściany do ściany, z izby do sieni, z sieni na drogę płynęło, z drogi na pola ogromne, ha bory, we św iat cały wirem tanecznym szło, toczyło się, ko­

łowało i nieprzerwanym , migotliwym łańcuchem w brzaskach zórz wschodzą­

cych przepadało.

Muzyka to ich więdła, to granie, te piosneczki...

... Basy pohukiwały do ta k tu i bu­

czały drygający niby bąki, a flet wiódł

w tór i pogwizdywał wesoło, świego- tał, figle czynił jakby na sprzeciw bę­

benkowi, któren ucieszny wyskakiwał, brzękadłam i wrzaskliwośó niecił, b a ­ raszkował i trząsł się, jako ta żydowska broda na wietrze, a skrzypice więdły, szły na przedzie, niby ta najlepsza ta ­ necznica, śpiewały zrazu mocno a gór­

nie, jakby głosu probowały, a potem jęły zawodzić szeroko, przenikliwie, smutnie, kieby rozstajam i płacze sieroce kwiliły, aż zakręciły w miejscu i spa­

dły z nagła, n u tą krótką, migotliwą, ostrą, jakby sto p a r trzasnęło hołup- cami, i sto chłopa zakrzykało z pełnej piersi, aż dech zapierało, i dreszcz szedł po skórze, i wnet jęły kołować, pośpie- wywać, zawracać, drobić, przeskakiwać a śmiać się i weselić, że ciepło do se r­

ca szło i pchota do łbów b iła kiej go­

rzałka-. to znowu śpiewały tą n u tą ciągliwą, żałosną i płakaniem kiej rosą osnutą; tą n u tą naszą, kochaną, serde­

czną, pijan ą mocą wielką i kochaniem, i więdły w tan ostry, zapam iętały, m a­

zowiecki.

* *

*

Św it już się staw ał coraz jaśniej­

szy, że św iatła bladły i izbę. zalewał brudny, .zmącony mrok, a jeszcze się zabawiali ze wszystkiego serca, a komu mało było poczęstunku, do karczmy po gorzałkę słał, „kom panił się i n a u- m or pił.

K to odszedł, to odszedł, kto się zmę­

czył, odpoczywał, a któren się opił, na przyzbie spał, albo i w sieniach; dru­

dzy zasie, barzej z nóg ścięci, to i pod płotam i legali, i gdzie tam padło, a reszta tańcowała do upadłego...

Aż już co trzeźwiejsi zbili się w kupę przy drzwiach i do ta k tu bili w podłogę i jęli śpiewać:

134

Zbierajcie się weselnicy, już nam czas!

D aleka droga, Głęboka woda,

Ciemny la s !

Zbierajcie się weselnicy, już nam czas!

Znów się zabawimy, Ju tro powrócimy,

Na popas!

Ale n ik t ich nie słuchał!

Wesoła dwójka.

135

W dokumencie Kalendarz Podhalański Na Rok 1914 (Stron 141-149)